8 #Kylie
Następnego dnia jadę autobusem do szkoły, jak gdyby nigdy nic.
Patrzę w telefon i przeglądam wszystkie informacje, jakie udało mi się zebrać. Według „Google" jestem straszną zjawą, która swoim krzykiem zwiastuje komuś śmierć.
No pięknie. Oto, jak w dwa dni mój świat zmienił się o 180 stopni.
Ale czy naprawdę jestem roztrzepaną wiedźmą ( tak wyglądał obrazek w Internecie) wrzeszczącą każdemu, kto ma umrzeć w twarz?
To wszystko jest szalone. Myślałam, że to może jakiś głupi sen, ale gdy wczoraj weszłam do domu i zobaczyłam rodziców siedzących przed TV i pytających mnie, jak było w szkole, mimo że była 20.00, wiedziałam, że to wszystko prawda.
Czy tego chcę , czy nie demony istnieją. Łowcy polujący na demony istnieją. Magia istnieje. Banshee, cokolwiek to jest też istnieją.
I czy tego chcę, czy nie, od teraz należę do tego świata.
Wysiadam z autobusu i kieruję się do szkoły. Rzucam okiem na parking.
„Będę cię pilnował. Nawet kiedy nie będziesz mnie widzieć" - to wczoraj powiedział mi Dean,gdy odwoził mnie do domu. Chciał nawet mnie dzisiaj zawieść do szkoły, na co oczywiście się nie zgodziłam.
Patrząc na parking, nie zauważam jego samochodu. Oddycham z ulgą.
Plan na dziś: unikać szalonej rodzinki Ledmentów.
-Kylie?!
Wspomniałam coś o planie? Ten plan właśnie szlag trafił.
Odwracam się i widzę wyszczerzoną Olivię.
-Kylie. No hej - przyciąga mnie do siebie i przytula. Robię duże oczy. Aha, czyli demony łączą ludzi. Mamy wspólną tajemnicę? Musimy się zaprzyjaźnić! Gdyby tylko ktoś mnie o tym uprzedził - Wszystko okay?
Jestem wrzeszczącą wiedźmą.
-Tak- zmuszam się do uśmiechu.
-Wcale nie - przewraca oczami - Przecież widzę, że się przejmujesz. Niepotrzebnie. Derek i Dean zajmą się każdym demonem, który ci zagrozi.
Uśmiecham się do niej. Może nawet nada się na przyjaciółkę.
-Dobra. Muszę lecieć. Mam matmę na samej górze- jęczy- Spotkamy się na następnej przerwie.
Macham jej i patrzę, jak się oddala.
Nagle coś łapie mnie za rękę i ciągnie do małego korytarzyka.
-Czy ty właśnie rozmawiałaś z Olivią Ledment?
Byłam pewna, że to jakiś demon chce mnie już zamordować, ale na widok Dylana mam ochotę się rozryczeć ze śmiechu, szczególnie widząc jego minę.
-Czy to ma coś wspólnego z tym, że zniknęłaś na dwa dni? - pyta Dylan.
-A to... miałam zatrucie pokarmowe - wymyślam na szybkiego.
-Tak? - mruży oczy, jakby nie dowierzał- A Olivia?
-Jest fajna...- wzruszam ramionami.
-Oczywiście, że jest fajna! To kobieta mojego życia! Skąd ją znasz?
-Teraz się poznałyśmy- uśmiecham się chytrze. Dylan podkochujący się w Olivii... ciekawe. -Mamy się spotkać na następnej przerwie.
W oczach Dylana pojawia się błysk:
-Kobieto! Kocham cię! Przyjaźnienie się z tobą to jak wygrana na loterii!
-A to nie przypadkiem siostra Dereka Ledmenta? Tego złego i w ogóle? - drażnię się z nim.
-On to co innego. Inna bajka. - marszczy brwi.
Walę go mocno w ramię:
- Ała! Za co to? - krzywi się.
-Za zostawienie mnie samej z Derekiem!
-Aaaa..- śmieje się - Chyba ci nic nie zrobił? - poważnieje.
-Nie, rozłożyłam go na łopatki.
Dylan wybucha śmiechem, a po chwili do niego dołączam.
***************************
Wf to najgorszy przedmiot świata. A bieganie po prawie nieprzespanej nocy to najgorsze połączenie z możliwych.
-Dobra, dzieciaki zbiórka! - krzyczy trener MacTall. Przewracam oczami i dołączam do reszty klasy na białej linii. -Dzisiaj będziecie ćwiczyć podstawy obrony w parach. Dołączy do was trzecia klasa...
Bla, bla, bla ... zasypiam. Trener dzieli wszystkich w pary z trzecią klasą, a ja udaję, że jestem gdzieś indziej.
I gdy próbuję myśleć o czymś przyjemniejszym to w głowie mam to samo. Wrzeszcząca wiedźma, zwana banshee...
-Minrot!- podskakuję na dźwięk swojego nazwiska - Ty z Ledmentem!
Czy ten facet nie potrafi mówić po imieniu, tylko zawsze te nazwiska... czekaj co?! Z kim?!
Podnoszę wzrok i natychmiast mam ochotę spakować się w paczkę, zaadresować i wysłać jak najdalej od tych błękitnych oczu.
-Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować - mówi chłodno Derek.
Czemu. Mnie. To. Spotyka. Błagam, niech ktoś zamieni się ze mną życiem!
Przepełniona wściekłością podchodzę do materaca, na którym mamy ćwiczyć.
-Umiesz się bić? - szydzi Derek.
-Nie potrzebuje umieć. Wiem, gdzie chłopcy mają czuły punkt. - uśmiecham się jadowicie.
-Jeśli jesteś taka mądra to proszę bardzo- wzrusza ramionami - Zaatakuj mnie.
Przez chwilę gapię się na niego z otwartą buzią. A potem uświadamiam sobie, że to prawdopodobnie pierwszy legalny sposób, by zedrzeć z jego twarzy ten cholerny uśmieszek samozadowolenia.
W jednej chwili jestem już koło niego i próbuję uderzyć go pięścią, ale on blokuje mi ręce. Wtedy wymierzam mu kopnięcie w kostkę, co sprawia ze mnie puszcza. Trafiam go w brzuch, na co wydaje z siebie zgłuszony jęk. Uśmiecham się z satysfakcją i chcę wymierzyć mu kolejny cios, kiedy Derek podcina mi nogi swoimi nogami i lecę na materac. Derek siada na mnie okrakiem. Zaczynam się szarpać, ale łapie moje ręce nad moją głową i unieruchamia. Serce bije mi, jak szalone, gdy uświadamiam sobie, w jak bardzo niezręcznej sytuacji się znajduję.
-Masz ducha walki, ale brak ci techniki- wyszeptuje mi wprost do ucha. Jego ciepły, przyśpieszony oddech muska moje usta.
Nie mogę pozwolić mu wygrać.
I wtedy to robię. Chociaż to najgłupsza rzecz pod słońcem i zabijcie mnie za to.
Całuję Dereka.
Cholera, naprawdę to robię!
Mocno wpijam się w jego usta. Derek przez chwilę zamiera, zaskoczony, ale potem oddaje pocałunek z taką siłą, że czuję zawroty głowy. Puszcza moje ręce i zjeżdża swoimi dłońmi na moje biodra i delikatnie ściska. Moje dłonie szarpią jego włosy. Tak miękkie i delikatne w dotyku... Nasze języki prowadziły zaciętą walkę o dominację. Przegryzłam jego dolną wargę, na co chłopak jęczy mi prosto w usta. To wszystko... ta wojna miedzy naszymi ustami... doprowadza mnie do obłędu. Mimo to nie tracę zdrowych zmysłów.
Naprawdę nie chce tego przerywać, ale jesteśmy na sali gimnastycznej i po coś to robię.
Znajduję się w sobie i wymierzam mu kolanem prosto w krocze. Derek odrywa się ode mnie i wypuszcza z objęć z głośnym jękiem. Zrzucam go z siebie mocno, tak by zapamiętał sobie raz na zawsze z kim zadarł.
-Brak mi techniki? - wstaje się i ze śmiechem pochylam się nad nim- Nie sadzę.
Oddalając się słyszę jeszcze ciche:
-Zapłacisz mi za to.
-Kylie! Kylie!- głos Olivii niesie się po całym korytarzu. Stoję przy szafce i szarpie się z kluczykiem, próbując ja zamknąć.
Wzdycham i odwracam się do dziewczyny. Momentalnie przypomina mi się, co zrobiłam kilka minut temu na wf. Czuję, jak moje policzki płoną.
-Dean właśnie przysłał mi sms, że mam cię zawieźć po szkole do naszego domu...- informuje mnie podekscytowana.
-Och... -wzdycham tylko.
-Kylie... czy coś się stało? - marszczy brwi Olivia.
Podnoszę gwałtownie głowę i otwieram szeroko oczy.
-Nie, a co miało się stać? - silę się na spokojny ton.
-Jesteś taka... dziwna.
Ignoruję jej stwierdzenie i próbuję zmienić temat:
-Nie widziałam dzisiaj Deana... jest w ogóle w szkole? - silę się na spokojny ton.
-Nie- przygląda mi się badawczo - miał sprawy do załatwienia.
Zastanawiam się przez chwilę, czy te „sprawy" nie wyglądają przypadkiem jak demony.
Olivia otwiera buzię, by wrócić do początkowego tematu, ale w tym samym momencie przychodzi wybawienie, w postaci Dylana.
-Kylie! Wszędzie cię szukam!- wydziera się na mnie.
Olivia rzuca mu zdziwione spojrzenie.
-O! To dlatego ze mną nie gadasz...- patrzy wymownie na czarnowłosą. - Znalazłaś sobie nowego przyjaciela i mnie porzuciłaś.
Muszę ze wszystkich sił powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. To oczywiste, że Dylan gra i oczekuje tego samego ode mnie.
Przewracam oczami i przybieram nonszalancki ton:
-Olivia, to Dylan. Był beznadziejnym przyjacielem, wiec go olejmy.
-Ha,ha. Bardzo śmieszne. - krzywi się chłopak. -Ciekawe, czy tak samo beznadziejny będę, gdy potrzebna ci będzie moja praca domowa. W każdym razie, miło mi cię poznać Olivio.
Dylan uśmiecha się do niej, ale na jej twarzy pozostaje obojętny wyraz.
-Taa- duka dziewczyna.
-Co wy na to, by posiedzieć na stołówce?- proponuje Dylan.
- Dobra - mówię, a Olivia kiwa głową.
Gdy idziemy, dziewczyna łapie mnie za ramię:
-On wie?- szepcze.
Wiem, o co jej chodzi. Pewnie myśli, że powiedziałam Dylanowi o nich, o Malum i tej całej sprawie z Banshee.
-Nie- mówię, jakby to było oczywiste. Dla mnie jest. Nie powiem nic Dylanowi, bo nie chce 1) żeby mnie wziął za kompletna wariatkę 2) żeby był w niebezpieczeństwie 3) żeby ze strachu nie zrobił jakiejś głupoty.
I tak już straciłam <spokojne> życie. Nie chcę teraz stracić przyjaciela.
Czas w stołówce spędzam głównie na słuchaniu „rozmowy" Dylana z Olivią ,która wygląda mniej więcej tak, ze Dylan zasypuje Olivię miliardem pytań, a ona na wszystkie odpowiada „Że co?" , „Po co ci to?', „Jesteś głupi" lub „ Czy ty masz mózg?".
Mimo, że dziewczyna jest dla niego nie miła, mój przyjaciel wydaje się być niezrażony.
Słucham ich, ale myślami jestem gdzieś daleko. Przed oczami staje mi obraz Dereka trzymającego mnie w objęciach. Na twarzy czuję jego oddech, a na ustach jego usta. Smakuje cytryną i miętą oraz czymś słodkim, jak czekolada.
-Kylie?
Potrząsam głową, próbując się pozbyć obrazów, które mi się nasuwają.
Dylan wygląda na zmartwionego, a Olivia rzuca mi długie, podejrzliwe spojrzenie.
-Co jest? - pytam.
-Zadałem ci pytanie - wyjaśnia oschle Dylan.
- O Boże, przepraszam, jestem dzisiaj strasznie zmęczona. Nie spałam prawie całą noc- po części jest to prawda.
-Chciałem cię zapytać...- nagle urywa, a jego wzrok tkwi w miejscu patrząc gdzieś za mnie.
Zanim zdążyłam się odwrócić, koło mnie siada Derek.
Wciągam ze świstem powietrze. Błękitnooki rzuca mi spojrzenie, w którym czai się groźba. Na twarzy ma lekki, ale niepokojący uśmiech, niczym psychopata, a oczy rzucają przerażający blask.
-Dylan Modick, szukają ci w sali 178- mówi ostrym tonem.
-Ale po co? Przecież...
-Szukają cię - powtarza głośniej. Dylan przełyka ślinę i patrzy na mnie ze strachem, po czym wstaje i oddala się.
- Mógłbyś być dla niego milszy - rzucam wściekle. - To, że potrafisz zrobić groźną minę, nieznaczny, że taki jesteś.
- Jeśli chcesz, mogę cię przekonać, że jest inaczej.
-Wydaję mi się, ze już to zrobiłeś. Niekoniecznie na swoją korzyść - uśmiecham się sarkastycznie.
Chyba wytrącam go z równowagi, bo wygląda, jakby w miał się zaraz na mnie rzucić i rozszarpać mnie na drobne kawałeczki.
Olivia patrzy na mnie, a potem na swojego brata, nic nie rozumiejąc.
-Oliv- zwraca się do niej chłopak- Czy zawozisz Kylie po lekcjach do naszego domu?
-Tak. No i co z tego?
- Mała zmiana planów. To JA zawiozę Kylie...
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.
-Ale Dean...- zaczyna Olivia.
-Powiem tak.- przerywa jej Derek - Nie obchodzi mnie, co Dean mówił. Ja zawiozę Kylie i koniec. Nie martw się, dopilnuję żeby tam dotarła.
Chłopak patrzy na mnie, jakby miał wobec mnie jakieś okrutne plany. A może tak właśnie jest...
-Przepraszam, czy ja już nie mam nic do powiedzenia? - wtrącam ze złością.
-Nie - odpowiada szybko Derek.
Prycham zła. Co on sobie wyobraża?
Derek wstaje i odchodzi. Biegnę za nim i łapię go za ramię.
-O co ci znowu chodzi? - krzyczę mu w twarz.
- Próbuję ci dać nauczkę, że to nie ty tu rządzisz.- syczy.
- Och, czyżby pewien niewinny całus zmniejszył komuś samoocenę? - śmieje się szyderczo.
Derek gwałtownie przyciska mnie do ściany, a jego twarz jest tak blisko mojej, że nasze oddechy się mieszają.
-Myślisz, że ja ciebie nie wytrącę z równowagi? Że tylko ty to potrafisz? - jego oddech muska moje wargi.
Nie odpowiadam, zamroczona jego spojrzeniem i bliskością.
-Ty zawsze potrzebujesz dowodu... pokazać ci go i tym razem?
„Tak!", chcę krzyknąć, ale stoję bez ruchu i wstrzymuje oddech.
Tę chwilę psuje dzwonek, ogłaszający koniec przerwy. Derek odsuwa się i po prostu odchodzi, jak gdyby nigdy nic.
*************
Pięć lekcji później chowam się w łazience. Powinnam iść do domu, ale potrzebuję się ukryć przed Derekiem.
Tak, wiem to dziecinne, ale po prostu nie potrafię znieść myśli, że muszę z nim jechać. Piszę mamie sms, że uczę się dzisiaj u koleżanki. Normalna mama, spytałaby się u której i o której wrócę, ale moja odpisuje tylko zwykłe „ok".
Dwadzieścia minut później szybkim krokiem wychodzę z łazienki i opuszczam budynek szkoły. Rozglądam się na prawo i w lewo, w obawie, że Derek gdzieś się czai.
Wzdycham z ulgą, gdy nikogo nie widzę i idę na przystanek. Na miejscu , klnę głośno, bo według rozkładu jazdy autobus będzie za 20 minut.
Siedzę na przystanku, kiedy spełnia się mój najgorszy sen.
Koło mnie zatrzymuje się motor. Czarny i wygląda na naprawdę drogiego. Jego właściciel zdejmuje kask i rzuca mi wściekłe spojrzenie:
-Raczej nie czekasz tu na mnie, co? - szydzi.
Krzywię się.
- Myślałaś, że mnie wykiwasz? Przykro mi, zawiodłaś sama siebie. Chodź, za nim całkowicie stracę do ciebie cierpliwość. - wyciąga w moja stronę kask.
Rzucam mu zdziwione spojrzenie:
-Ja... na tym? - pokazuję palcem jego motor.
-Oj, nie mów, że się boisz. Wkładaj i jedziemy - warczy. Biorę od niego kask drżącymi rękami i wkładam go na głowę. Siadam za nim - Obejmij mnie.
Czuję, jak pali mnie twarz, gdy delikatnie obejmuję jego umięśniony tors.
- Mocniej, Kylie. Chcesz spaść? - irytuje się Derek.
Wtulam się w niego całą swoją siłą i zaciskam ręce na jego koszulce.
Po chwili ruszamy, a jedynie, co czuję to jego bijące serce pod moja dłonią.
________________________________________________________
weekend= nowy rozdział :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top