37. Wspomnienia

Dee

Usłyszałam, jak coś tupało, kręcąc się po domu, na co niechętnie otworzyłam oczy. Przetarłam twarz dłońmi, mając nadzieję, że to, chociaż trochę mnie rozbudzi. Ziewnęłam przeciągle i rozciągnęłam się, przez co kołdra zsunęła się z mojego ciała. Szybko naciągnęłam ją z powrotem, czując chłód poranka.

Może i nie było zimno, ale zawsze po śnie wolałam poleżeć pod ciepłą kołdrą, niż od razu wstawać. Zdecydowanie lubiłam ciepełko, ale i tak nie chciałam przeprowadzać się do innego miasta, w innym klimacie. Toronto to jednak był mój dom i o ile pojechać na wakacje w ciepłe strony było miło, o tyle nie wyobrażałam sobie zamieszkać gdzieś indziej.

— Co robisz? — Zmarszczyłam brwi, przyglądając się Keithowi, który kręcił się po pomieszczeniu.

Drgnął, słysząc mój głos, przez co byłam pewna, że sądził, że jeszcze śpię. Hipokryta. Okej, może lubiłam sobie pospać, ale przecież od czasu do czasu mogłam wcześniej się obudzić. Sięgnęłam po butelkę z wodą, stojącą obok łóżka i czując, jak bardzo byłam spragniona, napiłam się.

— Pakuję się. Czemu nie śpisz? — zapytał, spoglądając na mnie.

Przeczesałam dłońmi włosy, mając nadzieję, że to choć trochę je okiełzna, o czym mogłam pomarzyć. Może choć raz moje modły zostaną spełnione? Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, patrząc na mnie jak zwykle z tą zaskakującą czułością. Czym sobie na niego zasłużyłam? Zadawałam sobie to pytanie od pięciu lat i nadal nie znałam odpowiedzi.

— Przecież jutro jedziesz — zauważyłam, starając się pobudzić myślenie, co było niesamowicie ciężkie w kilka minut po przebudzeniu. — Nie śpię, bo się obudziłam, misiu. — Zaśmiałam się, na co pokręcił głową.

— Ty chyba nigdy nie dorośniesz. Masz prawie dwadzieścia siedem lat, a nadal trzymają się ciebie te same żarciki.

Podszedł do łóżka, siadając przy moim boku. Zwinęłam się, przez co mogłam położyć głowę na jego kolanach, które specjalnie złączył. Chociaż nie siedział rozwalony jak żaba na liściu. Chwyciłam jego prawą dłoń, której palcami zaczęłam się bawić, co jak ostatnio zauważyłam, niesamowicie mnie uspokajało.

— No wiesz, w młodym ciele młody duch, staruszku. Jesteś młodszy ode mnie, a coś ostatnio jesteś nadzwyczaj poważny — powiedziałam, podejrzliwie patrząc w jego ciemne oczy wpatrujące się we mnie.

Odchyliłam się, cudem chwytając okulary, które założyłam, dzięki czemu mogłam mu się bez oporów przyglądać. Ciemnobrązowe oczy jak zawsze, nadal lekko zaspane, przez co lewe oko było jeszcze bardziej leniwe niż zwykle. Uśmiechnęłam się, podziwiając go. Był zbyt przystojny...

— Wiesz czemu — mruknął pod nosem, niezadowolony z wizji przyszłości.

— Dwa tygodnie. Tylko dwa. Często dłużej byliśmy w dwóch różnych miejscach, więc to stosunkowo krótko — odezwałam się po chwili, starając się brzmieć optymistycznie. Chyba mi nie wyszło.

— Niby tak, ale to było kiedyś. Teraz tak dziwnie mi cię zostawić. Szczególnie że sama jedziesz do Polski. 

Westchnęłam, bo już wiedziałam, co go gryzło. Usiadłam na łóżku, mając twarz tak blisko jego. Położyłam dłonie na jego policzkach i w sumie nie obchodziło mnie to, że jeszcze zębów nie umyłam. Byliśmy ze sobą pięć cholernie pięknych lat, od dwóch byliśmy zaręczeni, a za rok mieliśmy być po ślubie. Przeżyliśmy nie jedno i raczej wątpiłam, że zostawiłby mnie przez to, że raz nie umyłam zębów.

— Teraz słuchasz mnie uważnie, Morgenstern — powiedziałam stanowczo, przez co delikatnie się uśmiechnął. — I nie szczerz się jak głupi do sera.

— Po prostu uwielbiam, jak jesteś taka stanowcza. — Puścił mi perskie oczko, a ja przez moment walczyłam z uśmiechem cisnącym się na moje usta.

— Nie podlizuj się, bo i tak nic nie ugrasz.

— Czemu? — zapytał zawiedziony, starając się zrobić smutną minkę, która w rezultacie była niesamowicie słodka, ale do smutku brakowało jej naprawdę wiele.

— Nieważne. Keith, nic się nie stanie, jak sama ich zaproszę. Nie będziemy później lecieć taki szmat drogi specjalnie, żeby zaprosić ich na ślub. Nie obrażą się, ja też nie. Ja mogę lecieć, mi to bez różnicy, bo pisać mogę wszędzie, ale ty masz trasę i ustalony grafik, więc nie histeryzuj mi tutaj. Poradzę sobie, ty też sobie poradzisz i spotkamy się w Paryżu.

— Chciałem poznać twoją rodzinę.

— I poznasz. Na ślubie. — Wzruszyłam ramionami. Przybliżyłam się do niego bardziej. — Jeszcze jakieś obiekcje masz? — zapytałam, co chwilę zezując na jego usta.

— Nie mam — mruknął cicho, prosto w moje wargi, które po chwili złączyły się z tymi należącymi do niego.

Objęłam ramionami jego szyję, siadając okrakiem na udach Keitha, którego ręce zatrzymały się na moim tyłku, lekko go ściskając. Zjechałam z pocałunkami, na szczękę, a następnie szyję mężczyzny, który jeździł swoimi wielkimi dłońmi od tyłka do ud i z powrotem. Przygryzłam lekko skórę na jego szyi, przez co mruknął coś niezrozumiałego.

— Kochanie — wyszeptał ochryple, po czym odchrząknął i dodał normalnym głosem. — Naprawdę muszę się spakować...

Odsunęłam się lekko od niego, patrząc prosto w jego oczy. Kiedyś to ja byłam mistrzynią niszczenia nastroju, teraz to on przejął tę funkcję. Równowaga musiała zostać zachowana...

— Nie możesz później? — zapytałam z nadzieją w głosie.

— Kiedy później? — Uniósł pytająco brew, a ja naprawdę nienawidziłam, kiedy miał rację.

Leciał z samego rana, więc jutro tego zrobić nie mógł, a dzisiaj wieczorem miała przyjść Bre... Westchnęłam i zeszłam z niego niechętnie, dając mu ostatniego całusa i udałam się do łazienki. Musiałam później zadzwonić do Leah i zapytać jak sobie radziła.

Moja młodsza siostrzyczka miała już cholerne dwadzieścia lat, a ja miałam wrażenie, że jeszcze wczoraj była słodką nastolatką, a nie seksowną panną, za którą ustawiał się sznureczek adoratorów. Leah była piękna i umiała idealnie podkreślić i wykorzystać swoje atuty.

Obecnie studiowała, w zasadzie zaczęła w październiku. Wybrała akademię muzyczną, mimo że z powodzeniem mogła zostać chirurgiem, jak mama, z wynikami, które miała na koniec szkoły. Stwierdziła, że chciała mieć wpływ na muzykę, że to właśnie w tej dziedzinie chciała zabłysnąć i byłam pewna, że jej się uda. Miała niesamowity głos, ale nawet gdy nie śpiewała, ciężko było oderwać od niej wzrok, gdy była na scenie i grała na pianinie. Wkładała to tyle emocji i tak bardzo przypominała wtedy Gabriela...

Wyszłam z jasnego pomieszczenia, kiedy tylko jako tako się ogarnęłam i poszłam nam zrobić śniadanie. Niedługo później zajadaliśmy kanapki, popijając je gorącą kawą.

— Dużo ci jeszcze zostało? — zapytałam, mając na myśli pakowanie. K na szczęście zrozumiał, o co mi chodziło.

— W takim tempie to jeszcze z godzina, jak nie dwie. A co? — Zmarszczył brwi, pociągając łyk z kubka.

— Do fotografa muszę skoczyć.

— Po co? — Patrzył na mnie pytająco, po czym wciągnął kawałek ogórka, który jeszcze trochę a by spadł.

— Zdjęcia muszę wywołać. Nie mówiłam ci? — zdziwiłam się. Komuś na pewno mówiłam, tylko, cholercia, nie pamiętałam komu.

— Nie... A nie sorry, mówiłaś — zreflektował się, na co kiwnęłam głową. 

***

Od godziny siedzieliśmy w sypialni na podłodze, patrząc na porozrzucane nasze zdjęcia. Było ich więcej, niż się spodziewałam, a każde miało swoją unikatową historię. Niestety nie wszystkie nadawały się do użytku publicznego. Mimo to i tak mieliśmy dużo frajdy przy wybieraniu, a czekało nas go jeszcze trochę.

— Ej, pamiętasz to? — zapytałam, pokazując mu fotografię.

Na zdjęciu K miał niewyraźną i zrezygnowaną minę, a ja stałam z uśmiechem, kręcąc głową, przez co wyszłam rozmazana. Zdjęcie zrobiła Bre, która wtedy akurat wpadła do brata.

— Nadal pamiętam ten smród. — Zaśmiałam się, a mężczyzna mi zawtórował.

— Teraz to jest zabawne. Wtedy takie nie było.

Faktycznie. Wtedy to było okropne. Keitha wtedy nie było w domu przez dwa miesiące.

„Weszliśmy w trójkę do mieszkania piosenkarza i od progu uderzył w nas niemiły zapach, przez który zachciało mi się wymiotować. Ścisnęłam nos palcami, nie mogąc znieść tego wszechogarniającego smrodu.

— Zdechło tu coś? — zapytałam niewyraźnie, czując, jak moje oczy powoli zaczynały łzawić.

— Niby co? — odezwał się oburzony K.

— A ja wiem, co ty tu hodowałeś? — Wzruszyłam ramionami.

— Mam nadzieję, że nic, ale śmierdzi okropnie — mruknęła Aubrey, która starała się wszelkimi możliwymi sposobami nie dopuścić do siebie tego zapachu, co wcale nie było takie proste.

— Cholera, katar mam, a i tak to czuje — bąknął pod nosem właściciel mieszkania.

— Kurwa, ciesz się —  prychnęłam, a Keith chyba dopiero wtedy zorientował się, że przez wadę wzroku moje zmysły są wyczulone, przez co zapachy również odbierałam nieco intensywniej. — Idziemy na poszukiwania — zarządziłam, a rodzeństwo chętnie na to przystało.

Weszłam do łazienki, w której od razu otworzyłam okno. W mieszkaniu niby miało być posprzątane. Znaczy, chłopak zarzekał się, że sprzątał. Nawet wypytywałam go o wszystko, gdy odwoziłam go na lotnisko. Pytałam chyba o wszystko, więc nic nie miało prawa tak tu śmierdzieć...

— Okna pootwierajcie! — krzyknęłam w głąb domu.

Nic nie znalazłszy w łazience, wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do kuchni. Przeszłam przez próg i aż mnie cofnęło. Myślałam, że przyzwyczaiłam się do wszechobecnego smrodu, ale nie spodziewałam się, że tak szybko trafię na epicentrum, w którym waliło gorzej, niż kiedykolwiek bym przypuszczała. To chyba był najgorszy odór, jaki w życiu czułam.

Łapiąc się za nos, szybko podeszłam do okna, które otworzyłam, a dzięki temu, że nie zamknęłam drzwi w łazience, zrobił się mały przeciąg. Z zatkanym nosem zaczęłam przeszukiwać szafki, aż w końcu zajrzałam do tej pod zlewem. Czułam, że jeszcze trochę i zacznę płakać.

Szybko zamknęłam szafkę i wyszłam z pomieszczenia. To nie na mój zmysł powonienia.

— Keith! — zawołałam, a chwilę później wraz a Bre pojawili się tuż przede mną.

— Wszędzie czysto — powiedział, a ja oparłam dłonie na biodrach ,przekręcając lekko głowę w prawo. Dlaczego ja miałam to szczęście i musiałam znaleźć przyczynę tego nieprzyjemnego zapachu?

— Jesteś niesamowity i powiem ci, posprzątałeś idealnie. Wszystko pozmywane, poodkurzane i gdyby nie czas, to by tu lśniło. Tylko czy aby na pewno jesteś pewien, że zrobiłeś wszystko, o czym ci mówiłam? — zapytałam, a na moich ustach igrał malutki uśmieszek.

— No tak... Chyba. Prawdopodobnie? — odezwał się niepewnie, a ja miałam ochotę zacząć się śmiać.

— A pamiętasz, co ci napisałam wieczorem, o czym wcześniej zapomniałam? Przypominałam ci później kilka razy... Ale późnej już o to nie pytałam.

— Pierdolisz. — Patrzył na mnie z niedowierzaniem i zrezygnowaniem, a ja pokręciłam z uśmiechem głową. — No wiedziałem, że o czymś zapomniałem, ale czemu, cholera, o śmieciach?

Może i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że w śmieciach Keitha było wszystko. Jedzenie, puszki, papierki. Co kto chciał... Oczywiście jedzenie przeterminowane i teraz leżało ono tam dodatkowe dwa miesiące w trakcie lata, podczas których klimatyzacja nie była używana..."

— Kochanie, a to pamiętasz? — Podał mi zdjęcie, na którego widok nabrałam powietrza do płuc.

— Skąd ono się tu wzięło? — zapytałam podejrzliwie, na co K spojrzał na mnie z miną niewiniątka. — Coś jeszcze dorzuciłeś do tego folderu? — dopytywałam, na co wzruszył ramionami.

— Kto wie — powiedział z uśmiechem.

Patrzyłam przez chwilę na fotografię, w której byłam cała w śniegu, a obok mnie stał Keith z uśmiechem w kurtce, podczas gdy ja byłam tam tylko w sukience. To właśnie chłopak zrobił to zdjęcie i to były nasze pierwsze wspólne święta.

„K tak jak powiedział, zabrał mnie na świąteczną kolację u jego rodziców. To, że nie chciałam na nią iść, było niedopowiedzeniem roku, tyle że chłopak zagroził mi, że jak nie pójdę dobrowolnie, to wsadzi mnie siłą do samochodu tak, jak stałam, czyli w papciach i piżamie złożonej z dresów i za dużej koszulki.

W takim stroju raczej nie zrobiłabym na nikim dobrego pierwszego wrażenia i pewnie to był powód, dla którego od godziny zajmowałam łazienkę i starałam się doprowadzić do porządku.

Chyba opłaciło się tyle szykować, żeby zobaczyć minę Keitha. Co trochę makijażu, sukienka i buty na obcasie mogą zrobić z człowiekiem. Eh... Miałam na sobie białą koszulkę z opuszczonymi rękawami, w których było widać moje ramiona i rozkloszowaną bordową spódniczkę, sięgającą trochę przed kolano.

— Wyglądasz wspaniale.

Uśmiechnął się do mnie i wtedy jeszcze nie wiedziałam, co wydarzy się kilka godzin później...

Kolacja była, jak dla mnie troszeczkę niezręczna, chociaż miałam wrażenie, że wszyscy inni niesamowicie dobrze się bawili. Jedliśmy indyka, śmialiśmy się i ogólnie było niby fajnie. Niby, bo jednak czułam, jak kuzynki chłopaka czy nawet rodzice co chwilę na mnie spoglądali.

Starałam się uśmiechać i zachowywać przyzwoicie, ale to Leah lepiej odnajdowała się w tej sytuacji. Nigdy nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich, gorzej było z ich utrzymaniem, ale to nie było istotne.

Tak bardzo chciałam się w tym wszystkim odnaleźć, ale nie potrafiłam. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz mieliśmy takie beztroskie święta, pełne radości i miłości. Niby co roku jeździłyśmy z Lee do rodziców, ale to nie były prawdziwe święta. W ten dzień po prostu byliśmy dla siebie mili, ale nic więcej. Nawet nie tyle mili, ile po prostu staraliśmy się nie kłócić...

— Co jest? — szepnął mi do ucha, siedzący po mojej prawej stronie Keith.

— Nic... Po prostu Leah jest taka szczęśliwa. Nawet nie wiesz jakim szczęściarzem jesteś, że ich masz — odpowiedziałam, przenosząc wzrok z mojej młodszej siostry na chłopaka.

— Wiem, kochanie. — Pocałował mnie w skroń, splatając palce naszych dłoni razem.

Chłopak był taki szczęśliwy po rozmowie z tatą, że aż miałam go normalnie dosyć. Nie dość, że nie było go tyle czasu, bo poszedł z tatą na spacer i nie było ich naprawdę długo, to jeszcze chyba usilnie starał się mnie zdenerwować.

— Ogarnij się — zbeształam go, gdy przyłożył mi jeszcze nierozgrzane dłonie do szyi.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że jeszcze się nie rozebrał. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego przez chwilę.

— Buty zdejmij, bo będziesz sprzątał — zagroziłam mu, nie rozumiejąc, po kiego grzyba stał w buciorach w domu.

— Ah tak? 

Właśnie wtedy poczułam, jak moje nogi odrywają się od ziemi, a Keith szybkim krokiem zmierza ze mną w stronę drzwi wyjściowych.

— Co ty robisz? Postaw mnie, zimno jest — warknęłam na niego, gdy opuściliśmy dom.

Nie zdążyłam się obejrzeć, a leżałam w zaspie. Wytrzeszczyłam oczy, nie rozumiejąc tego, czemu to zrobił. Zresztą to nie miało znaczenia, bo i tak przez resztę wieczoru, byłam na niego wściekła jak osa.

Siedzieliśmy na kanapie, ja owinięta w koc i trzęsąca się nadal z zimna. Chłopak tuż obok mnie nachylił się, żeby mnie pocałować, bo niby jemioła. Nie miałam pojęcia, że jego mama stoi tuż za nami, gdy warknęłam na niego:

— W dupę ci tę jemiołę wsadzę, jak się ode mnie nie odpierwiastkujesz ty amebo umysłowa.

Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam jej śmiech."

Pierwsze wrażenie o rodzicach Keitha było dziwne, bo z jednej strony byli mili, ale tak dziwnie na mnie patrzyli, szczególnie po tym, co usłyszała Karen. Ale to nie moja wina, że aż tak mnie zdenerwował. Najdziwniejsze jest to, że po dziś dzień nie mam pojęcia, po jakiego grzyba, on wrzucił mnie w tę zaspę. Wtedy Karen stwierdziła, że będę idealną partnerką dla jej syna i może miała rację?

— Spójrz na to. — Usłyszałam śmiech Keitha, przez co z ciekawością przejęłam kolejną fotografię.

— Jaja sobie ze mnie robisz? — zapytałam, gdy spojrzałam na zdjęcie. — Kiedy je zrobiłeś?

— Zaraz po tym, jak cię wyciągnąłem. — Wzruszył ramionami. — A to jak już byliśmy w domku.

Fotografia została zrobiona dwa dni po naszych zaręczynach. Byliśmy w górach i wpadliśmy na genialny pomysł, żeby na początku listopada popływać kajakami po jeziorze, co dobrze się nie skończyło... Kilka dni wcześniej też pływaliśmy, tylko wtedy K nie wpadł na tak głupi pomysł... Oboje na zdjęciu byliśmy mokrzy i trzęśliśmy się z zimna, przez co było trochę rozmazane.

Drugie z kolei przedstawiało mnie owiniętą w koc, gdy piłam herbatę z kubka z narysowaną na nim gwiazdką.

— Wiesz, na większości tych zdjęć to ja jestem poszkodowana, a na reszcie robimy sobie zwykłe selfie w jakiś ładnych miejscach. Coś tu jest chyba nie tak, nie sądzisz? — zapytałam retorycznie.

— To akurat nie była moja wina. — Wskazał na zdjęcie, które trzymałam.

— To akurat była twoja wina — powiedziałam pewnie.

„Płynęliśmy kajakiem już dobre pół godziny, a ja czułam, że jak nie rozprostuję nóg, to coś mi strzeli w kolanie. Wstałam więc z siedzenia i właśnie wtedy Keith wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów, na których zawsze musiałam ucierpieć.

Chłopak zakołysał kajakiem, przez co, mimo że starałam się złapać równowagę i tak wpadłam do wody. Gdyby nie ciężka kurtka, która na dodatek dostała wody, przez co nabrała jeszcze większej wagi, może i udałoby mi się utrzymać na powierzchni.

Mistrzynią w pływaniu nigdy nie byłam, ale jakieś tam podstawy miałam, żeby umieć utrzymać się na powierzchni, tyle że nie z kurtką i nie w momencie, kiedy zimno przenikało mnie do szpiku kości.

Keith niczym bohater rzucił mi się na ratunek i tylko dlatego chyba nie utonęłam, po czym wciągnął mnie z powrotem na kajak. Gdy dobiliśmy do brzegu, oboje byliśmy przemarznięci, a jeszcze kawałek marszu czekał nas do dotarcia do domku..."

— No dobra, to była moja wina — przyznał i jego szczęście, że to zrobił.

— Przez ciebie mało anginy nie miałam — powiedziałam niezadowolona, na co mnie przytulił.

— Ale będzie o czym dzieciom opowiadać — zauważył, a ja nie mogłam powstrzymać się przed kąśliwą uwagą.

— Już sobie to wyobrażam. Siedzisz ty, kilkoro twoich potomków i w pewnym momencie wchodzę ja, a ty mówisz „Drogie dzieci, kilka dni po zaręczynach chciałem ją utopić, ale wiecie, nie udało się, więc próbowałem dalej. Patrzcie, cholera nadal się nieźle trzyma, przez co na szczęście mam was i muszę się z nią dalej użerać. A mama powtarzała, że złego diabli nie biorą. Nie słuchałem.".

Oboje się roześmialiśmy i to chyba był jeden z najlepszych dni, jakie wspólnie przeżyliśmy.

— Jakby się postarał, to z tych zdjęć niezła historia by wyszła — odezwał się Keith.

— Może kiedyś coś napiszemy, kto wie... Ale kto by chciał czytać twoje nieudane próby pozbycia się mnie. — Zaśmiałam się, wybierając ostatnie zdjęcie, które przyczepiłam do sznureczka. — A teraz jakoś to zawieś na tej ścianie.

Szybko wyszłam z pomieszczenia, kierując się do kuchni. Słyszałam, jak K coś przeklął, i żeby mu jeszcze dopiec, krzyknęłam przez ramię.

— Powodzenia, kochanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top