21 #Kylie
Biegnę wąską uliczką, podążając śladami w postaci krwi.
-Nie wierzę, że to robisz -mówi Dylan w słuchawce telefonu -Dzwonię po Deana!
-I tak nic nie zrobicie -przewracam oczami.
-Kylie, to twoja czwarta ucieczka w tym tygodniu!-burzy się.-Nawet zamykanie cię w pokoju nie pomaga, bo wychodzisz oknem jak jakiś kot.
-Nie możecie mnie powstrzymać. Kiedy to w końcu do was dotrze?!
-To jest niebezpieczne. Nie rozumiem, po co to robisz -wzdycha Dylan.
-Wiesz -mówię i skręcam w drugą alejkę, która okazuje się być ślepym zaułkiem. Na samym jej końcu dostrzegam ruch i uśmiecham się pod nosem.
-Jeśli ty wpadniesz w kłopoty, to nie pomoże Derekowi.
-Trochę wiary, Dylan -mruczę-Muszę kończyć.
-Kylie!-słyszę na koniec, ale szybko się rozłączam.
Czas skończyć to, co zaczęłam.
Powoli kroczę ku ledwo żyjącym Malum, zwiniętym w kłębek. Jest umazany krwią, co jest wynikiem moich wcześniejszych potyczek z nim
Uciekł mi, kiedy zadzwonił Dylan. Jednak nie trudno było go wytropić. Zostawiał za sobą krwiste ślady.
Wyjmuję zza paska sztylet, który ukradłam Olivii.
Kucam przy demonie i wbijam mu go w rękę. Malum wydaje z siebie skrzeczący dźwięk bólu.
-Mów, gdzie go trzymacie Venatora Dereka Ledmenta!-krzyczę, raz po raz dźgając demona w różne miejsca na ciele.
-Nie wiem! -syczy Malum.
Ogarnia mnie jeszcze większa wściekłość.
-Jak wrócisz do piekła i spotkasz tam tego swojego szefa, czy jak wy go tam nazywacie, to pozdrów go ode mnie. -uśmiecham się bez cienia humoru.
-Nie jesteś Venatorem -stwierdza Malum.
-Jestem kimś gorszym -mówię i zadaję mu ostateczny i śmiertelny cios, po którym demon rozpływa się w powietrzu, pozostawiając jedynie kupkę popiołu.
Mimo to, kolejny raz mi się nie udało.
***************
Przez ostatni tydzień po tym jak Derek znikł, w moim sercu zakwitła zemsta i dążenie do tego, by go odnaleźć.
Nie bałam się Malum. Chciałam, żeby one bały się mnie.
Malum to demony z piekła, uosobienie śmierci. Ja jestem banshee i powinnam tą śmiercią rządzić.
Na razie mi się udaję.
Nocami ubrana na czarno, chodzę na imprezy i tropię Malum. Sama nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że wiem o tym, że to akurat ten człowiek jest Malum. Po prostu to czuję.
Gdy wytropię demona, wybawiam go różnymi sposobami na zewnątrz i wtedy zaczynam całą zabawę.
Uwielbiam ten strach w ich oczach, gdy ich wykańczam.
Najlepsze jest to, że oni się tego nie spodziewają. Widzą we mnie tylko łatwą przekąskę, dopóki nie wyjmuję sztyletu i powoli zabijam, wyciągając z nich informacje.
Dean, Cameron, Frederik, Olivia, a szczególnie nie popierają mojego sposobu, by odnaleźć Dereka. Uważają, że to niebezpieczne.
Jednak nic nie mogą zrobić.
To przez Malum zginęła Lacey. A teraz być może Derek. To Malum zniszczyło mi życie, zmieniło je w koszmar.
A teraz ja niosę im zemstę.
***********
Wracam do swojego domu. Mam szczęście, że rodzice jeszcze nie wrócili. Z nimi pod jednym dachem, moje nocne podróże byłyby niemożliwe. Chociaż może gdybym się nauczyła tych zaklęć Venatorów...
Od razu kieruję się do salonu i kładę się na kanapie. Dopiero teraz orientuję się, że padam ze zmęczenia.
Niestety nie jest mi dane odpocząć.
-Zachowujesz się, jak dziecko.-rozlega się. Podnoszę głowę i napotykam czarne, jak noc oczy.
-Długo tu jesteś? -krzywię.
-Wystarczająco, żeby stwierdzić, że postradałaś zmysły. -fuka Dean.
Przewracam oczami:
-Robię dokładnie to samo, co wy. -wzruszam ramionami-Zabijam Malum.
-Różnica polega na tym, że my byliśmy do tego szkoleni całe nasze dzieciństwo- mruży oczy.
-Ja po prostu chcę go odnaleźć. -szepczę.
Dean podchodzi do mnie i siada na kanapie, przyciągając mnie do siebie. Z przyjemnością wtulam się w niego i rozkoszuję się jego ciepłem.
-Wiem. -mruczy mi we włosy. -Ja też. Ale uwierz mi, narażanie swojego życia nic tu nie pomoże.
Prawda jest taka, że nie wiem, ile by gadał i tak zrobię swoje.
Zasypiam w jego ramionach.
Jestem na polanie. Ale to nie jest zwykła polana. Nie ma tu kwiatów, ani trawy, tylko spalona ziemia. Czuję okropny zapach spalenizny.
-To szczątki Malum.-rozlega się głos. Poznaję go. Oczywiście, że tak, przecież należy do Szefa Malum.
Ale oprócz tego wydaje się dziwnie znajomy...
Spoglądam jeszcze raz na ziemię i wtedy zdaję sobie sprawę, że to popiół. Identyczny w jaki przeobrażają się demony po zabiciu ich.
Robi mi się sucho w ustach.
Wiem, że to sen. Dla odmiany to bardzo świadomy sen.
-Gdzie jest Derek ?-pytam. Odpowiada mi śmiech.
-Wysyła pozdrowienia -słyszę.
Czuję jak puls mi przyśpiesza.
-Co mu zrobiłeś?! -wrzeszczę.
-Na razie nic. To ty odpowiadasz za to, czy mu się coś stanie, czy nie.
-Czego chcesz? -pytam.
-Ciebie. A konkretnie ciebie-banshee. Twojego głosu.-odpowiada.
-Mam ci przewidzieć śmierć. Proszę bardzo: zdechniesz już niedługo, a sprawcą twojej śmierci będę ja.-warczę.
-Na twoim miejscu uważałbym na słowa. Los Dereka jest w moich rękach.
-W takim razie, co mam zrobić?
-Widzisz Kylie, banshee nie potrafią tylko przewidywać śmierć. Ich główną mocą jest wskrzeszenie istot, które straciły życie dwa razy. W tym przypadku są to Malum. Potrzebuję cię byś przywróciła do życia najsilniejsze demony, które wiją się teraz w czeluściach piekła. Chcę władać nimi wszystkimi i tym samym posiąść władzę nad światem. A ty, moja droga będziesz rządziła u mojego boku.
-Chyba ci się coś pomyliło. Jesteś szaleńcem!-krzyczę.
-Może inaczej się wyrażę: albo się zgodzisz, albo zabiję Dereka.
-Skąd mam wiedzieć, że on jeszcze żyje?!
-Zdaj się na swoją inteligencję. Daję ci dwa dni na podjęcie decyzji.
Otwieram szeroko oczy i biorę głęboki wdech.
Nie mogę w to uwierzyć. To nie jest Szef Malum, lecz niebezpieczny szaleniec.
Dean jeszcze śpi, więc najdelikatniej jak potrafię, wysuwam się z jego objęć. Zakładam buty i wychodzę z domu.
Kieruję się na przystanek.
Czas zdać się na własną inteligencję i dowiedzieć się, czy Derek żyje.
**************
Przyjeżdżam autobusem do domu Venatorów. Niczym prawdziwy złodziej wślizgam się do środka, nie dając znaku, że przybyłam.
Po cichutku stąpam po podłodze. Jest wcześnie rano, więc Venatorzy pewnie śpią, jednak muszę pamiętać, że Cameron jest rannym ptaszkiem.
Ku mojej uldze nie spotykam go po drodze. Szukam drzwi, które prowadzą do zejścia na dół. W końcu je znajduję i powoli otwieram. Z szybko bijącym sercem schodzę na dół, aż znajduję się w pokoju.
Na łóżku śpi Catherine.
Podchodzę do niej i delikatnie się nad nią pochylam. Obserwuję jak śpi, gdy nagle otwiera oczy.
Piszczę cicho i odskakuję jak oparzona.
-Co tu robisz?!-warczy ze złością Cat i wyskakuje z łóżka.
Robi mi się wstyd, kiedy uświadamiam sobie, jak muszę teraz wyglądać w jej oczach.
-Potrzebuję pomocy.
-Nie pomagam!-mówi ze złością dziewczyna.
Wzdycham, ale nie daję za wygraną:
-Chodzi o Dereka.
Cat wciąga gwałtownie powietrze:
-O co chodzi?-pyta.
Powstrzymuję się przed uśmiechem.
-Chcę się dowiedzieć, czy żyje -wyjaśniam.
-Jak?
-Myślałam, że może są jakieś zaklęcia...
-Nie ma-gwałtownie kręci głową.
Mrużę oczy:
-Catherine to ważne. Powinnaś wiedzieć, jak to jest mieć kogoś na sumieniu.
Cat otwiera szeroko buzię i wydaje z siebie zduszony pisk.
-O Boże, nie to chciałam powiedzieć. Przepraszam! -próbuję odwrócić swoje słowa.
-Nie, spokojnie-macha ręką-Jest pewien sposób,ale w większości przypadków nie skuteczny.
-Warto spróbować. -mówię.
-Potrzeba mi odrobinę twojej krwi. Gdy skapnie mi na ręce, wypowiem zaklęcie. Twoim zadaniem będzie skupienie się na osobie, którą chcesz zobaczyć. Jeśli Derek... hmm...nie żyje nie zostaniesz przeniesiona. Zaklęcie się nie uda. Jeśli żyje, twoja dusza zostanie przeniesiona do miejsca, w którym się znajduje -wyjaśnia Cat.
Kiwam głową i wyjmuję zza paska sztylet. Cat unosi do góry brwi, ale nic nie mówi. Wyciąga dłonie przed siebie, a ja rozcinam sobie nadgarstek. Gdy na ręce Cat spada pierwsza kropla, dziewczyna zaczyna szeptać:
-Sine sanguine animae a corpore segregare, ille indicabit locus, quo mens movetur.
Myślę o Dereku. O tym jak bardzo nie zasłużył na to, co go spotkało.
Myślę o jego błękitnych oczach.
O jego nielicznych,lecz pięknych uśmiechach.
O naszym pierwszym pocałunku.
I wtedy czuję dziwne wibracje na całym ciele i mam wrażenie, że tracę grunt pod nogami.
I w jednej chwili jestem już gdzie indziej.
Rozglądam się i widzę mały pusty pokoi. Na krześle przede mną siedzi Derek.
Żyje. O Boże on żyje.
Głową zwisa mu w dół, co jest oznaką, że śpi.
-Derek? -wołam go i przełykam łzy, zbierające się w kącikach oczu.
Chłopak unosi głowę i szeroko otwiera oczy:
-Kylie? Co ty tu robisz? Jak to możliwe...
-Shhh, Derek, tak naprawdę mnie tu nie ma. Jestem tu tylko duchem.
-Co..
-Nie mam czasu na wyjaśnienia.-kręcę głową.-Musiałam zobaczyć, czy nic ci nie jest.
-Kylie! Nie możesz ufać.... -nie słyszę imienia. To tak jakbym przez tą jedną sekundę straciła słuch. -On i tak mnie zabije! Zabił Lacey. Teraz chce, żebyś pomogła mu zawładnąć światem. Nie możesz się godzić na jego warunki! I tak umrę. On planuje zabić wszystkich Venatorów.
Jego głos jest coraz bardziej odległy.
-Nie pozwolę, żeby cię zabił!-krzyczę.
-Musisz!
Zaczynam się coraz bardziej oddalać. Głowa boli mnie, jakby ktoś uderzał w nią młotkiem.
-Kylie!-woła mnie Derek.
Wracam do swojego ciała. To samo się dzieje. Nie mam nad tym kontroli.
Jeszcze na sam koniec słyszę :
-Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top