38. Wszystko, co w mojej mocy
Dee
Dzisiaj był dwudziesty lipca 2024 roku. Dzień, po którym może nic wielkiego się nie stanie, ale zarazem dzień, który sprawi, że zamiast Morgan będę nazywała się Morgenstern. Inicjały w dalszym ciągu będą takie same, ale nazwisko inne.
Większość osób mówiła, że bajka kończyła się po ślubie, ale miałam nadzieję, że w naszym przypadku tak nie będzie. Że nadal będziemy się tak samo do siebie odnosić, a jedyne co się zmieni to to, że oboje będziemy nosić obrączki na serdecznych palcach lewych dłoni.
Leah właśnie zasunęła zamek w mojej sukni ślubnej i musiałam przyznać, że dziwnie czułam się ubrana cała na biało... W pokoju była jeszcze mama, Karen i Aubrey, a ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleje z wrażenia.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, co kompletnie mi się nie udało... Ręce w dalszym ciągu mi drżały i nadal było mi słabo. Jeszcze do tego było mi niedobrze.
— Kochanie, dobrze się czujesz? — zatroskała się mama Keitha, która była naprawdę kochaną kobietą.
Pokręciłam przecząco głową, łapiąc rękami blat biurka, gdy świat zawirował mi przed oczami. Cholera jasna, Dee musisz wziąć się w garść, pomyślałam, a chwilę później poczułam, jak Bre wczepia mi welon we włosy.
— Chyba mi niedobrze — mruknęłam pod nosem.
— Tylko się na mnie nie porzygaj. Chociaż lepiej wal teraz, niż później przy wszystkich — odezwała się spięta Leah, a ja miałam wrażenie, że dziewczyna stresuje się tak samo, jak ja.
Ale co się dziwić. Była moją świadkową. Najpierw miała być nią Aubrey, ale wtedy nie miałabym wziąć kogo jako świadka, dlatego chłopak wziął Trevora. Keith śmiał się, że Bre będzie pierwsza chrzestną w zamian za to...
— Chyba muszę wyjść — powiedziała mama, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi, które chwilę później za nią trzasnęły. Wzięłam głęboki oddech, wypuszczając ze świstem powietrze ustami. Chyba jeszcze w życiu nie byłam aż tak zestresowana, jak właśnie w dzień własnego ślubu.
Do tego jeszcze mama... Na początku sądziłam, że jej w ogóle nie będzie, bo była na odwyku, ale jednak jest i boję się, że nie wytrzyma. To było wesele. Pełno wódki, wina, drinków i nie wiadomo czego jeszcze. Tata był tam miesiąc przed nią, ale może właśnie dlatego nie wiedziałam, o które z nich miałam się martwić bardziej.
Mama, która była cieniem samej siebie i cały czas walczyła ze sobą. Rude włosy, które nie miały w sobie tego blasku, który pamiętałam z dzieciństwa. Bez życia w oczach, zamiast którego był strach. Tata, który z kolei przez ostatnie kilka miesięcy nie ruszał alkoholu. Oboje wrzuceni w środek wesela, które nie będzie bezalkoholowe... Bałam się, że któreś z nich nie wytrzyma, ale chociaż w trójkę mieliśmy być dzisiaj abstynentami.
— Słońce, nie przejmuj się. Będzie dobrze, a Kasia i Bob siedzą przy nas. Ich zostaw nam i się nie martw, dobrze? — zapytała Karen, patrząc na mnie z troską.
— Jakbym potrafiła przestać się martwić — mruknęłam pod nosem, przymykając na chwilę powieki.
— Wiesz, że jeśli nie chcesz — zaczęła Leah, której pełne życia i stresu zielone tęczówki pojawiły się tuż przed moimi lazurowymi.
— Leah, to nie tak, że nie chcę. Chcę, ale tak cholernie się stresuję. A jak coś źle zrobię. Jak zapomnę, co miałam powiedzieć, jak coś się stanie? — Patrzyłam na nią przerażonym wzrokiem.
Dziewczyna przytuliła mnie, a ja przez moment poczułam się tak, jakby to ona była tą starszą i mądrzejszą, a nie ja. Westchnęłam, po czym wzięłam głęboki wdech, czując jej perfumy, które niesamowicie ładnie pachniały. Mama kiedyś miała podobne...
— Wszystko będzie dobrze. — Odsunęła się ode mnie na wyciągnięcie ramion. — Ale pamiętaj, masz jeszcze czas, żeby zrezygnować. — Popatrzyłam na nią z miną mówiącą mniej więcej: „chyba oszalałaś". — Wiem, że tego nie zrobisz. Za bardzo go kochasz.
— Kocham cię — odezwałam się do siostry, która uśmiechnęła się do mnie szczerze.
K zawsze powtarzał, że mamy identyczne uśmiechy. Takie, które sprawiają, że jaśniejemy, od których nie da się oderwać wzroku, ale ja nigdy mu nie wierzyłam. Wątpiłam, że wyglądałam aż tak dobrze, jak Leah, gdy się uśmiechała. Ona była ideałem kobiety. Piękna, mądra i utalentowana.
— Jeszcze trochę i nie będziesz mi tego mówiła, ale też cię kocham, siostrzyczko.
— Zawsze będę. — Puściłam jej perskie oczko, przez co wszystkie się zaśmiałyśmy. Nigdy nie umiałam tego robić, a gdy już zrobiłam, wyglądałam jak jakaś upośledzona foka.
— Moje drogie, już chyba czas. Keith tam korzenie zapuści — odezwała się Aubrey, która pilnowała czasu.
— Kocha to poczeka.
Czasami zastanawiałam się po czyjej stronie stała Karen. Po mojej, czy po Keitha, bo nie potrafiłam jej rozgryźć. Niesamowita kobieta.
— Czekał już chyba wystarczająco długo — powiedziałam, wstając ze swojego miejsca.
— Sześć lat dał radę, to te kilka minut go nie zbawi — dorzuciła Leah swoje trzy grosze.
— W zasadzie to osiem — mruknęłam pod nosem. Chyba ten rodzaj stresu na mnie dobrze nie wpływał...
— Co? — odezwały się wszystkie trzy wyjątkowo zgodnie. A mogłam siedzieć cicho.
— No bo pamiętasz, jak byłyśmy w 2015 na koncercie byłyśmy? — Spojrzałam na Lee, która na moment zmarszczyła brwi.
— No tak. Nadal nie wiem jakim cudem udało mi się ciebie na to wyciągnąć. — Wzruszyła ramionami, po czym zaskoczyła. — To dlatego tak na ciebie na tym koncercie później patrzył. On cię, cholera, pamiętał.
Wszystkie wpatrywały się we mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić. Boże kochany, nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, tak samo, jak nie lubiłam rodzinnych imprez. To będzie długi dzień...
A mogliśmy wziąć szybki ślub w Vegas.
***
Nic nie pamiętałam ze ślubu. Jedynym, na czym mogłam się skupić, były słowa przysięgi, których i tak w większości już nie pamiętałam. Dobrze, że byli kamerzyści, bo inaczej zamiast najpiękniejszego dnia w moim życiu miałabym w głowie czarną ziejącą pustkę i stres, którego chyba w życiu nie zapomnę.
Byłam tak roztrzęsiona, że jedynym, na czym mogłam się skupić, był Keith, a ku gwoli ścisłości jego oczy. Jak to dobrze, że ktoś genialny wymyślił soczewki, dzięki którym nie musiałam mieć na nosie okularów. Chociaż przez ostatnie kilka lat moja wada zmalała i tak jeszcze musiałam nosić szkła.
Teraz staliśmy na środku sali i oczy wszystkich gości były skierowane na nas. Czekaliśmy, aż Leah zacznie grać, abyśmy mogli rozpocząć swój pierwszy taniec. Miałam tylko nadzieję, że się nie podepczemy, bo siara by była.
W końcu rozbrzmiały pierwsze takty piosenki „Photograph" Eda Sheerana granej wyjątkowo na pianinie. Zarzuciłam ręce na ramiona mego męża, a jego duże dłonie znalazły się na moich biodrach. Niedługo później do melodii dołączył niesamowity głos mojej siostry, a ja na chwilę zapomniałam o tych wszystkich ludziach. To był nasz moment.
Przekrzywiłam lekko głowę i wpatrywałam się z uśmiechem w Keitha, który też był wyjątkowo szczęśliwy. W pewnym momencie nachylił się do mojego ucha, po czym razem z Leah wyśpiewał jeden wers. Wers, od którego łza zakręciła się w moim oku:
„You won't ever be alone"*
W mojej głowie od razu pojawiły się fragment przysięgi mężczyzny „Będę przy tobie każdego dnia, nawet wtedy, kiedy mnie nie będzie. Będę cię przytulał i robił wszystko, co w mojej mocy, żebyś była szczęśliwa. Żebyś nie zapomniała siebie, bo to ty jesteś moim domem, a z tobą u mego boku wszystko jest prostsze..."
— Żałuję, że go tu nie ma — powiedziałam, patrząc prosto w oczy Keitha.
— Jest tu. Jest w twoim sercu i jestem pewien, że byłby z ciebie bardzo dumny, bo jesteś niesamowitą kobietą. Wiem, że za nim tęsknisz, ale dzisiejsza noc jest nasza. Gabriel zawsze będzie przy tobie tak, jak ja.
— Dziękuję — odezwałam się, czując łzy w oczach.
— Nie płacz, bo dziewczyny cię zabiją.
— Postaram się. — Uśmiechnęłam się szeroko.
Chyba odkąd pierwszy raz z nim rozmawiałam, czułam coś do niego. Czułam, że mogłam mu zaufać, co w końcu po wielu trudach i z jego pomocą zrobiłam. On był moją ostoją. Był kimś, z kim mogłabym zrobić wszystko. Wiedziałam, że jeśli straciłabym wszystko oprócz niego, to nie straciłabym nic. Bo to on był tym, co napędzało mnie do działania.
— A teraz obrót.
Puścił mi perskie oczko, a chwilę później zakręciłam się wokół własnej osi, czując, jak materiał sukni dostosowywał się do moich ruchów, lekko sunąc po drewnianej podłodze sali.
Keith
Patrzyłem na nią i nie mogłem oderwać wzroku. Wyglądała cudownie, a wokół niej roztaczało się niesamowicie dużo szczęścia. Była taka piękna, gdy się uśmiechała, a teraz robiła to non stop.
— Kochanie — odezwała się, łącząc swoje dłonie na moim karku — chyba muszę ci coś powiedzieć — przyznała, a ja zmarszczyłem brwi.
— Nikogo nie zabiłaś ani nic? — zapytałem, mając nadzieję, że ta nowina nie zwali mnie z nóg w czasie naszego pierwszego tańca.
— Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? — Spojrzała na mnie zaskoczona, na co wzruszyłem ramionami. Kto wiedział, co siedziało w jej główce?
— Więc, co się stało? — Patrzyłem na nią uważnie. Dee mimo obcasów i tak była ode mnie niższa, przez co musiała zadzierać delikatnie głowę.
— No więc... — Zacisnęła na chwilę usta, po czym wyrzuciła z siebie cicho, ale z prędkością karabinu maszynowego. — Jestem w ciąży.
Najpierw patrzyłem na nią, jakby nic się nie stało, po czym dotarł do mnie sens tych słów, które ułożyły się w zdanie. Wytrzeszczyłem oczy, patrząc na moją żonę i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, a to, że wpatrywało się w nas tyle osób, wcale mi nie pomagało.
— Będę tatą? — dopytywałem, zaskoczony.
Delilah lekko skinęła głową, a ja poczułem łzy w oczach. Łzy szczęścia. Na moje usta wpełzł uśmiech, a ja nie posiadałem się z radości. To były chyba najlepsze wieści, jakich mogłem się spodziewać. Miałem zostać ojcem w wieku dwudziestu sześciu lat.
Cholera, będę ojcem!, miałem ochotę krzyczeć. Cudem się przed tym powstrzymałem.
Położyłem dłonie na policzkach Dee i pochyliłem się nad nią, całując ją. Nie obchodziło mnie to, że mieliśmy tańczyć. Wytańczyć to my się jeszcze zdążymy. Mieliśmy całe życie przed sobą i niejeden wspólny taniec. A ojcem po raz pierwszy można zostać tylko raz. Usłyszałem, jak zgromadzeni biją brawa i dopiero wtedy zorientowałem się, że piosenka właśnie się skończyła.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę — powiedziałem z uśmiechem na ustach, gdy tylko się od siebie oderwaliśmy. — Czemu wcześniej mi nie powiedziałaś? — Zmarszczyłem brwi.
— Nie byłam pewna, a dopiero wczoraj byłam u lekarza. A do dzisiaj się z tobą nie widziałam.
Przytuliłem ją, zastanawiając się, czy ten dzień mógł być jeszcze lepszy.
— A co z nocą poślubą? — zorientowałem się, gdy szliśmy do naszego stolika.
— Będzie. — Uśmiechnęła się, przygryzając lekko dolną wargę.
— No ja myślę. — Objąłem ją ramieniem i pocałowałem w skroń.
***
Ludzie ewidentnie dobrze się bawili, co było nam na rękę. Przy naszym stole oczywiście oprócz nas siedzieli jeszcze świadkowie i ich osoby towarzyszące i Bre, której nie chcieliśmy zostawiać samej.
Niby wszyscy zebrani byli samą rodziną, ale chciałem, żeby moja siostra siedziała przy mnie w dzień mojego wesela, więc takim oto sposobem siedzieliśmy tu w osiem osób.
— Dziewczyny, muszę iść do łazienki — odezwała się w pewnym momencie Delilah, na co zmarszczyłem brwi.
— Wszystkie idziecie? — zapytałem zdezorientowany.
— No sama sobie z tą kiecą nie poradzę, kochanie. — Zaśmiała się, na co posłałem jej dwuznaczny uśmiech, przez co trzepnęła mnie w ramię i chyba dopiero wtedy wszyscy zrozumieli aluzję, bo zaczęli się chichrać.
— Trevor, proszę cię, nie upij mi go. Nie chcę mieć zwłok, zamiast faceta w nocy.
— Ooo... Dzieci dopiero po ślubie, więc zabezpieczać się nie musicie — powiedział lekko wstawiony Irlandczyk.
Dee
Spojrzeliśmy z Keithem na siebie i lekko się uśmiechnęliśmy.
— Stary, nie gadaj. Kochana, wybacz, ale za to wypić trzeba. Mój kumpel będzie ojcem.
Muzyk zaczął napełniać kieliszki, rozpoczynając od tego należącego do pana młodego. Dojechał do mnie i zawahał się na chwilę.
— Nie możesz, nie? — zapytał, na co pokręciłam głową. W zamian wlał mi w szklankę jakiegoś soku, który z nimi wypiłam.
Niedługo później szłyśmy z dziewczynami do łazienki, gdy jakiś facet, którego pierwszy raz w życiu na oczy widziałam, zawzięcie gestykulował, trzymając kieliszek w dłoni, z którego zawartość w pewnym momencie uciekła ze szkła, spadając wprost na sukienkę Leah, w kolorze pudrowego różu. Mężczyzna przeraził się stratą, a dziewczyna się zdenerwowała, więc czym prędzej ją pośpieszyłam, nie chcąc wszczynać awantury na swoim własnym weselu.
Facet wykrzyknął za nami przeprosiny, a Leah zwyzywała go pod nosem, stwierdzając, że nigdy gościa nie lubiła.
— Kto to był? — zapytałam, gdy dziewczyny pomagały mi z sukienką. — Cholera jasna, kto to wymyślił? Przecież jakby ktoś dostał rozwolnienia, to za nic by nie zdążył usiąść na kiblu — warknęłam, czując, jak mój pęcherz zaczynał się buntować.
— A kiedyś w takich na co dzień chodzili — odezwała się Aubrey.
— Przekichane — skwitowałam, po czym spojrzałam pytająco na moją siostrę.
— Ciotki Maryśki syn. Nie kojarzysz? On zawsze szukał kłopotów — wyjaśniła, a ja doznałam nagłego olśnienia.
— Aaa... Już wiem. Paweł? — zapytałam, na co mruknęła potakująco w odpowiedzi i pomogła mi wstać.
Przez cały wieczór kilkanaście razy mało się nie zabiłam o tę kieckę. Nikt mi jej nie zdeptał, nikt nie naruszył jej struktury, tylko oczywiście ja sama musiałam zaczepiać o nią butami i musiała plątać mi się między nogami. Rzadko chodziłam w sukienkach, a w sukni to był mój pierwszy raz, nawet mogłabym powiedzieć, że niezapomniany.
Z pewnością był to najpiękniejszy dzień w moim życiu, mimo kilku wpadek i kilku konfliktów było idealnie. W końcu nikt nie powiedział, że żeby było pięknie, musi być nieskazitelnie, bo to te wszystkie niedoskonałości, mimo dopiętego planu, tworzyły ten dzień naprawdę wspaniałym.
Ja z kolei mogłam być pewna dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, że będę musiała przyzwyczaić się do nowego nazwiska, które też dobrze współgrało z imionami. Delilah Ella Morgenstern.
Po drugie miałam przy swoim boku wspaniałego faceta, który patrzył na mnie tak, jakby chciał uchronić mnie przed złem całego świata. Nikt nigdy wcześniej nie patrzył na mnie z taką czułością i miłością, a ja wiedziałam, że będę zakochiwała się w nim z dnia na dzień coraz bardziej i bardziej, mimo że niektórzy twierdzili, że tak się nie dało.
Wiedziałam, że przy nim będę szczęśliwa, bo to z nim poradziłam sobie z największą stratą w całym moim życiu. Nadal dwudziesty pierwszy grudnia był dla mnie datą wywołującą we mnie smutek, żal i łzy, ale teraz miałam przy sobie osobę, która mnie wspierała.
Nie wiedziałam, czy będziemy ze sobą do końca życia, ale wiedziałam, że dopóki z nim będę, wszystko będzie inne, prostsze i z wszystkim sobie poradzę, bo będę miała dla kogo walczyć. Chociaż teraz zamiast jednej osoby, będą dwie.
On naprawdę stał się moją jutrzenką**. Dzięki niemu moje słońce wreszcie wzeszło. To on to zapoczątkował i został moim światłem, które uparcie prowadziło mnie przez mrok, który czasem sama tworzyłam.
Gabriel miał rację, byłam gasnącą gwiazdą, ale Keith był jasnością, która sprawiła, że znowu zaświeciłam pełnią mej mocy.
***
*You won't ever be alone – nigdy nie będziesz sama.
** Keith ma na nazwisko Morgenstern, co oznacza jutrzenkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top