To nie tak


           To nie tak, że ja go kochałam.

          Po prostu znaczył dla mnie więcej, niż wszystko inne, a moje serce lekko, leciutko przyspieszało na jego widok. Uśmiechałam się widząc jego uśmiech, szukałam pretekstu, żeby go dotknąć, żeby być tak blisko, by móc wsłuchać się w jego spokojny, miarowy oddech. Pragnęłam... Ale to już chyba nieważne, prawda? Nieważne, czego pragnęłam.

          Nie, to nie tak, że nie mogłam bez niego żyć, przecież żyję, prawda? Po prostu to jest cholernie trudne, wiedzieć, że już nigdy nie usłyszę jego śmiechu, czy nie spojrzę w jego pogodne oczy. Tak naprawdę, to żyję bez celu, ale żyć będę, choćby po to, żeby ktoś pamiętał tę historię. W końcu, nawet jeśli pamiętać będę ją tylko ja, to ona nie zginie. Przynajmniej nie w ten sposób, co on.

          Znowu, to nie to samo, wiesz? "Romeo i Julia" to nie jest historia miłości, tylko chorobliwego przywiązania. Znaczy, też byłam do niego przywiązana, ale nie w ten sposób. I, w sumie, przecież nasza opowieść też nie była o miłości. No i obie były tragiczne, tylko nasza chyba bardziej. Bo jednocześnie nikt nie zginął, a jednak oboje umarliśmy.
Mimo mojego niekochania, oczywiście.

          "Jak to nie była opowieścią o miłości?"... Przecież to proste, nie kochałam go. On po prostu był, a ja nie umiałam wyobrazić sobie życia bez niego. Po prostu trochę ogrzał moje zimne serce. Lubiłam jego uśmiech, jego śmiech. Myśli tańczyły w mojej głowie, kiedy był blisko, sama chciałam tańczyć jak one, nie czułam smutku. Dzięki niemu pokochałam samą siebie, wielbiłam, ubóstwiałam go za to. Nie wiem, może kiedyś bym go pokochała, wtedy tylko znaczył dla mnie wszystko.

          Dobrze powiedziałam, tylko, nie aż. Mój świat zawsze był dość ubogi, łatwo było go przyćmić, zwłaszcza, jak było się nim. To nie był wielki wyczyn, chyba. Wystarczyło, że przyszedł, pomógł mi podnieść się z kolan i trzymał za rękę, dopóki nie nabrałam pewności. Może właśnie to mnie w nim ujęło - że po prostu był, nie narzucał swojej obecności, a jednak zawsze znajdował się obok.

          Czy żałuję? Głupie pytanie. Każdy by żałował na moim miejscu, straconej pewności, niewinnej nadziei, że wszystko będzie dobrze... Przyjaciela. Zwłaszcza, że muszę widzieć go codziennie, gdy nie pamięta mnie, nie pamięta naszych uczuć, tych które nie istniały, nie pamięta n i c. I nie mam wyboru, muszę tylko uśmiechać się sztucznie i powtarzać, może kłamać, każdego dnia "To ja, kiedyś byłam miłością twojego życia, wiesz?", ale on i tak mi nie wierzy.

          W sumie, nie dziwię się, też bym sobie nie wierzyła, też mu nie wierzyłam, a teraz sama powtarzam jego słowa bez krztyny pewności w głosie, może dlatego, że nawet ja jej nie mam.   Żyję z dnia na dzień, nie wiedząc, kogo bardziej pragnę przekonać, że tak było - jego, czy samą siebie.
           Ale to przecież nieważne, i tak go nie kochałam.

          Czemu drży mi głos?

          Sama nie wiem. Może to dlatego, że nie umiem kłamać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top