7. Żadnych obietnic

Dee

— Leah, do jasnej cholery! Jeszcze raz porozrzucasz buty w przedpokoju, to cię osobiście przekopię! — krzyczałam, wchodząc do mieszkania, gdy po raz kolejny w ciągu tygodnia wyłożyłabym się przez walające się wszędzie rzeczy siostry.

Myślałam, że tę kwestię mamy już wyjaśnioną, ale oczywiście musiałam się pomylić. Może i kochałam Lee – w pewnym sensie właśnie dlatego ze mną mieszkała – ale jak sobie kiedyś przez nią zęby wybije, to ją skrzywdzę z czystą przyjemnością.

Nie zapalając światła, ściągnęłam buty i skórzaną kurtkę, po czym od razu skierowałam się do kuchni. Zakodowałam sobie w głowie, że niedługo będę musiała wyciągnąć cieplejsze ubrania, bo po zachodzie słońca temperatura spadała, a ja zdecydowanie byłam ciepłolubna. Jedyne co mnie drażniło w Kanadzie to te temperatury, które często były zbyt niskie...

Wstawiłam wodę na kawę i miałam wszystkiego serdecznie dość. Oparłam głowę o wiszącą szafkę i zaczęłam się zastanawiać, czemu jeszcze spotykałam się z tymi ludźmi. Mimo wszystko w pewien dziwny sposób kochałam przyjaciół Gabe'a tak, jakby byli moją rodziną, choć nasze relacje nie zawsze tak wyglądały. Uwielbiałam ich obserwować. To jak bardzo starali się być beztroscy, to jak bardzo chcieli zapomnieć, a zarazem potrafili się oddać przeszłości i wspomnieniom.

Ja nie miałam już na to wszystko siły. Traktowałam ich jak członków rodziny, ale spotkania z nimi, mimo że wywoływały we mnie falę radości i szczęścia przynosiły również smutek, żal i coraz większe poczucie winy. Z drugiej strony byli oni jedynymi osobami z zewnątrz, z którymi mogłam normalnie porozmawiać o wszystkim tym, o czym nie rozmawiałam z Leah czy Joce. Oni w pewnym stopniu mnie rozumieli, ale nawet oni nie odczuwali tego wszystkiego tak intensywnie, jak ja. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że też tęsknili, że to w pewien sposób ich przerastało i tak zawsze będę zdania, że konsekwencje najbardziej dopadły właśnie mnie...

— Lee, jadłaś coś na kolację? — zapytałam, odrywając się od szafki i przemyśleń.

Czułam, jak lekko szumiało mi w głowie, ale i tak większość alkoholu już ze mnie wyparowała podczas dwudziestominutowej przechadzki z klubu do mieszkania. Musiałam się ogarnąć, bo ostatnio za często pozwalałam sobie na procenty i to powoli zaczynało wiązać mi supeł na szyi. Od następnego dnia miałam pasować i nie ruszać tego cholerstwa co najmniej przez kolejny tydzień.

Miałam szczerą nadzieję, że Leah nie siedziała w pokoju ze słuchawkami w uszach, co było bardzo prawdopodobne, gdy na zadane pytanie odpowiedziała mi głucha cisza. Bosko... Zdążyłam zalać kawę i usiąść przy stole w rogu kuchni. Czekając na cud, oparłam głowę o ścianę za mną. Westchnęłam, wywracając oczami, bo jakoś nie marzyło mi się biegać po mieszkaniu.

— Jadłyśmy! — odkrzyknęła dopiero wtedy, kiedy stałam z nosem wściubionym w lodówkę.

Odetchnęłam z ulgą, że nie będę musiała do niej iść i że jeszcze żyła, chociaż jak tak dalej pójdzie, jej dni będą policzone i ją uduszę, a w sądzie zasłonię się chwilową niepoczytalnością. Dopiero po chwili zorientowałam się, że użyła liczby mnogiej. 

— Kawałek pizzy dla ciebie jest w mikrofali. Chyba musisz sobie podgrzać.

Szybko zatrzasnęłam lodówkę i z nadzieją w podobnym tempie otworzyłam magiczne urządzenie, dzięki któremu życie było po prostu piękniejsze, jedzenie stawało się ciepłe bez stania przy garach, a ja byłam zadowolona z tego niczym dziecko. Uwielbiałam technologię, przynajmniej w takim wydaniu.

— Dzięki — mruknęłam pod nosem zawiedziona. — Nie ma bez ananasa?

— Powinien być.

Okej, jednak miałam kochaną siostrzyczkę, która czasami nawet o mnie myślała przy zamawianiu pizzy. Nastawiłam mikrofalę i czekając na podgrzanie posiłku, zdążyłam wypić połowę napoju, który miałam nadzieję, że postawi mnie na nogi. Było po trzeciej nad ranem, a do tego był piątek, w zasadzie sobota, a ja miałam dosyć. Zaczynałam się starzeć i tęsknić za czasami, kiedy balowałam do piątej i jeszcze było mi mało.

Z parującym jeszcze kubkiem w dłoni ruszyłam w stronę pokoju siostry. Zapukałam trzy razy w powłokę, po czym odliczyłam do trzech i dopiero wtedy uchyliłam wrota z czarnego drewna. Rok temu się umówiłyśmy, że w razie, gdyby był u niej jakiś chłopak, w czasie tych kilku sekund, ma go schować do szafy, żebym tylko go nie widziała. Leah na początku myślała, że sobie żartuję, ale od tamtej pory zawsze tak robiłam i w najbliższym czasie nie zamierzałam przestawać.

— Hej. — Uśmiechnęłam się do dziewczyn, na co odpowiedziały mi tym samym.

Oparłam się o framugę, rozglądając po pokoju. Fioletowe ściany idealnie komponowały się z białymi meblami. Chwała Bogu, że Leah zazwyczaj dbała o porządek u siebie, chociaż to prawdopodobnie wynikało z faktu, że po prostu nie chciała, żebym jej przekładała rzeczy, których by później nie mogła znaleźć. Nastolatki siedziały na łóżku, a ja przerwałam im rozmowę. Z przyzwyczajenia spojrzałam w stronę szafy, na co moja siostra lekko się uśmiechnęła.

— Dee, Bre nocuje u nas. 

Spojrzałam na siostrę, marszcząc brwi, po czym wzruszyłam ramionami. Widocznie decyzja zapadła, a ja nie miałam nic do gadania, co jakoś nieszczególnie mnie interesowało. Jedyne co mnie obchodziło to jedzenie, które niedługo miałam pochłonąć i łóżeczko, które już zbyt długo pozostawało opuszczone i zimne.

Swoją drogą zastanawiało mnie to, jak dziewczyny przez pół miesiąca złapały ze sobą aż tak dobry kontakt. W zasadzie, podczas gdy one go utrzymywały, ja unikałam spotkania z Keithem, a nasza znajomość opierała się tylko na wiadomościach i rozmowach przez telefon. Wiedziałam, że powinnam z nim porozmawiać, ale nie potrafiłam. Wolałam od tego uciec.

— Tylko wiesz, nie byłyśmy pewne, czy się zgodzisz i najprawdopodobniej za jakieś piętnaście minut będzie tu Keith... Nie gniewasz się, prawda?

Spojrzałam na moją siostrę, która uśmiechnęła się niewinnie, podczas gdy ja po raz kolejny tej nocy zapragnęłam ją udusić. Ta mała bestia dobrze wiedziała, że nie widziałam go od ustawionego przez nie spotkania i że w najbliższej przyszłości jakoś nie zamierzałam się z nim spotkać. Z premedytacją to zaplanowały, a ja dwukrotnie zostałam przez nie tego dnia postawiona przed faktem dokonanym... Coraz mniej mi się to wszystko podobało.

— Oczywiście, że nie, ale zadzwońcie do niego. Po co ma jechać na marne, skoro jednak zostajesz? — powiedziałam, mając nadzieję, że to zabrzmiało choć trochę racjonalnie.

Opuściłam pokój Leah jak najszybciej, ale i tak zdawałam sobie sprawę z tego, że nastolatki mnie olały i że do niego nie zadzwoniły. Pieprzona intuicja, która prawie nigdy się nie myliła, mogłaby to uczynić, choć ten jeden raz. Naprawdę bym się nie obraziła.

W kuchni wyjęłam z mikrofali pizzę, na którą całkowicie straciłam apetyt. W żadnym stopniu nie byłam gotowa na to, żeby się znowu z nim spotkać, a nie miałam wątpliwości, że dziewczyny właśnie do tego chciały doprowadzić.

Wgryzłam się w ciasto, odkładając na czysty talerz fragment, na którym był owoc, tylko po to, żeby przestać myśleć, co nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Niby go lubiłam i jego towarzystwo, co byłam w stanie stwierdzić po jednym spotkaniu i godzinach wiszenia na telefonie, ale w takim samym stopniu lubiłam to, że nie martwiłam się, że powiem coś, o czym nie chciałam, żeby jak na razie wiedział, czy to on, czy ktokolwiek inny. Lubiłam te mury, którymi się otoczyłam, od kiedy skończyłam piętnaście lat.

Mimowolnie pogładziłam prawą dłonią tatuaż znajdujący się na prawych bokach trzech kolejnych palców, począwszy od środkowego, napisy, które czasem oddawały idealnie mój stan. Nawet gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy, byłabym w stanie wyrecytować te trzy kawałki, na które natknęłam się kiedyś w Internecie. Głosiły one kolejno: „For the hopeless", „Tomorrow will be better", „Or not"*.

W zasadzie to był mój pierwszy tatuaż, który zrobiłam pod wpływem impulsu, przy okazji podrabiając podpis rodziców, ale nietrudno było go przed nimi chować. Właśnie dzięki temu dowiedzieli się o nim tuż przed moimi szesnastymi urodzinami, w sytuacji, w której po prostu nie mogli na mnie krzyczeć, bo zrobili coś, czego prawdopodobnie wstydzą się po dziś dzień. Niecały rok udawało mi się go ukrywać i teraz miałam tylko nadzieję, że Leah nie pójdzie w moje ślady i że jestem bardziej spostrzegawcza niż oni.

Minęło sześć lat. Sześć cholernych lat, podczas których nadal miałam nadzieję na lepsze jutro i podczas których cały czas czułam się tak samo beznadziejna. Ten tatuaż przypominał mi o głupotach, jakie robiłam, bo był jedną z pierwszych aż tak poważnych – i tak nie zmieniłabym tego, co robiłam, bo to mnie w pewnym stopniu ukształtowało – które zostają na zawsze.

To właśnie dzięki niemu nadal miałam tę nadzieję, o której Gabriel kazał mi nie zapominać. No właśnie, Gabe... Łatwo było mu mówić, bo zniknął jak cholerna mgła. Nie było go i wiedziałam, że się starał, ale nie udało mu się dotrzymać obietnic. Może właśnie dlatego nigdy nie wymagałam ich od ludzi? Bałam się kolejnego rozczarowania, które i tak było nieuniknione, a każde kolejne wydawało się gorsze i bardziej bolesne.

Poczułam łzy zbierające się w oczach, gdy kilka wspomnień z, wtedy, nastolatkiem przemknęło mi przez głowę. One były tak piękne, ale równie mocno, jak zachwycały, bolały.

Dopiero kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, wzięłam kilka głębokich oddechów i powolnym krokiem ruszyłam w stronę wejścia do mieszkania. Wiedziałam, kogo tam zastanę, ale i tak miałam złudną nadzieję, że to może będzie Joce. W końcu otworzyłam powoli wrota, przybierając jednocześnie uśmiech na twarzy, który mógłby, choć w połowie wyglądać tak szczerze, jak powinien i tak przypuszczałam, że miałam lekko zaczerwienione oczy, ale nie było już odwrotu.

— Hej — powiedziałam, starając się brzmieć entuzjastycznie, co niezbyt mi wyszło.

Keith wszedł do mieszkania, po czym przytulił mnie na powitanie, a ja rzez chwilę poczułam się tak, jakbym po tych sześciu latach mogła znów być dawną sobą. Nastolatką, która cieszyła się z małych rzeczy mimo problemów. Prawie tak, jakbym mogła otworzyć się po raz kolejny na ludzi, którzy znowu zaczęliby nazywać mnie „Delilah". Niestety to uczucie znikło tak szybko, jak się pojawiło, przez co zaczęłam wątpić w jego istnienie. Zresztą, to imię nosiło ze sobą zbyt wiele wspomnień i umarło razem z nim i starą mną. Sama nie wiedziałam, czy chciałabym po raz kolejny do tego wrócić.

— Miałem wpaść po Bre, ale jak parkowałem, to mi napisała, że jednak zostaje. Dlatego pomyślałem, że wpadnę do ciebie pogadać. Chyba że nie chcesz to... — Wskazał na ciemne drzwi znajdujące się tuż za nim, a mi aż się zrobiło głupio.

— Nie, zostań. — Uśmiechnęłam się, o dziwo, szczerze. — Chcesz coś do picia? A może pizzę z ananasem?

Spojrzał na mnie ciemnymi oczami, a ja po raz kolejny żałowałam, że nie miałam na nosie przeklętych okularów. Starałam się skupić na tyle, na ile mogłam i wyostrzyć wzrok, ale o tej godzinie i przy takim zmęczeniu chyba już nie potrafiłam. Szczególnie że chwilę wcześniej mało co się nie popłakałam.

— Dziewczyny zamówiły, a ja zjadłam tylko to, co było bez ananasa — wyjaśniłam, sama nie wiedząc dlaczego. — To kawa, herbata, woda, a może coś mocniejszego?

Poruszyłam brwiami, przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie. Chłopak zaśmiał się, ewidentnie myśląc o tym samym. Weszliśmy do kuchni, a ja po raz kolejny automatycznie i nie czekając na jego odpowiedź, wstawiłam wodę. Musiałam się czymś zająć, bo inaczej mogłabym oszaleć. Wiedziałam, że mnie nie oceniał. No dobrze nie wiedziałam, ale miałam nadzieję, co nie zmieniało faktu, że widział tylko to, co chciałam, żeby zobaczył. No, chyba że był bardziej spostrzegawczy, niż przypuszczałam.

— To może jednak herbata.

Oparł się o parapet, w trakcie, gdy ja zajęłam się przygotowywaniem napoju. Czułam, że mi się przyglądał, ale starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Obym tylko nic nie upuściła, prawie zaczęłam się tam modlić. Na szczęście swoją kuchnię znałam na tyle dobrze, że potrafiłabym się w niej odnaleźć nawet z zamkniętymi oczami. 

— Słodzisz? Siadaj i jedz.

W ręku trzymałam cukierniczkę, czekając na odpowiedź, a wolną dłonią wskazałam na talerz z pizzą, której za nic bym nie ruszyła. Keith pokazał mi dwa palce, dając do zrozumienia ile cukru mam wsypać. Robiłam wszystko, żeby unikać jego wzroku, ale tak zawzięcie się we mnie wpatrywał, że miałam ochotę zniknąć z mojej własnej kuchni.

— Czemu nie lubisz ananasa? — zapytał, gdy stawiałam przed nim kubek z wizerunkiem psa, a ja na chwilę zastygłam.

— Wiesz, do ananasa nic nie mam, ale pizza to fast food, a fast foody i owoce nie idą w parze. — Wzruszyłam ramionami, siadając obok niego i dopijając resztę kawy.

Keith szybko pochłonął duże dwa kawałki, które zostały, a ja z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że te dwie małe cholery to wszystko ukartowały. Bre wiedziała, że jej brat lubi pizzę z ananasem, a Lee wiedziała, że ja jej nie cierpię, więc to na dziewięćdziesiąt procent nie był przypadek.

Przenieśliśmy się do salonu, gdzie dało się usłyszeć śmiech z pokoju Leah. Siedzieliśmy przy włączonym telewizorze i chyba żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Po prostu siedzieliśmy.

— Może jednak coś mocniejszego? — zaproponowałam, mimo iż zdawałam sobie sprawę z ostatniego postanowienia. Ja po prostu zdawałam sobie sprawę, że na prawie trzeźwo tego nie ogarnę.

— Co proponujesz?

— Poczekaj — mruknęłam pod nosem, podnosząc się — muszę sprawdzić zapasy.

Skierowałam swe kroki do szafki znajdującej się pod telewizorem, po czym wyjęłam z wnętrza ciemnego mebla nieotworzoną butelkę, którą postawiłam na szklanym stoliku stojącym przed kanapą. Z kuchni przyniosłam dwie małe ozdobne szklanki i Sprite.

— Serio? Morgan będzie piła Kapitana Morgana? — zażartował, na co lekko pacnęłam go w ramię.

— Oj, csii... 

Połowę obu szklanek wypełniłam rumem, do czego wlałam trochę gazowanego napoju. Już miałam podać mu szklankę, kiedy przypomniałam sobie o lodzie. Szybko poszłam do kuchni z naczyniami i do każdego wrzuciłam po trzy kostki.

— Zdrówko — powiedziałam, podając mu jego porcję.

Stuknęliśmy się szklankami, z których następnie się napiliśmy. Czułam, jak alkohol wypala mi gardło i miesza się z pozostałościami z poprzedniej imprezy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeszcze kilka łyków i obojgu rozwiążą się języki, a w szczególności mi. A miałam nie pić... 

— Ładne obrazki — poddał lekko, wskazując na ścianę, na której wisiało sporo podobnych, zazwyczaj czarno-białych malunków. 

Wciągnęłam ze świstem powietrze, po pierwsze bojąc się, że zapaskudzi mi biały puchaty dywanik znajdujący się pod naszymi stopami, gdy napój niebezpiecznie dryfował w jego szklance, a po drugie, dlatego że te „obrazki" mimo swojej piękności przypominały o Gabrielu. Nie potrafiłam ich wyrzucić. Były dla mnie zbyt cenne.

— Swoją drogą czemu nie chcesz nikomu zdradzić, od czego jest zdrobnienie „Dee"? — zapytał, robiąc cudzysłów w powietrzu wolną dłonią.

— Jakby wszyscy wiedzieli o mnie wszystko, to nie byłabym aż tak interesująca — odparłam, uśmiechając się pewnie.

— Nawet bez tajemnic byś taka była. Bo ty to ty. 

Puścił mi oczko, na co się zaśmiałam. Keith zdecydowanie był miłym gościem. Nawet aż za miłym, ale lubiłam go. W ostatnim czasie był jedyną osobą w moim otoczeniu, która tak mało o mnie wiedziała i ewidentnie mu to nie przeszkadzało. Nie bał się poruszać tematów, o których nie miał pojęcia. Może tego mi brakowało? Swobody rozmów, w których nie byłoby tematów tabu.

— A kto umarł, ten nie żyje — dodałam, nie mogąc się powstrzymać, dzięki czemu go rozbawiłam. 

Po godzinie oboje byliśmy w wyśmienitych humorach, a połowa trunku z butelki magicznie wyparowała. Śmieliśmy się w najlepsze tak, że w pewnych momentach brakowało mi tchu, a z oczu nie raz już polały się łzy rozbawienia. Ciekawe czy dziewczyny już spały, czy cieszyły się małym zwycięstwem nade mną i moją upartością.

— Muszę się przewietrzyć — wyszeptałam, gdy tylko pohamowałam się przed kolejnym wybuchem śmiechu.

W momencie, kiedy wyszłam na balkon, chłopak poszedł skorzystać z toalety, a ja mogłam nacieszyć się chwilą samotności. Noc wprawdzie nie należała do tych najcieplejszych, ale najzimniejsza też nie była, do czego z pewnością przyczynił się alkohol płynący w moich żyłach. Czasem woda ognista działała cuda. 

Wyciągnęłam paczkę papierosów z kieszeni bluzy, którą zabrałam, gdy wychodziłam i podpaliłam jedną sztukę, zaciągając się nikotyną. Poczułam, jak dostaje się do płuc, jednocześnie odprężając wszystkie moje mięśnie. Z petem w prawej dłoni, oparłam się o barierkę i obserwowałam, jak horyzont zaczyna się rozjaśniać.

Ze zdziwieniem zerknęłam na zegarek na lewej dłoni i zobaczyłam, że jest już po piątej rano. Jeszcze ciekawszy był fakt, że przez te dwie godziny z chłopakiem moje zmęczenie magicznie uleciało, a ja się w pewnym sensie uspokoiłam. Mimo to czułam, że niedługo po raz kolejny będę musiała zmierzyć się z rzeczywistością.

Delikatny wiatr muskał moją twarz, gdy znowu się zaciągnęłam.

— Nie mówiłaś, że palisz.

Podskoczyłam, słysząc obok siebie głos Keitha. Zdecydowanie nie spodziewałam się go tuż za mną. Nawet nie słyszałam, kiedy przyszedł. Skubaniutki.

— Nie pytałeś — mruknęłam cicho, wypuszczając obłok szarego dymu, który od razu został porwany przez wiatr.

— Niszczysz sobie zdrowie — kontynuował, przez co na niego spojrzałam i wzruszyłam ramionami.

Stał tam, patrząc w niebo, które zaczęło przybierać szarawy odcień. Poważny wyraz twarzy, zaciśnięte dłonie na poręczy, chyba nie był dumny, ale nie musiał być. Nie on. Nic o mnie nie wiedział, więc nie mógł mnie oceniać. Przynajmniej tak sobie wmawiałam od samego początku.

— Na coś umrzeć trzeba.

— Serio? — prychnął. — Uzależniłaś się od tego cholerstwa tylko dlatego? Wiesz, może i znamy się krótko, ale jak nie zaczniemy normalnie o wszystkim ze sobą rozmawiać, w życiu się nie poznamy.

Nie powiem, zaskoczył mnie tym, ale nie dałam wyprowadzić się z równowagi. Nie wiedziałam, czego on oczekiwał po tak niedługiej znajomości, ale chyba przyszedł czas, żeby wyprowadzić go z tego wyimaginowanego świata.

— Keith, ja nie wiem, czego ty się spodziewasz, ale po dwutygodniowej znajomości nie zacznę opowiadać ci historii mojego życia, bo jakbym chciała, żeby dużo osób o niej wiedziało, to bym książkę napisała, a i tak za dużo osób o niej wie. I wyobraź sobie, że nie jestem uzależniona — wyszeptałam ostatnie zdanie, po którym zgasiłam papierosa.

— To, czemu to robisz? — zapytał, ignorując połowę mojej wypowiedzi.

Zapatrzyłam się na niebo, mając chorą nadzieję, że ukaże tam mi się odpowiednia odpowiedź. Taka, po której nie będzie bardziej dociekał. Taka, która będzie satysfakcjonująca dla niego i która nie wyjawi zbyt dużo. W końcu westchnęłam zrezygnowana, bo taka chyba nie istniała.

— Bo życie to szmata. Suki nie chcę znać — burknęłam pod nosem, co nie było najlepszym wyjściem, ale cóż. Tonący brzytwy się chwytał, nie?

— O czym ty do mnie mówisz? — Zamrugał gwałtownie, a ja marzyłam o tym, żeby magicznie zniknąć z tego balkonu.

— To jedyna rzecz, dzięki której czuję więź z Gabrielem — mruknęłam cicho, gdy poczułam, jak ogarnęło mnie zmęczenie. Może to czas na odkrycie, chociaż tej jednej karty? Bolesnej, ale jednak od czegoś trzeba zacząć.

— Kto to Gabriel?

Po raz kolejny tego wieczora czułam jego przenikliwy wzrok na mojej osobie. Niby uwielbiałam ciemne oczy u ludzi, ale jednak gdy przychodziło co do czego, miałam wrażenie, że przewiercają moją duszę na wylot. Na szczęście nie widział mojej twarzy, bo coś czułam, że wyglądałam, jakbym połknęła cytrynę, której szczerze nienawidziłam i unikałam z całych sił.

— A czy to ważne? — zapytałam, myślami będąc już przy Gabrielu. Mężczyźnie o kruczoczarnych włosach.

— No wiesz, nie chcę przypadkiem dostać po ryju za to, że kręcę z cudzą laską — prychnął rozdrażniony.

Nie rozumiałam jego zachowania, bo nie powiedziałam nic, co mogłoby go w jakiś sposób zdenerwować albo urazić. A to niby kobiety były trudne w obyciu, przynajmniej tak twierdzili faceci, którzy nie musieli sami ze sobą współżyć.

— Nie dostaniesz, z jego strony już nic ci nie grozi — odezwałam się po dłuższej chwili, a i tak na końcu lekko załamał mi się głos.

— Nie rozumiem cię. Czemu nie możesz mi powiedzieć wprost, o co chodzi? Czego chcesz?Przecież widzę, że coś jest nie tak. Nie jestem głupi.

Ta rozmowa nie miała sensu... Zdecydowanie.

— I vice versa, Keith. Chodź do środka. Zimno jest, a nie chcę być chora — zmieniłam temat, mając nadzieję, że to chociaż trochę pomoże.

— I tak wrócę do tego tematu. Co jest w tym takiego trudnego? — bąknął pod nosem, w momencie, w którym weszliśmy do salonu.

Mój wzrok mimowolnie powędrował do obrazów po prawej stronie, a szczęka się zacisnęła. Cholera jasna, wybrał sobie odpowiedni moment... Chyba za szybko ucieszyłam się ze szczęścia, które trwało zdecydowanie zbyt krótko. A wszyscy powtarzali, nie chwal dnia, przed zachodem słońca...

— Wszystko. To mój brat — powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam, przez co na mnie wpadł, gdy się gwałtownie zatrzymałam.

— Nie dogadujecie się? — dopytywał ostrożnie, a ja odwróciłam się twarzą do niego. Nie wiedział, kiedy przestać...

— Mój zmarły brat — żachnęłam się, zaciskając dłonie w pięści, przez co poczułam, jak paznokcie wbijają mi się w skórę.

Nastolatek pobladł, a ja tylko modliłam się, żeby mi tam nie zemdlał. Jeszcze tylko tego by mi brakowało. Zdecydowanie miałam dość wrażeń jak na jeden dzień, a była dopiero piąta rano.

— Och... Tak mi przykro. Przepraszam...

— Nie przepraszaj. Nie masz za co — mruknęłam, wycierając poliki, po których płynęły łzy.

— Obiecuje ci, że... — zaczął, na co gwałtownie mu przerwałam, kładąc dłonie na jego ramionach, co skutecznie go zahamowało.

— Proszę, nic mi nie obiecuj. Żadnych przeklętych obietnic.

— Ale... — Wyglądał na zdezorientowanego.

— Nie komplikuj czegoś, co jest już wystarczająco skomplikowane, okej? — zapytałam, uparcie patrząc w brązowe oczy chłopaka.

— Okej.

Przymknęłam na chwilę oczy, ciesząc się, że chociaż to mamy wyjaśnione. Po chwili dopiero się zreflektowałam i opuściłam ręce wzdłuż mojego ciała, a gdy to zrobiłam Keith, wybijając mnie kompletnie z rytmu, przygarnął mnie w typowo niedźwiedzim uścisku. Przez chwilę zaskoczona stałam w bezruchu, po czym niepewnie objęłam go w pasie.

Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że od początku tej dziwnej rozmowy na balkonie czekałam właśnie na to. Na to, że takim przytualsem zabierze ode mnie cząstkę tego, co mnie wręcz przygniatało, tego całego cierpienia i zastąpi go chwilą beztroski.

***

*„For the hopeless", „Tomorrow will be better", „Or not" – „Dla beznadziejnych", „Jutro będzie lepiej", „Albo nie". 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top