33. Szczerość
Dee
Cały następny dzień ignorowałam natrętnie dzwoniącego Keitha, chcąc w pełni oddać się ostatnim przygotowaniom do świąt. On był pierwszą osobą, przez którą postanowiłam wyłączyć telefon, który zaczynał już doprowadzać mnie do szewskiej pasji.
Leah widziała, że coś jest nie tak i prawdopodobnie nawet wiedziała co. Kto by się spodziewał? Zdawałam sobie sprawę, że mogłabym z nią porozmawiać, ale nie chciałam. Najpierw sama musiałam to przeanalizować, co wcale nie było takie proste, szczególnie że nadal miałam w głowie to, co mówił ostatnim razem, gdy posprzeczaliśmy się o Lucy.
Wtedy wręcz obiecał mi, że się z nią więcej nie spotka, a jeśli już, to mnie o tym poinformuje. Właśnie dlatego nienawidziłam obietnic, szczególnie tych składanych przez bliskie osoby, bo to one, gdy zostały złamane, bolały najbardziej.
Właśnie wróciłyśmy z Wigilii u rodziców i jak co roku, zmyłyśmy się najszybciej, jak to było możliwe. Nasze więzy rodzinne raczej nie były zbyt mocne i nie potrzebowaliśmy siebie nawzajem jakoś specjalnie do życia. I tak się cieszyłam, że pozwolili mi zostać opiekunem nastolatki, co było prawdziwym, wigilijnym cudem.
Pamiętałam jak w ten dzień, gdy skończyłam szesnaście lat, dałam im papiery do podpisania. Wtedy to Jocelyne miała się nami opiekować, bo obie byłyśmy zbyt młode. Czasem nadal przed oczami stawały mi sceny z tamtego wieczora, które do przyjemnych nie należały, ale to właśnie dzięki nim się zgodzili.
To był ten jeden raz, kiedy mama straciła kontrolę, nie będąc pod wpływem alkoholu. Krzyczała bez żadnego powodu i dopiero po Wigilii, w trackie której wszyscy czuli się jak na skazaniu, zrozumiała, co się stało. Zrozumiała, że to zaszło za daleko i stwierdziła, że to nie może się powtórzyć. Tyle że nie miała tyle siły i woli walki w sobie, żeby z tym walczyć, więc przystała na propozycję Joce. Cały czas pamiętam te wszystkie wyzwiska, ale to w gruncie rzeczy był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Dzień, w którym wyrwałam się z tej popieprzonej rodziny i w końcu odbiłam się od dna. Odżyłam. Dzień wyzwolenia.
— Odgrzejesz pierogi? — zapytała Leah, wchodząc do kuchni, w której stałam w bezruchu od dobrych kilku minut.
— Jasne. Dawaj patelnie — przystałam na tę propozycję bez protestów. Jeżeli chodziło o to danie, zawsze byłam na tak.
Dwudziesty czwarty grudnia był chyba moim ulubionym dniem w roku. Uwielbiałam obchodzić święta pełne polskich tradycji i potraw, a nie tych kanadyjskich. Może i w połowie byłam kanadyjką, ale zdecydowanie bardziej przemawiały do mnie właśnie polskie dania i celebrowanie narodzin Chrystusa.
Nie wyobrażałam sobie, jak Kanadyjczycy mogli nie mieć Wigilii, a prezenty otwierać dopiero w Boże Narodzenie. Może przez to było im wygodniej? Pewnie, gdybym nie znała polskich tradycji, też uwielbiałabym kanadyjskie święta, ale problem polegał na tym, że pierwsze niecałe dziesięć lat życia spędziłam właśnie w Polsce.
Gdy przylecieliśmy do Kanady, tata chciał pierwsze święta spędzić typowo po kanadyjsku, ale nawet jemu to już takiej frajdy nie sprawiało, jak przed wyjazdem. Tamte święta były kompletną klapą jak większość późniejszych, ale to nieważne. Później wszystkie celebrowaliśmy tak, żeby tradycje były chociaż trochę pomieszane, ale i tak bardziej pasowała nam polska, kanadyjska była chyba tylko ze względu na tatę.
— Dee — zaczęła, przez co spojrzałam na nią pytająco znad miski z jedzeniem, które zamierzałam położyć na patelni — porozmawiaj z nim. Nawet do mnie już pisał.
Przez chwilę patrzyłam na nią zaskoczona, dopiero po chwili rozumiejąc, o kogo jej chodziło. Zacisnęłam szczękę. Nie lubiłam jej odmawiać, ale to był chyba ten jeden dzień, kiedy nie mogłam jej ulec. Nawet jeżeli miało to nastąpić właśnie w Wigilię. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, czemu to musiało się dziać w święta.
— Leah... To nie jest takie proste — powiedziałam, patrząc na nią z nadzieją, że przestanie się dopytywać. Oczywiście, że uzyskałam efekt odwrotny do zamierzonego. Przeklęte nastolatki.
— Czemu?
— Po prostu nie jest. Wiesz, jedną rzecz można tłumaczyć raz, dwa, a nawet i trzy, ale jeżeli ktoś czwarty raz robi dokładnie to samo, coś jest ewidentnie na rzeczy, nie sądzisz?
— Myślałam, że jeśli chodzi o tłumaczenie komuś czegoś po ileś razy, ty będziesz bardziej wyrozumiała.
Patrzyła na mnie, sugerując to, co działo się po śmierci Gabriela. Co nadal się działo, a o czym ona nie miała zielonego pojęcia. Może wtedy ludzie wiele razy mi coś powtarzali, ale to była inna sytuacja. Tego nie powinno się porównywać do Lucy.
— To było coś innego.
Odwróciłam się, udając, że patrzę na smażące się pierogi, które niedługo powinnam przekręcić. Kochałam moją siostrę, ale w takich sytuacjach mnie po prostu denerwowała. Może i miała rację, ale nie chciałam tego przyznać sama przed sobą. Chyba po prostu nie lubiłam przyznawać racji innym ludziom.
— No i co? Oboje jesteście gorsi niż dzieci. Zamiast ze sobą porozmawiać jak ludzie, odwalacie jakieś cyrki. Spodziewałam się po tobie doroślejszego zachowania — prychnęła, a mnie na chwilę wmurowało.
— Leah! Łatwo ci mówić, bo nic nie wiesz.
— To mi wytłumacz, bo jestem w samym środku tego „niczego", o którym nic nie wiem. — Wywróciła oczami, zaplatając dłonie na piersiach. Jeszcze niech mi tu tupnie, zadzierając głowę...
— Nie potrafię — oznajmiłam, wzruszając ramionami.
Czemu nawet ona musiała tego ode mnie wymagać? Wystarczyła mi poważna nocna rozmowa z Joce, która miałam wrażenie, że zabiłaby mnie przez telefon. Jak miałam się wszystkim tłumaczyć z osobna, to chyba wolałam stworzyć spotkanie i powiedzieć to raz tak, żeby do wszystkich dotarło. Tylko że ja nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Byłam dorosła i to były moje decyzje, do których nikt nie miał prawa się wtrącać.
— Po prostu mi powiesz. — Zaplotła dłonie na piersiach, patrząc na mnie hardo.
Westchnęłam zirytowana, ze złością wyłączając kuchenkę, żeby nie spalić jedzenia, o którym prawie że zapomniałam, mimo że stosunkowo często na nie patrzyłam. Przeczesałam palcami włosy, chcąc uporządkować myśli, żeby coś powiedzieć, ale jednocześnie nie zdradzić przy tym zbyt dużo.
— Leah — zaczęłam, nie do końca wiedząc, co dalej — jeżeli... jeżeli ludzie przez całe życie łamią dane ci obietnice, to w końcu przestajesz w nie wierzyć. Później pojawia się osoba, która sprawia, że znowu zaczynasz wierzyć, po czym robi to, co wszyscy. Łamie obietnice. A jeżeli ta osoba jest dla ciebie ważna, to boli.
— Czyli Keith jest dla ciebie ważny? — spytała z błyskiem w oku, ignorując resztę mojej wypowiedzi.
— Nie rozumiesz... Okej, w pewnym sensie mi na nim zależy, ale nie wiem, czy mogę po raz kolejny znieść taki zawód.
— Ale przy nim jesteś szczęśliwa — powiedziała, nadal mając nadzieję na to, że zmieni moje zdanie.
— Może i byłam, ale zrozum, że kłamstwo boli. Może on mnie nie okłamał, ale nie powiedział mi tego, co powinien.
Podeszłam do krzesła, na którym usiadłam. Miałam wrażenie, że jak jeszcze przez, chociaż chwilę będę stała, to się tam przewrócę. A jeszcze kilka miesięcy temu miałam takie spokojne życie, bez tego całego zbędnego szumu wokół. Żyłam sobie i nikomu nie wadziłam, aż tu nagle zjawił się książę...
Leah podeszła do mnie i usiadła na moich kolanach, przytulając się do mnie. Objęłam ją ramionami i to chyba było to, czego naprawdę potrzebowałam.
— Porozmawiaj z nim. Zrób to dla mnie, bo nie lubię, jak jesteś smutna. — Spojrzała na mnie tymi zielonymi oczami, na co lekko się uśmiechnęłam. Czy ona nie potrafiła odpuścić?
— Zastanowię się. Jedz, bo ostygnie. — Wskazałam palcem na patelnię, a dziewczyna chwilę później już zajadała się pierogami.
— Nie jesz? — zapytała bełkotliwie, przeżuwając kolejny kęs posiłku.
— Do łazienki idę.
***
W szafce pod umywalką szukałam zmywacza do paznokci. Musiałam się czymś zająć, czekając na to, aż Jocelyne do mnie zadzwoni, a że nie mogłam patrzeć na ten czerwony lakier, to postanowiłam go zmyć.
Już się prostowałam, gdy telefon zadzwonił. Podskoczyłam zaskoczona, uderzając głową w porcelanową umywalkę, a następnie zamroczona zniżyłam się do parteru, prawie leżąc na jasnych płytkach. Po niedużym pomieszczeniu rozeszło się echo huku, a ja złapałam się za obolałe miejsce. Poczułam to uderzenie aż w szczęce i przez chwilę miałam wrażenie, że coś mi w niej przeskoczyło. Spojrzałam na rękę, którą miałam wcześniej przyłożoną do głowy, stwierdzając z ulgą, że nie było na niej krwi.
Po chwili szoku, który mnie ogarnął, położyłam się całkowicie na podłodze, rozprostowując nogi w kolanach i jak głupia zaczęłam się śmiać. Poczułam, jak łzy gromadziły się w moich oczach. Sama nie wiedziałam, z czego się śmiałam. Po prostu zamiast płaczu wolałam śmiech, chociaż może to był jakiś szok pourazowy? Chyba wolałam nie wiedzieć.
Z trudem się uspokoiłam i dopiero wtedy wstałam i sięgnęłam po telefon, patrząc, przez kogo miałam bliskie spotkanie z porcelaną. Joce. Mogłam się tego spodziewać...
***
Siedziałam na kanapie w salonie, patrząc na jakiś film, w którego trakcie Leah usnęła, trzymając swoje nogi przełożone przez moje uda. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie to, co leżało w mojej szafie, jako prezent dla Keitha. Jeżeli mu go nie dam, to nie wiem, co z tym zrobię, bo mi to nie było potrzebne...
Po raz kolejny zobaczyłam na wyświetlaczu zdjęcie chłopaka. Przygryzłam wargę, mając ochotę odebrać. Przez chwilę biłam się z myślami, po czym stwierdziłam, że w końcu była Wigilię. Nawet zwierzęta mogły mówić ludzkim głosem, więc dlaczego ja nie mogłam? Jeszcze miałam całe życie, żeby się na niego obrażać.
— Już myślałem, że coś się stało — powiedział zamiast powitania, kiedy w końcu odebrałam.
— O czym chciałeś porozmawiać? — zapytała, od razu przechodząc do rzeczy i chcąc to mieć jak najszybciej z głowy.
Mogłam sobie wmawiać, że nie obchodziło mnie, czemu nic mi o Lucy nie powiedział, ale cholera byłam ciekawa. Czemu wprost mówił o Shay, a wszystkie tematy dotyczące blondynki omijał szerokim łukiem? Coś musiało być na rzeczy.
— Spotkasz się ze mną?
— Nie bardzo mogę, po prostu mów, o co chodzi.
W sumie było mi na rękę, że nie mogłam się z nim spotkać i miałam na to usprawiedliwienie. Po tym, jak przygrzmociłam w umywalkę wolałam nie wychodzić nawet przed blok. Nadal coś dzwoniło mi w uszach i bolała mnie głowa, na której trzymałam zimny okład, żeby zapobiec wielkiemu i bolesnemu guzowi. Pewnie jakiś tam i tak będzie, ale mniejszy niż gdybym nie przyłożyła tam lodu, a w zasadzie zamrożonej sałatki warzywnej.
— Coś się stało? Mam przyjechać? — Usłyszałam troskę w jego głosie, na co westchnęłam.
Czemu on musiał być czasem taki słodki? Tylko mi tym utrudniał...
— Morgenstern, nic się nie stało. Po prostu mów, okej?
— Nie wiem, od czego zacząć...
Wywróciłam oczami, kręcąc głową, czego od razu pożałowałam, gdy kompres ochładzający spadł mi z głowy, lądując na podłodze za mną. Cholera jasna.
— Od początku najlepiej — powiedziałam względnie spokojnie, gimnastykując się tylko po to, żeby dosięgnąć mrożonki, którą po chwili na szczęście podniosłam i przyłożyłam do tworzącego się guza.
— Lucy zadzwoniła, gdy byłem u siebie w mieszkaniu i poprosiła o spotkanie. Chciałem odmówić, ale w końcu się ugiąłem i zgodziłem.
— Mówisz — wtrąciłam niegrzecznie.
— Nie bądź wredna. Chłopak ją rzucił...
— I co? To uprawnia ją do tego, żeby publicznie rzucać się na cudzego faceta? Coś szybko się, cholera, pozbierała po tej stracie — warknęłam mimowolnie.
— Dee... Kochanie to ja ją przytuliłem — powiedział cicho, na co uniosłam zaskoczona brwi. Okej, tego to się nie spodziewałam. Bohater się znalazł.
— No powiem ci, jeszcze lepiej. Milutko. Keith, pocieszyciel roku, proszę państwa.
— Ale...
— Jakie, ale, co? Codziennie ktoś kogoś zostawia i zostaje singlem, ale kurwa do wszystkich się nie lepisz, tylko do niej. Co ona takiego w sobie ma, huh?
Wyplątałam się z nóg Leah i specjalnie poszłam do pokoju po cieplejszą bluzę, tylko po to, żeby wyjść na balkon. Chcąc nie chcąc, zostawiłam mrożonkę na stole w salonie, stwierdzając, że na dworze jest na tyle zimno, że ona mi potrzebne raczej nie będzie.
— Nic w sobie nie ma. Chciałem ci powiedzieć, jak do ciebie zadzwoniłem, ale było coś w twoim głosie. Coś, co sprawiło, że nie powiedziałem. Coś było nie tak.
Pierwszy raz od dawna zapaliłam papierosa, przez co od razu się uspokoiłam. Może i to nie był dobry nawyk, ale czasem pomagał, jak nic innego. Tyle że już czułam wyrzuty sumienia. W końcu tyle wytrzymałam bez fajek i wszystko to w łeb strzeliło...
— Masz rację, coś było nie tak i to bardzo, ale nie o tym rozmawiamy. — Na chwilę zapadła cisza, którą przerwałam, uprzednio wydychając dym. — Wolałeś więc mi tego nie powiedzieć, chociaż i tak domyślałeś się, że się dowiem i złamać to, co ostatnio obiecałeś, wiedząc, jak bardzo takie coś mnie drażni, ponieważ coś usłyszałeś? — zapytałam głupio, na co westchnął. Czasem lepiej się upewnić.
— Nie chciałem cię zranić. Dużo myślałem.
Nowość. Keith Morgenstern myślał. Chyba jednak to uderzenie miało na mnie większy wpływ, niż początkowo przypuszczałam. Włączyło moją sarkastyczną stronę, co nie mogło doprowadzić do niczego dobrego.
— Nic mnie z nią nie łączy i nie łączyło. Wiesz, chciałbym wrócić do tego, co było na początku. Wtedy czułem się przy tobie, jak dziecko, szczególnie gdy się całowaliśmy. Zakochane dziecko, ale teraz jest inaczej. Nadal dobrze, ale coś się zmieniło. Leah mówiła mi, że płakałaś, a ja naprawdę nie chcę, żebyś przez mnie płakała. Zasługujesz na coś więcej.
Chciałam mu przerwać, ale czułam gulę w gardle, która cały czas rosła. Wiedziałam, że nie zapanuję nad głosem, ale chociaż po części udało mi się zapanować nad łzami. Wiedziałam, że wypełniały moje oczy, ale jeszcze nie płynęły, chociaż wiedziałam, że to się zmieni, gdy się odezwę, a to był dobry moment. Zaczęłam ze złością, a każde kolejne słowo było coraz trudniejsze do wypowiedzenia i dało się w nich usłyszeć płacz.
— Przestań pieprzyć, dobra?! Cały czas mówisz, co ty źle zrobiłeś, a to ja wszystko niszczę. To ja nie potrafię dać ci tego, czego potrzebujesz i na co zasługujesz. Jesteś niesamowitym facetem, a ja nadal nie jestem w stanie mówić ci wszystkiego. Wiesz, czemu aż tak zabolało mnie to, że umówiłeś się z nią akurat wtedy? — zapytałam hardo, mimo płaczliwego tonu.
— Czemu? — mruknął cicho. Nie byłam zaskoczona, że nie protestował. Oboje znaliśmy prawdę.
— Jeśli mam być szczera, w inny dzień aż tak bym się tym nie przejęła. Byłam na ciebie zła za to, a ty nawet nie wiedziałeś, bo ci nie powiedziałam, ale chciałam, żeby chociaż jedno z nas było w ten dzień szczęśliwe. I chyba się udało — szepnęłam, opierając się o barierkę i gasząc resztę papierosa.
— Co to był za dzień? — dopytywał, a ja wyczułam napięcie w jego głosie.
— Nie twoja wina, że ciebie tam nie było, a byłeś z nią. To była rocznica śmierci Gabriela — wyszeptałam, czując łzy na policzkach.
— Przepraszam, przepraszam... Mam przyjechać? Zaraz będę...
— Nie przyjeżdżaj, muszę pomyśleć.
— Ale...
— Proszę — szepnęłam błagalnie, czując, że zaraz rozryczę się na dobre. Jeszcze do tego ból głowy nasilił się przez cholerny płacz.
— Dobrze, ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Za bardzo cię kocham, żeby odpuścić.
— Też cię kocham, ale uczucie nie zawsze wystarcza — powiedziałam, po czym się rozłączyłam i na chwiejnych nogach poszłam do pokoju.
Dopiero wtedy zrozumiałam, co usłyszałam i co powiedziałam. Gdyby te słowa padły w innych okolicznościach, to skakałabym ze szczęścia, ale teraz tylko sprawiały, że bardziej chciało mi się płakać. Czemu wszystko musiało się spieprzyć, kiedy dopiero niedawno się jakoś ułożyło? Chciałam z nim być, ale Keith zasługiwał na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie cieszył się z życia i kto cały czas będzie z nim szczery.
Czyli ja na niego nie zasługiwałam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top