-
Wawel, początek lipca 1399r.
Dręczyły ją koszmary. Przemierzała korytarze wawelskie w poszukiwaniu córki, zawsze bezskutecznie. Udawała się nawet do Katedry Wawelskiej, pod czarny krucyfiks - miejsce gdzie tak dziękowała Stwórcy za ten wielki dar, kiedy tylko medyk potwierdził, że jest brzemienna. To właśnie tam w nocnej marze odnajdywała srebrną kołyskę, a zaraz potem z przerażeniem odkrywała, że jest pusta. Wizja ta powracała nieubłaganie i wprawiała królową w zgrozę.
Kiedy i tym razem otworzyła oczy, nie odczuła ulgi. Znów ten przeszywający ból w całym ciele. To przez niego tak mało pamiętała z ostatnich dni. Może to był kolejny sen, a może naprawdę Władysław wczoraj wrócił, trzymał w dłoniach jej rękę i ze smutkiem patrzył w jakim stanie jest Jadwiga, słuchając tego, co mówili nachyleni nad nim medycy i Jan Szczekna, który od chwili wykonania horoskopu miał złe przeczucia. Teraz jednak królowa zmusiła się do wstania, jak sądziła była na to najwyższa pora. Gdzie jest Elżbietka?
Z trudem otworzyła ciężkie, drewniane wrota. Jej oczom ukazał się siedzący na krześle, pochylony nad kołyską Jagiełło. Jednak to nie był sen... Przypatrywał się dziecięciu z niepokojem, minęło kilka chwil nim spostrzegł opierającą się o drzwi królową.
— Jadwigo! — Zerwał się z krzesła odrywając wzrok od kołyski. Zawsze kiedy wychodziła z komnaty i witała go, gdy wracał z wypraw, bił od niej urok i majestat. Teraz nie uszło jego uwadze, że z trudem próbowała wykonywać kroki, kosmyki włosów przylegały do spoconego czoła, oczy były wyraźnie podkrążone. Tak przejął go widok pani tego zamku, że chwilowo zastygł w bezruchu.
— Chce ją zobaczyć. — Mówiła z trudem, nie chciała zdradzać, że z chwilą wstania z łoża poczuła się jeszcze gorzej.
— Królowo, dziecina śpi... Ty pani też winnaś wypoczywać — rzekł zmartwiony medyk, którego Andegawenka wcześniej nie spostrzegła, a który w kącie komnaty przeglądał flakoniki z wywarami. Obydwie jesteście bardzo słabe – chciał dodać.
Jadwiga odwróciła od niego wzrok znów kierując spojrzenie na kołyskę, z której dojrzała małe zawiniątko. Przyjmując dłoń męża powoli podeszła do srebrnej kołyski i z ulgą zajęła krzesło, na którym wcześniej siedział Litwin. Jagiełło stanął za żoną, kładąc dłoń na jej ramieniu. Zerkał to na malutką córkę to na Jadwigę z niemałym frasunkiem.
Andegawenka wreszcie ujrzała istotę, za której widokiem tak tęskniła. Wzruszyła się bardzo widząc dziecinę, jednak szczery uśmiech, który zawitał na jej twarzy szybko zgasł. Dziewczynka była bardzo blada, łapała oddech przez maleńkie usta. Królową zakłuła w sercu myśl, że dziecku sprawia to trudność. Zapomniała już, jak słaba urodziła się malutka królewna.
— Elżbietko, jestem... — powiedziała z przejęciem. Delikatnie dotknęła maleńkiego ciałka, wyczuwając ciepło dziewczynki. Boże miej ją w opiece.
Chwila spędzona z córką okazała się być bardzo krótka, gdyż samopoczucie Jadwigi pogorszyło się, a nie miała już sił kłócić się z medykami, dwórkami i Władysławem prowadzącymi ją do komnaty sypialnej. Nie wiedziała ile spała. Kiedy otworzyła oczy i skierowała wzrok w stronę okiennic dostrzegła, że zmrok dawno już zapadł. Wytężyła wzrok i dostrzegła malowidła na ścianach przedstawiające splecione litery „M", a także lilie andegaweńskie, które oświetlał blask zapalonych świec. Poczuła czyjąś dłoń na swojej i uśmiechnęła się do męża patrząc na jego zmęczone oczy. Odwzajemnił uśmiech, choć poczuła, że jest wymuszony.
— Musisz więcej wypoczywać, aż całkiem nabierzesz sił. Zobaczysz, miła, wyzdrowiejecie szybciej niż się spodziewasz. — Nie wiedział, czy próbował przekonać bardziej Jadwigę, czy siebie. Starał się nie dopuścić do siebie myśli, że któraś z nich mogłaby nie wydobrzeć. Tyle lat modlitw i oczekiwań, presja całego królestwa, aby na świecie pojawił się dziedzic. Urodzona dziedziczka musiała więc przeżyć, innej możliwości nie brał pod uwagę. Tak samo jej matka. Choć wielokrotnie opuszczał Wawel na długi czas, znał ją najlepiej. Tylko on wiedział, jak dużą ma w sobie siłę.
Jadwiga badała wzrokiem twarz męża. Jak bardzo on się cieszył, kiedy powiedziała mu o dziecku. I choć miała obawy, radość małżonka wzruszała ją. Sądziła jednak, iż pośpieszył się zanadto z zaproszeniem na chrzest całej monarszej Europy, a także papieża. A chrzciny wcale nie odbyły się ze splendorem, który planował ojciec dziecka, a skromnie i prędko w komnacie królowej, z obawy na stan dziewczynki.
— Elżbietka Bonifacja... — mówiła z trudem królowa. — Ona... ona musi żyć. To jej życie jest teraz najważniejsze.
— Będzie, Jadwigo. I ty również. Nie trać wiary. — To ona uczyła go wiary przez te trzynaście lat ich wspólnej drogi. Zdziwił się, że teraz to on przypomniał świętej w jego oczach małżonce o pokładaniu nadziei w Bogu.
Jadwiga chciała rzec coś jeszcze, ale każde słowo sprawiało jej trudność. Pogładziła delikatnie opuszkiem palca pierścień znajdujący się na palcu Władysława, który nosił zawsze od dnia ich ślubu. On z kolei drugą dłonią mocniej ścisnął dłoń żony. Andegawenka zaczęła sennie mrugać, a nim zamknęła oczy, dostrzegła na stoliku skrzyneczkę ze wszystkimi swoimi kosztownościami i przypomniała sobie pomysł, który od jakiegoś czasu zaprzątał jej myśli...
Witam w kolejnym one shocie! Pisało mi się go... ciężko. Cóż mogę dodać, koniecznie zostawcie coś po sobie, jestem ciekawa komentarzy ;) 💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top