116.

Chyba mi niebo spadło na głowę,

Zakuło w ramię, trochę potłukło,

Ciemnością przykryło krew, trochę brudną,

I poszło wykrajać księżyce nożem.


Nie zrozumiem piękna owej ciemności,

Chociażbym miała wciąż patrzeć w światło,

Więc trzeba znieść krew nieba, zimną, wręcz nagą,

Do chwili ostatniej, gdy będzie już dość mi.


Dobranoc - szepcze fragment jakiś nieba,

Słońcem się śmieje ten nocny szyderca,

A ja wciąż zbieram skrawki starego serca,

Parę.

Nie, reszty już chyba nie trzeba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top