8. Przylądek Dobrej Nadziei
Gryffin z lubością przekręcił kluczyk w stacyjce bardzo starego modelu mercedesa. Auto miało też manualną skrzynię biegów, co jeszcze bardziej poprawiło mu humor. Tak samo jak przyciemniane szyby i czarny lakier. Gdyby dziewczyna orientowała się w starych filmach i starym systemie, zażartowałby, że teraz są niczym tajniacy, niemalże FBI. A tak to musiał ugryźć się w język.
- Zapnij pasy - mruknął tylko w jej stronę.
W pierwszej chwili dziewczyna nie zareagowała, jednak, gdy ruszył z piskiem opon, momentalnie chwyciła za "staromodny" pas bezpieczeństwa. Oczywiście musiał jej pomóc z mechanizmem, ale nie skomentował tego. Był dla niej zdecydowanie za bardzo wyrozumiały, ale teraz nie miał głowy do jej osoby.
Mayya czuła się bardzo niepewnie na fotelu obok wampira, któremu aż oczy się świeciły od momentu, gdy tylko dotknął kierownicy. Silnik wydawał z siebie bliżej nieokreślone dźwięki a ona patrzyła z przerażeniem w oczach na zadowolonego wampira. Szybko zostawił za sobą wysłanników jego przyjaciela, jadąc tak szybko, że świat zza boczną szybą poruszał się zdecydowanie za prędko. Nie odezwała się słowem - ktoś mądry jej kiedyś powiedział, że jak facet jest w takim stanie, w jakim teraz Gryffin, to nie powinno się mu przerywać. "Z facetami tak jest" - argumentował. Postanowiła się więc zdać na jego słowa.
Z niezbyt cichym jękiem odpięła pas, gdy Gryffin zajechał pod bramę sporego budynku. Fasada była bardzo dobrze oświetlona a stan ogrodu przed nim nie pozostawiał złudzeń - ten "przyjaciel" Gryffina był wyjątkowo bogaty. Jak chyba każdy, o którym do tej pory słyszała.
Umawiali się, że wampir odda kluczyki i wyjmie jej rower z bagażnika. Z tym, że po uważnym obrzuceniu wzrokiem posiadłości, zrobił coś zupełnie innego. Schował kluczyki do kieszeni i podszedł do Mayyi, uśmiechając się jak zawsze, gdy miał kontakt z kimś innym niż ona - jak tępy lowelas.
- Wiedziałem - rzucił półgębkiem, zerkając zza siebie na nadjeżdżające auta. - Jeśli się nie zorientujesz, wyjaśnię ci wszystko, gdy zostaniemy sami.
- Jasne - mruknęła tylko.
Nie wiedziała, w czym ma się zorientować, jednak liczyła, że się "domyśli". Nie powinno być z nią aż tak źle, w końcu trochę już z tym wampirem przerobiła. Nie żeby jej cokolwiek kiedykolwiek utrudnił.
Na chwilę porzuciła wszelkie rozmyślania i ruszyła za wampirem, splatając włosy w prostego, niesfornego koka. Przy nieśmiertelnych zawsze wyglądała opłakanie, ale skoro Gryffin na coś się szykował, to ewentualną ucieczkę wolała przeprowadzać ze związanymi włosami. Naprzeciw wyszedł im wielki, rosły i cholernie szeroki wilkołak, którego spokojnie można by utożsamiać z bogiem seksu - według ludzkiej dziewczyny. Jego opalone, umięśnione ramiona pokrywały wzorzyste tatuaże, a na twarzy odmalował mu się nieszczery uśmiech.
Vus nie sądził, że stary wampir może być aż tak głupi, by w obecnej sytuacji przyjmować czyjekolwiek zaproszenie. W każdym razie bardzo na rękę był mu fakt, że to akurat on miał gościć jakże sławnych uciekinierów.
On chyba naprawdę nie wie, co ta dziewczyna ma na skórze - pomyślał. - Swoją drogą jest całkiem niezła.
W tym momencie wilkołak pomyślał też, że już się nie dziwi, że trójka tak potężnych mężczyzn użera się właśnie o nią. Jak na ludzką kobietę wyglądała naprawdę genialnie. Jej umięśnione nogi schowane pod prostymi jeansami, które tylko opinały ich prawdziwe kształty sprawiły, że zrobiło mu się ciaśniej w spodniach.
A te włosy - pomyślał z zachwytem. - I oczy! Kurwa, jakby chciał zobaczyć te oczy nisko, a jej pełne usteczka...
Mayya zaczęła się modlić, gdy tylko dostrzegła wilkołaka. Zmniejszyła też odległość dzielącą ją od wampira, na co ten dotknął jej ramienia, jakby chciał ją uspokoić. Mimo wszystko była mu wdzięczna za to, że jej nie wyśmiał z powodu tego irracjonalnego strachu przed mężczyzną-wilkołakiem. Bo byłby do tego zdolny.
Wampir, z "niemalże" szczerym uśmiechem, objął się po męsku z tamtym. Nim jednak którykolwiek z nich odezwał się wyuczonymi formułkami, Vus, szczerząc się jeszcze gorzej niż Gryffin, ujął dłoń Mayyi i ucałował jej wierzch. Ta zdołała się nie oblać rumieńcem i nawet unieść pytająco brew ku górze, co trochę zachwiało pewnością wilkołaka.
Gryffin ledwo co się powstrzymał, by się nie roześmiać.
Szybko się uczy - pomyślał, gdy jego towarzyszka podróży prawie po sobie nie pokazała, że zaskoczyło ją zachowanie wilkołaka.
- Witam w moich skromnych progach - odezwał się do niej Vus mając szczerą nadzieję, że tę noc nie skończy sam w łóżku.
- Bardzo skromne - odparła dziewczyna, niemalże wyszarpując dłoń z jego uścisku. - Dziękuję za zaproszenie.
- Och, musiałem przecież poznać kobietę, o której krąży tyle opowieści.
- Ej, stary durniu - odezwał się Gryffin, nie mogąc ani na to patrzeć, ani na to słuchać. - Palić cholewy będziesz za chwilę. Daj mi się napić, to wtedy przynajmniej nie będę musiał was niańczyć.
Zarówno Vus jak i Mayya spojrzeli na niego z mordem wymalowanym w oczach, co go szczerze ubawiło. Wiedział, że wilkołak zapewne go nawet nie zrozumiał, za to dziewczyna chętnie ukręciłaby mu łeb, gdyby rzeczywiście pozwolił swojemu "przyjacielowi" zalecać się do niej. Gryffin doskonale wiedział, że wilkołak, gdy będzie odpowiednio mocno podniecony, nie będzie patrzył na nic. Dziwnie było mu wyobrażać sobie nawet tę spokojną, ciekawą wiedzy dziewczynę w łóżku z kimś... takim. Zdążył już trochę poznać swoją towarzyszkę "niedoli" i wiedział, czego prawdopodobnie może się po niej spodziewać - to była jedna z ostatnich rzeczy.
Vus tylko się uśmiechnął. Wampir jeszcze nigdy nie miał tak wszystkiego w nosie jak teraz, co wilkołak uświadomił sobie z małym opóźnieniem. Zdołał więc odwrócić swój wzrok od nęcącej dziewczyny i zamaszystym ruchem ukłonić się przed swoim "przyjacielem". Zaprosił ich do wnętrza.
*
Tekula roześmiał się ochryple, gdy jakiś pomniejszy, bardzo młody czarodziej potwierdził mu obecność dziewczyny w domu Vuka. Oczywiście musieli poczekać, aż Mayya oddali się na minimum dwa metry od Gryffina, by jego "aura" pozwoliła im ją wykryć, jednak Alfa był zadowolony. Bardzo zadowolony.
Ambsu patrzył uważnie na swojego rozmówcę, który rechotał teraz na swoim tronie. Od jakiegoś miesiąca już działał mu na nerwy, ale rewelacje od Dab wynagrodziły mu bardzo wiele. Zastanawiał się, kiedy będzie mógł użyć swojego argumentu, by zaszantażować swego, pożal się boże, "władcę". Chciał zobaczyć, co z tego wyniknie i co Tekula zrobi, byleby prawda nie wyszła na jaw.
Ambsu odkąd pamiętał, był niezadowolony z obecnego układu sił. Nie rozumiał, dlaczego to wilkołaki - zwierzęta w ludzkiej skórze - miały rządzić. Owszem, zarówno Sujeto jak i jego synowie byli Lykantropami, jednak on miał cichą nadzieję, że kiedyś władzę przejmie inny nieśmiertelny, bardziej "ludzki". Czasami wolał, by Trójziemie się rozpadło i powrócił układ państw z dwudziestego pierwszego wieku. Najbardziej prawdopodobna była wizja przejęcia władzy przez Dab lub Gusa. Albo nawet ich oboje. Teraz, z niemałym rozbawieniem stwierdził, że po tych pięciu miesiącach, które minęły od ucieczki Gryffina, nie miałby nic przeciwko, gdyby wampir zdecydował się obalić swego dawnego przyjaciela. Chyba nawet by mu pomógł, oczywiście na tyle dyskretnie, by nikt tego nie zauważył. Wszak mu nie było wolno mieszać się do polityki.
-Wiesz - zaczął niewinnym tonem Alfa, uważnie przypatrując się czarownikowi. - Nie lubię, jak ktoś patrzy na mnie jak na posiłek.
Młody nieśmiertelny powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech.
-Bo zawsze to ty tak patrzysz, Alfo? - odparł, czując, że teraz ciężko będzie mu odnaleźć choć krztę szacunku, którą zawsze miał dla wiekowego wilkołaka. - Czasem trzeba coś zmienić, bo się robi, po prostu, nudno.
Tekula zaśmiał się pod nosem, udając przyjaźnie nastawionego. W rzeczywistości wywaliłby krnąbrnego młodzika za drzwi, niekoniecznie przy użyciu rąk. Najchętniej rozerwałby mu gardło i posmakował jego krwi, ale za bardzo obawiał się pewnej członkini Sabatu, która zażądałaby jego głowy, o jej partnerze nie mówiąc. Wiedział doskonale, że musi odpowiednio wyważyć każdy ruch, bo Gus stał murem za Gryffinem odkąd tylko pamiętał. A to wiele utrudniało.
-Zastanawia mnie tylko, czemu nagle zrobiłeś się taki pewny siebie, mój drogi Ambsu - odparł jak gdyby nigdy nic Alfa, splatając dłonie na swoim kolanie.
Czarownik zaczął oceniać sytuację. Zastanowił się, czy przypadkiem jego rozmówca wie, czego dowiedział się Ambsu. I czy ma zamiar to jakoś wykorzystać, czy tylko usiłuje grać wszechwiedzącego, by zmylić młodego nieśmiertelnego.
-Sabat nie jest zadowolony z twoich poczynań - odparł na to młody mężczyzna, pozornie spokojnym tonem. - Zamiast zamknąć swoją nielegalną kopalnię to nie dość, że otworzyłeś dwie kolejne, to jeszcze bezczelnie zabiłeś naszych wysłanników.
Tekula wyszczerzył zęby w odpowiedzi. Wcale nie żałował tego rozkazu, dostarczył mu niebywale wiele uciechy. No ale przecież nie mógł tego powiedzieć otwarcie, nie teraz. Jeszcze tylko trochę, a nikt mu już nie zagrozi.
- Nie ja, a mój porywczy dozorca. Poza tym muszę coś zrobić z moimi więźniami. Nie mam już gdzie ich więzić, a moja ziemia jest bardzo bogata. Łączę więc pożyteczne z możliwością sporego zysku. Czy to źle?
Czatownik uśmiechnął się pod nosem. Mówili mu już dawno temu, że Tekula bardzo ładnie potrafi mydlić oczy. Wielu też obstawiało zakłady, czy to jego wrodzona umiejętność, czy też może nauczył go tego Gryffin.
-Wieki temu ustalono, że mamy monopol na przemysł górniczy. Nic się nie zmieniło.
Ambsu domyślał się, że to nietypowe zagranie będzie wstępem do większej gry. Nie wiedział tylko, na jak wielką skalę będą zakrojone działania Alfy. Ani tym bardziej, kto opowiedziałby się po ich stronie. Może i był młody, to jednak wiedział doskonale, że ani oni, ani Lykantropy nie podbiły serc tłumów. Zastanawiał się tylko, w kim widzą większego potwora.
- A ja uważam wprost przeciwnie - odezwał się z mocą Alfa, patrząc swemu rozmówcy prosto w oczy. - Mamy dwa tysiące sto pięćdziesiąty rok. Okrągła liczba, jak również okrągła rocznica moich urodzin. To idealny czas na zmiany.
Ambsu poczuł, że teraz dopadła go irytacja. Zwłaszcza, gdy patrzył w te szelmowskie oczy Alfy. Chciał tylko odzyskać narzeczoną. Nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w słowne gierki z samym cholernym królem czy jakkolwiek tam się chciał tytułować. Jego przyjaciele zaczynali go wyśmiewać, a on musiał tu ślęczeć, przekazywać wieści od Sabatu i słuchać przemów pewnego siebie wilkołaka, który najwyraźniej nigdy nie poznał smaku pokory. Teraz jeszcze, jego ton kogoś, kto ma naprawdę wielkie i szczytne idee, jeszcze bardziej go zezłościł.
-Doprawdy? - odezwał się mimo wszystko spokojnie. Skrzyżował dłonie na piersi i odchylił się na krześle, balansując na jego dwóch nogach. - Wybacz Alfo, ale nim zaczniesz zmieniać cokolwiek w świecie, powinieneś zacząć od swojego własnego państwa i ludzi, którzy sprawują tu jakiekolwiek stanowiska. Minęło prawie pięć miesięcy, a moja narzeczona okazała się własnością twojego zbiega. Już dawno powinna wrócić do mnie.
Tekula raz jeszcze wyszczerzył zęby do swego rozmówcy, ale tym razem bez cienia wesołości.
Tu cię boli - pomyślał. -Inna sprawa, że i mnie Gryffin wpędzi do grobu, jeśli zdecyduje się teraz na przemianę dziewczyny. Nie byłoby to głupie zagranie z jego strony, w końcu i tak już ją nazwał "swoją", ale jakie by to pociągnęło konsekwencje...
- Skoro tak bardzo pragniesz jej powrotu to, by wszystko przyspieszyć, powinieneś posłać swoich ludzi, by wspomogli moich. Gryffin może i jest skończonym durniem, jednak ma ciało nieśmiertelnego, który przeżył ponad dwa wieki. No i nie możemy zapomnieć o naszej małej Mayyi, która już pokazała, że na wiele ją stać.
Ambsu uśmiechnął się ponuro.
-Aż tak jesteś słaby, by prosić mnie o pomoc, Alfo? Jeden wampir i jedna ludzka dziewczyna, a twoi ludzie już nie potrafią sobie z nimi poradzić? Doprawdy, po kimś z twoim wiekiem spodziewałbym się czegoś więcej.
Tekula na chwile zacisnął usta. Doszedł do wniosku, że Ambsu musi mieć jakiś naprawdę mocny argument by aż tak zadzierać przed nim nosa. Nie wiedział tylko, czego Czarownik mógł się dowiedzieć. Ani tym bardziej od kogo. Nie podejrzewał, by Dab znała prawdę, jednak Gus to już co innego...
-Gryffin wyświadcza mi swoją ucieczką przysługę - odparł Alfa tonem, jakby wyjaśniał oczywistą oczywistość. - Pokazuje mi, którzy "moi" ludzie są tak naprawdę jego. Łatwiej zmienić władzę.
Ambsu zachichotał. Nie mógł się powstrzymać, zwłaszcza po ostatnim pokazie wampira, gdzie przemierzył z dziewczyną na rowerze pół kontynentu, zahaczając o pustynie, skaliste wybrzeża czy lasy równikowe. Mimo tak wielkiej odległości ani razu nie zawitali do kogokolwiek z "ludzi" Tekuli. Osobiście Ambsu był niemalże pewny, że Gryffin wie o eliksirze i specjalnie ciągnie jego narzeczoną ze sobą.
-Wątpię, by to tak zadziałało. Ale dobrze, poczekamy, zobaczymy. Jednak radzę ci, byś się wycofał z kopalni. Sabat bardzo nie lubi, jak się mu miesza w szykach. Bardzo nie lubi.
Wilkołak spokojnie wytrzymał spojrzenie dużo młodszego mężczyzny. Zaczął się zastanawiać, dlaczego w Sabacie zasiadł ktoś tak młody i niedoświadczony. Z naciskiem na drugie słowo.
-A jeśli nie się nie wycofam? - zapytał, chcąc sprowokować czarownika. Wiedział, że gdyby tamten był starszy, trzymałby go w niepewności. Jednak Ambsu miał tylko pół wieku na karku. A życia ktoś go będzie musiał nauczyć. Tekula widział się właśnie w tej roli, co go dość rozbawiło.
Ambsu powoli wstał i poprawił swój strój. Uśmiech nie schodził mu z ust, więc Alfa widział, że właśnie pociągnął młodzika za język. Tę rozgrywkę wygrał.
-Wtedy się postaram, by świat dowiedział się, że to nie ty powinieneś rządzić, Alfo.
Nastała chwila napiętej ciszy, w której Tekula rozmyślał nad tym, czy nie byłoby mu prościej zabić tego smarkacza. Obawiał się jednak reszty Sabatu, bo póki całkowicie nie osłabi ich wpływów, mało co ugra. Zdecydował się więc rozegrać to trochę inaczej, mimo że wieść, że Ambsu dokopał się tak głęboko, wcale nie poprawiła mu nastroju.
-Wiesz, kim on jest? - zapytał spokojnie, uśmiechając się szeroko. Niemalże szczerzył żeby, ale o to mu przecież chodziło. - Pierworodny Sujeto? Znasz jego tożsamość?
Gdy Ambsu zmarszczył brwi, Tekula już znał odpowiedź. Rozpłaszczył się więc spokojnie na swoim tronie i zaczął bawić się skrajem peleryny swojego ojca. Wiedział, że nawet jeśli ktokolwiek będzie o tym pamiętał, nikt nie będzie znał imienia jego brata, nie miał się więc czym przejmować. Bardziej zaś nurtowała go myśl, czy jego rodzony brat wie, że są spokrewnieni. Do tej pory nie udało mu się tego ustalić.
Czarownik milczał. Tego zagrania nie przewidział. I żałował, jednak było za późno na zmianę planu działania. Musiał już kontynuować tę grę, mimo że jego atut stał się nagle poważnym balastem. Musiał teraz za wszelką cenę dowiedzieć się, o kim mówiła Dab i który z wilków był prawowitym dziedzicem.
-Straszyć mnie możesz dopiero wtedy, gdy poznasz imię i nazwisko mojego przyrodniego brata. Inaczej nikt ci nie uwierzy. Uważam też, że na dzisiaj skończyliśmy - Tekula wyprostowanymi palcami wskazał drzwi. - Poinformuję cię jutro o przebiegu wydarzeń z tej nocy. A teraz żegnam, mój młody Czarowniku. I życzę większej roztropności, taka mała przyjacielska rada.
*
Dab roześmiała się serdecznie, gdy zobaczyła na twarzy swojego starego przyjaciela wyraz lekkiego speszenia. Poklepała go w poufnym geście po plecach, gdy Czarownik pociągnął spory łyk ciemnoczerwonego wina i odchrząknął.
- Ale skąd ty wysnułaś taki wniosek?
- Że "chcesz ją pieprzyć"? - powtórzyła ubawiona Dab swoje własne, niewybredne słowa. - Błagam cie. Spędziłam trzy wieki z wampirem za partnera i ponad dwa z tobą jako przyjacielem. Wydaje mi się, że potrafię czytać mężczyzn, a zwłaszcza tą dwójkę, o której wspominałam.
Odugar nie wiedział, czy ma się śmiać, czy zawstydzić, czy może zbyć wszystko jakimś inteligentnym komentarzem. Problem był jednak taki, że do głowy nie przychodziła mu żadna cięta riposta, a byle wymówkami Dab się nie zadowoli. Z westchnieniem dopił tylko swoją lampkę.
- Owszem, Bruxia jest młoda, ale posiadła wątpliwą w tych czasach umiejętność myślenia. I jest atrakcyjna. A poza tobą w Sabacie innej kobiety niż ona nie ma.
- A ty musisz akurat sypiać z kimś, kto jest z Sabatu? - zakpiła jego przyjaciółka, z niebywałą wręcz gracją bawiąc się swoim kieliszkiem. - Jest sporo innych Czarownic, które też myślą.
Odugar skrzywił się nieznacznie, po czym przeczesał palcami swoje włosy.
- Owszem, ale ona mnie intryguje. Chyba nawet od samego początku, gdy tylko "zaistniała".
Stara Nieśmiertelna skinęła mu głową. Pamiętała doskonale, jak jego fioletowe oczy błyszczały w momencie, w którym Bruxia, najmłodsza z nich, zajęła siódme miejsce w Sabacie. Zresztą, ona sama widziała w niej niebywały potencjał. I nawet spodobała jej się myśl, że jej przyjaciel mógłby z nią być.
- Wiek nie stanowi przecież problemu.
- Pewnie - skwitował kwaśno Odugar. - Jestem ponad dziesięć razy od niej starszy. Co to za różnica?
Dab wywróciła oczami i zaśmiała się raz jeszcze.
- Masz ciekawe opory, jeśli o nią chodzi. Poza tym jestem niemalże pewna, że dotrzymałaby ci kroku.
- Tak - rzucił przeciągle Czarownik. - Jestem ciekaw, co na to cała reszta.
- A co cię to obchodzi? Jeszcze nie pamiętam, byś się szczęśliwie zakochał. Może teraz?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jest cholernie młoda.
- Już czujesz się pedofilem?
- Dab! - jęknął Odugar z obietnicą mordu w oczach. - Wiesz, że cię kocham, ale czasem przeginasz.
Kobieta tylko mrugnęła do niego figlarnie, po czym dolała sobie wina. Jemu nawet tego nie proponowała, na co teraz to on wywrócił oczami.
- Nie, nie czuję się pedofilem - rzucił ciężko. - Jak ja się cieszę, że Gus potrafi ci dogryźć tak skutecznie, byś to poczuła. Ale wiesz, że nie musisz się na mnie odgrywać?
- No to nie ma się czym przejmować - stwierdziła, zamykając poprzedni temat, po czym uśmiechnęła się do niego szeroko. - Ups. No przecież wiesz, że to z miłości.
- Tak. I tak samo "z miłości" Gus mało mnie kiedyś nie wykastrował, nie?
- Czepiasz się szczegółów.
Gdyby to wszystko było takie proste - pomyślał z westchnieniem Odugar.
*
Gryffin wypił na tyle mało, by zachować trzeźwość umysłu, ale na tyle dużo, by Vuk nie zaczął niczego podejrzewać. Udawał, że wcale nie widzi uśmiechów innych "zaproszonych" tu wilkołaków, a tym bardziej, że nie słyszy nieporadnych prób flirtu ze strony na tyle starego wilkołaka, że powinno mu to iść o wiele lepiej. W końcu skrzywił się na tyle silnie, że już musiał pociągnąć solidny łyk Whisky. Wtedy też zestawił starania swojego "przyjaciela" oraz swoje własne techniki i westchnął w duchu.
Niby dość stary, a taki niewprawiony jak młodzik - pomyślał niemalże z naganą, wzrokiem unikając sylwetki Vuka. - Naprawdę zaczynam współczuć Kolacji, że musi go słuchać.
Minęło sporo czasu. Więcej, niż zakładał. Domyślił się, że Lykantrop nie przewidział, że narzeczona czarownika może rzucić na niego aż taki urok. Gryffin był szczerze zaskoczony tym, jak Kolacja działała na Lykantropy i większość mężczyzn, którzy ją widzieli. Teraz, gdy obserwował ją kątem oka, powoli zaczynał rozumieć, co oni wszyscy w niej widzą takiego. Uświadomił też sobie, że przecież sam nazwał ją ładniejszą niż Sarah, gdzie ludzkiej kobiecie bardzo ciężko osiągnąć taki efekt.
To wszystko przez to, że wyrobiła sobie mięśnie - zawyrokował. - Może i jest chuda, ale już nie chorobliwie. Nawet jej twarz nabrała zdrowszego wyrazu, mimo wszystko.
Nie miał zbytnio ochoty zaprzątać sobie tym głowy. Spłacił już swój dług wobec niej. I miał nadzieję, że kolejnego nie zaciągnie za szybko. A najlepiej to w ogóle.
Spojrzał na okno i westchnął. Niewiele zostało do świtu. Jeśli zdecydują się ujawnić swoją zasadzkę po nim, będzie ciężko. A wiedział, że Mayya nie wybaczyłaby mu pojmania właśnie teraz, gdy dał jej jasno do zrozumienia, że o wszystkim wie. Widział, jak zerkała na niego ukradkiem, jakby czekając na dogodny moment do ucieczki. Doszedł też do wniosku, że za bardzo przypadł mu do gustu jej charakter, by teraz to wszystko skończyć. I to tak.
Mayya zaś była naprawdę bliska tego, by uderzyć śliniącego się do niej wilkołaka. Sączyła tylko Whisky o wiele wolniej niż wampir, od czasu do czasu stukając zębami po szkle. Wiedziała, że Gryffin ją potem za to wyśmieje, ale miała dość.
We wszystkim zorientowała się w momencie, w którym drzwi wejściowe się za nią zamknęły, a każdy jeden ze zgromadzonych zasypał ich pytaniami. Pozwoliła wtedy mówić wampirowi i stanęła na tyle blisko niego, by nie być "przez przypadek" od niego odłączona. Za dużo nasłuchała się opowieści o Lykantropach, by teraz odstąpić Gryffina na więcej niż kilka kroków. Jak jej towarzysz "niedoli" był początkowo tym ubawiony, tak potem wydawało jej się, że sam tylko szukał sposobu, by być bliżej niej.
Było tu za dużo wilkołaków. A ona była tu jedyną kobietą, co ją jeszcze bardziej irytowało. Powietrze było ciężkie, bardzo ciężkie. Aż zatęskniła teraz do Bvamso. Wiedziała też, że jej pierwszy "nauczyciel" tego, jak działa świat, miał rację. Imię wampira i sama jego obecność, nie mówiąc już o swobodnym tonie ich rozmów, trzymała wszystkich na bardzo duży dystans. Tak, wszystkich, ale nie tego namolnego Vuka, któremu aż oczy się świeciły, gdy tylko na nią patrzył.
Mało nie strzaskała zębami szklanki, gdy jej rozmówca przestał już się bawić w pięknie zawoalowane propozycje i bez ogródek rzucił jej w twarz to, czego chce i wyraźnie się ku niej nachylił. Aż spojrzała na niego z niedowierzaniem, kątem oka widząc, że i Gryffin to usłyszał, bo zmienił pozycję. Znała już jego zwyczaje na tyle dobrze by wiedzieć, że przyszykował się do walki.
- Czy ty jesteś głuchy? - rzuciła cicho ale wściekle do Vuka. - Nic takiego mnie nie interesuje.
Mimo jej ostrych słów wilkołak uśmiechnął się szerzej i musnął nosem jej szyję. Dziewczyna zesztywniała, kątem oka widząc, jak niektórzy goście dzisiejszej nocy zaczęli wychodzić z pomieszczenia. Zrobiło jej się słabo. Zwłaszcza, że nie zrozumiała nic z tego, co jej właśnie proponowano.
- Wątpię, by Gryffin miał coś przeciwko - szepnął, dotykając jej pleców wolną dłonią. Mayya spięła się jeszcze bardziej. - No już, przestań udawać taką niedostępną. To tylko zabawa...
Dziewczyna przygryzła wargę, by nie zacząć krzyczeć. Odsunęła się od wilkołaka, starając się zachować spokój. Miała dość napalonych mężczyzn i tego, że każdy jeden musiał się jej uczepić.
- Vuk, daj spokój - mruknęła, ze wszystkich sił powstrzymując rosnącą panikę. W tym momencie zawierzyła Gryffinowi, że przyjdzie jej z pomocą... Obawiała się tylko, że jednak darmo mu ufa.
Wilkołak zaśmiał się cicho i ponownie się do niej przysunął. Tym razem objął ją ramieniem, by po chwili musnąć nosem jej szczękę. Czuł jak dziewczyna się spięła, ale wiedział, że to przez obecność wampira. Śmiać mu się zachciało, gdy uświadomił sobie, że dziewczyna musi sobie coś wyobrażać z Gryffinem w roli głównej.
Przecież już tyle razem uciekają - pomyślał, rozbawiony. - Czyżby głupia się w nim zakochała? Swoją drogą niezłe zagranie, Gryffin. Chylę czoła.
Vuk był szczerze przekonany, że Mayya liczy na jakąś wzajemność ze strony wampira, co wprawiło go w niebywale dobry nastrój. Znał Gryffina nie od dziś i wiedział, że gdyby rzeczywiście czegoś od młodej chciał, to by ją zmienił. A tak jej przywiązanie czy obawy były śmiechu warte.
Wolno zaczął całować dziewczynę po szyi. Napięła wszystkie mięśnie i chciała mu się wyrwać, ale jej nie pozwolił. Lubił, jak kobiety udawały niedostępne, zawsze go to podniecało. A był pewny, że i ona ma na niego ochotę. Zwłaszcza, że jej napięte mięśnie bardzo miło mu się kojarzyły.
- Spokojnie - szepnął. - Nie udawaj, że nie chcesz, dziewczyno. Taka kolej rzeczy, gdy mężczyzna i kobieta wpadną sobie w oko. Przecież wiesz, jak to wszystko będzie wyglądało.
Widział, jak dziewczynie drży ręka i jak ta za wszelką cenę stara się to ukryć. Był już niemalże pewny, że Mayya zaraz się złamie i czeka go niebywale przyjemna chwila.
- Odpoierdol się - rzuciła drżącym głosem.
Vuk zaśmiał się cicho i nim dziewczyna zdołała coś więcej powiedzieć, dość brutalnym ruchem skierował ku sobie jej twarz i zamknął jej usta swoimi. W pierwszym momencie nie zareagowała, poczuł jej zaskoczenie. Dopiero po chwili zaczęła się wyrywać, co go tylko bardziej podnieciło. Wiedział, że i ona się wyraźnie złamała, o czym świadczył jej głos. Naparł więc na nią. Wydała mu się teraz niebywale drobna, a już na pewno o wiele szczuplejsza, niż to pierwotnie zauważył. Przez to zmieszał się chwilę, nim wykonał kolejny ruch, mimo że wyraźnie czuł, jak dziewczyna przestaje oddychać z podniecenia.
Gryffin zerwał się z kanapy i w ułamku sekundy złapał Vuka za podkoszulek, po czym odciągnął od Mayyi tak gwałtownym ruchem, że rozdarł materiał. W myślach klął na Kolację, że ta, głupia, została na tej samej kanapie i nie uciekła. Zaklinał ją w myślach dobre piętnaście razy by wstała, ale nie zrobiła tego, dając wyraźne przyzwolenie wilkołakowi. Gdy tylko zobaczył, jak Lykantrop dosłownie rzuca się na nią, przestał oddychać. Był niemalże pewny, że ją połamał, przynajmniej w dwóch miejscach.
Jednak, ku jego uldze, Mayya momentalnie zerwała się na równe nogi i, dopadłszy do wampira, stanęła za jego plecami, kurczowo trzymając się jego czarnej koszuli. Drżała, a serce tłukło się jej o żebra z taką siłą, że słyszał je tak, jakby było tuż obok jego ucha. Wyciągnął rękę w bok, zasłaniając ją i westchnął.
Cóż, przynajmniej nic jej nie złamał - pomyślał. Ale nie zmieniło to faktu, że był zły, że musiał interweniować. Za dobrze znał Mayyę i wiedział, że gdyby wilkołak się do niej dobrał, dziewczyna prawdopodobnie by się załamała. A do tego nie mógł dopuścić, zwłaszcza teraz. Poza tym ani jemu, ani jej wolność wcale się nie znudziła, życie tym bardziej. A teraz...
Vuk był na tyle ogłuszony własnymi emocjami, że za bardzo nie wiedział, co się właśnie stało. Zarejestrował tylko czerwone oczy wampira i przez chwilę docierało do niego, że najwyraźniej musiał go oderwać od dziewczyny. To go tak zaskoczyło, że popatrzył z wyraźnym niedowierzaniem na Gryffina, nie mogąc się nawet zdobyć na wykrztuszenie jakichkolwiek słów.
Twarz wampira na chwilę zastygła w wyrazie zmęczenia, po czym ten zdobył się na ponury uśmiech.
Już wszystko wszystkim - pomyślał wampir z wyraźnym obrzydzeniem i jeszcze większą irytacją - ale pomylić strach z podnieceniem? Na jej miejscu wydrapałbym mu oczy. Albo zaczął krzyczeć. Kiedyś jakoś nie miała z tym problemów.
No ale przeklinała. I to jak najęta! Wiedział, że Mayya klnie tylko wtedy, gdy jest przerażona. A on już nie mógł patrzeć ani nie miał sił, by po raz kolejny ją pocieszać.
- Nie zna zasad, jest tu nowa - rzucił pozornie spokojnym głosem.
Mayyi zrobiło się gorąco.
Zasad? - pomyślała na pograniczu paniki. - I że ja niby go jeszcze jakoś zachęciłam? Jakim cholernym cudem?
Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej i próbowała się uspokoić, ale ślina stała jej gulą w gardle, a szum krwi w uszach ją ogłuszał. Chciała kląć, albo uciekać gdzie pieprz rośnie, cokolwiek, byleby nie patrzeć na wilkołaka.
- Więc ją nauczę - odparł Vuk, odzyskując już głos. Skrzyżował ramiona na piersi, spojrzał uważnie w twarz wampira i nie rozumiał, dlaczego ten zdecydował się interweniować. - Daj spokój, przecież jej nic nie zrobię. Sama chciała!
Gryffin wolno pokręcił głową i westchnął. W międzyczasie pozostałe wilkołaki wróciły już do pokoju, z zaintrygowaniem przypatrując się całej scenie. W tym momencie wampir był bardzo bliski morderstwa. Nie wiedział tylko, kogo bardziej chce posłać do grobu.
- Jest człowiekiem, Vuk. Nie zna naszych zasad - odparł spokojnym głosem.
- No Gryffin - mruknął tamten, patrząc błagalnie na "przyjaciela" i czując ucisk w spodniach i w głowie. - Po starej znajomości, raz jeden.
Wampir ponownie przymknął oczy, ale na ustach wciąż miał uśmiech, przez co Vuk był niemalże pewny, że teraz jego przyjaciel się ugnie.
- Wszystko, tylko nie ona, przyjacielu - odparł Gryffin, otwierając oczy, a jego czerwone tęczówki zabłyszczały niebezpiecznie, przez co wilkołak machinalnie się cofnął.
Mimo to Vuk nie zdecydował się przestać go namawiać, za bardzo chciało mu się tego, co zaczął. Dziewczyna była zbyt podniecając, by przejść obok niej obojętnie. Uważał, że to wręcz niesprawiedliwe, że wampir zostawia ją tylko dla siebie.
- Wiesz, zawsze możesz się dołączyć - rzucił jeszcze z wyraźną nadzieją w głosie.
Na to Gryffin roześmiał się sucho czując, jak Mayya przestaje oddychać z niedowierzania.
To ich tak pociąga - uświadomił sobie nagle. - Ta jej niewinność i fakt, że slumsy wcale jej nie zniszczyły, a tylko zahartowały. Jest zupełnie innym typem człowieka, niż wszystkie kobiety Lykantropów.
- Wiesz, co o tym myślę - odparł tylko, rozbawiony. - Wybacz, nie miałem odpowiedniej okazji, by zapoznać ją z naszymi zasadami. Podobny błąd się nie powtórzy.
Gryffin tyle razy powtórzył "nasze zasady", że był szczerze zaskoczony, że Vuk wcale tego nie wyłapał. Co więcej, miał to gdzieś, jakby nie docierało do niego nic, co było odmową. A wbijał w jego pierś tak intensywny wzrok, że gdyby nie obecność Mayyi za jego plecami, to wampir pomyślałby, że wilkołak zwariował.
Mayya chciała w tym momencie zarzucić wampirowi ramiona na szyję i wyściskać go, bo rzeczywiście ją uratował. Zaraz jednak radość z otrzymanego ratunku ustąpiła miejsca wyraźnej obawie. Vuk wyglądał, jakby naprawdę nie lubił odmów i teraz zastanawiał się, jak powinien rozegrać całą sprawę. I wcale nie przypominał kogoś, kto załatwi wszystko po dobroci.
Vuk wzruszył ramionami, po czym roześmiał się nieprzyjemnie. Cofnął się kilka kolejnych kroków i popatrzył po swoich współbraciach. Gryffin westchnął raz jeszcze i dotknął ramienia dziewczyny. Ta, na szczęście, dobrze odczytała jego znak i puściła czarny materiał. Mimo to, jak na gust wampira, stała zdecydowanie za blisko, by oboje mogli sprawnie rzucić się do przewidywanej przez niego ucieczki. Postanowił, że gruntownie przeszkoli ją nie tylko w walce, ale i w czymś takim jak strategiczne myślenie na "polu walki".
- Szkoda, wiesz? - odezwał się wilkołak, gdy przestał chichotać. - A już byłem bliski, by jednak nie zdradzać.
Gryffin prychnął niemalże z pogardą, na co dziewczyna zgryzła tylko wargę. Wiedzieli oboje, że tak będzie, więc Vuk był wyraźnie zawiedziony, że ich nie zszokował. Gryffin zaś tylko spojrzał na Mayyę i wiedział, że jednak powinien był z góry założyć, że się domyśli. I tak był na nią zły, ale nie na tyle, by nie dojść do takiego wniosku.
- Naprawdę jeden "stosunek" miał o czymś takim zadecydować? Och Vuk, spodziewałem się po tobie czegoś bardziej kreatywnego - mruknął Wampir, puszczając luźno dłonie wzdłuż ciała. Teraz żałował, że wypił tak dużo. Mimo że potrafił stać prosto, to czuł, jak alkohol zaczyna mieszać mu w myślach.
Wilkołak skrzywił się silnie, zdejmując przez głowę porwaną koszulkę. Mayya nawet nie miała odwagi na niego spojrzeć, za bardzo jej przypominał Tekulę i jego wzrok w sali Tronowej. A te wszystkie uczucia były zdecydowanie za mocne, a ona sama nie miała najmniejszej ochoty dalej trząść się jak osika.
- Nie wymądrzaj się tak - warknął Lykantrop i zacisnął dłonie w pięści. - Król jest tylko jeden. I ty nim nie jesteś, Gryffin.
- I nie mam najmniejszego zamiaru nim się stać- odparł spokojnie czarnowłosy, a jego czerwone oczy zalśniły niebezpiecznie. - Nigdy o nic takiego nie prosiłem, tak jak i o twoją łaskę. Nie będę się w nią wkupywał dziewczyną.
Vuk uśmiechnął się złowrogo i skierował w niego wyciągnięty oskarżycielsko palec. Wampir uniósł tylko brew ku górze.
- Zachowujesz się teraz jak nabzdyczona nastolatka. Jakbyś wszystkie rozumy pozjadał, pan co się honorem uniósł. Może jeszcze mam zacząć się ciebie bać?
- Jakbyś był choć trochę mądry to byś zaczął - odparł mu wampir i zapiął ostatni guzik swojej koszuli.
Przez chwilę mierzyli się w ciszy wzrokiem godnym dwóch zagorzałych wrogów, co tylko świadczyło, że chyba naprawdę kiedyś byli przyjaciółmi. W każdym razie Mayya nie mogła się na tyle skupić, by to na pewno powiedzieć. Ważne jednak było to, że wtedy Vuk rzucił ciche "brać ich".
Dziewczyna za bardzo nie wiedziała, co się wtedy stało, ale ważne było, że plecy Gryffina zaczęły się od niej oddalać. Rzuciła się więc do biegu, słysząc dźwięki charakterystyczne dla przemiany wilkołaków. Adrenalina, która zgromadziła się w jej żyłach przez strach sprzed chwili, teraz sprawiła, że Mayya biegła jak niesiona na skrzydłach. Dogoniła wampira, którego spowalniały Lykantropy w obu formach i udawała, że nie słyszy strzałów oddawanych w okolice jej nóg. Po prostu biegła ku drzwiom, ledwo oddychając i mając już mroczki przed oczami.
Gdy jakiś nieroztropny wilkołak zagrodził im drogę, Gryffin widział doskonale, gdzie uderzać, by jednym ciosem łamać kark. Owszem, nie mógł ich zabić niczym innym jak srebrem i ogniem, ale przetrącenie akurat tego miejsca skutecznie ich unieruchamiało, co wypraktykował jakieś dwa wieki temu. I od tamtej pory był wierny własnemu doświadczeniu.
Od czasu do czasu zerkał ku swojej "towarzyszce" pewien, że zobaczy łzy albo przerażenie tak wielkie, że Mayya nie będzie mogła nawet logicznie myśleć. Za każdym razem widział jednak spokój i dziwne, nietypowe dla niej opanowanie. Nigdy wcześniej też nie zauważył, by ludzka kobieta biegła tak szybko, nawet mimo wyrobionych mięśni. Widział, jak bardzo chciała uciec, przestraszona Vukiem. A jej zdeterminowanie, którego tak dawno już u nikogo nie widział sprawiło, że zapomniał o swojej złości na nią.
Tuż przed drzwiami wyrósł właściciel posiadłości, przez co oboje musieli już stanąć. Dopiero teraz na twarz Mayyi wrócił strach, jednak Gryffin już na nią nie patrzył. Mierzył się wzrokiem z wilkołakiem, który celował prosto w głowę dziewczyny, stojąc jakieś dziesięć metrów dalej.
- Jeśli ją teraz zabijesz, będzie to największa i ostatnia głupota, jaką zrobisz w życiu - ostrzegł sucho wampir.
Vuk jednak nie przejął się jego słowami i oceniał w myślach szanse. Doskonale wiedział, jak zachowa się jego "przyjaciel", bo trochę go już znał. Jeśli odpowiednio strzeli, czarnowłosy zasłoni dziewczynę. A wtedy straci kilka cennych sekund, co może przechylić się na jego korzyść.
Gorzej, jeśli jej nie zasłoni - pomyślał, widząc dziwny wyraz jego twarzy, nietypowy dla wampira. - Cóż, przynajmniej wtedy schwytam wroga Alfy i wkupię się w jego łaski, nawet jeśli Czarownik miałby zażądać mojej głowy.
Strzelił. Mayya nawet nie krzyknęła, nie zdołała nawet zamknąć oczu. Idealnie więc widziała, jak wampir zasłonił ją swoim ramieniem i przyjął kulę przeznaczoną właśnie dla niej. Wtedy przestała oddychać.
Z racji, że był to zwykły pocisk, to Gryffin nawet go nie poczuł. Wiedział, dlaczego wilkołak w ogóle strzelił - bo był pewny, że zrobi to, co zrobił. Tyle tylko, że Vuk był na tyle młody by zapomnieć, że ponad dwuwiekowego wampira nie ruszy nic innego, niż słońce czy woda święcona. Wiedział, że Lykantrop liczył, że nim zachwieje. Cóż, nie wyszło. I wampir bezbłędnie wykorzystał jego zaskoczenie faktem, że wciąż stoi na własnych nogach, by uderzyć w wilczy pysk z siłą, która normalnie pogruchotałaby kości. Pazury uderzonego nawet go nie drasnęły, a cielsko uderzyło mocno w ścianę.
Wampir tylko stał i patrzył, jak jego dawny przyjaciel chwiejnie podnosi się na łapy i patrzy na niego wzrokiem pełnym nie tyle nienawiści, co zaskoczenia. Gryffin warknął sam na siebie, gdyż wiedział, że go nie zabije. Nie teraz. Nie tak, jeśli w ogóle. Był zbyt sentymentalny, poza paroma wyjątkami.
- Będziesz próbował raz jeszcze? - zapytał go cicho.
Vuk pokręcił przecząco głową i skulił się przed wampirem czując, że chyba wybrał złą stronę. Taka siła... Podziwiał Gryffina. I był pewny, że sam Alfa nawet do pięt mu nie dosięgnie, gdyby przyszło im się zmierzyć.
Taka moc - myślał, kalkulując, jak szybko przyjdzie mu zginąć. Nie był tępym wykonawcą rozkazów więc wiedział, kiedy należy powiedzieć "dość". A Gryffin... Nie doceniłem go - pomyślał z rosnącym niepokojem, tylko coraz mocniej korząc się przed czarnowłosym. - Uwierzyłem w otoczkę pijaka-idioty... Jak ostatni chłystek...
Sam Gryffin za bardzo nie wiedział, co ma z nim teraz zrobić. Coś w nim pękło, gdy zobaczył, jak ktoś taki jak Vuk padł mu do stóp i skamle o litość. Właśnie uświadomił sobie, że przez coś takiego nigdy nie zaakceptuje rządów Tekuli i tej przymuszonej służalczości. Co prawda nic z tym nie zrobi, jednak nie będzie tolerował takiego zachowania względem samego siebie.
Kopnął go. Po prostu kopnął go w pysk, nie czując nic więcej, jak tylko pogardę. Gdy cielsko wilkołaka padło na posadzkę, Gryffin odwrócił się i pchnął Mayyę do przodu. Wiedział, że teraz już żaden z obecnych Lykantropów im nie zaszkodzi, pokulili uszy tak samo jak Delta. Dziewczyna prawie nie oddychała, nie wiedział, czy z przerażenia czy może była ranna, ale teraz nie miał do niej głowy. Vuk za bardzo przypomniał mu Tekulę w momencie, w którym jako jego zaufany zdradził go tak, że ledwo uszedł z życiem.
Mayya sądziła, że Gryffin zabije Vuka. Gdy tego nie zrobił i tylko pchnął ją ku drzwiom, wiedziała, że chyba zrozumiała swojego towarzysza "niedoli" lepiej, niż on by chciał. Że Gryffin nie jest taką bestią, za jaką się podaje.
Problem pojawił się w momencie, gdy oboje zobaczyli różowiejące niebo na wschodzie. Wampir zaklął pod nosem i zaczął biec w stronę auta. Bez słowa podążyła za nim czując, jak nagle wszystkie siły ją opuszczają. Gdy tylko usiadła na przednim fotelu a Gryffin ruszył z piskiem poczuła, jak robi jej się niedobrze od żołądka, który ściśnięty był gorzej niż jakakolwiek inna jej część ciała.
W głowie miała istny mętlik. Z jednej strony wilkołak, który wyraźnie chciał ją zgwałcić i jeszcze wyraźniej przypomniał jej Tekulę z jego wzrokiem i zamiarami, a z drugiej Gryffin, który zasłonił ją przez strzałem skierowanym w jej głowę. Choć widziała, że on nawet tego nie poczuł, to jednak sam fakt, że się zdecydował...
Niby nikt ich nie gonił, ale oboje wiedzieli, że to tylko stan chwilowy. Dlatego Gryffin wciąż jechał przed siebie, ryzykując własnym życiem, gdyż słońce było coraz wyżej. Wiedział, że jeśli dziewczyna zemdleje, to on będzie miał małe szanse, by dotrzeć o własnych siłach do jakiegokolwiek miejsca, w którym nie dosięgłyby go promienie słoneczne, jednak nie mógł zatrzymać się tak blisko posiadłości Vuka. To byłoby samobójstwo, nie tylko dla niego. Słyszał przecież "propozycję" seksualną Vuka, przez co Whisky na dobrą minutę stanęła mu kołkiem w gardle. I naprawdę się cieszył, że Mayya nijak go nie zrozumiała. Wtedy dopiero miałby rozhisteryzowaną nastolatkę na głowie.
Zaklął, gdy promienie słońca padły na jego dłonie, zostawiając na nich wyraźny, czerwony ślad. By nie oślepnąć, opuścił staromodną osłonę z lusterkiem. Wiedział, że to tylko chwilowe rozwiązanie. Dlatego docisnął pedał gazu niemalże do samego końca.
Mayya, choć szło jej to bardzo opornie, zrozumiała, że Gryffin zaraz wpadnie w niezłe tarapaty. Słońce prawie wzeszło ponad horyzont, a jego dłonie wyglądały, jakby ktoś oblał go wrzątkiem. Przezwyciężając nudności, rozejrzała się po okolicy, ignorując nawet szaleńcze tempo jazdy. W zasadzie to była chyba ostatnia rzecz, o której teraz myślała. I dzięki temu zauważyła drogowskaz. Nie miała pojęcia, jaki język tu obowiązuje, ale ten był we wspólnym. Wskazała go dłonią.
- Jaskinie!
- Nie znam tych terenów - ostrzegł ją wampir, gwałtownie wchodząc w zakręt, przez co dziewczynę zarzuciło na drzwiczki pojazdu.
- Jedź - rzuciła, zdejmując z siebie bluzę. - Jeśli będą znaki to cię pokieruję.
Oboje wiedzieli, że czas nie był ich sprzymierzeńcem. Świadczyły o tym chociażby dłonie wampira, wystawione na ciągłe działanie promieni słonecznych. Jego skóra zaczynała się w niektórych miejscach już zwęglać. Mayya zarzuciła na jego ramiona swoją bluzę i zauważyła, że przez chwilę wampir oddychał znacznie głębiej.
- To tak nie działa - odezwał się cicho wampir. Za cicho jak na jej gust. - To tylko...
- Jak twój wzrok?
Gryffin wzruszył ramionami. I tak już jechał z zamkniętymi oczami, wyczuwając drogę tylko zmysłami nieśmiertelnego. Asfalt skończył się jakieś dwieście metrów temu, przez co tempo ich jazdy wyraźnie spadło. Prawie już nie miał czasu i był niemalże pewien, że tą ucieczkę przypłaci życiem. Za długo był na słońcu, wszystko zaczynało go tak cholernie boleć, że nie drżał tylko dlatego, że jeśli Mayya wpadłaby w panikę, to już na pewno byłby zgubiony.
- Ty jesteś moimi oczami - szepnął, ledwo panując nad głosem. - Jak daleko...?
- Jedź... - rzuciła z cichą prośbą w głosie. - Szybciej. Coś koło pół kilometra.
Gryffin wiedział, że nie zdąży. Nawet gdyby dobił gaz do samego końca, nic by to nie zmieniło. Nie czuł już rąk, miał wrażenie, że płoną żywym ogniem. Tak jak i większość jego ciała. Mógł sobie mieć nawet i pięćset lat, to nic nie zmieniało. Jak do czosnku czy wody święconej można się było przyzwyczaić, tak nie do tego. Gryffin miał wrażenie, że sama krew w jego żyłach zaczęła się gotować.
Mayya klęła pod nosem jak szewc w zasadzie na wszystko. Nigdy jeszcze, przez całe bite pięć miesięcy, nie widziała wampira w takim stanie jak teraz. Miała też wrażenie, że widzi w jego twarzy strach, więc rozumiała, że jest źle. Odrzuciła na bok wszelkie myśli o czymkolwiek innym i wzrokiem szukała owych jaskiń, które miały być przecież już tuż, tuż. Widziała, jak wampir drży, mięsień po mięśniu i czuła coraz wyraźniejszy zapach palonego ciała.
Gdy przed oczami stanęła jej Sarah, która ginęła właśnie w takich mękach, jakie zaraz miały być udziałem czarnowłosego, w pierwszej chwili pomyślała, że w sumie tak powinno być. Bo zabił. I zabijał średnio raz na tydzień. Jednak, gdy na niego spojrzała, uświadomiła sobie, że choć nie akceptuje tej jego części, to jego samego, jak człowieka, lubi. I jest uzależniona od niego, bo bez niego daleko nie ucieknie. To wystarczyło, by przekonać ją do działania.
Tak po prostu nie można, zostawić tak kogoś... - pomyślała mgliście. - Mimo wszystko i te powody, które wymieniłam... Nie miałabym przecież sumienia...
Mocnym ruchem pochyliła mężczyznę do przodu tak, by jego głowa była poniżej końcówki kierownicy, po czym nachyliła się, sięgając po owo kółko. Zasłoniła go własnym ciałem modląc się do Boga o trochę więcej czasu. Wiedziała, że psychicznie nie zniesie powtórki z palenia się wampira. Nie dzisiaj.
Gryffin nie oponował, a wyraźnie mu ulżyło. Pogodził się już z tym, że umrze w mękach, ale był jej wdzięczny, że próbowała zrobić cokolwiek. I nawet udawało jej się panować nad autem, co dla kogoś, kto jechał nim drugi raz w życiu było niezwykłe. Jednak nie miał siły dłużej udawać, że wcale nie jest tak źle. Było. A nawet jeszcze gorzej. Bolało go całe ciało, każdy mięsień eksplodował bólem, skóra była sucha i gorąca, w niektórych miejscach czarna, a prawie cała czerwona. I tracił siły, z każdym uderzeniem serca był słabszy. Wiedział, że jeszcze trochę i nawet ręką nie ruszy.
Nagle Mayya wyraźnie zmieniła tonację swoich przekleństw. Wampir usłyszał w jej głosie nadzieję. Zrozumiał, że musieli być blisko. A on nie chciał mieć złudzeń, że jednak uda mu się i tym razem wylizać. Nie czuł niczego, nawet ciała dziewczyny, które osłaniało go od większości światła, jednak niewiele to zmieniało. Musi wejść do budynku.
Gdy dziewczyna rozkazała mu hamować, był zaskoczony. I wtedy w jego sercu zrodziła się nadzieja, że jednak jego godzina jeszcze nie wybiła.
Mayya wypadła jak burza z pojazdu, by dopaść drzwiczek kierowcy i otworzyć je na oścież. Słońce, oczywiście im na przekór, było niczym niezasłonięte. A Gryffin nie miał siły iść, a nawet wstać. Zaparła się więc nogami i, zarzuciwszy sobie jedno jego ramię na barki, dźwignęła mężczyznę. Był zadziwiająco lekki.
Jaskinia była może dwadzieścia metrów dalej. Ciągnęła ze sobą wampira, który wtulił twarz w jej rozpuszczone włosy, chowając ją przed słońcem. Drżał tak silnie, że i jej udzieliły się drgawki. Mimo to parła naprzód prosząc, by chociaż ta jedna jej prośba się spełniła. Zwłaszcza, że byli już prawie u celu.
Gdy jej nogi owionął chłodny powiew wydobywający się z jaskini, mało się nie roześmiała. Prawie też zabiła się, wchodząc w mrok i na nierówne, skalne podłoże. Mięśnie piekły ją od wysiłku, ale nie śmiała jeszcze stanąć. Dopiero za załomem korytarza pozwoliła sobie na zwolnienie tempa, przez co potknęła się i padła jak długa. Wampir jęknął, tak samo jak i ona.
- Gryffin? - wykrztusiła czując, że dopiero teraz zbiera się jej na wymioty. - Błagam...
Mężczyzna nie miał siły, by samemu przekręcić się na plecy, jednak nadludzkim wysiłkiem otworzył oczy. Wtedy dziewczynie wyrwał się kolejny jęk, tym razem ulgi, i dotknęła jego twarzy. Widziała wyraźnie jego oczy, zakryte bielmem.
Było blisko - uświadomiła sobie. - Cholernie blisko.
- Mayya... - wychrypiał.
Dziewczyna roześmiała się przez łzy, pomagając mu odwrócić się na plecy, po czym oparła czoło o jego ramię. Tym razem już ją poczuł, co odebrał jako dobrą passę i obietnicę, że jego ciało się zregeneruje. Drżącą ręką dotknął swojej wybawicielki, ale nie miał siły się odezwać. Ona zaś momentalnie się cofnęła i otarła oczy. Wzięła kilka głębszych wdechów.
- Idź spać, zapadnij w ten swój letarg, cokolwiek. Tylko nie waż mi się nie otworzyć oczu.
Żałował, że nie może jej teraz zobaczyć. Tak wiedziałby, co mówić czy robić, by ją uspokoić. Nie chciał też zostawiać Mayyi samej na taki szmat czasu, jakim był dzień, jednak własne ciało żądało tego od niego, domagając się coraz głośniej codziennego odpoczynku. Nie mógł już dłużej zwlekać, nie miał siły, by przedłużać własną katorgę.
- Otworzę - szepnął cicho. - Obiecuję.
Pokiwała mu tylko głową w odpowiedzi, po czym dźwignęła się na nogi. Wtedy też wampir przestał oddychać, co znaczyło mniej więcej tyle, że przez następne godziny będzie zdana sama na siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top