6. Rodziny się nie wybiera

Lana Del Rey - Young and Beautiful

HAILEY

Postanowiłam nieco wydłużyć swoją przerwę na lunch. Musiałam ochłonąć po rozmowie z naszym nowym sponsorem. Tak, był dla mnie tylko tym. Nie potrafiłam nazywać go ojcem.

Usiadłam wygodnie przy ostatnim wolnym stoliku w Appetite - ulubionym barze sałatkowym Mercy. Praktycznie codziennie zamawiała tutaj swój posiłek. Właśnie z tego powodu wybrałam to miejsce, uprzednio umówiwszy się z moją przyjaciółką.

W oczekiwaniu na Mercy zaczęłam przeglądać w Internecie wszystkie informacje na temat Williama Hawkinsa oraz Hawkins & Wilson Corporation. Szukałam jakichś motywów, którymi mógł się kierować przy podejmowaniu decyzji o zostaniu sponsorem mojego portalu. Jakoś nie potrafiłam uwierzyć w te jego bajeczki o chęci spędzenia czasu ze mną i docenienia mojej ciężkiej pracy. W dodatku kiedy nabyli nowego kontrahenta.

- Zamówiłam nam dwie sałatki nicejskie - obwieściła Mercy, zajmując miejsce naprzeciwko mnie.

Omiotłam ją niepewnym spojrzeniem, nerwowo wyłączając telefon. Dziewczyna przechyliła delikatnie głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby czekając, aż streszczę jej przebieg poprzedniego spotkania.

Miałam ogromną ochotę opowiedzieć jej o wszystkich swoich wątpliwościach. I zamierzałam to zrobić.

- Naszym nowym sponsorem został William Hawkins - westchnęłam ze zmęczeniem, przecierając twarz dłońmi. Uśmiechnęłam się przekornie. Nadal do mnie nie docierało, że zgodziłam się na jego propozycję.

Dziewczyna nieznacznie rozchyliła usta i wytrzeszczyła oczy. Dokładnie takiej reakcji spodziewałam się po niej. Mercy zawsze była do bólu szczera, jeśli w grę wchodziły jej uczucia czy przekonania.

Mercy była moją pierwszą „przyjaciółką" w Humberville. Poznałyśmy się przez naszych rodziców - moja mama pracowała w kancelarii państwa Langley. Z początku nieco darłyśmy koty, jednak w liceum wszystko się zmieniło.

Miałam wrażenie, że Mercy rozumie mnie jak nikt inny. Obie pochodziłyśmy z szanowanych i bogatych rodzin - niekoniecznie szczęśliwych - przez co nie patrzyła na mnie jedynie przez pryzmat pieniędzy i sławy. Złapałyśmy kontakt, po czym szybko zostałam powiernicą jej sekretów, a ona - moich. Jako jedyna osoba z Humberville znała całą prawdę o Williamie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.

- Dlaczego? - spytała, podejrzliwie marząc czoło i bez przekonania kręcąc głową.

Uśmiechnęłam się gorzko. Sama chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.

- Nie wiem - mruknęłam, wzruszając ramionami. Przygryzłam nieznacznie dolną wargę.

Przerwałyśmy na moment naszą rozmowę, kiedy kelnerka przyniosła zamówienie. Fikuśnie ozdobiony talerz z sałatką przypomniał mi, że przecież prawie umierałam z głodu. Pomimo apetycznego wyglądu, nie byłam w stanie ruszyć potrawy. Czułam, jak niewidzialna obręcz zaciska się na moim żołądku, nie pozwalając mi normalnie funkcjonować.

Mercy nie miała podobnych dylematów. Niemalże od razu pochwyciła widelec i włożyła do ust spory kawałek jajka.

- Zgodziłaś się, bo interesuje cię jego życie - wywnioskowała, przeżuwszy kęs jedzenia. - Chcesz wiedzieć, dlaczego was zostawił.

Spuściłam głowę. Chyba po części miała rację. Od zawsze chowałam urazę do ojca za to, że moje życie potoczyło się tak a nie inaczej. W moich oczach to on był głównym - i jedynym - winowajcą, który doprowadził do zrujnowania naszej rodziny.

- Chcę, żeby zapłacił za krzywdy, które mi wyrządził - wyrecytowałam z przekonaniem. To była moja odpowiedź na prawie każde pytanie, które dotyczyło biznesmena z Bostonu.

Dotychczas sztywno trzymałam się tej wersji, chociaż teraz zaczęłam nabierać wątpliwości. Nie potrafiłam normalnie o tym myśleć. To zbytnio bolało.

- Porozmawiajmy o czymś innym - poprosiłam z nutą grymasu na twarzy.

Wzięłam do ręki widelec tylko po to, żeby bez celu nabijać w niego kawałki warzyw i przekładać na drugi koniec talerza. Nadal nie była w stanie niczego przełknąć, chociaż burczało mi w brzuchu.

- Twój artykuł bije rekordy popularności - przyznała z szerokim uśmiechem na twarzy. - Chciałabyś widzieć minę Lucienne!

- Zazdrosna?

Dziewczyna energicznie pokiwała głową. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Cieszyła mnie przewaga, jaką miałam nad Lucie. Ale nie tylko to. Wreszcie napisałam wystarczająco dobry artykuł, który mógł wypromować Spontages na satysfakcjonująco szeroki zasięg.

- Mam nadzieję, że to dopiero początek mojej dobrej passy - zanuciłam z uśmiechem od ucha do ucha.

Zmusiłam się do zjedzenia małego kawałka tuńczyka. Nieprzyjemna obręcz powoli zaczęła rozluźniać zacisk.

ˣˣˣ

Audrey Brymer mieszkała razem z mężem Robinem w przytulnym trzypokojowym mieszkaniu przy Oxford Avenue - niedaleko szpitala, w którym pracowała. Zafundowali mu generalny remont, urządzając je w przytulny, rodzinny sposób. Dookoła królowała cegła oraz najróżniejsze odcienie brązu, czerwieni oraz pomarańczy łamane drewnianymi akcentami. Audie od zawsze kochała antyki, którym często dawała drugie życie. Z tego powodu w mieszkaniu mojej siostry można było znaleźć mnóstwo odrestaurowanych bibelotów, które tworzyły swoisty charakter tego miejsca.

Nie odwiedzałam Audrey zbyt często. Mieszkałyśmy na dwóch różnych krańcach miasta. Poza tym obie uchodziłyśmy za pracoholiczki.

Jednak tego wieczoru siedziałam na kuchennym blacie w mieszkaniu siostry i przyglądałam się, jak dziewczyna smukłymi palcami układa na talerzu plastry pomidora i mozzarelli.

Uśmiechnęłam się błogo, przykładając kieliszek z winem do policzka. Byłyśmy zupełnie odmienne. Audrey z wyglądu bardziej przypominała ojca. Brunatne, ledwo sięgające obojczyków włosy, które teraz przykrywała farba w odcieniu truskawkowego blondu, układały się w delikatne fale; ciemna oprawa oczu o barwie płynnego bursztynu i drobne, ładnie wykrojone usta, które przykryła koralową pomadką. Oprócz tego podkreśliła rzęsy czarnym tuszem i oprószyła policzki brzoskwiniowym różem - były to jedyne kolorowe kosmetyki, których używała. W sumie to nawet ich nie potrzebowała. Jej stuprocentowo naturalna uroda wpasowywała się w kanon wielu mężczyzn.

Z charakteru bardziej przypominała matkę i mnie - uparta w dążeniu do celu i cholernie ambitna. Od zawsze chciała studiować medycynę na Harvardzie, aż w końcu dzięki samozaparciu i siedzeniu po nocach nad książkami, udało jej się spełnić marzenie.

Mimo nawału obowiązków związanych ze sprawą morderstwa Sarah, Calder znalazł chwilę, żeby wybrać się z Robinem do stolicy stanu na mecz Boston Bruins*. Bilety dostał od przyszłego szwagra na święta. Obydwaj byli zapalonymi fanami hokeja (oraz lokalnej drużyny). Oglądali w telewizji praktycznie każdy występ, śledzili na Twitterze oficjalne profile drużyn.

Postanowiłam wykorzystać tę okazję i spędzić nieco czasu z siostrą.

- William mnie odwiedził - wypaliłam w końcu, psując własną sielankę. Do tej pory wspominałyśmy licealne czasy, słuchając przy tym akustycznych utworów z tamtego okresu.

Audie zawiesiła dłonie w powietrzu. Nie wyglądała na zupełnie zaskoczoną. Raczej na zmieszaną. Spuściła wzrok, którym zaczęła wodzić niemalże po całym blacie, jakby szukała ratunku.

- Do mnie też dzwonił - odparła po chwili ze skruchą.

Zmarszczyłam czoło. Dziewczyna wytarła dłonie w ścierkę i oparła lędźwie o krawędź blatu. Nawet nie próbowała na mnie zerknąć. Było jej głupio. W końcu rzadko kiedy miałyśmy przed sobą sekrety.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - Nie miałam do niej pretensji. Bardziej kierowały mną żal i obawa, że Audie będzie chciała pogodzić się z Hawkinsem.

Wzruszyła ramionami, uśmiechając się przekornie.

- Podobno dzwonił także do ciebie. Umówiliście się na lunch.

Prychnęłam gorzkim śmiechem. To było do niego podobne. William lubił koloryzować, naginać prawdę na swoją korzyść.

Poza tym Audrey zawsze miała ambiwalentny stosunek do niego. Nie potrafiła mu zaufać, a mimo to go podziwiała. Dla niej odniósł ogromny sukces. Chociaż momentami podchodziła do niego sceptycznie.

- Jego asystent do mnie zadzwonił - odparłam beznamiętnie, spuszczając wzrok i wodząc opuszkiem palca po kieliszku. - Chciał zostać sponsorem mojego portalu. Nie sądziłam, że spotkam się właśnie z Williamem.

- Zgodziłaś się?

Jej pytanie jeszcze przez chwilę wybrzmiewało w moich uszach. Przygryzłam wargę. Za każdym razem, kiedy je słyszałam, zaczynałam coraz bardziej się zastanawiać, czy aby na pewno słusznie postąpiłam. Przecież od lat miałam uraz do tego faceta! Nagle o tym zapomniałam? Bynajmniej, nie potrafiłam. Jednak ciekawość wygrała ze wszystkim. Zżerała mnie od środka, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie pustki. Musiałam wiedzieć, co tak naprawdę robił przez te wszystkie lata. I dlaczego nagle zainteresował się naszym życiem?

- Chcę poznać prawdę - przyznałam beznamiętnie.

Spojrzałam jej prosto w oczy. Nikły blask w źrenicach wyrażał zmartwienie. W dodatku zmarszczyła troskliwie czoło. Nie rozumiałam, dlaczego się o mnie bała. Przecież nie zamierzałam zbyt głęboko kopać. Nie w tej sprawie.

Boston Bruins - drużyna hokeja

Tylko raz sprawdzone, ale mam nadzieję, że nie ma błędów.

Czekam na Wasze opinie ;)







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top