Strzelające języki
27.06.1940 r. Obóz Luftwaffe, nieopodal Allenstein. Wieczór
Siódemka mężczyzn siedziała dookoła rozpalonego ogniska. Języki ognia strzelały jak kapiszony, choć ich odgłosy niknęły w gwarze rozmów. Był to spokojny, ciepły wieczór. Delikatny wiatr poruszał liśćmi drzew rosnących w oddali, gdzieś pohukiwała sowa. Aż ciężko było uwierzyć, że mężczyźni byli uczestnikami ogromnej wojny. Beztroskie śmiechy i przyjacielskie przepychanki miały się nijak w stosunku do tragedii, jaka rozgrywała się w wielu częściach tamtego świata, szczególnie w ich własnej Ojczyźnie. Ale oni, zaślepieni ufnością do własnych dowódców, w ogóle nie zdawali sobie z tego sprawy.
W którymś momencie wróciło do towarzystwa dwóch kolejnych mężczyzn. Jeden z nich trzymał skrzynię z piwem, drugi przyniósł gitarę. Zaraz pozostała siódemka podniosła pełen radości okrzyk.
– Scherry, nasz zbawco! – zawołał z uśmiechem Paul, podchodząc z otwartymi ramionami do krępego mężczyzny. Ludwig odstawił skrzynię na ziemię i zaczął wyciągać butelki. Theodor stanął z boku i zaczął po cichu nastrajać swój instrument.
– Już się bali mi dać tą jedną skrzynię. Ale czego się dla was nie robi? – uśmiechnął się delikatnie, rozdając po kolei pilotom piwo.
– Przecież będziemy grzeczni. Nie możemy pozwolić, żeby nasz kochany Erich źle wypadł przed Hauptmannem. Obiecywał na maślane oczka, że mu siary nie zrobimy. Chyba mu zależało na tych papierach od Rose – Paul wyszczerzył się do blondyna, ale w tej samej chwili musiał zrobił unik, uciekając przed lecącym butem. – Ha, ha! Musisz poćwiczyć cela, Erich, może kiedyś trafisz jakiś samolot!
– Ty mały... chodź tu, do cholery! – Erich zerwał się na równe nogi i zaczął gonić Kriegera... w skarpetach. Swój drugi but już trzymał w ręce. Pozostali piloci zaczęli się śmiać.
W którymś momencie Friedrich niespostrzeżenie wystawił nogę. Skupiony na goniącym go pilocie Paul wbiegł na stojącą mu na przeszkodzie kończynę, momentalnie wykładając się jak długi na ziemi.
– O kur... – zdążył wydusić, gdy gruchnął z całym impetem. Zaraz się obrócił na plecy i z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak leci na niego cielsko Ericha. Z płuc Kriegera uleciało całe powietrze. Nie był w stanie przez dłuższy moment złapać oddechu. To znaczy, był w stanie dopiero wtedy, gdy Schefer w końcu z niego zszedł. Dwóch pilotów było bardzo zdezorientowanych tym, co się stało. Dopiero kolejne śmiechy przywróciły ich do rzeczywistości.
Pierwszy z ziemi wstał Erich i podał rękę Paulowi. Obydwoje z cichym prychnięciem obserwowali pozostałych lotników. Byli gotowi na wszczęcie bójki, jednak w tej samej chwili Theodor zaczął żwawo pociągać za struny gitary. Ich jakiekolwiek pretensje zostały więc zduszone dźwiękami muzyki.
Erich westchnął i machając ręką poszedł szukać swojego buta. Paul poszedł do skrzyni po piwo. Max dosiadł się bliżej grającego Theodora i zaczął razem z nim nucić jakąś miłosną piosenkę.
– Babarabmbu! Das ist mein Takt!
– Ja! Babarabmbu, der jeden packt!
– Denn Babarabmbu das macht die Welt verrückt! – mężczyźni śpiewali refren na zmianę, by wreszcie pod koniec złączyć się w duecie. Pozostali im przyklaskiwali, ktoś próbował się przyłączyć do śpiewu. Wkrótce Willi zerwał się z siedzenia i porwał swojego starszego brata do tańca w rytm muzyki granej przez Theodora.
Erich i Paul wreszcie usiedli na swoich miejscach. Finn widząc to, zwrócił się do Schefera.
– Wiesz co z Hansem? Miał tylko zanieść papiery, a coś długo nie wraca – spytał, upijając łyk piwa. Erich wzruszył ramionami.
– Kto go tam wie. Chyba nie martwisz się o niego? Jakaś baba mu krzywdy nie zrobi – zaśmiał się cicho. Finn uniósł wysoko brwi.
– Nie jest to przecież "jakaś baba". Sam się jej boisz – Erich przewrócił oczami, co wywołało uśmiech na ustach podporucznika.
– Nie nauczyłeś się, Finn? Erich zgrywa pana wszechświata, a tak naprawdę to jest z niego zwykła Fotze – dorzucił nonszalancko Kurt, który podsłuchiwał wymianę zdań. Schefer natychmiast go zgromił wzrokiem.
– Jak mnie nazwałeś, gnoju? – Erich zaczął się podnosić z siedzenia, ale Paul przytrzymał go ramieniem. Finn wymienił spojrzenie z siedzącym obok niego Friedrichem i obydwoje wypuścili ciężko powietrze.
– Fotze. Głuchy jesteś? Może na leczenie cię wysłać? Przynajmniej sprawdzą przy okazji czy masz coś w tej głowie – Kurt podniósł do ust butelkę. Schefer już w tym momencie próbował się wyrwać z uchwytu zaciśniętego na jego przedramieniu.
– Puść mnie, Krieger, bo zaraz ci pierdolnę. Już ja ci dam "Fotze" ty ch...
– Spokój! Weźcie się ogarnijcie, bo jak dzieci się zachowujecie – Finn podniósł głos, na co Kurt tylko prychnął lekceważąco. Erich średnio przyjął do wiadomości jego, co tu dużo mówić, nieme ostrzeżenie.
– Pierdol pierdol, ja posłucham – burknął, na co Finn natychmiast trzepnął go w tył głowy. Erich obrócił się błyskawicznie w jego stronę z tryskającą z oczu złością. Kohlheim odwzajemnił jego spojrzenie, ale z oczu mężczyzny wyziewał ostry i całkowicie niewzruszony ton. Mierzyli się długo w milczeniu, ale żaden nie zamierzał odpuścić.
Friedrich uznał, że to jest ten moment, by jakoś im przerwać.
– Erich, a kapitan kiedyś do nas przyjdzie? – Schefer powoli przeniósł wzrok na przyjaciela.
– Kiedyś. Może. Ma dużo na głowie. Skoro ma być adiutantem, to ma sporo rzeczy do ogarnięcia, żeby się przygotować – burknął nadal nieco nerwowy. Zaczął bawić się butelką.
– Ciekawe kto przyjdzie za niego – skomentował Willi, dysząc jeszcze cicho po swoim tanecznym wariactwie. Usiadł razem z Maxem, Theodor cicho podgrywał jakąś melodię w tle, ale sam nasłuchiwał rozmowy. Erich spuścił wzrok i wziął kolejny łyk. Friedrich zmarszczył na ten gest brwi.
– Ty wiesz...? – bardziej stwierdził, niż spytał. Schefer wzruszył ramionami. Paul założył ręce na piersi.
– Erich... – Krieger uniósł brew do góry. Wtedy Erich westchnął głośno.
– A dacie mi spokój? Ciągle tylko "Erich", "Erich". Tak, wiem. Ale nie powiem wam, bo Hauptmann mi zakazał – Finn zmierzył go z niedowierzaniem wzrokiem.
– A ty od kiedy tak bardzo słuchasz się czyichkolwiek poleceń? – spytał, na co Schefer prychnął.
– Nie, że "słucham", tylko widzę. Kapitanowi bardzo na tym wszystkim zależy i nie chcę mu nic popsuć. Poza tym... możemy mieć wtyki u samego adiutanta. Napewno nam powie więcej niż takiemu Wurmowi. Pomyślcie tylko o ile będziemy do przodu! Wystarczy się z nim zaprzyjaźnić – uśmiechnął się chytrze.
– ...a po co nam to...? – spytał nieśmiało Willi, na co Theodor gwałtownie zaprzestał gry na gitarze. Erich zerknął na niego nieco zdezorientowany.
– Dobre pytanie. Po co nam to, jak tak czy siak będziemy wykonywać te same rozkazy co reszta? – dopytał Finn. Oczy ósemki pilotów wpatrywały się w Schefera. Ten otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu Max.
– I, co więcej, co to dla nas zmienia, czy powiesz nam o nowym dowódcy teraz, czy później? – po zebranych poniosły się ciche pomruki aprobaty. Erich wypuścił powietrze.
– A co jak coś ulegnie zmianie? Jeszcze dojdzie do tego, że będę siać plotki. To, co mówił kapitan było nieoficjalne. Poza tym ściany mają uszy. Jeszcze podsłucha nas jakiś pilocik z piątki i doniesie swojemu dowódcy. Wiemy, jak oni lubią nam robić koło pióra. Nie, nie zrobię tego. Friedhelm się sam wam pochwali – odparł, co pozostali przyjęli z niechętnym jękiem.
– Ej, ale teraz na poważnie. Gdzie jest Hans? – Kurt rozejrzał się dookoła, ze zmarszczonymi brwiami wypatrując swojego skrzydłowego.
Glückmann zaskakująco pewnie wkroczył do niewielkiego budynku, w którym mieściła się cała administracja drugiego dywizjonu. W dwóch rękach trzymał kilka arkuszy papieru podpisanych nazwiskiem Ericha. Nie zastanawiał się długo nad tym, co ma zrobić dalej. Nie chciał nawet myśleć nad tym dłużej, niż powinien, by przypadkiem nie ryzykować odwrotem.
Zapukał gwałtownie do drzwi malutkiej komórki, zaraz potem wchodząc z rozmachem do środka. W chwili jednak, gdy jego wzrok zetknął się z siedzącą za biurkiem młodziutką brunetką, jego cała pewność siebie uleciała w mgnieniu oka.
Rosemarie krótko zmierzyła wzrokiem chłopaka, by za chwilę znów zatopić się w leżących przed nią papierach.
– W czym mogę pomóc? – spytała znużonym głosem, jakby wolała, by Hans zostawił ją w spokoju. Rudzielec zaśmiał się nerwowo.
– Dobry wieczór. Ja... przyniosłem zaległe papiery... – wydukał, robiąc nieśmiały krok bliżej kobiety. Rose delikatnie zmarszczyła brwi i sięgnęła ręką do szuflady przy biurku.
– Nazwisko? – Hans delikatnie się zdezorientował. Poczuł delikatne ukłucie stresu w żołądku.
– Moje...? To znaczy... – Rosemarie zgromiła go swoimi zielonymi oczami. Policzki Hansa zapiekły.
– Chyba nie moje? – uniosła jedną brew do góry.
– G...Glückmann – wyrzucił prędko, sięgając jedną ręką do karku, by się podrapać. Rosemarie zaczęła wertować palcem wśród poukładanych dokumentów. Wreszcie zdziwiona zamruczała cicho.
– Ależ pan wszystko dostarczył... – podniosła na niego jeszcze raz spojrzenie i uważnie się mu przyjrzała. Jej twarz delikatnie się rozjaśniła. – Ah, to jest pan! Pan... Hans, prawda?
Pilot uśmiechnął się nieśmiało.
– Tak... Hans... – odparł, czerwieniąc się bardziej ze zdenerwowania. Rose uniosła kąciki ust w uśmiechu.
– Teraz już wiem, dlaczego nie kojarzę pana nazwiska. Za panem nie trzeba ciągle biegać – stwierdziła z pochwałą, rozsiadając się wygodnie w swoim krześle. Założyła ręce na piersi i przyglądała się z zaciekawieniem chłopakowi. Ten stał jak posąg. Rose poruszyła głową. – Więc?
– Więc... co...? – spytał powolnie, cały czas patrząc w oczy dziewczyny. Ta wskazała wzrokiem na dokumenty.
– Co pan tam trzyma? Coś od dowództwa? – spytała lekko zniecierpliwiona. Hans wtedy przypomniał sobie, po co tam właściwie przyszedł. Przemierzył dzielące go metry od biurka i wytarł najpierw jedną, a potem drugą dłoń o swoją koszulę.
– Nie. To od kolegi, on... nie mógł się pofatygować – wyciągnął papiery w stronę brunetki. Ta zmarszczyła w niezadowoleniu brwi i przejęła dokumenty, nie ściągając wzroku z lotnika.
– Kolegi? Którego?
– Schefera – twarz kobiety zastygła, by zaraz potem poczerwieniała ze złości. Hans lekko się wystraszył.
– Schefer? No oczywiście! Mogłam się domyślić! A ten co, znowu się wyręcza kolegami? – zaczęła ciskać słowami z wściekłości. Dokumenty zamaszyście odłożyła na biurko. Pilot zaśmiał się nerwowo.
– No... tak wyszło...
– I pan się zgodził? Panu nie wstyd? – ściągnęła brwi. Hans zdołał dosłyszeć w jej głosie spokojniejszą nutę, gdy ta zwracała się do niego. Uznał, że może uchylić rąbka tajemnicy.
– Wie panienka... poszło o zakład no i-
– Zakład? Przegrał pan zakład i biega jak ten chłopiec na posyłki?
– Znaczy nie do końca przegrałem, tylko mój inny kolega, ale to... no jest skomplikowane. I głupie. Przepraszam – lotnik odwrócił wzrok, chcąc uciec przed spojrzeniem kobiety. Rosemarie prychnęła cicho i oparła czoło na dłoni.
– Niech pan nie przeprasza. To pana wpuścili w maliny – wymruczała wzdychając ciężko. – Was wszystkich upilnować do cholery... Niech pan powie swojemu koledze, że ma się tu osobiście wstawić. Dopóki mi nie podpisze protokołu zwrotu dokumentów, nic nie ma załatwione. Ja już mam dość jego bezczelnego zachowania. Taki dorosły, a jak dziecko się zachowuje
Hans pokiwał głową lekko zawiedziony. W końcu Erich nie będzie zadowolony.
– Dobrze. Przekażę – oznajmił, zerkając nieśmiało na dziewczynę. Zauważył, że ta również się mu przyglądała. Uśmiechnął się do niej, a ta prędko powędrowała spojrzeniem na papiery. – Wie panienka, oni wszyscy są jak dzieci, ale to dobre chłopaki
– Ja się zastanawiam jakim cudem jeszcze wszyscy się nie rozbili. Mam nadzieję, że ten nowy major utrzyma jakąś dyscyplinę. Mój ojciec w życiu by nie pozwolił sobie na taki brak subordynacji... – ojciec Rosemarie, pułkownik Pröscher był wysoko postawionym oficerem. Właściwie gdyby nie jego interwencja i bogaty wachlarz znajomości, jego pierworodna nie znalazłaby się w takim miejscu jak wojsko. W Rzeszy odstępowało się od powierzania bardziej istotnych stanowisk kobietom, pielęgnowano tam tradycyjny model rodziny, gdzie miejsce kobiety było w domu przy dzieciach. Pułkownik jednak nie do końca wierzył w te wartości, tym bardziej, że Rosemarie podświadomie traktował jak syna, którego się nigdy nie dorobił.
– Myślę, że pan major zrobi wreszcie porządek. Poprzedni dowódca był w tym beznadziejny... – Rose otworzyła szeroko oczy i się poderwała.
– Co pan mówi? Niech pan nawet tak nie myśli! – rzuciła niemalże panicznie. Zdezorientowany Hans nie zrozumiał, o co jej chodzi.
– Ale przecież nie kłamię. Wszyscy odetchnęli z ulgą gdy on...
– Panie Glückmann, ja bardzo pana proszę, niech pan przestanie. Tu wszyscy słuchają – zaczęła szeptać, na co pilot sam otworzył szerzej oczy, a zimny pot przeszył jego plecy.
– OH. Oh... ja przepraszam!
– Nie ma pan za co – odparła, za chwilę nachylając się nad biurkiem, skłaniając do tego samego Hansa. Kobieta zniżyła głos. – Pan ma rację, ale nie wszyscy tak myślą. Pan Edelstein siedzi za ścianą. On cały czas żałuje Hauptmanna. Ale oni dwaj to po tych samych pieniądzach byli
– No... w sumie... często widywałem sierżanta z kapitanem. Wyglądali jak dobrzy koledzy, jeszcze z tym całym Wurmem...
– Lubili razem pić. A potem zaczepiać każdego wokół. Raz Hauptmann Schiller interweniował, gdy sierżant był bardzo nachalny – Hans zmarszczył brwi i z niepokojem w oczach spytał cichutko.
– Czy on panience coś zrobił? – jego głos zadrżał. Rosemarie machnęła ręką zbywająco.
– Nie no, spokojnie, proszę pana, nie podchodźmy pod takie skrajności. Za bardzo sobie pozwalał... – przerwała na chwilę, słysząc trzask drzwi z pokoju obok. Ciężkie kroki sierżanta poniosły się po korytarzu, aż ten wyszedł z budynku. Rose z powrotem spojrzała na Hansa. – Próbował mnie obejmować ramieniem, co w jego stanie i przy przemoczonych pachach nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem. Gruby i schlany pocił się jak świnia. Zresztą podobnie śmierdział. Kapitan musiał dojść do tego samego i szybciutko go do pionu postawił
– Rozumiem. Choć jestem zaskoczony, że pan Schiller zechciał interweniować. Zawsze zdaje się mieć gdzieś, kiedy chłopaki się kłócą czy biją. Mam wrażenie, że bardzo pilnuje swojego nosa – kobieta uniosła brwi i cicho prychnęła.
– W takim razie pan nie zna swojego dowódcy. Pan Schiller to gentleman. Zresztą porucznik Dönitz też jest niczego sobie – pilot parsknął.
– Ale chyba tylko w stosunku do kobiet – stwierdził, na co dziewczyna cicho się zaśmiała. Aż na ten słodki dźwięk jego serce podskoczyło.
– Niech pan nie udaje zdziwionego, ja doskonale rozumiem panów oficerów, dlaczego są tacy, jacy są. Jak was się nie kopnie w dupę, to nic nie zrobicie – Hans pokręcił głową, odwracając przy tym wzrok. Rose uniosła brwi. – A co, mówię coś nie tak?
– Chyba problem w tym, że ma panienka rację – Rosemarie uśmiechnęła się szerzej.
– Ja zawsze mam rację
– Tylko przy tym wszystkim panienka chyba jest odrobinkę zbyt ostra – wypalił, na co kobieta uniosła brew. Oparła się przedramionami o biurko.
– Doprawdy? A dlaczego niby? Przecież ostatecznie wszystko dostaję, co potrzebuję. Skoro to działa, dlaczego miałabym tego nie robić? – Hans splótł palce swoich dłoni i zaczął się bawić kciukami.
– No bo... panienki się wszyscy boją – wydusił, za chwilę zdając sobie sprawę, jak głupio to brzmi. Ale słowa już padły. Brunetka przechyliła lekko głowę i zmrużyła powieki.
– Wszyscy? Pan również? – Hans lekko pobladł.
– O...oj... no... może trochę... ale nie aż tak! – odparł, uśmiechając się nerwowo. Rosemarie posłała mu lekki uśmiech.
– To dobrze – skomentowała krótko, siadając wygodnie na krześle. Przesunęła sobie kolejny plik kartek. – Niech pan sobie idzie do kolegów. Jakiś pan nerwowy, piwa panu trzeba
Policzki Hansa rozpaliły się czerwienią.
– No tak... no to... ja już idę. Miłego wieczoru, pani – lekko schylił głowę i prędko się odwrócił.
– Miłego wieczoru, Hans – pilot jeszcze bardziej przyspieszył, chcąc ukryć swoje rosnące zawstydzenie. Gdy złapał za klamkę, Rosemarie spojrzała na niego spod rzęs. Na jej twarzy uformował się szeroki uśmiech, gdy chłopak zniknął za drzwiami. Kobieta pokręciła z rozbawieniem głową.
Erich jakby skuszony szóstym zmysłem odwrócił się w stronę budynków administracyjnych. Już w oddali widział idącego w ich stronę kapitana. Mimowolnie uśmiechnął się, widząc, że ten jak zwykle był w całkowicie nienagannym stanie. Pochylił się w stronę Friedricha i szturchnął go dłonią.
– Patrz, mówiłem ci, że przyjdzie – mruknął, biorąc kolejny łyk piwa. Friedrich uśmiechnął się pod wąsem.
– Ty mu mówiłeś, że idzie na chlanie, a nie na bankiet, prawda? – spytał, na co Erich się zaśmiał.
– Dla niego to nie ma znaczenia – kilku pilotów spojrzało w kierunku Schillera. Zawołali radośnie, gdy ten się zbliżył wystarczająco.
– Już pan dotarł, kapitanie! – uśmiechnął się szeroko Paul. Finn wstał ze swojego siedzenia i zwolnił je specjalnie dla Hauptmanna.
– Niech pan siada – polecił, na co kapitan kiwnął mu z wdzięcznością głową. Powoli, z ulgą, opuścił się na siedzenie, posyłając spojrzenie zajmującemu obok niego miejsce Erichowi, jakby chciał się w ten sposób przywitać. Potem rozejrzał się dookoła.
– Dziękuję, Kohlheim. Co tam masz dobrego, Scherry? – Ludwig ochoczo podszedł do oficera i podał mu butelkę piwa. Schiller odłożył na ziemię swoją laskę i rozsiadł się wygodniej. Westchnął cicho. – Co to był za dzień, chłopcy...
– Napewno pełen wrażeń, kapitanie – odparł Max. Friedhelm spojrzał na niego i skinął głową, przyznając mu rację.
– A żebyś wiedział, Ziegler. Feige, weź coś brzdąknij, za cicho się tu zrobiło – polecił, przyprawiając Theodora o uśmiech. Mężczyzna zaczął cicho przygrywać jakąś melodię. Kapitan wziął łyk piwa i westchnął z rozkoszą. – I zaraz milej. A właśnie, Schefer, podaj to Theodorowi
Kapitan sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapakowaną i zapieczętowaną kopertę. Erich zgodnie z poleceniem ją przejął by potem wstać i podać ją grajkowi. Mężczyzna spojrzał na kapitana pytająco. Potem jednak spojrzał na adres nadawcy i zaraz na jego ustach rozciągnął się szeroki uśmiech. To był list od jego małżonki. Pospiesznie go odpakował.
– Słyszeliśmy o pana awansie – podjął temat Max. Oczy siódemki pilotów wpatrywały się w ich dowódcę. Erich patrzył się uparcie w ziemię. – Gratulujemy, to duża rzecz
– Duża, nie duża. Tylko roboty więcej. Szczególnie tej papierkowej. I dyplomatycznej. Czyli to, czego nie lubię najbardziej – stwierdził, niemalże zbywając temat wzruszeniem ramion. Kurt, który przez ten cały czas milczał, postanowił się odezwać.
– Ale przecież pan i tak wcześniej się tym zajmował. Wrócił pan do swojej posady, to chyba powód do radości? – Hauptmann zamruczał cicho i odsunął od ust butelkę.
– Odzwyczaiłem się – mruknął, biorąc kolejny łyk. – Nie ma was wszystkich. Kogo brakuje?
– Hansa – odparł od razu Kurt. Posłał wtedy nieprzyjemne spojrzenie Erichowi. – Ten półgłówek go wysłał do Rosie i dalej nie wrócił
Schiller obrócił głowę i spojrzał na Ericha. Widział wprost, jak ten się w środku gotował, ale zaskakująco się pilnował, by nie wybuchnąć. Hauptmann cicho zamruczał.
– Przecież się nie zgubi. Glückmann to dorosły facet. Wolałbym jednak, żeby tu był. Nie chcę się powtarzać z moim obwieszczeniem – stwierdził.
– Kurt zawsze może mu powtórzyć – zauważył Paul, wyraźnie zniecierpliwiony oczekiwaniem. Friedhelm widząc narastające napięcie i to, jak lotnicy pragnęli wyjaśnień, poczuł w środku coś na wyraz zadowolenia. Erich najwyraźniej zaczął karmić ciekawość chłopaków. Chytra iskierka błysnęła w oku starego kapitana.
– A ja wolę poczekać z tym na wszystkich – odparł, wzbudzając w pilotach niezadowolenie. Niedługo potem ktoś podjął się rozmowy. I potem kolejna osoba. I tak nad ogniskiem zagościł gwar.
Ludwig dosiadł się bliżej Theodora i posłał mu promienny uśmiech.
– I jak? – spytał, wskazując wzrokiem na trzymany w rękach list. Theodor podniósł papier i powąchał go. Na jego twarzy pojawiła się ulga wymieszana z rozkoszą.
– Ingrid pisze, że wszystko u nich w porządku. Mały biega, aż nie umie za nim nadążyć – uśmiechnął się smutno. Zawsze chciał być ojcem i aktywnie uczestniczyć w życiu swoich dzieci. Niestety przez rosnące napięcia polityczne, a potem wybuch wojny nie miał kontaktu z własną rodziną. Zostawił swoją żonę samą do wychowywania dwójki dzieci.
– Bastian idzie w ślady tatusia, hm? – zaśmiał się Ludwig, ale jego uśmiech lekko opadł, widząc u Theodora smutek. Feige powoli ciągnął za struny gitary. – Wojna się skończy szybciej, niż myślisz. Zobaczysz się z nimi już za chwilkę
– Anja się o mnie ciągle pyta. Bardzo chciała mi pokazać jak się nauczyła rysować. Ingrid jej pozwoliła zrobić mały rysunek. O, tutaj – mówił cicho, dławiąc żal. Wyciągnął list w stronę Ludwiga. Ten przyjrzał się małemu zlepkowi kresek, który trochę mu przypominał człowieka. Miał okrągły tułów i głowę z buźką, cztery kreski zastępowały kończyny. Theodor się krótko zaśmiał, jego oczy się zeszkliły. – Mówi, że to ja
– Poznałem po tym szerokim uśmiechu – odparł Ludwig, chcąc trochę rozluźnić atmosferę. Feige znowu się cicho zaśmiał. Otarł oczy.
– Może Hauptmann mnie zwolni na kilka dni. Zamierzam go o to poprosić – Ludwig poklepał go lekko po plecach.
– To jest dobry pomysł, Theo!
Kapitan w tym samym czasie zwrócił uwagę na siedzącego obok niego Ericha. Był wyjątkowo cicho i zdawał się go ignorować, co... nie tyle martwiło Hauptmanna, co dziwiło.
– Coś cię ugryzło, Schefer? – spytał, gdy uwaga pozostałych pilotów skupiała się na ich samych. Erich spojrzał na niego, by powoli się zmusić do uśmiechu. Schiller widział, że ten był wcześniej zamyślony.
– Nie, spokojnie, kapitanie. Jestem już trochę zmęczony – odparł, choć mężczyzna doskonale usłyszał niezbyt szczerą nutę w jego głosie. Zmarszczył brwi.
– Ty? Zmęczony? Chyba mamy święto. Przyznaj się, ile wypiłeś, zanim tu przyszedłem? – Erich parsknął cicho.
– Jedną butelkę. Tutaj mam drugą, czekałem z nią na cie... to znaczy na pana, kapitanie – wyszczerzył się, podnosząc wspomniany przedmiot do góry. Hauptmann spojrzał na niego z politowaniem.
– Tobie już chyba wystarczy tego alkoholu, Schefer. Przy tobie to się nigdy dobrze nie kończy, a dwa piwa to zdecydowanie za dużo – stwierdził, bardzo szybko wyciągając rękę i wprost wyrywając z rąk pilota butelkę. Erich nie zdążył nawet zareagować.
– Hej! – zaprotestował, wyciągając rękę w stronę mężczyzny. Ten jednak nie zamierzał oddać własności lotnikowi. Piwo przekazał śmiejącemu się już z tej sytuacji Finnowi. Erich ściągnął naburmuszony brwi. – To co ja mam z panem pić, hm?
Hauptmann chwilę się namyślił, po czym z pewnym zadowoleniem się podniósł z siedzenia.
– Mam coś idealnie dla ciebie – rzucił, ruszając powoli w kierunku miejsca, gdzie stały kanistry z wodą. Jako iż nie pokwapił się, by wziąć swoją laskę, jego kuśtykanie było jeszcze bardziej widoczne. Erich patrzył cały czas za mężczyzną, czując pewne zmieszanie. Dla niego był to trochę smutny widok.
Kapitan dotarł do kanistrów i wytargał skądś metalowy kubek. Nalał do niego wody, po czym zawrócił i podszedł do Schefera. Erich poczuł się dogłębnie urażony.
– Trzymaj – lotnik był w stanie przysiąc, że Hauptmann powstrzymywał się przed uśmiechem.
– Co to ma być? – spytał, marszcząc brwi.
– Woda. Od tego się nie spijesz – dookoła ogniska rozbrzmiał cichy rechot pilotów. Erich prychnął.
– Ale ja tego nie chcę. Ja chcę piwo – Schiller uniósł brwi.
– Nie zawsze możesz mieć to, czego chcesz. Bierz to, bo mi ręka drętwieje – ponaglił go, na co lotnik, patrząc mu głęboko w oczy, odebrał kubek. Hauptmann zadowolony z jego posłuszeństwa usiadł z powrotem na swoim siedzeniu. Podniósł wtedy swoje piwo do góry, patrząc kątem oka na lotnika. – Za awans, chłopcy. Mój i... waszego kolegi
Piloci zaczęli po sobie patrzeć w zdezorientowaniu. Kapitan widział, że każdy z nich próbował się domyślić, o kogo chodzi, ale żaden nie znał dokładnej odpowiedzi. Mężczyzna zmarszczył brwi. Spojrzał znów na Ericha.
– Nic im nie powiedziałeś? – spytał szczerze zdumiony. Schefer prychnął.
– Kazał mi pan siedzieć cicho, to nie powiedziałem – odparł. Kapitan pokiwał lekko głową z uznaniem.
– Dziękuję – powiedział wdzięcznie. – W takim razie to ja przekażę wieści... O, Glückmann! W samą porę. Rosemarie potraktowała cię ulgowo?
Hans wyłonił się spomiędzy namiotów. Wyglądał na umęczonego, po rumieńcach nie było już śladów. Uśmiechnął się w stronę kapitana, gdy schylał się po piwo.
– Dobry wieczór, kapitanie. Nie było źle, ale była zdenerwowana. Erich, masz się u niej osobiście wstawić i podpisać jakiś druczek, inaczej nic ci nie podbije – Friedrich i Paul chórkiem wydali z siebie głośne "Uuu". Schefer lekko przestraszony lustrował Hansa.
– Co ty gadasz? Wcześniej nic o tym nie mówiła!
– Powiedziała, że ma dość twojego podejścia i masz do niej przyjść osobiście – Erich zgrzytnął zębami.
– No co za wredna wiedźma – Hans posłał mu ostre spojrzenie.
– No nie wiem, Erich. Wystarczy wszystko dostarczać na czas i nie ma z nią problemów. Od kompletów dokumentów zależy to, czy dalej będzie miała tę pracę. Mam rację, panie kapitanie? – Schiller pokiwał głową.
– Tak, masz rację. Już i tak Rosemarie nie ma najłatwiej, jest jedna na całą hordę bezczelnych osłów. Nikt nie składa tyle zażaleń z czystej frustracji co ona. Po prostu zepnij dupę, Schefer i zrób co powinieneś. Najlepiej jak najszybciej – ostatnie karcące słowa przybrały chłodniejszą nutę. Erich prychnął i założył ręce na piersi.
– Ja tu przyszedłem walczyć, a nie ganiać z jakimiś papierkami, bo tak sobie jakaś paniusia wymyśliła – Hans usiadł obok Kurta i się do niego lekko uśmiechnął. Becher wyraźnie się rozchmurzył, widząc rudzielca obok siebie. Jedyny, z którym nawiązał tak bliski kontakt.
– Daj spokój, Erich. Zrób co musisz i tyle – uciął dyskusję Friedrich. Potem się zwrócił do kapitania. – Wracając do wcześniejszej rozmowy... chciał pan coś obwieścić. Hans już wrócił, więc...?
Hauptmann nieznacznie uniósł kąciki ust w uśmiechu, jednak skrył go, biorąc do ust łyk piwa. Potem odpowiedział.
– Skoro zostaję adiutantem, major Winter musi kogoś powołać na moje miejsce jako dowódcę eskadry. Zapytał o moją opinię i zresztą przystał na moją sugestię. Jutro z rana ma być kolejny apel, gdzie powie o wszystkich zmianach, jednakże na ten moment mogę wam zdradzić, że na dowódcę wybierze Kohlheima – twarz Finna zamarła w osłupieniu. Pozostali lotnicy radośnie przyjęli nowinę, wznosząc gromki toast i gratulując koledze awansu. Kapitan przyglądał się wrzawie z zadowoleniem, ciesząc się wewnętrznie, że dokonał dobrego wyboru. On wiedział, że lepszej osoby na to stanowisko nie było.
– Ale... dlaczego...? – spytał nadal zdumiony Finn, choć jego usta formowały się w uśmiechu. Hauptmann wzruszył ramionami.
– Nadajesz się do tego. Masz doświadczenie i predyspozycje na dowódcę. Nie zawiedziesz ich – odparł dumnie Friedhelm. Potem jednak spoważniał. – O ile oni wpierw nie dadzą ci w kość. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ktoś inny w końcu ich przejmie
Poniósł się wredny śmiech.
– Nie pozwolę im, kapitanie – zapewnił Finn, posyłając każdemu z lotników groźne spojrzenie.
– W to nie wątpię, podporuczniku. Prost!
~•~•~•~•~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top