8. Jedna z tych nocy

Keith

— Halo? — Usłyszałem zaspany głos Elli.

— Obudziłem cię? — zapytałem głupio, patrząc uparcie w okno.

Od dwóch dni, od tej delikatnie mówiąc nieudanej rozmowy na balkonie, nie rozmawialiśmy ze sobą. Wyszedłem wtedy stamtąd, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, zachowując się jak tchórz. Na swoje usprawiedliwienie miałem tylko to, że atmosfera była tak napięta, że aż włoski na karku się jeżyły i mimo że z jednej strony chciałem z nią zostać, postanowiłem zwiać...

— Jak to nie będzie nic ważnego, to chyba cię uduszę, Morgenstern, chociaż może najpierw cię trochę potorturuję — powiedziała poważnie, a na końcu przeciągle ziewnęła.

Miałem nadzieję, że sobie żartowała... Chociaż, kto mógł ją tam wiedzieć, w końcu, gdy powiedziała, że się zdzwonimy, nie miała zamiaru pierwsza się odezwać. Jakby sądziła, że to ja muszę zrobić ten pierwszy krok, a w zasadzie drugi, bo pierwszy zrobiły nasze siostry. 

— Chyba muszę mamie powiedzieć, żeby szykowała trumnę — zażartowałem i mógłbym przysiąc, że usłyszałem ciche parsknięcie, jakiś szum i przekleństwo. — Co popsułaś?

— Oprócz siebie, chyba nic. Mów, po co dzwonisz.

Nadal słyszałem, jak cicho przeklinała, przez co miałem ochotę się roześmiać. Cudem zdusiłem śmiech, starając się wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje. Uparty człowiek.

— Jak powiesz, co zrobiłaś. 

Przeciągnąłem się na kanapie, z której zwisały mi nogi, czym zbytnio się nie przejmowałem.

— O Jezu, nic. Uderzyłam się w mały palec u nogi. Nieważne — bąknęła, a ja sam nie wiedziałem, czy w tamtej sytuacji bardziej chciało mi się śmiać, czy jednak może powinienem się zacząć martwić. — Więc o co chodzi? Coś się stało?

Drgnąłem, słysząc jej głos w słuchawce, gdzie przez dłuższą chwilę panowała kompletna cisza. Wstałem i zacząłem krążyć po salonie, nie mogąc usiedzieć w miejscu i zastanawiając się, czy ta propozycja ma w ogóle sens.

Ella była dla mnie kimś w rodzaju odskoczni, kimś, kto nie był ze mną spokrewniony, a mimo to potrafił ze mną żartować i bądź co bądź, w pewnym sensie się przede mną otworzyła. Może i straciła swojego brata, pewnie miała jeszcze dużo za uszami, ale nie byłem w stanie jej przekreślić. Przez moment nawet miałem wrażenie, jakby szukała kogoś podobnego do niego, żeby zastąpić tę pustkę, ale tak szybko, jak pojawiło się to w mojej głowie, tak szybko z niej wyleciało.

— Jesteś tam jeszcze? — zapytała, a ja zdałem sobie sprawę, że jeszcze jej nie odpowiedziałem.

Nie wiedziałem, z jaką reakcją się to spotka, ale w końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, nie? Nieważne, jakoś tak to leciało. Postanowiłem wszystko na jedną kartę.

— Chciałem zapytać, czy poszłabyś ze mną na imprezę — wyrzuciłem z siebie, a po drugiej stronie usłyszałem huk, po którym Ella siarczyście przeklęła. — Co się stało? — zapytałem niepewnie, marszcząc brwi.

— Nic — mruknęła, po czym znowu zaczęła bluzgać pod nosem.

Nigdy nie lubiłem, jak dziewczyna klęła, ale w tamtym momencie niesamowicie mnie to bawiło. Szczególnie gdy wyobraziłem sobie jej minę, którą mogła akurat zrobić.

— Ella...

— Nosz kurwa mać, Keith, z łóżka spadłam i łokciem w szafkę pizgnęłam. — Słysząc ton, z jakim to wypowiedziała, nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. — Nie śmiej się, mendo.

Przez kolejne pięć minut nie mogłem się opanować, przez co El mnie zwyzywała, co jeszcze bardziej mnie bawiło. To było jakieś cholerne koło, przez które aż płakałem ze śmiechu. Dopiero kiedy zagroziła, że już nigdy więcej ze mną nigdzie nie pójdzie, zebrałem w sobie całą siłę woli i mimo wielu trudów się opanowałem. Otarłem łzy z kącików oczu i dopiero podjąłem rozmowę po raz kolejny.

— Jak nie palec, to łokieć. Dziewczyno, ty się kiedyś zabijesz przez przypadek.

— Chociaż mam pewność, że nie zrobi tego nikt, kogo nie lubię. Się kuźwa nie śmiej, bo karma wraca.

— Jakoś to przeżyję — odparowałem, siadając na kanapie. Znowu.

— Nie bądź taki hop do przodu, bo ci tyłu zabraknie. Więc co to za impreza? — zapytała, zmieniając temat.

— Zwykła, taka w klubie. Pomyślałem, że dobrze nam zrobi, jak się trochę rozerwiemy — tłumaczyłem, idąc do kuchni. Zdecydowanie musiałam napić się wody.

— Będzie wybuchowo? Ahmed weźmie udział w wydarzeniu?

Chichrała się pod nosem, podczas gdy ja dopiero po chwili zrozumiałem sens wypowiedzi i się załamałem, jednocześnie walcząc z uśmiechem. Nie mogłem zdecydować czy to było śmieszne, czy żałosne. To było dziwne, bo akurat po niej nie spodziewałem się czegoś takiego. Może i była sarkastyczna, ale bez przesady.

— Okej, czarny humor wyrzucamy. Nadal jesteś pewny, że chcesz iść ze mną na imprezę?

— Powiedzmy — westchnąłem pod nosem.

W sumie to nie byłem już pewien niczego. A na pewno nie tego, co było związane właśnie z nią.

— To powiedzmy mi ty, kiedy to jest? Wiesz, nie każdy... — przerwała raptownie, po czym niepewnie zadała pytanie — Keith, czy ty w trakcie rozmowy ze mną opróżniasz pęcherz?

Przez chwilę stałem w bezruchu, po czym cudem opanowałem kolejny napad śmiechu, przy okazji mało nie dusząc się własną śliną. Nie miałem pojęcia, skąd ona to brała, ale zdecydowanie powinna ostrzegać przed swoimi genialnymi pomysłami.

— Leję wodę do kubka. Skąd ci się wzięło sikanie czy jak to pięknie nazwałaś opróżnianie pęcherza? — dopytywałem, nie mogąc powstrzymać złośliwej nutki w moim głosie.

— Oj, już byś wszystko chciał wiedzieć. Nieważne. Wiec kiedy? Nie każdy ma mnóstwo czasu.

— Dzisiaj, wpadnę po ciebie o jakiejś jedenastej. Pa.

Nie czekałem na jej odpowiedź, bo wiedziałem, że będzie próbowała się wykręcić. Może nie mogłem być pewny, ale miałem silne przeczucie, że tak właśnie by było.

Miałem cały dzień dla siebie i kompletnie nie wiedziałem, co z nim zrobić. Prawdopodobnie właśnie dlatego postanowiłem wybrać się w czterdziestominutową podróż samochodem, mając nadzieję, że nie natrafię na korki, a to tylko po to, by uczcić ten dzień maminym obiadem.

***

— Tato — zacząłem, gdy po posiłku przygotowanym przez mamę siedziałem z nim przed telewizorem.

Czułem, że jedzenie mnie przepełnia, wypełniając równocześnie cały mój żołądek, jak i żyły. Cały organizm. Już dawno się tak dobrze nie czułem, a to wszystko tylko dzięki zwykłemu obiadowi przygotowanemu przez niezwykłą i najważniejszą w moim życiu kobietę. No może jedną z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu. Miałem nadzieję na to, że kiedyś jedną z trzech. 

Tata mruknął coś niewyraźnie, co chyba miało mnie zachęcić, ale sam nie byłem pewien, czy chcę poruszać ten temat. Zawsze byłem z nim szczery i potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim, ale w tej sytuacji coś mnie hamowało. Może to, że na razie chciałem zatrzymać tę znajomość w tajemnicy. Chociaż niektórzy członkowie rodziny już o niej wiedzieli...

— Nieważne. Kto wygrywa? — zapytałem, zmieniając temat.

Akurat leciał mecz hokeja i normalnie skakałbym z radości i zawzięcie kibicował, ale nawet na tym nie potrafiłem się dostatecznie skupić. Gdzieś w głębi siebie czułem, że cały czas coś w związku z Ellą mi umyka. Jakby to nie przez śmierć Gabriela płakała, a przez coś innego. Jakby było za dużo tego wszystkiego dla niej.

Powinienem odpuścić, ale nie potrafiłem. Nie mogłem tego tak zostawić. Nie, gdy chodziło o nią.

Do tego wszystkiego dochodził fakt, że to z nią mieszkała Leah. Nic do niej nie miałem, ale raczej większość nastolatek mieszkała ze swoimi rodzicami, a nie starszym rodzeństwem. Szczególnie że z tego, co wiedziałem, oboje jej rodzice żyli i mieli się naprawdę dobrze. Tata architekt, a mama lekarka, chyba nawet chirurg.

Tu zdecydowanie chodziło o coś głębszego i chciałem się dowiedzieć o co. Może to dlatego, że nadal widziałem to pełne wdzięczności i ulgi spojrzenie Elli z koncertu. Chociaż może to wcale nie były takie uczucia, a coś kompletnie innego?

— Mów szczerze, o co chodzi, bo czuję, że coś jest nie tak — odezwał się tata, patrząc na mnie uważnie ciemnymi oczami, które po nim odziedziczyłem.

Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego ojca. Zawsze wiedział, kiedy należy drążyć temat, a kiedy nie. Teraz też wyczuł to idealnie. Tyle że tym razem nie byłem zbyt skory do rozmów. Przynajmniej do takich rozmów. Chyba bałem się jego opinii, tego, że mi się nie spodoba, a to z nią od zawsze najbardziej liczyłem.

— Chodzi o dziewczynę? — zagadnął lekko, prawie tak jakby żartował, na co tylko pokręciłem z rozbawieniem głową.

— Nie, chociaż właściwie?

— Więc?

Wziąłem głęboki wdech, zastanawiając się, od czego powinienem zacząć. Na pewno od początku, ale w gruncie rzeczy to nie było takie proste. Bo co tak naprawdę było początkiem? Splotłem dłonie, po czym je rozplotłem i przeczesałem nimi włosy.

Zacząłem opowiadać to, co przez tyle czasu trzymałem w tajemnicy, zdradzając mu co jakiś czas kilka wyrwanych z kontekstu informacji. Aż do dzisiaj nie wiedział, o co tak naprawdę chodziło i nie dopytywał. Jednak jeżeli chodziło o utrzymanie tajemnic, Aubrey idealnie się sprawdzała. Tata słuchał w ciszy, gdy opowiadałem o pierwszym koncercie, kiedy zobaczyłem Ellę i sprawnie połączył fakty z tym, co mówiłem mu wcześniej o snach. Po czym zacząłem mówić o swoich wątpliwościach odnośnie do jej i jej siostry. O Gabrielu. A przy okazji o wszystkim, co mi wpadło do głowy.

Od dłuższego czasu potrzebowałem się komuś wygadać i teraz nadarzyła się ku temu idealna okazja, a ja po prostu nie potrafiłem się zamknąć.

— Może od niej ma bliżej do szkoły albo no nie wiem, mają dobry kontakt i chcą razem mieszkać? Tylko o to chodziło? — zdziwił się, jakby nie widział w tym nic złego, ani dziwnego. 

— Bre też by ode mnie miała bliżej do szkoły i do klubu, ale nie pozwolilibyście jej ze mną mieszkać, nie? — zapytałem, uświadamiając sobie, że w sumie mogłem poczekać kilka godzin i zabrać siostrę z treningu, ale było już za późno, bo akurat weszła do salonu z torbą, w której z pewnością były łyżwy.

— Będę mieszkała z Keithem?

Kochałem moją siostrę, ale fakt, że usłyszawszy fragment zdania, dorabiała sobie do tego końcówkę czasami mnie wkurzał i śmieszył, przynajmniej w takich sytuacjach. 

— Oczywiście, że nie. Synu, ty chyba zapomniałeś, że więcej cię nie ma w domu, niż jesteś. 

Zaśmiał się, a ja czułem, że na tym polu mi nie pomoże. Delikatny zawód wynagrodziła mi oburzona mina Aubrey, która została zbyta prychnięciem. 

***

Po raz kolejny wybuchłem śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Aubrey czasem potrafiła wszystkich rozłożyć na łopatki i to zazwyczaj przez przypadek. Normalnie niczym El.

— No i co cię tak bawi? — prychnęła, krzyżując ręce na piersiach.

— No nie gniewaj się. — Wziąłem głęboki oddech, starając się opanować.

— Przyszła ci wiadomość — mruknęła obrażona, wskazując na mój telefon.

Ewidentnie chciała odwrócić od siebie moją uwagę, ale miała rację i bez patrzenia na wyświetlacz byłem w stanie odgadnąć, kto starał się do mnie dobić. Ella przez pół dnia zawzięcie dzwoniła, a teraz najwidoczniej postanowiła zmienić taktykę.

Uśmiechnąłem się do telefonu, kiedy otworzyłem skrzynkę. Nie miałem pojęcia, co było ciekawsze, denerwowanie siostry czy El, która chciała mnie zamordować, a mogłem to stwierdzić po samej treści wiadomości. Chyba pora zainwestować w trumnę i miejsce na cmentarzu, bo jak tak dalej pójdzie, to one się zmówią, a z babami nie wygram.

Z wielką przyjemnością zobaczyłbym wyraz twarzy Elli, gdy pisała:

„Keith, mam w dupie to, co masz w tej swojej chorej główce, ale nigdzie z tobą nie jadę."

Odpisałem szybko, pytając, dlaczego, a kolejny SMS przyszedł zadziwiająco szybko:

„1. Nie odbierasz. 2. Jesteś skończonym debilem. 3. Nie wiem, gdzie idziemy, co powoduje: 4. nie wiem, w co się do cholery ubrać."

— Dziewczyna? — zapytał tata, patrząc porozumiewawczo na mamę.

— Ta, o której ci mówiłem — powiedziałem, a Bre niespodziewanie pisnęła mi do ucha, na co mimowolnie się skrzywiłem. — Zdecydowanie za dużo decybeli.

Siostrzyczka tylko trzepnęła mnie w ramie, a na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech, przez co spojrzałem na nią pytająco, gdy ta zawzięcie i nieudolnie starała się zapuścić „żurawia" w mój telefon.

— Rozmawiałeś z tatą o Elli?

Zmarszczyłem brwi. Na początku nie miałem pojęcia, do czego piła, ale stosunkowo szybko zrozumiałem.

— O wielu rzeczach rozmawiam z tatą, więc się tak nie ekscytuj — powiedziałem, jednocześnie odpisując tamtemu małemu, czasami nawet bardziej niż wkurzającemu rudzielcowi.

„Najlepiej w sukienkę. Idziemy do klubu, a nie na ryby ;)."

„Spieprzaj. I nie zapomnij wziąć trumny :)"

Może i znałem ją krótko, bo ta znajomość z pewnością nie przekraczała progu dwóch tygodni, ale chciałem ją bliżej poznać. Było w niej coś, co mnie do niej ciągnęło. Na początku z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że to ciekawość, teraz już nie byłem tego taki pewien. Może to ten czarny humorek, przez który teraz szczerzyłem się jak mysz do sera, przez co automatycznie mogłem się domyślić, co rodzi się w głowach mojej rodzinki.

— Będę się zbierał — rzuciłem, kiedy spojrzałem na godzinę.

Z czasem nie stałem najlepiej, bo została mi godzina, gdzie przez ponad połowę z niej będę jechał do siebie. A przecież jeszcze musiałem się sam ogarnąć. Przyznaję, może impreza i odwiedzenie rodziców jednego dnia to jednak nie był tak dobry pomysł, jak początkowo myślałem, ale czasu nie cofnąłbym, a spotkania nie chciałem odwoływać.

— Kiedy teraz przyjedziesz? — zapytała mama, która przytuliła mnie i nie chciała puścić.

— Niedługo, obiecuję. 

Uwielbiałem tę kobietę, ale musiałem ruszyć tyłek, jak nie chciałem się spóźnić. Zmierzwiłem jeszcze włosy Bre, która zachowując się niczym poważny obywatel, wytknęła w moją stronę język.

— Mam nadzieję — powiedziała mama, gdy wychodziłem z domu.

***

Na szczęście wiedziałem, gdzie chciałem ją zabrać, dlatego, chociaż o to nie musiałem się martwić. Ubrany w czarne jeansy, tego samego koloru koszulkę i bluzę stałem pod drzwiami, czekając, aż wreszcie mi otworzy.

Wrota w końcu się otworzyły, a w ich progu w dresach stała Leah. Dziewczyna przywitała się szybko, po czym wręcz wciągnęła mnie do środka. Chciało mi się śmiać, gdy weszliśmy do salonu, a ta nie zważając na moją obecność, usiadła na kanapie, zagłębiając się w fabułę jakiegoś serialu, który na pierwszy rzut oka wyglądał mi jak „Doktor House".

— Dee zaraz przyjdzie. Siadaj — mruknęła pod nosem, nawet na mnie nie patrząc.

Usiadłem obok niej, rozglądając się dookoła. Dużo tu się nie zmieniło, odkąd ostatnio tu byłem. Te same ściany – ta naprzeciwko wejścia i ta znajdująca się z jej prawej strony, pomalowane na biało, a dwie pozostałe na bordowo – obwieszone tymi samymi kilkoma obrazkami, które były wykonane chyba przez którąś z nich. Szklany stolik tuż przed nami i czarna kanapa, na której siedzieliśmy i tego samego koloru barek, na którym stał telewizor. Mały, biały dywan pod moimi stopami, na drewnianych panelach był zadziwiająco miękki i czysty. Byłem pewien, że gdybym ja taki posiadał, już dawno bym oblał go czymś, czego nie mógłbym sprać.

— Skąd się wzięło to „Dee"

Uniosłem pytająco brew, patrząc na dziewczynę uważnie. Ta jedynie zbyła mnie machnięciem ręki, a ja byłem pewien, że tylko Ella będzie mogła mi odpowiedzieć na to pytanie.

Może to był jej jakiś pseudonim albo miała jakieś drugie imię, którym się przede mną nie pochwaliła?, wszystko było możliwe, ale ja chciałem dojść do prawdy. Właśnie wtedy wiedziałem, co chciałem zdobyć przez tę znajomość. Chciałem znaleźć w Elli kogoś godnego zaufania i podświadomie do tego dążyłem. Wtedy na koncercie w jej oczach zobaczyłem coś, co nadal mnie prześladuje. I miałem nadzieję, że ona była kimś, z kim mogłem porozmawiać o wszystkim.

Może właśnie to w niej zobaczyłem? Osobę godną zaufania, taką, która nie wygada wszystkim moich tajemnic i która będzie wtedy, kiedy będzie potrzebna, nawet jeśli ja sam nie będę sobie z tego zdawał sprawy.

Tylko że ona też musiała mi zaufać.

W tamtym momencie nieważne było dla mnie to, ile się znaliśmy i co mogło z tego wyniknąć, bo to był dopiero początek.

Usłyszałem charakterystyczny odgłos uderzanych szpilek o podłogę, przez co mimowolnie się odwróciłem w stronę dźwięku. W progu salonu stała Ella, na której widok mnie zatkało. Od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, wiedziałem, że ma naprawdę nieziemską urodę, co tylko podkreślił mocniejszy makijaż.

Uśmiechnęła się do mnie, gdy ja nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku. Wszyscy mogli mówić, co chcieli, ale ja byłem tylko facetem i na niektóre reakcje mojego organizmu nie miałem wpływu. Figura, którą według mnie powinna mieć każda modelka, należała właśnie do niej, podkreślana przez bordową idealnie przylegającą do jej ciała sukienkę. Tak jak początkowo przypuszczałem, jej nogi w szpilkach to było cudo nie do opisania.

— Wiesz, niezależnie od tego, jak bym się dobrze dziś nie bawiła i tak cię uduszę, mendo.

— Czemu? — bąknąłem, wstając i nadal nie odrywając od niej spojrzenia.

— Bo mnie wkurwiłeś — odparła krótko. — To idziemy czy nie?

Zaśmiała się, widząc moją reakcję. Jakby zobaczyła, co działo się w mojej głowie, chyba by padła ze śmiechu albo oboje wpadlibyśmy do jej łóżka. Zdecydowanie Leah mogłaby pokrzyżować mi plany, ale była tak pochłonięta serialem, że chyba nie zauważyłaby wybuchu bomby w pokoju obok, dopóki by działał telewizor. Gdy El dawała jej ostatnie wskazówki, ta ewidentnie ją ignorowała, jakby już to wszystko nie raz słyszała.

— To w końcu gdzie mnie zabierasz? — zapytała, zaciekawiona.

Nie miałem pojęcia, jaką wysokość miały te szpilki, ale sięgała mi do nosa, co było dziwne, bo wydawały się naprawdę wysokie, a wcale aż tak w nich nie „urosła".

— Do Everleigh na King Street. Wiesz, gdzie to jest?

— Wyobraź sobie, że wiem, mieszkam tu od kilku lat i znam najbliższą okolicę — sarknęła, przewracając oczami, po czym zatonęła we własnych myślach.

— Jak chcesz, to możemy pojechać uberem, ale raczej powinnaś dać radę przejść te niecałe czterysta jardów w tych szczudłach? — dopytywałem, na co Ella mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak dziwnie zdeformowane tak.

Patrzyłem na nią przez chwilę i zastanawiałem się, czy ona w ogóle mnie słuchała. Miała dokładnie taką samą zamyśloną minę, jak Leah, która odpłynęła do świata ulubionego serialu, a ja, mimo iż chciałem, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Nawet niesamowite, nocne życie miasta nie zachwycało mnie tak jak wcześniej, bo to ona pochłaniała całą moją uwagę.

— El — zacząłem, lekko dotykając jej okrytego przez cienki materiał ramienia, przez co drgnęła, a ja zyskałem jej uwagę — mam tylko jedną, malutką prośbę.

Spojrzała na mnie zaskoczonymi lazurowymi oczami, które dzięki makijażowi wydawały się jeszcze głębsze. Z kolei podkreślone kości policzkowe dodawały jej pazura. Wyglądała niczym kotka, w związanych w wysoką kitkę rudych włosach, z zadziornym spojrzeniem i lekko zadartym noskiem. A może to te włosy dodawały jej wyjątkowości?

— Jaką?

— Zostaw wszystko, co cię gnębi z boku i niech to będzie jedna z najlepszych nocy w twoim życiu. Oboje jesteśmy młodzi, więc się bawmy i niech to będzie nasza noc. Jedna z tych nocy, kiedy będziemy czuli się niezwyciężeni, okej? — powiedziałem, patrząc jej głęboko w oczy. Chyba częściej powinienem wygłaszać takie przemówienia.

Przyglądała mi się przez chwilę, a ja miałem ochotę ją pocałować. Tak po prostu. Wyglądała nieziemsko, a ja byłem tylko człowiekiem i mogłem wmawiać sobie, co tylko chciałem, ale i tak miałem nadzieję na wspólne zwieńczenie tego wieczoru.

Ella skinęła niepewnie głową, odrywając ode mnie spojrzenie, a ja miałem wrażenie, że jakbym jeszcze trochę się w nią wpatrywał, zacząłbym się ślinić. Niedługo później się odezwała, a ja już wtedy wiedziałem, że to będzie kilka niesamowicie wspólnie spędzonych godzin.

— Właściwie to prawie czterysta pięćdziesiąt jardów*.

***

*Z mieszkania Elli do klubu jest 400 metrów, czyli trochę ponad 437 jardów ;)





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top