148.


Szukam nieba nad sobą, lecz jest tylko beton,

Obskurna ciemność, gdzieś koło czwartej.

Choć słońce wzejdzie zaraz, choć wiem to,

Odwracam wzrok - wschód przecież zachodu niewarty.


Wpatruję się w sufit, który nie jest niebem,

Sierpniowa noc, lecz jest jakoś zimno.

Powinnam iść spać, lecz trochę się nie chce,

Wolę ciemny chłód niż ciepłą niewinność.


Sufit jaśnieje chyba koło szóstej,

Oczy nie chcą się przestać zamykać.

Słońce czeka, aż w końcu usnę.

Dobrze. W ciemności trudniej się znika.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top