8. Igranie z ogniem
Zapraszam do głosowania na Gdy umilkną szepty w konkursie Skrzydlate słowa :)
HAILEY
W biegu narzuciłam na siebie kurtkę i dokładnie owinęłam wokół szyi gruby, wełniany szal. Wrzuciłam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy.
- Wybierasz się dokądś?
Obróciłam się, usłyszawszy melodyjny, lekko zasapany głos Mercy. Dziewczyna stała w drzwiach (najprawdopodobniej już wróciła z zakupów) i uważnie mi się przyglądała. Założyłam miedziany kosmyk za ucho. Czułam się jak dziecko, które przyłapano na podkradaniu cukierków.
- Mam spotkanie z informatorem - odparłam wymijająco, co z resztą było zgodne z prawdą. - Wrócę niedługo.
Posłałam jej nikły uśmiech i ruszyłam w stronę wyjścia. Mercy jedynie pokiwała głową i przepuściła mnie w drzwiach. Nie zadawała zbędnych pytań, za co byłam jej ogromnie wdzięczna.
Zima tego roku nie zaskoczyła niczym nowym. Jak zwykle spadła ogromna ilość puszystego śniegu, który utrudniał ruch uliczny. Odczuwał to niemalże każdy. W tym i ja. Dlatego na spotkanie w kawiarni przy Alei Wierzbowej dotarłam z zauważalnym spóźnieniem.
Rozejrzałam się po nowocześnie urządzonym pomieszczeniu w poszukiwaniu znajomej twarzy. Na kilka sekund zatrzymałam wzrok na bukietach konwalii (oczywiście sztucznych), które nadawały lokalowi charakter i przypominały o cieplejszych porach roku.
Odwzajemniłam ciepły uśmiech, który dostrzegłam na twarzy znajomego mężczyzny. Zdecydowanym krokiem podążyłam w stronę stolika, przy którym siedział. Powiesiłam zbędne ubrania na drewnianym wieszaku i usiadłam na wolnym krześle.
- Dziękuję, że zgodziłeś się ze mną spotkać - odezwałam się pierwsza, zaplatając zziębnięte palce.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, przy naszym stoliku pojawił się kelner. Zamówiliśmy po kubku gorącej herbaty z miodem i imbirem.
- Gwoli ścisłości, to ja do ciebie zadzwoniłem. - Jego lekko zachrypnięty głos nie był ani niski, ani wysoki. Za to skrywał w sobie nutkę tajemniczości.
Pokiwałam głową, uśmiechając się subtelnie. Calder miał rację co do niego. Wszystko musiało być tak, jak należy.
- Ponieważ poprosiłam cię o kontakt, kiedy śledztwo posunie się o kilka kroków do przodu.
Artykuł o morderstwie nastolatki z Humberville sprawił, że nasz portal piął się w górę w rankingach popularności. Z tego powodu postanowiłam kuć żelazo póki było gorące. Znalazłam kontakt do współpracownika Caldera, żeby mieć źródło informacji. Po dłuższych namowach zgodził się pomóc. Każdy w Humberville miał poznać prawdę. Ode mnie, rzecz jasna.
- Przesłuchują pasierba burmistrza - zaczął, w międzyczasie poszukując czegoś w papierowej teczce. - Podejrzewają, że mógł zabić Sarah. Albo jego była dziewczyna mogła.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, mimo iż nie wiedziałam, o kim mówił. Owszem, kojarzyłam Kaylena Vasseux. Prawie każdy znał pasierba burmistrza - kapitana szkolnej drużyny futbolowej -i to nie tylko ze względu na jego status społeczny. Chłopak był typowym typem buntownika, który nie raz coś przeskrobał. Jednak nie wiedziałam, z kim się spotykał. Obstawiałam, że z główną cheerleaderką.
- Rzekomo chłopak i jego była w noc zabójstwa Sarah imprezowali w domu chłopaka, którego rodzice wyjechali za miasto - kontynuował. Westchnął, wyciągając z teczki kilka fotografii. - Młody Vasseux mógł mieć solidne albi. Jednak sprawy nieco się pokomplikowały.
Oblizałam nerwowo spierzchnięte wargi. Wyciągnęłam dłoń, żeby zabrać od mężczyzny fotografię. Przełknęłam z trudem ślinę i przeniosłam wzrok na zdjęcie. Przez moment nie mogłam nabrać powietrza. Poczułam, jak oblewam się potem. Bynajmniej nie przez rozgrzane do czerwoności kaloryfery. Na owej fotografii znajdowało się nagie ciało młodej, złotowłosej dziewczyny, które ktoś grubym sznurem przywiązał do starego drzewa. Przeraźliwe blade. Zimne i martwe.
- Kilka godzin temu znaleziono je tam, gdzie ciało Sarah - wyjaśnił ze spokojem w głosie. Ostrożnie przeniosłam na niego wzrok. Nadal czułam dziwny niepokój. - Należy do byłej dziewczyny Kaylena, głównej cheerleaderki - Laurie Myers.
Drżącą dłonią oddałam mężczyźnie fotografię. W między czasie kelner przyniósł nasze zamówienie. Korzenny zapach herbaty przyjemnie drażnił moje nozdrza. Zawinęłam dłonie w rękawy nieco za luźnego golfu. Mimo iż było mi zimno, nie zamierzałam rozgrzać się herbatą. Nie potrafiłabym jej przełknąć.
- Podejrzewasz, że Vasseux... - bąknęłam. Czułam, jak drżą mi wargi.
Prychnął i uśmiechnął się gorzko. Upił łyk herbaty, siorpiąc przy tym.
- Obie dziewczyny spotykały się z nim, to jest pewne. Resztę pokaże...
- Nie pytam teraz o suche fakty - przerwałam mu półszeptem.
Nachyliłam się nieco, uważając na wysoką szklankę z aromatycznym naparem. Wolałam, żeby inni usłyszeli jak najmniej z naszej rozmowy.
- Chcę poznać twoją opinię - dodałam. Powoli schodził ze mnie pierwszy strach.
Mężczyzna wypuścił krótko powietrze przez nos. Podejrzewałam, że rzadko kiedy ktoś zadawał mu takie pytanie. W końcu praca policjanta opierała się na dowodach i zeznaniach, a nie podejrzeniach szeregowego pracownika.
- Vasseux może i jest porywczy, ale nie do tego stopnia.
Jego słowa wystarczały, żebym uwierzyła, iż młody futbolista był niewinny. Zatem morderca nadal krążył po Humberville. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Musiałam poinformować mieszkańców, że wciąż groziło im niebezpieczeństwo.
- Pozwól, że wykorzystam te informacje w najnowszym artykule - oznajmiłam ze znacznym spokojem. W międzyczasie udało mi się opanować strach. - Oczywiście odpowiednio je wykroję.
Pokiwał głową i spuścił wzrok.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - mruknął bez przekonania, jakby o czymś sobie przypomniał. - Zależy mi na tej pracy.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Doskonale wiedziałam, co robię. Owszem, w pewnym stopniu igrałam z ogniem, ale kto w dzisiejszych czasach tego nie robił? Jeśli chciałam być dobrą dziennikarką, to musiałam znaleźć sensację, a następnie konsekwentnie jej się trzymać. Morderstwo licealistek i potwór na wolność idealnie się do tego nadawały.
- Nikt się nie dowie, że wiem to od ciebie - zapewniłam, odruchowo kładąc swoją opatuloną dłoń na jego. - Jeśli wolisz, to możemy pozostać w kontakcie mailowym.
Z chęcią przystanął nad moją propozycją. Wyciągnęłam z torebki notes i długopis. Na urywku papieru zapisałam swój adres mailowy i podałam go mężczyźnie.
***
Obudził mnie huk zamykanych drzwi. Podniosłam się raptownie, haustami nabierając powietrze. Siedziałam na kanapie w salonie, przykryta grubym, puchowym kocem i z laptopem na kolanach. Ulokowałam się tam niedługo po powrocie z pracy, żeby obejrzeć odcinek mojego ulubionego serialu. Nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam.
Przeniosłam jeszcze lekko nieobecny wzrok na otwarte drzwi. W przejściu mignął mi Calder. Nie pokwapił się nawet na zwykłe cześć, co było do niego niepodobne. Ściągnęłam podejrzliwie brwi. Czyżby coś było na rzeczy? Nie, to pewnie ze zmęczenia.
- Na kuchence masz makaron z sosem, to sobie odgrzej! - zawołałam, nie zwracając uwagi na jego zachowanie.
Przetarłam dłońmi zmęczoną twarz. Ostrożnie przełożyłam laptopa na ławę i zsunęłam z siebie koc, pod którym powoli zaczynałam się gotować. Przeciągnęłam się, aby następnie niezdecydowanym krokiem udać się w stronę kuchni. Nie weszłam do pomieszczenia. Stanęłam w wejściu, opierając ramię o drewnianą framugę.
- Ciężki dzień? - zagaiłam. Nie lubiłam, kiedy zbyt długo milczał.
Uśmiechnął się gorzko, wyjmując z mikrofalówki porcję makaronu. Postawił talerz na stole i usiadł na krześle.
- Dlaczego to robisz? - spytał po chwili, nawet nie racząc na mnie spojrzeć.
Odruchowo pokręciłam głową. W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, o co mu mogło chodzić. Bo przecież nie o makaron.
Najwidoczniej zorientował się, że nie wiedziałam, o czym mówił i kontynuował:
- Twoje artykuły stanowią poważny problem w śledztwie. Siejesz panikę pośród ludzi.
Nerwowo przygryzłam wargę. Wcale nie chodziło mi o straszenie mieszkańców. Przecież oni mieli prawo znać prawdę.
- Po prostu ich informuję - mruknęłam bez przekonania.
Wiedziałam, że postępuję słusznie, jednak chłód, który bił od Caldera, paraliżował moje myślenie.
Mężczyzna pokiwał głową. Nabił na widelec dwie kokardki i włożył je do ust.
- Calder, to nie jest nic złego - dodałam, odzyskując pewność siebie.
Otarł usta serwetką i po raz pierwszy tego wieczoru posłał mi spojrzenie. Przenikliwe i nadzwyczaj chłodne.
- Skąd masz te wszystkie informację? - spytał. Czułam, jak wzrokiem wywierca mi dziurę w jelitach. Jakbym była na przesłuchaniu. - To nie są wiadomości podane do powszechnego użytku. A przynajmniej były, dopóki ktoś ich nie udostępnił.
Uśmiechnęłam się gorzko, odwracając wzrok.
- Oni mają prawo wiedzieć - mruknęłam. - Podaję tylko najważniejsze informacje. Nie ujawniam szczegółów...
- Kto jest twoim informatorem? - przerwał mi dosadnie.
Stałam z rozchylonymi ustami, nie będąc w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Pokręciłam ostrożnie głową. Nie mogłam go zdradzić. Obiecałam.
- To nieistotne. - Westchnęłam ciężko. - Wiem, co robię. Zaufaj mi.
- Nie...
- Lepiej będzie, jak zostawię cię samego - weszłam mu w słowo. Powoli odsunęłam się od framugi. - Będziesz mógł nieco ochłonąć.
Obróciłam się na pięcie. Nadal czułam na sobie jego spojrzenie. Schowałam dłonie do kieszeni dresów i udałam się w stronę schodów prowadzących na piętro.
Nie chciałam się z nim kłócić. Bynajmniej nie o takie rzeczy. Owszem, może i trochę przeszkadzałam mu w pracy, ale robiłam to w dobrej wierze. Dlaczego on nie mógł tego zrozumieć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top