Gałganki
Mierząc się z ciemnym spojrzeniem chłopaka, podczas kiedy jego ręce pobieżnie wędrowały po jej ciele, miała ochotę znowu mu przywalić. Gdyby tym razem dała mu w nos, zapewne nie skończyłoby się na złamanej chrząstce. Ledwo mu się zresztą zrosło po ostatnim razie.
Mordowała go wzrokiem, a on zwyczajnie się śmiał. Oboje wiedzieli, że nie może go tutaj tknąć, inaczej plan pójdzie na marne. Tyle miesięcy starań, wyrzeczeń i ryzykowania kariery w akademii policyjnej dla jednej nocy. Skoro jednak i on był świadomy powagi sytuacji, dlaczego pozwalał sobie na te gierki? Naprawdę chciałaby to wiedzieć.
– Caleb, przestań macać panią – odezwał się szef ochroniarzy, wychodząc z apartamentu, gdzie czekał Mistrz.
Chciała rzucić coś na temat jego fałszywego imienia, ale opanowała się w porę, mierząc Roberto Giovanniego obojętnym wzrokiem. Skąd mógł wiedzieć, że to ona była jego ostatnim utrapieniem? Ona i chłopak, którego zatrudniał pod nieprawdziwym nazwiskiem.
– Nic nie szkodzi – odpowiedziała.
Taki był plan od początku – tylko jeden z ochroniarzy może ją sprawdzić, bo tylko jeden ochroniarz przepuści ją z bronią do środka. Jej człowiek. Jej partner w odpłaceniu się Mistrzowi.
– Roberto Giovanni – przedstawił się szef ochroniarzy, wyciągając w jej stronę wielką łapę. Udało jej się powstrzymać wzdrygnięcie, kiedy przypomniała sobie, jak te ogromne ręce zacisnęły się na szyi jej matki, gdy wpadli do jej domu dziesięć lat temu. – Z kim mam przyjemność? – Kiedy podała mu rękę, pochylił się, by ją ucałować.
– Giulietta Capuleti – odpowiedziała lekko. – Ale proszę mówić Julia.
Dokładnie widziała, jak w jego umyśle przeskakują zębatki. Uniósł twarz, wpatrując się w nią zdziwiony. Pozostała niezmiennie obojętna. Dostrzegła jednak w jego ciemnych oczach, jak poznaje w niej rysy jej matki, zielone oczy osadzone w cherubinowej, sercowatej twarzy otoczonej kasztanowymi falami. Na zmianę bladł i rumienił się silnie, ale cisza, która zaległa na korytarzu dotarła wreszcie i do niego.
– Spiacente, signorina– zreflektował i ucałował jej bladą dłoń, jakby była naprawdę wykuta w alabastrze.
Posłała mu chłodny uśmiech. Przerażała człowieka, który śnił się jej w koszmarach, od kiedy skończyła dziesięć lat. Noc w noc. Siniejąca twarz jej matki i jego wielkie ręce. Ten szaleńczy wyraz twarzy radującego się ze zbrodni mordercy.
Jak przewrotny był los, nieprawdaż? Ofiara dopadła swojego oprawcę.
– Va bene– odpowiedziała nienaganną włoszczyzną, zaskakując nie tylko jego, ale i chłopaka w drogim garniturze, który chwilę wcześniej ją obmacał.
Puścił rękę Julii, a ona wyciągnęła ją w stronę drugiego z ochroniarzy, który sprawdzał torebkę. Oddał jej własność, przyglądając się dziewczynie coraz intensywniej.
Znała ten sposób intensywności. Mężczyźni patrzyli tak na piękne kobiety. Uśmiechnęła się do niego.
– Maestro Calasanzio zaprosił mnie – powiedziała słodkim głosem do szefa ochrony.
Drgnął mu mięsień na szczęce, ale z najpotężniejszym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych nie wypadało dyskutować. Skoro ją tutaj zaprosił, sprawa była prosta – obejmowało ją święte prawo gościnności. I nawet tacy zwyrodnialcy jak Roberto Giovanni musieli je uszanować.
– Caleb – powiedział do chłopaka, który stał za nią. – Wprowadź panienkę. Leo, idziesz ze mną. – Skinął na drugiego i odeszli w kierunku wind.
„Caleb" otworzył przed nią drzwi. Zanurzyła się w ciemność korytarza, wdychając dym drogich cygar i jeszcze droższych perfum, które unosiły się w powietrzu. Na końcu długiego przedpokoju widziała ciepłe światło padające na wypolerowane deski parkietu. Drzwi trzasnęły za nią i poczuła na nadgarstku dłoń Romea.
– Dobra jesteś – szepnął, pochylając się nad nią.
Stał tuż za nią i mogła oprzeć się plecami o jego brzuch. Z jakiegoś powodu chciała to zrobić, chciała jeszcze bliżej poczuć jego obecność, chciała dotknąć go bardziej.
Wyrwała rękę i pośpiesznie ruszyła do przytłumionego światła, z którego słyszała podniesione, męskie głosy. Bliskość Romea szkodziła jej, ale oszukiwała się, że bijące szaleńczo serce i uczucie gorąca to wina stresu. Niecodziennie widuje się mordercę swojej rodziny.
Kiedy dotarła do plamy światła, zatrzymała się na jego krawędzi. Nie widziała stąd nic więcej poza ogromnym oknem wychodzącym na Las Vegas i kawałkiem obitej pluszem kanapy. W powietrzu wirowały tabuny smolistego dymu z cygara. Woń ostrych perfum była jeszcze wyraźniejsza i przyprawiała ją o zawroty głowy.
– Poczekaj, muszę cię zapowiedzieć – szepnął Romeo, zrównując się z nią.
– Rzeczy mają się dobrze, bo JA jeszcze żyję! – krzyknął ktoś, a oni wzdrygnęli się. Spojrzała w stronę pokoju zalanego czerwonym światłem.
Julia odetchnęła cicho, kiedy stanął w progu i odczekał chwilę, aż głosy ucichną. Najwyraźniej jego pojawienie się zwróciło uwagę ludzi w środku. Krew dudniła jej w uszach, jak przy zjeździe na rollercoasterze chwilę przed tym, gdy kolejka rusza gwałtownie do przodu tuż po wjechaniu na sam szczyt.
Stanął do niej trzy-czwarte. Wiedziała już więc, gdzie siedział Mistrz.
– Maestro – odezwał się. – Przyszła Giulietta Capuleti.
Dobrze, że nie nazwał ją Julią. Nie zdradził się, że znają się bliżej. Był z niego całkiem niezły aktor. Poza tym, że skończony kretyn.
– Proś ją zatem! – odpowiedział tubalny głos i Romeo odwrócił do niej głowę, robiąc jej przejście w progu. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Nie dostrzegła już ani odrobiny wesołkowatości w bursztynowych oczach Montecchiego. Widziała zalążek strachu. A więc i on bał się.
Kiedy weszła w obręb światła, poczuła się, jakby stawała przed tłumem ludzi naga. Zupełnie bezbronna, niezakryta, dostrzegalna. Podnosząc oczy z ciemniej wykładziny, której koloru nie mogła dokładnie określić przez krwiste światło w pomieszczeniu, wiedziała, że zobaczy samego diabła. Jednak diabeł nie okazał się wielce potężny i przerażający.
Wśród poduszek obszytych frędzlami, na pluszu i w oparach cygara siedział rozpostarty starzec z nadwagą. Chyląc się ku siedemdziesiątemu roku swojego życia, Mistrz miał już rzadkie, prawie całkiem siwe włosy, zaczesane do tyłu. Małe, ciemne oczka zapadały się w opuchliźnie, jaka zajmowała twarz, pogrubiając i rozmazując rysy Włocha. Choć ciemny garnitur był skrojony na miarę, wyglądał, jakby pękał w szwach. Mężczyzna miał powiększoną grdykę i wzdęty brzuch, na którym ledwo trzymały się guziki białej koszuli.
Nie był potworem, za jakiego go uważała. Był słabeuszem z nadwagą, która zapewne planowała odebrać mu życie wcześniej niż jego wrogowie. Widziała, że jego słynna siła zniknęła gdzieś pod warstwami tłuszczu i ego. To był cień potęgi, jaką był za czasów jej ojca, ale cień na tyle szeroki, by rozpościerać się na wszystkie stany, niczym widmo najgorszego strachu.
Stanęła za kanapą i przeniosła wzrok na drugiego z mężczyzn, który siedział na skraju leżanki przed oszkloną ścianą. Rozpoznała Escalusa, syna Mistrza. W przeciwieństwie do ojca ten trzydziestoletni Włoch trzymał się dobrze i spiorunował ją ognistym, ciemnym spojrzeniem, które kiedyś musiało należeć do samego Calasanzio. Czarna koszula podkreślała przystojną twarz o ostrych rysach, które współgrały z dobrze obciętymi, ciemnymi włosami. Wyglądał jak adwokat wszystkich grzechów poczynionych w Las Vegas.
Jednak w jakiś sposób czuć było dominację ojca nad synem, chociaż otyły starzec nie stanowił realnego zagrożenia dla swojego dziedzica i wystarczyłoby kilka kroków poczynionych ze strony dziecka, by przejąć władzę.
– Piękna Cordelia – powitał ją Mistrz, otwierając ramiona. – Radowałaby się, widząc, że jej córka wyrosła na tysiąckroć urodziwszą kobietę od niej samej.
Uśmiechnęła się lekko.
– Grazie, Maestro– odpowiedziała spokojnie i spokój w jej głosie zaskoczył ją samą. Zacisnęła mocniej dłoń na torebce.
– Escalusie, powitaj proszę Giuliettę. – Machnął ręką na syna, a ten poderwał się z leżanki. Mężczyzna podszedł do niej, spoglądając na nią z góry. Widziała to zaciekawienie, jakby plany ojca nie były mu znane i jej obecność konfundowała go. – Wybacz, że nie wstanę, kochanie, ale kolana już nie te.
Julia podała młodemu człowiekowi swoją dłoń, a on ucałował ją z największą namiętnością, nie przekraczając jednak pewnej granicy, którą stawiało dobre wychowanie.
– Zaszczyt panienkę poznać – powiedział niskim głosem. Odrzuciła lekkim ruchem głowy kasztanowe włosy, posyłając mu uśmiech. Dostrzegła błysk w jego oku, kiedy dyskretnie przełknął ślinę.
– Mnie również – odpowiedziała. Pozwoliła się poprowadzić za rękę do kanapy naprzeciwko Mistrza, gdzie zasiadła przed nim, spoglądając na niego spod rzęs.
– Mogę zaproponować wino? – zapytał Escalus, a dziewczyna spojrzała na niego z ukosa, kiedy się nad nią pochylał.
– Czy nie lepszy byłby szampan? – odparła, kierując pytanie do starca, a Calasanzio uśmiechnął się, kiwając głową.
– Świętujemy coś, Maestro? – zwrócił się do niego syn.
– Owszem, synu. Siadaj.
Mężczyznę paliła ciekawość. Był niedyskretny w tym zupełnie, kiedy zajął swoje poprzednie miejsce. Wciąż wlepiając ciemne oczy w Julię, sięgnął po szklanicę z alkoholem, która czekała na niego na stole pomiędzy nią a Mistrzem.
– Kiedy dziesięć lat temu wydałem rozkaz zabicia Capuletich i Montecchich, nigdy nie sądziłem, że wyrośniesz na tak godnego dziedzica mojej spuścizny – zwrócił się do syna starzec. – Robię się stary, synu. Wiesz, co mówi lekarz. Jeśli nie zawał w każdej chwili, to cukrzyca mnie dobije albo udar. Tymczasem ty musisz zaopiekować się naszą rodziną, a nie możesz tego zrobić bez kobiety u boku. Zrobiłem wiele rzeczy, których nie żałuję, ale okrucieństwo, jakie spotkało Cordelię Capuleti przed śmiercią będzie plamą na moim honorze do końca życia. Dlatego muszę zadośćuczynić. Podaję rękę jej córce, prosząc o odpuszczenie win. Chcę zapewnić Giulietcie najlepsze życie, bezpieczne i dostatnie. Chcę odkupić swoje grzechy, a moje rozgrzeszenie leży w rękach tego anioła. Powiedz, cudzie, czy widziałaś rzeźby Michelangela? Twarz masz jak wykutą spod ręki artysty – powiedział do niej, a ona zarzuciła nogę na nogę, posyłając mu szelmowski uśmiech. – Tej pięknej kobiecie zaproponowałem małżeństwo z tobą, mój chłopcze. By upewnić się, że ożenisz się przed moim odejściem, ale również, by odkupić się w jej oczach. Wszakże synowa nie może nienawidzić teścia, bo przecież staje się jej ojcem. Dobrze mówię, Giulietto?
– Si, Maestro.
Twarz Escalusa skamieniała. Zaskoczony przenosił wzrok to na ojca, to na dziewczynę, która uśmiechała się do niego niemal czule. Gdyby wiedział, jaki chłód panował w jej sercu, które biło szaleńczo.
– Chcesz, bym ją poślubił przed obliczem Boga? Wziął za pełnoprawną żonę? Ustanowił swoją połową?
– Szyją – poprawiła go i zachichotała, widząc jego zdumiony wzrok. – Mąż to głowa rodziny, a żona jest szyją. Wszyscy wiemy, kto kręci głową.
Mistrz roześmiał się tubalnie, a jego dziecko wymusiło na twarzy nieszczery uśmiech. W jego oczach topniała namiętność, którą musiał do niej zapałać. Pojawiła się próba rozgryzienia jej. Mógł sobie próbować.
– Caliban byłby z ciebie dumny, Giulietto – orzekł. – Wyszczekana jesteś. To na pewno po nim. – Sięgnął po tlące się cygaro, które leżało w kryształowej popielnicy obok jego dłoni na kanapie.
– Grazie. – Uśmiechnęła się słodko. – Wiele to dla mnie znaczy, Maestro.
Mężczyzna westchnął, zaciągając się dymem z tlącego się ligera i pokiwał głową.
– Biedne, dziecko. Gdyby tylko twój ojciec nie był głupcem i zamiast wybierać Montecchich, przyszedł do mnie. Byłby teraz moim partnerem, a ty miałabyś oboje rodziców. Nie musiałaby utrzymywać cię stara ciotka, nie musiałabyś używać tego ordynarnego anglosaskiego imienia, nie musiałabyś zniżać się do poziomu akademii policyjnej. – Ponownie westchnął i wypuścił z ust kłąb siwego dymu. – To nic jednak. Naprawimy to – dodał, patrząc na dziewczynę.
Julia ani drgnęła. Wiedziała, że była pod stałą obserwacją Mistrza. Nawet się nie łudziła, że przestał się nią interesować po śmierci Capuletich. Jego wątpliwa moralność miała jakieś zasady - najwyraźniej miał słabość do dzieci, bądź pozostała w nim jakąś naprawdę malutka odrobina człowieczeństwa, która kazała mu opiekować się dziewczyną. Niczym Ojciec Chrzestny.
Uśmiechnęła się, unosząc tylko jeden kącik.
– Najpierw jednak dorośli muszą przedyskutować kilka kwestii – powiedziała, przenosząc wzrok na Escalusa.
– Ma racje. Wszyscy wyjdźcie – przytaknął, przenosząc wzrok na ochroniarzy, którzy czaili się przy barze oraz dziewczynę gotową polewać najdroższe alkohole. – Escalus, ty także. – Spojrzał ostro na syna. Trzydziestolatek podniósł się powoli z siedzenia.
– Idźcie na papierosa. Niegrzecznie jest podsłuchiwać pod drzwiami – dodała, również wstając.
Dziedzic Mistrza stanął naprzeciwko niej, zaglądając jej w oczy. Czuła żar, jaki od niego buchał. Wiedziała, czego szukał. Czego od niej pragnął. Czego chciała jego dusza. Uśmiechnęła się, mierząc się z nim wzrokiem.
– A więc będziesz moja? – zapytał.
– O tym się przekonamy – odparła.
Dłoń młodego Włocha ujęła jej podbródek, ale był to tak delikatny ruch, tak ciepły, tak przepełniony galanterią, że niemal nie czuła jego dotyku. Nie mogła zaoponować, gdy wpił się w jej usta. Na gwałtowny pocałunek odpowiedziała, otwierając wargi. Jego język wsunął się i zaraz cofnął, kiedy położyła swoje dłonie na jego biodrach. Jej ręka powędrowała do kieszeni, z której wyciągnęła paczkę papierosów.
Odsunął się, patrząc na nią. Śmiała się lekko.
– Wybacz, zapomniałam swoich – odparła na jego niespokojnie, głodne spojrzenie, jakby liczył, że alabastrowa rączka zrobi coś zupełnie innego.
– Będziesz moja – powiedział dobitniej, ale uśmiechnął się i odsunął o krok, zabierając jej paczkę papierosów. – Pozwól, aniele. – Otworzył wieko i wyjął jednego. Sięgnął do jej ust, wkładając go między wargi. Jego palec przesunął się po jej brodzie, ścierając rozmazaną szminkę. W jego oczach czaiło się zadowolenie.
Sięgnął do tej samej kieszeni po srebrną zapalniczkę i zapalając ją, odpalił jej papierosa. Zaciągnęła się dymem.
– Dziękuję – odpowiedziała, wyjmując fajkę. Wypuściła obłok dymu w powietrzu.
– Prego, caro. – Uśmiechnął się i włożył zapalniczkę do kieszonki. Jego palce filuternie dotknęły policzka Julii. Przesunęła się, a on ruszył w stronę wyjścia, w którym zniknęli goryle razem z barmanką. Zatrzymał się jednak w progu.
– Dyskutujcie prędko, tato – zwrócił się do ojca i wyszedł. Dziewczyna odrzuciła kasztanowe włosy i ponownie zaciągnęła się papierosem. A miała rzucić. Na pewno rzuci, jak już będzie po wszystkim. Przeszła się do szklanej ściany.
– Ty też spadaj – powiedział do Romea Mistrz, a ona spojrzała na chłopaka.
– Ten może zostać. Przyda mi się świadek.
Grubas roześmiał się tubalnie.
– Mój człowiek. I tak poświadczy na moją korzyść – odparł.
Żeby się, kurwa, nie zdziwił.
Nie odezwała się jednak, sącząc dym przez zęby i przyglądając się pulsującym światłom miasta u jej stóp. A więc tak czuł się ten człowiek, gdy rozpościerał się przed nim widok Świątyni Pieniądza, gdzie ludzie przegrywali, kochali, grzeszyli i płakali. A wszystko w jedną noc. Taką noc jak ta.
Gdzieś w apartamencie trzasnęły drzwi. Czekała, aż zostaną całkiem sami.
– Montecchi byli u nas tamtego wieczora – odezwała się wreszcie. – Romeo Montecchi przyniósł dla mnie lalki z gałganów, które zrobił z matką. Przedstawiały nas. Moja miała włosy z czerwonej włóczki i zielone guziki zamiast oczu. – Uśmiechnęła się, strzepując popiół na podłogę. – Kiedy zauważyliśmy ludzi w ogrodzie, zbiegliśmy do naszych rodziców. Nasi ojcowie chcieli, żebyśmy się chowali z matkami w piwnicy, pani Montecchi kłóciła się z mężem, że jeśli mają stawić temu czoła to razem jako rodzina. Potem nie pamiętam dokładnie, co się działo. Wszędzie było szkło, krew i wystrzały. Z matką uciekłam na piętro do swojego pokoju. Kazała mi się schować pod łóżko. Byłam mała i chuda, więc można było mnie nie zauważyć. Modliłam się wtedy jak nigdy w życiu. Matka próbowała zablokować drzwi, ale ten człowiek, Giovanni, wyrwał je z zawiasów. Chciała się na niego rzucić z żeliwną lampką, lecz wyrwał ją jej z rąk i chwycił za szyję. – Zamknęła oczy, bo znowu widziała ten obraz. – Jej twarz zrobiła się sina, kiedy jej nie puszczał. Nie mogła krzyczeć, ale walczyła. Do samego końca.
Julia odwróciła się do Calasanzia, patrząc na niego. Papieros dogasał między zaciśniętymi palcami.
– Spójrz na siebie, Mistrzu – powiedziała. – Całkiem samotny, starzejący się – westchnęła, umieszczając niedopałek między zębami. Unosząc nogę i opierając stopę o leżankę, odwinęła poły sukienki, poprawiając pończochę z koronkowym zakończeniem. Bardzo spokojnie wyjęła z kabury przypiętej jak podwiązka pistolet. Odbezpieczyła go i wymierzyła w człowieka na kanapie.
Starzec obserwował ją z kamienną twarzą, ale dostrzegła pot na jego szerokim, pomarszczonym czole.
– Nie bądź głupia, Capuleti – wycharczał wreszcie. Wypluła peta na podłogę.
Dźwięk drugiej odbezpieczanej broni zaalarmował go. Spojrzał na Romea, który również skierował na niego lufę magnuma.
– Romeo Montecchi nie umarł w szpitalu od obrażeń, jakich doznał podczas masakry w domu Capuletich – odezwał się niskim głosem. Jego złociste oczy ciskały błyskawice w stronę Mistrza. – Bliski znajomy był wtedy lekarzem na OIOM-ie. Wiedział, do czego doszło i że dzieciaka szybciej zabiją, niż pozwolą mu przeżyć. Miał trzynaście lat i ziomkowie jego ojca byli już w stanie zaakceptować go jako przywódcę, więc stanowił dla ciebie zagrożenie. Sfałszował akt zgonu i wywiózł go do Nowego Jorku, do swojej siostry. Romeo Montecchi przeżył z jedną blizną. – Wolną ręką odpiął kołnierz białej koszuli i pokazał grubą linię szpecącą jego umięśnioną szyję.
– Spójrz na swoją biedną duszyczkę – zwróciła się do niego Julia, wymijając leżankę. – Całkiem samotną w Mieście Pieniądza.
– Spójrz na siebie, Mistrzu – powtórzył za nią Romeo, a jad w jego słowach sprawił, że mężczyzna drgnął na siedzeniu.
Zapadła cisza. W powietrzu sączył się dym zmieszany z zapachem drogich perfum, które nie tłumiły już smrodu strachu. Czerwone światło prześlizgiwało się między oparami, rzucając refleksy na włosy Julii, pogłębiając ich barwę.
– Poszukujesz tego czegoś? – zapytała nagle. Starzec zamrugał małymi oczkami i machnął na nią ręką. – Cóż to za widok – roześmiała się, patrząc na Romea. – Gdy macha na moje słowa ręką. – Powoli, z jej twarzy zszedł jakikolwiek wyraz i odwróciła ją do Mistrza Calasanzio. – Poszukując czegoś więcej.
Nie liczyli. Wystrzelili na raz. Jeden z pocisków trafił w pierś, drugi przeciął szyję. Otyły mężczyzna zaczął się krztusić krwią, która rytmicznie wypływała z jego szyi, a jego tłusta twarz traciła kolory. Oczy wyślizgnęły się do tyłu, jakby chciał zajrzeć do swojej czaszki.
Nie mieli teraz czasu.
Julia rzuciła się do ciała, marząc ręce we krwi i padła u kolan grubasa, jakby próbowała go ratować po czasie.
– Nasze gałgany, w strzępach porozrzucane na podłodze – przypomniał Romeo, a ona odwróciła się do niego natychmiast.
– Wypierdalaj stąd! – syknęła. – Bo wszystko zniszczysz! – Ręce zaczynały się jej trząść. Wymierzyła w niego pistoletem, dokładnie identycznym z tym jego. – Wynocha! – dodała i omal go nie trafiła.
Chłopak kiwnął głową i wybiegł z apartamentu, a ona spojrzała na swoje dłonie skąpane we krwi Mistrza.
Zrobiła to. Pomściła rodziców. Odpłaciła Calasanziemu. Wygrała z nim.
W oczach stanęły jej łzy, a broda zadrżała, nie mogła powstrzymać się przed płaczem. Jej najskrytsze marzenie spełniło się. Wypełniła obietnicę daną rodzicom. Oczyściła imię rodziny. Stała się tym, kim powinna była.
– Giulietta!
Poderwała głowę, patrząc na zdumionego Escalusa, który stanął w progu pokoju, wpatrując się w rozpłakaną dziewczynę u stóp zakrwawionego ciała jego ojca. Potarła policzek dłonią w roztargnieniu, rozcierając czerwone plany na białej skórze. Światło potęgowało efekt ciemnego koloru, jaki przybierała gęstniejąca posoka.
– Ten człowiek! – pisnęła, podrywając się i rzuciła się w stronę młodzieńca. – Ochroniarz, z którym weszłam! To był Romeo Montecchi! Przeżył i odebrał twojemu ojcu życie! Nie trafiłam go! – Upuściła swoją broń i padła w ramiona dziedzica. Objął ją ramionami, kiedy w fantazyjnym szlochu wtarła mu krew i łzy w czarną koszulę.
– Już dobrze. To nie twoja wina – wydukał, gładząc ją po włosach. – Znajdziemy go.
Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, zaciskając splamione ręce na materiale. Wstrząsnął nią dreszcz.
Rzeczywiście. Romeo miał rację.
– Nasze gałgany, w strzępach porozrzucane na podłodze – wymamrotała, chowając twarz w ubraniu Escalusa.
Walka wciąż trwała. Romeo musiał uciekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top