1. Sensacja potrzebna od zaraz

HAILEY

- Halo? Havenford&Langley. W czym mogę pomóc? - spytałam z wymuszonym entuzjazmem. Uśmiechnęłam się odruchowo, czego mój rozmówca nie mógł zobaczyć.

Próbowałam napisać artykuł, który miał się pojawić na głównej stronie. Tymczasem zamiast znaleźć idealny temat, co chwilę odbierałam telefony. Nasz inwestor podupadał, toteż poszukiwałyśmy kogoś nowego. Portal prosperował dosyć dobrze, więc zbytnio nie było z tym problemów.

- Dzień dobry - odezwał się. Miał dosyć niski głos, z czego wywnioskowałam, że był mężczyzną. - Dodzwoniłem się do portalu Spontages?

- Tak - mruknęłam, przytrzymując słuchawkę barkiem. Zanotowałam pojedyncze słowa w Wordzie, aby przypadkiem nie wyleciały mi z głowy.

- Mogę rozmawiać z redaktor naczelną?

Przewróciłam oczami, usłyszawszy jego pytanie. Zbędnie przedłużał rozmowę, a przecież czas był na wagę złota.

- Przy telefonie - powiadomiłam, zakładając nogę za nogę.

Zaczęłam kreślić kółka na wolnej kartce papieru. Nie chodziło o to, że byłam znudzona. Po prostu od dłuższego czasu robiłam za swoją sekretarkę. To zaczynało być męczące.

- To bardzo dobrze się składa. Chciałbym umówić się z panią na spotkanie. Musimy porozmawiać o portalu. Może być środa o drugiej? - spytał, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.

To musiał być nasz przyszły inwestor, a przynajmniej tak czułam. Zapanowała krótka cisza, podczas której udawałam, że sprawdzam mój harmonogram. Tak naprawdę próbowałam opanować entuzjazm. W końcu musiałam zachować się profesjonalnie.

- Jak najbardziej - oznajmiłam dyplomatycznie, tłamsząc radość. - Może w tej kawiarni, która mieści się w budynku redakcji? - zaproponowałam, obracając w palcach stalowy długopis. Musiałam czymś zająć dłonie.

Wynajęcie niewielkiego pomieszczenia w wieżowcu przy Roosevelt Avenue było pamiętnym krokiem milowym. Dotychczas cała redakcja skupiała się w malutkim domku pod miastem, który wynajmowałam razem z narzeczonym. Było to dosyć kłopotliwe. Nasza prywatność ograniczyła się do minimum, co okropnie nie spodobało się Calderowi. Dziennikarze, czyli moi podwładni, chociaż nie lubiłam używać tego słowa, niemal non stop krążyli pomiędzy naszym salonem a kuchnią, gdzie zaparzali sobie nową porcję kawy. W końcu uzbierałyśmy z Mercy, moją wspólniczką, niezbędną kwotę, dzięki której wreszcie mogłam odciąć życie zawodowe od prywatnego.

- Proszę bardzo. Przy okazji poznam waszą redakcję od kuchni. Do zobaczenia, panno Havenford.

Rozłączył się, podczas gdy ja nadal trzymałam słuchawkę przy uchu. Powoli próbowałam przyswoić do siebie tę informację. Nadarzyła się okazja na zmianę inwestora. Obecny od niedawna zaczął mnie poważnie irytować. Analizował niemal każdy artykuł, który miał zostać opublikowany, tym samym wchodząc w moje kompetencje.

Odłożyłam telefon na biurko, uśmiechając się szeroko. Zabrałam się do kontynuowania reportażu, rozmyślając o spotkaniu. To już za dwa dni... W co ja się ubiorę? Kiedyś wyczytałam, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Niepewnie założyłam kosmyk włosów za ucho. Zamiast pisać przeglądałam stronę H&M. A może poszłabym na zakupy?

- Ci ludzie mnie osłabiają - westchnęła Mercy, która dopiero co pojawiła się w pomieszczeniu. Zmęczona opadła na skórzany fotel, uprzednio rzucając torebkę na swoje biurko.

- Co znowu? - spytałam od niechcenia, zerkając na nią jedynie kątem oka.

Rozsiadła się wygodnie i wyciągnęła nogi przed siebie.

- Chciałam przeprowadzić wywiad z tą znaną stylistyką, ale zanim przepchałam się przez jej świtę, to już dawno mi się odechciało - mruknęła, przeglądając jakieś czasopismo, które uprzednio zabrała z biurka.

Prychnęłam pod nosem, odsuwając się od monitora. Spojrzałam na dziewczynę, która teatralnym ruchem zarzuciła włosy na plecy. Langley lubiła robić trochę szumu wokół swojej osoby. Nie wierzyłam, żeby tak łatwo sobie odpuściła. Zapewne po prostu skończyły się jej kontakty.

- Blondie, to co w końcu wrzucasz na główną? - zapytała swoim lekko zachrypniętym głosem Trudy.

Trudy Easton, genialna dziennikarka. Pracowała kiedyś dla The News, lokalnej gazety. Podobno zwolniono ją bezpodstawnie. Jedni mówią, że jej nowy szef był rasistą i nie zbyt tolerował jej ciemny kolor skóry. Inni twierdzą, że po prostu nie potrafili się dogadać. No cóż, Trudy w końcu słynęła z ciętego języka. Uwielbiała dogadywać, w szczególności Mercy. Mimo to lubiłam ją i cieszyłam się bardzo z tego, że mogłam mieć taką osobę w swojej załodze.

- Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że nie jestem blondynką? To się nazywa ombre. Orzechowe u nasady i nieco jaśniejsze końcówki - zaakcentowała niemalże każde słowo, wcześniej przewracając oczami. - Wracając do twojego pytania, zamierzam napisać artykuł o nowej kolekcji wiosennej - zanuciła. Uśmiechała się niemal od ucha do ucha.

Zaprzyjaźniłyśmy się z Mercy w liceum. Razem chodziłyśmy na angielski, na którym nauczyciel zaszczepił w nas pasję pisania. Dziewczyna od zawsze interesowała się modą. Lubiła ładnie się ubrać oraz rozmawiać o outfitach. Cieszyła się, kiedy mogła połączyć pracę z pasją. Od czasów studiów planowałyśmy założenie wspólnego portalu. W końcu się udało.

- Fajnie - wymamrotała Trudy, po czym wróciła do swoich zajęć.

Zachichotałam, kręcąc się wokół osi krzesła. Musiałam wracać do pracy, w końcu artykuł sam się nie napisze. Zamknęłam przeglądarkę, zamiast niej otwierając odpowiedni plik w Wordzie. Przeczytałam uważnie zapisane słowa, dokładnie zastanawiając się nad nimi. Nie pasowały mi. Bardziej przypominały pracę studentki niż wprawionej dziennikarki. Usunęłam je, odrobinę wahając się przy tym. Podparłam brodę dłonią, zastanawiając się nad nowym tematem na artykuł. A może po prostu poprawiłabym ten o schronisku?

- Czyj artykuł będzie numer jeden na głównej? - Do moich uszu dotarł melodyjny, lekko przesłodzony, damski głos.

Należał on do Lucienne Fleur - kolejnej dziennikarki, która tworzyła nasz zespół. Nie przepadałyśmy za sobą. Tak naprawdę nasza zimna wojna trwała od czasu studiów. Zatrudniłam ją z jednego, prostego powodu - była świetną reportażystką. Cokolwiek by nie wyszło spod jej smukłych, bladych palców, potrafiło mieć sporo wyświetleń.

- Co tym razem? - spytałam, udając miłą.

Ceniłam ją, aczkolwiek czułam swego rodzaju presję. Prowadziłyśmy potajemną grę, która polegała głównie na konkurencji. Byłam redaktor naczelną własnego portalu. Chciałam, żeby to moje artykuły pobijały rekordy popularności.

- Lucie próbuje nowych rzeczy - zaśmiał się Gary. Usiadł na skraju swojego biurka, aby następnie zająć się przeglądaniem poczty.

Gary Winslow - kolejny wspaniały dziennikarz, specjalista od wywiadów. Jego ojciec był znanym aktorem, przez co było mu o wiele łatwiej gdziekolwiek się wkręcić. Chodziły plotki, iż był gejem, aczkolwiek nigdy nie widziałam jego domniemanego chłopaka. Powiedziałabym, że raczej wolał towarzystwo Lucienne. Chodził z nią niemal na każdy lunch. Od czasu do czasu spotykałam ich w klubie na wspólnym drinku. Lubiła go, ale nie wyglądało to na coś więcej. Lucie wolała wyższych facetów, co z jej prawie sześcioma stopami wzrostu oznaczało, że woli olbrzymów.

- Po prostu udziela mi się twoje towarzystwo - zachichotała, kierując się w stronę niewielkiego pomieszczenia, w którym można było zaparzyć kawę.

- A konkretniej? - próbowałam dociec.

Uśmiechnęła się, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby, które idealnie komponowały się z chłodną czerwienią na jej ustach.

- Lucie nagrała wywiad z Hanksem - oznajmił Gary, odrywając się na moment od korespondencji i posyłając mi znaczące spojrzenie.

Z wrażenia uniosłam powieki. Jeśli spisałaby to i wrzuciła na główną, to portal mógłby sporo na tym zarobić. Z drugiej strony, to ona miała wywiad z Tomem Hanksem, nie ja.

- To super - rzuciłam z udawanym entuzjazmem. - Tak a propos, w środę mam spotkanie z nowym inwestorem. Trzymajcie kciuki.

- Idealnie! - podsumowała Mercy, odkładając kolorowe czasopismo na drewniany blat. - Akurat Lucie wrzuci wywiad, a on zobaczy, że Spontages coś znaczy.

Cieszyła się. Nie tylko z sukcesu portalu, ale też z osiągnięcia Fleur. Zaprzyjaźniły się, co na początku nie zbyt mi się widziało. Czułam okropny ucisk w sercu. Czy byłam zazdrosna? Oczywiście, do tej pory jestem. Chociaż starałyśmy się z Lucienne zachować przynajmniej pozory dobrych relacji, czułam, że ona też za mną nie przepadała.

- Co Tom Hanks robił w Humberville? - niespodziewanie spytała Trudy, unosząc brew.

Rzadko kiedy cieszyła się z sukcesu, dopóki nie widziała jego rezultatów. Z naszej szóstki była jedyną osobą, która niemal non stop starała się trzeźwo myśleć. Możliwe, że wynikało to z jej doświadczenia. Była rozwódką około czterdziestki z dwójką dorastających synów, którzy nie raz przyprawiali ją o ból głowy. Nie to co my, świeżo upieczeni dziennikarze z niewielkim stażem.

Poznałam ją w The News. Trudy pisała reportaże na pierwsze strony, a ja parzyłam kawę dla jej przełożonego. Nie, nie tego przez którego wyleciała. Doświadczyłam wtedy, co to znaczy praca w korporacji. Easton pomogła mi przetrwać te kilka miesięcy, po których na moje miejsce zatrudniono nową, ładniejszą asystentkę, a ja założyłam własny portal. Polubiłyśmy się, przez co kiedy straciła pracę, od razu zaproponowałam jej dołączenie do mojego zespołu. Zgodziła się, co niezwykle mnie ucieszyło.

- Przyjechał do rodziny czy coś - odparł bez przekonania Gary, siadając na krześle. Uruchomił swój komputer.

Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę. Cieszył się z sukcesu swojej koleżanki, ale ten entuzjazm szybko ostygł. Niemal całkowicie pochłonął go nowy artykuł, przez co kompletnie nie zwracał na nas uwagi. Zazdrościł jej. Wywiady były jego działką. Tymczasem pojawiła się taka Lucienne, która pokręciła trochę tyłkiem i już miała to, czego chciała.

Stukałam rytmicznie o blat biurka, próbując wymyślić idealny temat na artykuł. Kiedyś przeszkadzało to moim współpracownikom, ale z czasem się przyzwyczaili. Nie umiałam inaczej. Musiałam coś robić, tak mi się lepiej myślało.

A może napiszę felieton? Na studiach trochę takich tworzyłam. Później część została opublikowana w uniwersyteckiej gazetce, z czego byłam ogromnie dumna. Teraz jednak trochę się wypaliłam. Owszem pisałam, ale coraz więcej czasu poświęcałam na zarządzenie portalem i rzeczy z tym związane. Czasami mnie to przerastało, ale wmawiałam sobie, że będzie dobrze. Musiało być.

Siedziałam, pijąc bodajże trzeci kubek kawy. Nadal miałam zero słów i tyle samo pomysłów. Potrzebowałam sensacji, czegoś co mogłoby przebić wywiad Lucie. Jednak pomimo szczerych chęci do tej pory nic nie wymyśliłam.

Wypiłam ostatniego łyka kawy, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Była zimna, czyli taka jakiej nie lubię. Zamknęłam plik, nawet go nie zapisawszy. Nie miałam czego, w końcu nic nie napisałam. Spakowałam swoje rzeczy do torebki. Posprzątałam nieznacznie. Lubiłam porządek, w nim się lepiej pracowało. Nie mieliśmy ekipy sprzątającej, przez co musieliśmy robić to sami. Załadowałam naczynia do zmywarki i ustawiłam odpowiedni program. Rano powinny być czyste i pachnące. Rozejrzałam się dookoła, czy aby niczego nie zostawiłam. Byłam sama, reszta wróciła do domów jakieś dwie godziny temu. Chciałam przynajmniej zacząć ten nieszczęsny artykuł, a w naszej malutkiej redakcji pracowało mi się o wiele lepiej niż w domu.

Zgasiłam światło, po czym wyszłam. Dokładnie zamknęłam drzwi na klucz, następnie kilka razy sprawdzając, czy aby na pewno to zrobiłam. Pomimo że w budynku była winda, skierowałam się w stronę schodów. Nie miałam dużo ruchu. Nie ćwiczyłam, nawet zbytnio nie lubiłam siłowni. Toteż starałam się wykonać chociaż odrobinę wysiłku. W końcu zejście z czwartego piętra, to nie byle co.

- Hailey! Dobrze cię widzieć. Mam do ciebie sprawę! - zawołał Isaac, spotykając mnie w okolicach trzeciego piętra.

Isaac Thurston, kolejny i zarazem ostatni członek mojego zespołu. Wysoki, przystojny brunet i świetny dziennikarz w jednym. Dużo podróżował, co później opisywał w swoich artykułach. Jego wpisy były na drugim miejscu pod względem wyświetleń, oczywiście zaraz po Lucienne. Kiedy nigdzie nie wyjeżdżał, zdarzało mu się pisać felietony, które też przyciągały uwagę niemałej grupki osób. Poznaliśmy się poprzez Mercy. Swego czasu byli parą. On student trzeciego roku, ona studentka pierwszego. Niemal każda dziewczyna jej zazdrościła, w tym na początku również i ja. Wyglądali jak hollywoodzka para z pierwszych stron gazet. Rozstali się dosyć szybko. Ona pozostała singielką, a on wziął ślub z koleżanką swojej siostry.

- Słucham?

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale doszczętnie pokrzyżował mu to dźwięk mojego telefonu. Ktoś do mnie dzwonił.

- Przepraszam - mruknęłam, odsuwając torebkę.

Znalezienie w niej smartfona wcale nie było takie łatwe, pomimo że ten wibrował. Miałam w niej notes i pełno śmieci. Zbierałam się do wyrzucenia ich od tygodnia, ale cały czas o tym zapominałam. Oczywiście nie mogłam też wrzucić telefonu do bocznej kieszonki. Nie, on musiał leżeć przywalony stosem innych rzeczy. W końcu udało mi się go znaleźć. I nawet ten ktoś jeszcze się nie rozłączył. Prędko odebrałam połączenie. Nawet nie sprawdziłam, kim był mój rozmówca.

- Halo?

Podtrzymywałam telefon barkiem, próbując zasunąć torebkę. Zazwyczaj coś robiłam podczas rozmowy. Nie lubiłam marnować czasu.

- Pani Havenford, z tej strony Stevie, mechanik. Dzwonię powiedzieć, że pani samochód będzie gotowy na jutro. Dopiero co przyszły części - mówił dosyć głośno z uwagi na hałas, jaki panował w warsztacie.

- Kurde... - mruknęłam. Lekko opuściłam kąciki ust i zmarszczyłam czoło. - A nie da rady pan tego jeszcze dzisiaj zrobić? - zapytałam, mając nadzieję, że jednak się zgodzi.

- Niestety nie - zaprzeczył, co doszczętnie mnie zasmuciło. - Musi pani poczekać do jutra - poinformował.

Nerwowo przygryzłam wargę. Liczyłam, że już dzisiaj będę mogła wsiąść do mojej małej, czerwonej Skody. Miałam do niej ogromny sentyment, bowiem dostałam ją na urodziny od moich rodziców. Kochałam to autko, mimo że od niedawna lubiło się psuć. No cóż, miało swoje lata.

- Dobrze - bąknęłam od niechcenia. - Przyjadę jutro. Do widzenia.

- Do widzenia - odpowiedział, po czym się rozłączył.

Z grymasem na twarzy schowałam telefon do kieszeni kurtki. Znowu byłam skazana na komunikację miejską, której tak bardzo nienawidziłam.

- Coś się stało? - spytał troskliwie Isaac, subtelnie marszcząc czoło.

Uśmiechnęłam się ironicznie. Pokręciłam głową.

- Nie, to nic takiego - odparłam, starając się już o tym nie myśleć. - Dowiedziałam się, że mój samochód nie jest jeszcze gotowy i muszę wracać autobusem. -Prychnęłam pod nosem.

Powinnam raczej powiedzieć autobusami. Mieszkałam pod miastem, dokąd nie było bezpośredniego podłączenia. Czekała mnie przesiadka albo dłuższy spacer.

- Podwiozę cię - zaproponował. - Przy okazji będziemy mieli czas, żeby porozmawiać.

Uśmiechnęłam się niepewnie, dokładnie przyglądając się jego twarzy. Wyglądał na zmęczonego, ale mimo to tryskał entuzjazmem.

- A nie będzie to problemem? W końcu mieszkasz w drugiej części miasta. - Wolałam się upewnić. Tak na wszelki wypadek.

- Nie - zaśmiał się, przeczesując włosy dłonią. - I tak muszę z tobą porozmawiać, a wolę to zrobić dzisiaj niż jutro.

Pokiwałam głową, założywszy ręce na piersi.

Zeszliśmy na podziemny parking, po drodze rozmawiając o minionych świętych. Co prawda była połowa stycznia, aczkolwiek Isaac dopiero niedawno wrócił z Kanady.

Wsiadłam do samochodu, następnie zapinając pasy. Odruchowo przeglądnęłam się lusterku, poprawiając miedziane kosmyki, które opadły na moją twarz. Kiedyś myślałam o przefarbowaniu ich na brąz albo blond. Jednak szybko porzuciłam ten pomysł. Lubiłam swój naturalny kolor włosów.

- Chciałeś ze mną porozmawiać - przypomniałam, kiedy już wyjechaliśmy na drogę.

Spoważniał, kurczowo zaciskając palce na brzegach kierownicy.

- Powiem prosto z mostu - westchnął. - Chcę jechać do Wenezueli i potrzebuję twojego dofinansowania.

Uśmiechnęłam się, subtelnie kręcąc głową. To mogła być ogromna szansa dla niego, dla naszego portalu. Gdyby nie jeden fakt. Bilety do Wenezueli były drogie, a ja nie miałam pewności, czy nasz nowy inwestor mógłby wyłożyć tyle pieniędzy.

- To mogłaby być fajna sprawa, ale... - mruknęłam niepewnie. Nie chciałam go zawieść.

- Ale nie masz pieniędzy, tak? - wtrącił dosyć oschłym głosem.

- Isaac... - jęknęłam, kładąc dłoń na jego przedramieniu. - Naprawdę chciałabym, żebyś poleciał do Wenezueli, ale akurat w tej kwestii to nie ja mam ostatnie zdanie.

Uśmiechnął się ironicznie, przytakując głową.

- Niech zgadnę, inwestor? Hailey, spróbuj przynajmniej z nim porozmawiać, proszę.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Chciałam mu pomóc, ale to nie zależało ode mnie. Nawet nie wiedziałam, czy mogłabym jakoś wpłynąć na decyzję góry.

- Mogę spróbować, ale nic nie obiecuję - wymamrotałam, spuszczając głowę. Wolałam uniknąć jego wzroku.

- Dzięki wielkie - zanucił w melodię piosenki, która aktualnie leciała w radiu.

Spojrzałam na niego spode łba, dostrzegając malujący się na jego twarzy uśmiech. Kiedy to robił, na jego policzkach uwydatniały się niewielkie dołeczki. Odwzajemniłam ten gest.

- Jeszcze nic nie zrobiłam - wspomniałam.

- Liczą się chęci - zaznaczył, nie spuszczając wzroku z jezdni.

Opuściliśmy skrzyżowanie, ostrożnie skręcając w lewo. Wyjechaliśmy z miasta. Powoli dojeżdżaliśmy do celu. Podróż samochodem wydawała się być krótka. Autobus natomiast robił duże kółko.

Zajechaliśmy na podjazd, który oświetlała smuga światła pochodzącego z kuchennej lampy. Odpięłam pas i swobodnie go puściłam. Opatuliłam się przyjemnie ciepłym, kaszmirowym szalem. Zabrałam swoje rzeczy. Założyłam torbę na przedramię.

- Dziękuję bardzo - powiedziałam. Uśmiechnęłam się subtelnie. - Do jutra.

- Do jutra - powtórzył. Odwzajemnił mój gest.

Wysiadłam z pojazdu. Lekko zatrzasnęłam drzwi. Zrobiłam pierwszy krok, nieznacznie tracąc przy tym równowagę. Podjazd pokryty był drobnymi kryształkami lodu, które błyszczały w świetle księżyca. Starałam się uważać, aby przypadkiem się nie wywrócić. Ubranie kozaków na niebotycznym obcasie nie było dobrym pomysłem. Nie grzeszyłam wzrostem, przez co niemal przy każdej okazji chciałam sobie dodać te kilka cali.

Stanęłam przed drzwiami. Oparłam dłoń na chłodnej, metalowej klamce. Odwróciłam się, usłyszawszy głośny warkot silnika. Isaac poczekał, aż dojdę, zanim pojechał. To miłe z jego strony. Jeszcze przez chwilę patrzyłam, jak jego samochód znika zza zakrętem. Przekręciłam klamkę i weszłam do środka.

W przedpokoju przywitało mnie przyjemne ciepło, które niemalże natychmiast ogrzało moje zamarznięte policzki. Zapewne Calder pomyślał o moim powrocie i rozpalił w kominku.

- Już jestem! - wrzasnęłam, rozpinając złote guziki płaszcza.

Nie lubiłam zimy. Nie znosiłam tych wszystkich grubych warstw ubrań. Nie znosiłam śniegu i chłodnego wiatru, który powodował nieprzyjemne uczucie zimna.

Odpowiedziała mi jedynie cisza. Wzruszyłam ramionami i założyłam na stopy wełniane kapcie. Skierowałam się w stronę salonu, skąd dobiegały ciche dźwięki nastrojowej muzyki.

- Hej - przywitałam się. - Czemu się nie odzywasz?

Weszłam w głąb pomieszczenia. Siedział na skórzanej sofie. Pisał coś na laptopie, który stał na hebanowej ławie. Wyglądał na przybitego. Podeszłam bliżej. Usiadłam mu na kolanach, po czym zaplotłam palce na jego karku. Poczułam jego duże, ciepłe dłonie, które umiejscowił na moich biodrach.

- Cześć, słonko - odpowiedział beznamiętnie. Przelotnie pocałował mnie w usta. - Chcesz wina?

Calder Prescott - inspektor policji i najlepszy narzeczony pod słońcem. Poznaliśmy się w dosyć nietypowych okolicznościach. Byłam świadkiem w sprawie kolegi z roku, który handlował narkotykami. Calder natomiast zajmował się nią. Nasza pierwsza randka... Pamiętam, jakby to było wczoraj. Poszliśmy do kawiarni, która znajdowała się niedaleko komendy. Wypiliśmy espresso, rozmawialiśmy, a na koniec poprosił o mój numer. Spisałam go na serwetce, próbując opanować uśmiech, który samoczynnie nasuwał się na moją twarz. Długo randkowaliśmy, zanim zdecydowaliśmy się na wspólne mieszkanie. Na początku słyszałam dużo przeciwnych głosów. Wynikały one ze sporej różnicy wieku, jaka była pomiędzy nami - aż piętnaście lat. Kiedyś też mi to przeszkadzało, ale zostało przyćmione przez rodzące się uczucie. Teraz tworzyliśmy idealną parę, która wkrótce miała się pobrać.

- Chętnie - mruknęłam przeciągle, wplatając jedną dłoń w jego krótkie, płowe włosy. - Ale mówiłam ci, żebyś się ogolił. Strasznie drapiesz - dodałam, subtelnie marszcząc nos.

- Lubię gdy tak robisz - wyszeptał. Uśmiechnął się zalotnie.

Wpił się w moje usta, inicjując namiętny pocałunek. Odwzajemniłam go, subtelnie przejeżdżając językiem po jego podniebieniu. Odsunęłam się nieznacznie i oparłam się na jego czole.

- Wyglądasz na zmartwionego - wspomniałam, przejeżdżając palcem po jego policzku.

Posmutniał, nieco zaciskając palce.

- Miałem ciężki dzień w pracy - westchnął. - Ale nie chcę o tym rozmawiać - wymruczał tuż nad moim uchem, po czym przygryzł jego płatek.

Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Lubiłam to uczucie.

Całował moją szyję, pozostawiając po sobie mokre ślady. Schodził coraz niżej, jednocześnie próbując odpiąć guziki od mojej koszuli. Oddychałam niemiarowo, czując rosnące pożądanie.

- Co z winem? - wysapałam, niemalże wbijając paznokcie w jego kark.

- Może poczekać - mruknął kusząco niskim głosem. Nieznacznie przygryzł kawałek mojej skóry.

- Ale że tak tutaj? Na kanapie? - pisnęłam. Próbowałam nabrać nowej dawki tlenu.

- No chyba, że wolisz na blacie w kuchni - zaproponował. Uśmiechnął się figlarnie.

Odwzajemniłam jego gest, bez pamięci oddając się tym rozkosznym chwilom, pełnym namiętności.

Drżałam pod wpływem każdego jego najmniejszego dotyku, gestu, ruchu. Powodował, że nie panowałam nad sobą, nie potrafiłam trzeźwo myśleć. Oddawałam mu całą siebie, zatracając się w tym zmysłowym aktem, który był największym dowodem miłości. Obnażając się, ukazywaliśmy swoje prawdziwie oblicza, pozbywaliśmy się zbędnych warstw, na które składało się między innymi fałszywe poczucie siebie. Nie musieliśmy niczego udawać. Nic się nie liczyło. Tylko ja i on.

❤❤❤❤❤

Zgodnie z obietnicą wstawiam nowy rozdział. Czekam na Wasze opinie 😉

Na razie trochę taki wstęp, cisza przed burzą. Spokojnie, jeszcze się dużo wydarzy.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, robaczki 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top