2. Zbrodnia niemalże idealna
CALDER
Cmoknąłem ją przelotnie w policzek, następnie ostrożnie zamykając drzwi. Nie chciałem jej obudzić. Powinna jeszcze trochę pospać. Hailey swego czasu narzekała na gorszy sen. To pewnie ze względu na stres.
Wziąłem spory łyk kawy. Odłożyłem resztę odrobinę już chłodnego napoju na kuchenny blat. Zerknąłem przelotnie na zegarek. W pośpiechu ubrałem buty i gruby płaszcz. Trudno, resztę kawy dopiję w pracy, pomyślałem. Zdecydowanie byłem uzależniony od tego aromatycznego naparu. Trzy filiżanki dziennie były minimum.
Na dworze panował przenikliwy mróz. Potarłem ręce, próbując je rozgrzać. Nie znosiłem rękawiczek, tak samo czapki. Żadna siła nie była w stanie zmusić mnie do ich ubrania. Nawet Hailey, która kupiła mi pod choinkę wełniany komplet. Nosiłem go tylko wtedy, kiedy wychodziliśmy gdzieś razem i to tylko po to, ażeby zrobić jej przyjemność.
Mój samochód jak na złość nie chciał zapalić. Pewnie przymarzł, pomyślałem. Modliłem się w duchu, żeby jednak ruszył z podjazdu. Dostanie się czymkolwiek z tej cichej i spokojnej okolicy do centrum graniczyło z cudem. W końcu po kilkunastu dobrych minutach silnik odpalił i mogłem jechać. Uśmiechnąłem się, włączając moją ulubioną płytę Three Days Grace - Transit of Venus. Dźwięki przesterowanych gitar zdecydowanie umilały mi podróż.
O tej porze ruch uliczny ograniczał się niemal do minimum. Tylko nieliczne samochody przemierzały zaśnieżone ulice Humberville, po których niemal przed chwilą przejechał pług. Wszystko dookoła wyglądało jak sceny wycięte z filmu o Królowej Śniegu. Biała sadź osadziła się na cieniutkich gałęziach drzew, dodając im swoistego uroku. Drobne płatki śniegu swobodnie spadały z nieba, powiększając warstwę puchu leżącego na chodnikach. Oddechy, które pod wpływem zimna skraplały się w powietrzu. Wszystko tworzyło swoisty klimat zimy.
Po kilkunastu minutach znalazłem się przed lokalnym komisariatem policji. Zamknąwszy pojazd, wszedłem do środka potężnego budynku. Jego pomieszczenia przywitały mnie specyficzną atmosferą, jaka tutaj panowała i do której zdążyłem przywyknąć. Podszedłem do automatu z kawą, żeby kupić dla siebie małe espresso. Czekając na napój, przywitałem się z pozostałymi pracownikami, którzy już od rana byli pochłonięci swoimi sprawami. Upiłem łyk naparu, po czym skierowałem się do swojego pokoju. Może i nie był zbyt aromatyczny, aczkolwiek lepsze to niż nic.
- Hej - przywitałem się, odstawiając kawę na olchowy blat biurka. Zdjąłem płaszcz i odwiesiłem go na wolnym miejscu. - Ty już w pracy? Co tak wcześnie?
Dziewczyna obróciła się na fotelu. Posłała mi krótkie spojrzenie. W porcelanowych dłoniach trzymała jakąś teczkę z aktami. Być może przydzielono nam nową sprawę.
- Analizuję pewne rzeczy - odparła od niechcenia.
Z Amandą Finn współpracowałem już od dobrych kilku lat. Stanowiliśmy zgrany duet, który całkiem nieźle radził sobie z różnego rodzaju sprawami. Dziewczyna pomimo swojej drobnej postury nie odbiegała sprawnością od innych funkcjonariuszy. Z pełną świadomością zdecydowała się na poświęcenie swojego życia karierze w policji kryminalnej. Nie przeszkodziło jej w tym nawet sceptyczne podejście matki - jedynej bliskiej osoby. Zawsze dążyła do celu, taką miała naturę.
- To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie - zauważyłem, rozsiadając się na swoim fotelu. Miałem nadzieję, że ten dzień będzie w miarę spokojny.
Zerknęła na mnie spode łba, odkładając ową teczkę na biurko. Zaplotła palce na kolanie, które założyła na drugą nogę i podniosła głowę.
- Miałam problem z transportem - mruknęła. Zacisnęła usta w wąską linię.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - spytałem lekko oburzony. - Przecież wyjechałbym po ciebie.
Uśmiechnęła się gorzko, następnie głęboko wzdychając.
- Tak było lepiej. Wolę, żebyśmy się spotykali tylko w pracy - rzuciła z trudem.
Spuściłem głowę. Skoncentrowałem swoje spojrzenie na małym, białym tekturowym kubku. Zrobiliśmy coś, czego teraz oboje żałowaliśmy. Jednak czasu nie dało się cofnąć. Musieliśmy jakoś funkcjonować, zwłaszcza jeśli razem pracowaliśmy.
- A co tak analizujesz? - zagadnąłem ochoczo, próbując zmienić temat.
Wyjęła z białej teczki kilka kartek, które następnie starannie ułożyła na stole. Wszystko musiało mieć swoje miejsce. Amanda była perfekcjonistką aż do bólu.
- Tę sprawę sprzed miesiąca. Nadal nie daje mi spokoju - westchnęła, subtelnie marszcząc brwi. Lubiłem, kiedy przybierała taki wyraz twarzy. Stawała się bezbronna, jakby oczekiwała pomocy. Przestań, skarciłem się w myślach.
- Chodzi o zaginięcie tej dziewczynki? - upewniałem się. Wziąłem kolejny łyk kawy. Teraz jakby smakowała lepiej.
Spojrzała na mnie z zakłopotaniem. W jej błękitnych oczach można było dostrzec tajemniczy blask.
- Mieliśmy już podobne sprawy, ale tym razem nie jestem w stanie uwierzyć, że to ojciec ją więził - odparła, mimowolnie kręcąc głową. Wyglądała na zamyśloną.
- Mandy, wszystkie dowody wskazywały na niego. Poza tym przyznał się do winy - oznajmiłem zgodnie z prawdą.
- Wiem - jęknęła. - Ale to nadal nie rozwiewa moich wątpliwości - stwierdziła, chowając dokumenty do teczki. - Chyba po prostu muszę spróbować przestać o tym myśleć - zaśmiała się ironicznie.
- Zdecydowanie. Na pewno za niedługo dostaniemy kolejną sprawę - wspomniałem.
Przewróciła oczami, uśmiechając się niewyraźnie.
- Niech zgadnę, kolejny ,,gang narkotykowy''? - prychnęła z niezadowoleniem, rysując w powietrzu niewidzialny cudzysłów. - Trochę mi się już znudziło.
- A co byś chciała? - dociekałem. Na mojej twarzy pojawił się subtelny uśmieszek.
- Coś trudnego - westchnęła, mrużąc w zamyśleniu oczy. - Jakiegoś psychopatę albo seryjnego mordercę - oznajmiła, celowo przedłużając samogłoski.
Chciała pożądanego zastrzyku adrenaliny. Oboje tego potrzebowaliśmy. Finn jednak bardziej. Zanim przyjechała do Humberville, pracowała w New Jersey, gdzie takie sytuacje przydarzały niemal na porządku dziennym. Tutaj jednak było inaczej. Mieszkaliśmy w spokojnej okolicy, gdzie co najwyżej ktoś mógł zrobić skok na willę bogatego biznesmena. Nic poza tym. Humberville uchodziło za najbezpieczniejsze miejsce w całym stanie Massachusetts.
- Czasami zastanawiam się, czy z tobą na pewno wszystko jest w porządku - rzuciłem. Dopiłem ostatniego łyka kawy.
- Oj, Calder - jęknęła przeciągle. - Nie chcę, żeby ktoś ucierpiał, ale przyznaj, trochę powiewa nudą.
Pokiwałem głową z aprobatą. Miała rację. Zostając policjantem, spodziewałem się, że moja praca będzie bardziej niebezpieczna. Tymczasem częściej wypełniałem papierki niż ścigałem przestępców.
- Ktoś wyszedł? - spytałem po chwili nurtowany przez ciekawość.
Zmarszczyła czoło, wpatrując się w sufit, jakby tam znajdowała się odpowiedź. Dopiero po chwili spojrzała na mnie.
- Munson, Riley i Tweether - wyliczyła, po czym westchnęła przeciągle.
- Może być ciekawie - przyznałem, na co przytaknęła od niechcenia.
Riley dostał wyrok za liczne gwałty na młodych kobietach, Tweether w przypływie złości nieumyślnie zabił swoją żonę, a Munson, kolega Hailey z uczelni, siedział za narkotyki i kilka innych drobnych przestępstw. Jego w szczególności pamiętałem. Może dlatego, że to właśnie dzięki niemu poznałem swoją narzeczoną?
Do pomieszczenia weszła niewielka blondynka, która kurczowo zaciskała place na jakichś papierach. Wyglądała na przestraszoną. Oddychała niemiarowo i w dodatku odrobinę drżała. Spojrzeliśmy po sobie z Amandą. Jest nowa, jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić, tłumaczyłem sobie. Jednak jej wyraz twarzy nie zapowiadał niczego dobrego.
- Inspektor Finn, inspektorze Prescott - zaczęła drżącym głosem. Przełknęła ślinę. Niepewnie kontynuowała: - dostaliśmy nowe zgłoszenie. W pobliskim lesie znaleziono zwłoki młodej dziewczyny.
Poczułem, jak moje serce na moment zmarło. Nie spodziewałem się takiej wiadomości. Do tej pory morderstwa były rzadkością. Owszem, zdarzały się, ale najczęściej były spowodowane rodzinnymi kłótniami albo strzelaninami. Strzelanina w lesie? Nie, to absurd. Może zdenerwowany mąż zostawił tam ciało swojej żony?
- Przyjęłam - powiedziała odrobinę zachrypniętym głosem Mandy.
Spojrzałem na nią. Wyglądała na zdziwioną. Jej usta nadal pozostawiały subtelnie rozchylone. Nie spodziewała się, że tak szybko ktoś spełni jej marzenie.
- Zbieraj się - rzuciłem, wstając z krzesła. Pierwsze wrażenie minęło. - Masz swoje morderstwo.
- Założę się, że to córka Tweethera. Zanim go zamknęli, sporo się kłócili - westchnęła. - Calder, to jest Humberville. Nie oczekuj seryjnych morderców rodem z filmów kryminalnych czy thrillerów.
Miała rację. Sam z resztą myślałem podobnie. Ubrałem płaszcz, następnie sprawdzając, czy aby na pewno wziąłem odznakę. Była. Od dawna zajmowała to samo miejsce w wewnętrznej kieszeni po prawej stronie.
Podróż zajęła nam chwilę czasu. Niedaleko Humberville znajdowała się tylko jeden duży las. Reszta to parki albo niewielkie ogródki lokalnych działkowców. Po drodze trochę rozmawialiśmy. Mandy zastanawiała się nad prezentem, jaki kupi bratu na dwudzieste pierwsze urodziny. Dobrze, że już miałem to za sobą. Moja siostra miała trzydzieści pięć lat i wraz z mężem i dziećmi mieszkała w Edynburgu. Kilkukrotnie zapraszała mnie, żebym wpadł do nich z Hailey. Rzadko się widywaliśmy, a ona jeszcze nie poznała swojej przyszłej szwagierki.
Zaparkowaliśmy na poboczu. W lesie drogi były dosyć wąskie, a poza tym nikt tam nie odśnieżał. Moje Renault Clio ze stosunkowo niskim zawieszeniem mogłoby ugrząźć. Poza tym oboje stwierdziliśmy, że spacer dobrze nam zrobi.
- Zimno ci? - spytałem, patrząc, jak dziewczyna pociera dłonie i chucha na nie.
- Nie, robię tak dla zabawy - fuknęła, chowając dłonie do kieszeni. - Nie lubię zimy.
Zaśmiałem się, próbując zgrać się z jej szybkim krokiem.
- Ja też - oznajmiłem. - Nie mogli wymyślić sobie takich akcji w lecie? - zaśmiałem się.
W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Jej wzrok skupiony był na zamarzniętej glebie pokrytej warstwą puszystego śniegu.
- Gdzie w ogóle je znaleziono? - dociekała. Chciała wiedzieć jak najwięcej.
- Tam, gdzie są nasi. - Wskazałem palcem na miejsce wokół drzew, w którym już pracowali technicy i prokurator.
Podeszliśmy na miejsce, rozglądając się dookoła. Wisiały taśmy ostrzegawcze, zabezpieczano ślady. Niedaleko już czekał na nas Charles, szef lokalnej policji. Wyglądał na przybitego. Zapewne jego też zdziwiło to wszystko.
- Cześć, Charlie - przywitałem się, wyciągając dłoń w jego kierunku. Ścisnął ją dosyć mocno. Chyba ostatnio częściej bywał na siłowni. - Co się stało?
Kątem oka zauważyłem Mandy, która niezdecydowanym krokiem zmierzała do drzewa, przy którym pracowali technicy. Chciała o wszystkim dowiedzieć się sama, dokładniej wybadać sprawę. Twierdziła, że tak jej się lepiej pracuje. Oczywiście nie miała nadprzyrodzonych zdolności, więc później i tak pytała techników, co odkryli. Następnie porównywała to ze swoimi spostrzeżeniami i wysuwała pewne wnioski. Zazwyczaj już po oględzinach miała krótszą bądź dłuższą listę potencjalnych sprawców.
Charlie podrapał się po karku, wzdychając niespokojnie. Para wodna wydobywająca się z jego ust skropliła się, tworząc charakterystyczny dym.
- Nie jest za ciekawie - mruknął, odruchowo oglądając się za siebie. - Ta dziewczyna to Sarah McConny, córka tego sławnego chirurga.
Widziałem w jego oczach zakłopotanie. Charles Hopper uchodził za profesjonalistę, ale pomimo to nadal miewał ludzkie odruchy. Do cholery jasnej, ta dziewczyna była jego sąsiadką! Niejednokrotnie zostawała z dziećmi państwa Hopper, kiedy ci wychodzili na romantyczną kolację do restauracji.
- Rozumiem - odparłem ze stoickim spokojem, kładąc dłoń na jego barku. - Pozwól, że dowiem się szczegółów.
Pokiwał głową i udał się do stojącego niedaleko radiowozu. Odetchnąłem głęboko, wyjmując
z kieszeni odznakę. Wylegitymowałem się, dzięki czemu mogłem przejść za taśmę. Zdecydowanym krokiem podążyłem w stronę zwłok. Przystanąłem, czując jak krew zamarza w moich żyłach. Przyłożyłem palce do brody i nerwowo ją potarłem. Pod drzewem leżała naga Sarah McConny. Na jej ciele nie było żadnych śladów, które wskazywałyby na morderstwo. Jedynie plamy pośmiertne informowały, że nie żyła od dobrych kilku godzin.
- Znalazł ją chłopak, który rano biegał po lesie. - Usłyszałem lekko zachrypnięty głos Mandy.
Obróciłem głowę. Dziewczyna stała obok mnie, kurczowo obejmując ramiona. Delikatny wiatr rozwiewał jej kasztanowobrązowe włosy, aczkolwiek ona nic z tym nie robiła. Jedynie pusto wpatrywała się w ciało tamtej nastolatki.
- Nie wiadomo, czy to morderstwo - napomknąłem, chowając dłonie do kieszeni.
- Ma ślady po wkłuciach w okolicy przedramion i ud - poinformowała nieobecnym głosem, czym zwróciła moją uwagę. Charlie wielokrotnie wspominał, że to dobra dziewczyna. Zaczynałem powątpiewać w teorię, ażeby zażywała narkotyki. - Zrobią jej sekcję zwłok, to wszystkiego się dowiemy. Musimy mieć pewność, co to było. Poza tym oprócz plam opadowych na jej ciele znajdują się nieliczne siniaki.
Wytężyłem wzrok, próbując je dostrzec. Niestety z takiej odległości były one niewidoczne. Ten ktoś starał się dokonać morderstwa wręcz idealnego. Udało mu się to. Na pierwszy rzut oka ciało wyglądało niemal na nietknięte. Można było nawet wątpić w udział osób trzecich. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim przypadkiem. Kim mógł być zabójca?
- Są jacyś potencjalni sprawcy? - dociekałem.
Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że mówienie o tym nie przychodziło jej z łatwością. Była w szoku, z resztą jak każdy z nas. Jednak musiała być silna, taki charakter pracy wybrała.
- Na razie nie - zaprzeczyła. Nerwowo oblizała usta. Zazwyczaj tego nie robiła. Mówiła, że mróz sprzyja spierzchniętym wargom.
- Czyli mamy zagadkę do rozwiązania - westchnąłem, spuszczając wzrok.
- I to nie małą - mruknęła.
Nie wiedziałem, co się stało. Przecież to była młoda, miła dziewczyna. Nie miała wrogów. Nikt nie wiedział, co się stało ani tym bardziej, kim był morderca. Od tego dnia życie mieszkańców Humberville zmieniło się diametralnie. Już nie mogli spokojnie spać...
***
Przepraszam, że tak dawno nic nowego tutaj nie wrzucałam. Obiecuję nadrobić zaległości ;) Mam nadzieję, że jeszcze nie zapomnieliście o tym opowiadaniu.
Czekam na komentarze z Waszymi opiniami, które są dla mnie niezmiernie ważne.
Do następnego :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top