Epilog

13 lat później.

Biegam jak szalona,  mimo, że i tak jak zwykle będę spóźniona.

Raz po raz wygładzam fioletową, koktajlową sukienkę,  jakby w każdej chwili mogła się pognieść.

-Mamo,  a czemu tata nie musi iść w garniturze,  a ja tak? - pyta mały brunet z rozkoszynymi loczkami i niebieskimi oczami.

-Tata nie cierpi garniturów,  Dean - przewracam oczami. Ostatnio mój ośmioletni syn na każdym kroku wymyśla jakieś pytania. Na większość nawet nie znam odpowiedzi.

-Wyglądasz lepiej niż ja, to nie fair.

Odwracam się na dźwięk głosu Dereka i posyłam mu szeroki uśmiech :

-Gdybyś nie stroił fochów dotyczących noszenia garniturów, to byś do mnie pasował - rzucam ze złośliwym uśmieszkiem.

-Nigdy go nie założę - mruży oczy Derek.

-Dajesz zły przykład naszemu dziecku - wskazuję Deana,  który patrzy się na nas z zaciekawieniem.

-Wcale nie. Prawda, młody? - puszcza oko do naszego synka.

-Tata, a jak już wrócimy ze ślubu,  to zrobimy trening? - podskakuje wesoło Dean.

-Obiecuję. Będziesz mógł ściągnąć ten mało oryginalny strój i pozabijać trochę demonów.

-Derek! - burzę się.

-Kocham cię, Kylie - śmieję się.

-Ja ciebie też,  ale boję się na kogo wychowasz Deana - krzywię się.

-Jak to na kogo? Na prawdziwego...

-Venatora - kończy za nim mały brunet.

Derek posyła mi szeroki, zwycięski uśmiech, a ja głośno wzdycham.

-Chodźmy. Czas się pośmiać z garnitura Dylana. - uśmiecha się złośliwe Derek.

-To jego ślub! Musi być w garniturze! Ma przyjść,  jak ty? W dżinsach i koszuli?

-Ja przynajmniej trzymam się mody.

-A od kiedy ty się modą interesujesz? - szydzę.

-Odkąd zobaczyłem, że przy mojej żonie wyglądam jak bezdomny. - obejmuje mnie ramieniem.

-Uznam to za komplement - przewracam oczami.

-To był komplement.

******************

-Olivia wygląda, jak milion dolarów - szepczę na ucho Derekowi i z zachwytem wpatruję się w dziewczynę,  ubraną w przepiękną suknię ślubną.

-W końcu to moja siostra - mówi mój mąż,  a ja walę go w ramię.-Za to Dylan... wygląda świetnie w tym dopasowanym do niego garniturze.

-Naprawdę? - unoszę brwi.

-Nie - śmieje się Derek.

-Jesteś okropny - rzucam, ale nie mogę powstrzymać śmiechu.

Próbuję nie zwracać uwagi na wściekłe, że zakłócamy spokój spojrzenia prawie w wszystkich zgromadzonych w kościele.

-Czy przysięgacie sobie miłość i wierność aż do samego końca?

-Tak. - Dylan i Olivia odpowiadają jednocześnie.

Uśmiecham się pod nosem. Dziewięć lat temu to samo obiecywaliśmy sobie z Derekiem. Patrzę na nasze splecione dłonie.

I aż nas śmierć nie rozłączy.

Z szerokim uśmiechem patrzę,  jak dwójka moich najlepszych przyjaciół stoi przed Bogiem i wyznają sobie miłość.

Po ślubie goście,  których jest stosunkowo niewiele udają się na poczęstunek.

Łapię w drodze wyjścia Olivię i Dylana,  składam im życzenia, a potem z powrotem odnajduję Dereka.

-Pilnuj Deana - mówię mu. - Ja dotrę tam później.

Kiwa głową,  a ja uśmiecham się do niego.

-Biorę auto - wyjmuje z kieszeni jego dżinsów kluczyki.

-Tylko nie porozjeżdzaj wszystkich kotów - śmieje się Derek.

-Ha ha bardzo śmieszne - krzywię się.

Szybkim krokiem i dość niezdarnych, bo na nogach mam dość wysokie szpilki idę do samochodu.

Wsiadam i jadę tak bardzo znaną mi drogą. Jeżdżę nią prawie codziennie.

Gdy jestem na miejscu, parkuję na parkingu i wychodzę z auta.

Cmentarz stał się od kilku lat miejscem,  gdzie stale wracam.

Kroczę wśród alejek,  spoglądając na napisy na nagrobkach.

W końcu się zatrzymuję.

Dean Ledment

Wciągam powietrze i siadam na ławce, na przeciwko grobu.

-Twoja siostra dziś brała ślub - mówię. 

Od kilku lat przychodzę tu prawie codziennie i opowiadam Deanowi o wszystkim. Tak, jakby wcale nigdy nie umarł. Jakby nadal był  i mnie słuchał.

-Wyglądała pięknie. I jest szczęśliwa - ciągnę. - Ja także cieszę się jej szczęściem. Ty pewnie też jesteś szczęśliwy.

Zamykam oczy i wsłuchuję się w odgłosy natury.

-Twoja siostra dorosła i wyszła za mąż.

A ty nie mogłeś na to patrzeć.

Pojedyncza łza kapie na ziemię.

-Do zobaczenia. - szepczę.

Wstaję i idę do wyjścia z cmentarza. Nogi mi się plączą i cały czas patrzę na ziemię. W końcu wpadam na kogoś z impetem.

-Przepra..- urywam , gdy spoglądam w oczy osoby, na którą wpadłam . Jest to starsza kobieta z miłym uśmiechem na twarzy.

Ogarnia mnie bardzo dobrze znane mi już uczucie.

Śmierć.

Przez ostatnie lata nauczyłam się ją kontrolować, ale nie opanowałam tego do perfekcji. 

Otwieram usta i krzyczę, a oczy starzej pani rozszerzają się w przerażeniu. 

Próbuję ją odgonić, zamknąć się na jej siłę. 

-Wszystko w porządku?- pyta się kobieta.

W końcu udaje mi się przestać krzyczeć , biorę głęboki wdech i kiwam głową.

-Pani umrze - szepczę.

-Wiem - marszczy brwi kobieta. - Mam raka. A ty skąd to wiesz?

Wydaję z siebie pisk zaskoczenia. 

-Ja.. przepraszam - mamroczę i jak najszybciej oddalam się od starszej pani.

To nie pierwsza taka sytuacja. Już kiedyś też tak miałam, że trafiłam na śmiertelnie chorą osobę i odebrałam jej wszelką nadzieję na wyzdrowienie.

Bycie banshee jest trudne. Jesteś prawie, jak lekarz. Ale z tą różnicą, że nie dajesz szansy, by śmierci uniknąć. 

Mimo wszystko da się do tego przywyknąć. Między innymi dlatego, że nie jestem tylko banshee. Jestem nią, to fakt, ale oprócz tego razem z Derekiem zajmujemy się zabijaniem Malum. Chronimy zwykłych ludzi.

To jest coś w rodzaju mojej pokuty. Niosę śmierć, ale także zapewniam bezpieczeństwo ludziom.


Dojeżdzam samochodem do sali, gdzie odbywa się poczęstunek i znajduję wśród mnóstwa stolików, mojego męża i syna.

Siadam koło nich, a Derek przyciąga mnie i całuje w czoło.

-Byłaś u niego? - pyta cicho.

Kiwam głową, a on uśmiecha się do mnie.

-Byłby cholernie zdziwiony widząc tą dwójkę razem - śmieje się smutno, wskazując Dylana i Olivię, wirujących na parkiecie.

-Tak - uśmiecham się.

Do naszego stolika podchodzi Cameron, obejmujący Catherine.

-Wujek! - wydziera się mój syn i rzuca się na szyję Camerona.

-Dean, jak elegancko wyglądasz - uśmiecha się Catherine. 

-Nienawidzę garniturów - burzy się Dean.

-Moja krew - rzuca Derek i wszyscy wybuchamy śmiechem.

W takich chwilach właśnie rozumiem, że różne , czasami i tragiczne wydarzenia mają swoje dobre skutki. 

Nareszcie odnalazłam coś, czego zawsze mi brakowało. Swojego powołania.

I nie jestem z tym sama.

Mam rodzinę. I cokolwiek, by się działo, zawsze będziemy się kochać.

Nawet jeśli śmierć nas rozłączy.


___________________________________________________________

Dziękuję wszystkim, którzy ze mną byli i czytali to opowiadanie <3 Kocham was bardzo mocno. Jestem tak bardzo wzruszona, że skończyłam swoje pierwsze opowiadanie na wattpadzie <3 

Dziękuje za gwiazdki, za motywujące komentarze, za wszystko <3 

Nie będzie drugiej części, mam nadzieję, że zakończenie wszystkim się spodobało. ;) 

Jeśli polubiliście mój styl pisania, to serdecznie zapraszam na moje drugie opowiadanie. "Nie działasz na mnie, Justin" już na moim profilu.

Dziękuję jeszcze raz!!! <3 

 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top