5. Spotkanie po latach
Metronomy - The Look
(dodałam to, czego słuchałam przy sprawdzaniu)
HAILEY
Ze snu wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam. Podniosłam się nieznacznie, przecierając oczy. W telewizji zamiast mojego ulubionego serialu leciał dokument o szympansach. Podniosłam telefon, który leżał na stoliku i odebrałam połączenie.
- Halo? - mruknęłam zaspanym głosem.
Ktoś po drugiej stronie prychnął, na co zmarszczyłam czoło.
- Czy ty wiesz, co zrobiłaś?! - Jego krzyk nieco mnie rozbudził.
Przetarłam twarz jedną dłonią. Było już trochę późno. Czy on nie mógł zadzwonić z wyrzutami następnego dnia albo zrobić to osobiście?
- Calder, ludzie mają prawo wiedzieć, co się stało - wytłumaczyłam, rozprostowując ścierpnięte nogi. Miałam wrażenie, że nie zrozumie moich intencji. - Poza tym nie napisałam, że chodzi o Sarah McConny, mimo iż całe miasto o tym huczy.
Dokładnie tak było. Kiedy w drodze powrotnej - na szczęście Stevie dotrzymał obietnicy i naprawił mój samochód na czas - wstąpiłam do supermarketu, zauważyłam, jak dwie starsze kobiety z lokalnego klubu seniora rozmawiają o śmierci córki McConny'ego. Kasjerka, która wdała się w krótką dyskusję z mężczyzną, który stał przede mną w kolejce, również wiedziała co nieco.
- To nie znaczy, że masz dolewać oliwy do ognia! Hailey, tu głównie chodzi o śledztwo!
Westchnęłam krótko. Jego tłumaczenie zdawało się do mnie nie docierać. Przecież i tak prędzej czy później wszystko wyszłoby na jaw!
- Rozumiem, że jesteś wściekły, ale ja nie zrobiłam nic złego! - Wyrzuciłam dłoń w powietrze, czego nie mógł zauważyć.
Nastała krótka cisza, którą przerywał jedynie głos lektora opowiadającego o życiu małp.
- Martwię się o ciebie - dodał po chwili już nieco spokojniejszym głosem. - On nadal jest na wolności, a my nie wiemy kto to...
Zacisnęłam wargi. Nie chciałam myśleć o sprawie w tej kategorii. To mogłoby źle wpłynąć na moją pracę.
- Przepraszam, ale muszę już kończyć - westchnęłam beznamiętnie. Musiałam przestać o tym myśleć. W szczególności, kiedy byłam sama w domu.
- Hailey...
Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek dodać. Przyciągnęłam kolana bliżej klatki piersiowej i objęłam je ramionami. Z niechęcią zaczęłam patrzeć na program, który już praktycznie się kończył.
Odkąd pamiętam, fauna i flora zawsze działały na mnie uspokajająco. Kiedy się stresowałam albo miałam zły dzień, mama zazwyczaj zabierała mnie i moją siostrę do zoo albo ogrodu botanicznego. Mogłyśmy siedzieć tam godzinami. Uwielbiałam przyrodę. W liceum nawet uczęszczałam na lekcje biologii. Tylko tak jakoś później wybrałam zupełnie inną ścieżkę. Moja siostra - Audrey jednak poszła w podobnym kierunku. Niedawno zaczęła robić specjalizację z anestezjologii w Holy Family Hospital w Humberville.
◊◊◊
Po raz kolejny poukładałam łyżeczkę, talerzyk i filiżankę w odpowiednim porządku. Denerwowałam się, więc musiałam zająć czymś ręce. Teraz w takich sytuacjach zamiast wyjścia do ogrodu botanicznego wybierałam porządki. Dziwnym trafem jakoś dobrze na mnie działały.
Zerknęłam przelotnie na zegarek. Miał jeszcze dwie minuty. Wolałam być na miejscu wcześniej, żeby na spokojnie wszystko sobie przemyśleć. W końcu lada moment miałam odbyć rozmowę z naszym potencjalnym inwestorem. Nadal nie wiedziałam, kim był, co dodatkowo negatywnie na mnie działało.
Upiłam niewielki łyk kawy. Była na wpół ciepła. Mogłam przyjść nieco później.
Zjawił się niemalże punktualnie. Przynajmniej wtedy otworzyły się drzwi kawiarni, o czym poinformował malutki dzwoneczek zawieszony nad futryną. Podskoczyłam nieco na krześle. Wyłączyłam telefon, na którym dosłownie przed chwilą sprawdzałam statystyki mojego nowego artykułu i ostrożnie podniosłam głowę. Przeniosłam na niego swoje niepewne spojrzenie. Rozchyliłam nieznacznie wargi. Na moment zapomniałam o oddychaniu, a moje serce zgubiło ze dwa uderzenia. Chciałam coś powiedzieć, ale zbytnio nie wiedziałam co.
Zmienił się przez te kilka lat i to bardzo. Brunatne włosy pokryły się siwizną. Podobnie jak kilkudniowy zarost, który zaczął nosić niedługo po rozwodzie. Jego chód wyrażał pewność siebie. Podobnie jak mimika. Uśmiechał się triumfalnie, wierząc w swój sukces. Błękitne oczy miały w sobie coś z tajemniczości i zadziorności. Jak zawsze był nienagannie ubrany w skrojony grafitowy garnitur, śnieżnobiałą koszulę i pasujący, gładki krawat. Wglądał prawie tak, jak go zapamiętałam.
Odpiął guzik marynarki i usiadł naprzeciwko mnie.
- Dzień dobry, Hailey. - Jego charakterystyczny tenor wyrwał mnie z zamyślenia.
Siedziałam naprzeciwko Williama Hawkinsa - dyrektora generalnego Hawkins & Wilson Corporation i zarazem mojego ojca.
- Co ty tutaj robisz? - wydusiłam z siebie półszeptem. W końcu.
Uśmiechnął się zagadkowo, wyciągając dłonie na stół. Czułam się bardzo niekomfortowo, kiedy wlepiał we mnie to swoje przenikliwe i zarazem chłodne spojrzenie.
Nie spodziewałam się go tutaj. Na co dzień zajmował się swoją firmą, której siedziba znajdowała się w Bostonie. Był poważnym biznesmenem, który zawierał kontrakty z międzynarodowymi korporacjami. Zapewne nie inwestował w początkujących dziennikarzy.
Poza tym to nie z nim rozmawiałam przez telefon...
Dopiero teraz mnie oświeciło. Wiedział, że gdyby sam zadzwonił, to na pewno nie umówiłabym się z nim na spotkanie. Ba, rozłączyłabym się po dwóch słowach.
- Coś podać? - Nawet nie zauważyłam, kiedy obok nas pojawiła się kelnerka.
- Podwójne espresso - odparł bez zastanowienia William, nie spuszczając ze mnie oka.
Oddychałam niemiarowo, próbując wyczytać cokolwiek z jego wyrazu twarzy. Nic.
- Zamierzam zainwestować w portal Spontages - odparł ze stoicki spokojem. - Przy okazji chcę lepiej poznać własną córkę.
Prychnęłam ironicznym śmiechem. Byłam w stanie we wszystko uwierzyć, ale nie w to, że chce mnie lepiej poznać. Nie interesował się mną odkąd skończyłam liceum!
Z ojcem nigdy nie miałam dobrego kontaktu. Ciągle pracował, wyjeżdżał na spotkania biznesowe, delegacje. Zawsze powtarzał, że robi to dla nas. Dlatego w domu nigdy nie brakowało pieniędzy. Żyliśmy w luksusie. Przestronna, nowoczesna willa z basenem, najdroższe samochody z szoferami, pomoc domowa... Jednak to zdecydowanie nie była moja bajka. Mama zawsze powtarzała, że najważniejsza jest rodzina i przyjaciele. Starałam się wiernie przestrzegać jej słów.
Rodzice rozwiedli się, gdy miałam jedenaście lat. Jak się później dowiedziałam, ojciec zdradzał matkę ze swoją asystentką. Nie był do dla mnie wielki cios, o którym opowiadało tyle dzieciaków i psychologów. Nawet się cieszyłam, że w końcu wynieśliśmy się z tej zakłamanej bajki. Wynajęłyśmy dwupokojowe mieszkanie na Back Bay*, żeby po pół roku przenieść się do Humberville - rodzinnego miasta mamy.
Jedyne, czego nienawidziłam po rozwodzie rodziców, to ciągłych łez w oczach rodzicielki. Starała się być silna, aczkolwiek każdy z nas ma jakieś swoje granice. Nawet Aurora Havenford. Przez to William jeszcze bardziej stracił w moich oczach.
Matka imponowała mi swoją niezależnością. Praktycznie wszystko uzyskała sama. Skończyła prawo na Harvardzie - praktycznie każdy w naszej rodzinie studiował coś na tej uczelni - dzięki czemu mogła pracować w jednej z lepszych kancelarii w mieście. Była kobietą pracy, a mimo to prawie zawsze miała dla nas czas. Nawet kiedy zaczynała wszystko od nowa w Humberville. Nigdy też nie przyjęła nazwiska swojego męża. Powtarzała, iż nie chciała, aby ktoś przypisywał jej sukces wysokiej pozycji Hawkinsa.
Z tego samego powodu na początku studiów zmieniłam nazwisko na panieńskie matki.
- Dlaczego? - dociekałam. Zmarszczka na moim czole nieco się uwidoczniła.
Upił łyk kawy, którą przed momentem przyniosła mu kelnerka. Uśmiechnął się przekonująco.
- Zazdroszczę wam lokalizacji - odparł, wpatrując się w porcelanową filiżankę. - Mógłbym pić taką codziennie.
- William... - warknęłam. Jakoś nie potrafiłam mówić do niego „tato".
- Nie robię tego tylko dlatego, że jesteś moją córką. - Krzywiłam się wewnętrznie, kiedy to mówił. - Uważam, że odwalasz naprawdę dobry kawał roboty. Masz spory potencjał.
Zazwyczaj ludzie cieszyli się, kiedy rodzice doceniali to, co robili. Ja natomiast doszukiwałam się drugiego dna, jakiegoś podstępu. Nie mógł przecież mieć czystych intencji, nieprawdaż?
- Dziękuję - wymamrotałam z trudem. Nie chciałam odbywać tej rozmowy. Dla mnie William Hawkins przestał się liczyć dziesięć lat temu, kiedy ostatni raz go widziałam - ale to nie jest dobry pomysł. Lepiej byłoby, gdybyś wrócił do Bostonu i przestał próbować się ze mną kontaktować.
- Hailey...
Jego cierpiętniczy wyraz twarzy rozkruszał lód w moim sercu. Zacisnęłam wargi, czując, jak ogarnia mnie niepewność. Czy mogłam mu zaufać? Wybaczyć po tym wszystkim, co nam zrobił?
Zdecydowanie nie.
- To nie jest dobry pomysł - powtórzyłam z trudem. Musiałam być twarda.
Mimo iż nienawidziłam go, to nadal miałam wewnętrzną potrzebę posiadania ojca. Nawet takiego z wieloma skazami. Tylko że nie potrafiłam mu wybaczyć i na nowo zaufać. Zbytnio mnie zranił.
- Oboje wiemy, że potrzebujesz pieniędzy na rozwój portalu. - Przytoczył oczywiste fakty, jednak zrobił to w troskliwy sposób. - Pozwól mi pełnić chociaż taką funkcję w twoim życiu.
Przygryzłam wargę. Nie chciałam się złamać. Nie po to starałam się o nim zapomnieć. Wymazać wszystko z pamięci. Jednak teraz nie potrafiłam znowu być silna. Przypomniały mi się wszystkie, które razem spędziliśmy. Starał się, żebyśmy zbytnio nie odczuły ich rozwodu. Zabierał nas prawie na każdy weekend. Wybierał najlepsze atrakcje. Paradoksalnie, dobrze wspominałam te momenty. Może to przez obecność Audrey?
- Zastanowię się - westchnęłam krótko, naprędce pakując wszystkie swoje rzeczy.
Nie mogłam dłużej przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. To bolało. Te wszystkie momenty - dobre i złe - które przelatywały przez mój umysł. Miałam poważną chwilę słabości.
Nie chciałam bawić się w wesołą rodzinkę. Przecież było mi dobrze bez niego. Zareagowałam tak pewnie pod wpływem rozmowy z Calderem. Jedyne, czego potrzebowałam to jego pieniędzy. W końcu to mi się należało!
- Podeślę twoim ludziom wszystkie potrzebne dokumenty. Tylko nie ingeruj zbytnio w treść artykułów - dodałam beznamiętnie na odchodne.
Nie zamierzałam się zatrzymać ani obrócić w jego stronę. Jego sztuczna radość mogłaby mnie dodatkowo zirytować. Poza tym złamałam jedną ze swoich żelaznych zasad - pieniądze nie są najważniejsze. Aczkolwiek widok jego osoby coś we mnie obudził. Przede wszystkim żal i chęć rekompensaty. Skoro nie mogłam mieć ojca, to przynajmniej chciałam pożytecznie wykorzystać jego pieniądze.
Tylko czy aby na pewno podjęłam dobrą decyzję?
Back Bay - jedna z dzielnic Bostonu, gdzie dominują wiktoriańskie kamienice z brązowej cegły, nadrzeczne deptaki i markowe sklepy.
Zapraszam na mojego snapa - allyspassion - jeśli chcesz być na bieżąco ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top