29. Dusza towarzystwa
Dee
Patrzyłam na zawiniętego w kołdrę chłopaka, stojąc w progu sypialni i z jednej strony miałam ochotę go zabić, a z drugiej nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Wyglądał tak słodko, gdy spał. Pokręciłam głową zrezygnowana. I co ja miałam z nim zrobić?
Pewna część mnie chciała być wredna i rozsunąć bordowe rolety oraz tak przy okazji otworzyć na rozszerz okno, żeby zimne jesienne powietrze dostało się do pokoju, budząc śpiącego jegomościa. Z kolei inna część zrobiłaby wszystko, żeby tylko się wyspał i później nie marudził przez cały dzień. Której siebie powinnam posłuchać, nie wiedziałam.
Z pewnego rodzaju tryumfem wymalowanym na twarzy ruszyłam w stronę okna. Tak naprawdę żadna część mnie nie wygrała tego starcia. W rezultacie wyszło coś pomiędzy. Sama nie wiedziałam, czy to dobrze, czy nie, ale cóż, trudno.
Postanowiłam uchylić zasłonięte okno, żeby tylko wywietrzyć pokój przesiąknięty zapachem alkoholu, którego tak swoją drogą Keith musiał wczoraj wypić naprawdę sporo. Za oknem zobaczyłam śnieg, którego wieczorem jeszcze nie było, a którego przez noc napadało naprawdę dużo.
K przyszedł rano i nie miałam bladego pojęcia czemu tu, a nie do siebie do mieszkania. Narobił rabanu, budząc przy okazji Leah, która wypominała mi wtedy, że nawet w niedzielę nie może się wyspać przez mojego faceta. Użyła dokładnie takich słów, a na dodatek wypowiedziała je z takim oburzeniem, że jeszcze trochę i zaczęłabym się tarzać ze śmiechu po podłodze, mimo stosunkowo kiepskiego początku dnia. Jej mina była bezcenna.
Wracając do osoby Keitha. Chłopak był tak bardzo wstawiony, że aż zastanawiałam się, jakim cudem dał radę dotrzeć pod drzwi, nie budząc mieszkańców bloku i jakoś magicznie utrzymując się na nogach. Może nie byłoby nawet tak źle, gdyby nie to, że nie posiadał kluczy do mojego mieszkania. Nie dość, że miałam wrażenie, że bezustannie naciskał ten przeklęty dzwonek, czasem pukając do drzwi, to jeszcze dzwonił do mnie jak popieprzony.
Później, gdy już udało mi się go położyć do łóżka, zaczął wygłaszać swoje filozoficzne wywody i pewnie śmieszyłoby mnie to, tyle że w innych okolicznościach. Wystarczyłoby to, że spałabym trochę dłużej niż dwie godziny i mogłoby być naprawdę zabawnie, ale oczywiście oglądałam „Supernatural" do trzeciej nad ranem, a K przyszedł kilka minut po piątej...
Chyba najśmieszniejszy był fragment, kiedy zaczął wyznawać mi miłość. Znaczy nie samo to, że to robił, a bardziej chodziło o sposób. Zaczął snuć plany o tym, jak to zamieszkamy w domu z trójką dzieci i będziemy jeździć do moich krewnych do Polski na wakacje, gdzie dzieci będą się oswajać ze zwierzątkami gospodarczymi. Ale najlepszy był fragment o tym, że będzie „zabijał dzieci i wychowywał kaczki". Normalnie, gdy to usłyszałam, nie mogłam już dłużej siedzieć i udawać, że biorę to na poważnie, bo po prostu zaczęłam się śmiać jak głupia.
— Co będziesz robił? — zapytałam wtedy, gdy ocierałam łzy śmiechu.
— No... zabijał dzieci i wychowywał kaczki, ale najpierw ktoś musi nauczyć mnie zabijać kaczki — bełkotał pod nosem, siedząc na łóżku i gubiąc się w tym, co mówił.
Ja naprawdę chciałam być poważna, ale nie potrafiłam, gdy dorosły facet gadał takie głupoty. Płakałam ze śmiechu, a to, że starał się wyglądać na trzeźwego, kiedy patrzył swoimi pijanymi oczami prosto w moje, wcale nie pomagało. Ale koniec końców udało się i zasnął, a ja niedługo po nim.
Teraz chciałam być okrutna i wybudzić go jakimś drastycznym sposobem, ale chyba miałam zbyt miękkie serce dla niego. Usiadłam na brzegu mojego łóżka i zastanawiałam się, jak go obudzić. Szturchnąć, krzyknąć, zepchnąć, a może polać wodą?
Podskoczyłam jak oparzona na materacu, gdy znajdujący się na szafce obok telefon zaczął dzwonić. Przyłożyłam lewą rękę do miejsca, w którym prawdopodobnie znajdowało się serce, pędzące tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi. Wzięłam urządzenie do ręki, a na wyświetlaczu zobaczyłam napis „Shay" wraz z ich wspólnym zdjęciem. Musiałam przyznać, że naprawdę do siebie pasowali.
Potrząsnęłam Keithem, który mruknął coś pod nosem, przekręcając się na drugi bok. Patrzyłam na niego przez chwilę w osłupieniu. Po prostu bosko...
Urządzenie ucichło, na co westchnęłam z ulgą, bo niestety nie udało dobudzić mi się chłopaka, a może to i lepiej? Nie to, że chciałam ograniczać jego kontakty z przyjaciółką, o której nawet dużo mi mówił. Nawet nie byłam o nią zazdrosna, po prostu... byłam cholernie zazdrosna, bardziej niż potrafiłam to przed sobą przyznać. Nie znałam jej, wiedziałam tylko tyle, ile K chciał mi powiedzieć. Niby mówił, że Shannon miała kogoś, ale to nie zmieniało faktu, że najpierw wolałabym ją poznać niż słuchać tego, jaka to ona jest wspaniała.
Na moje nieszczęście niedługo później telefon znowu się rozdzwonił, a ja zastanawiałam się, czy powinnam odebrać, czy udać, że nic nie słyszałam i wyjść cichutko z pokoju. Przeklęłam pod nosem, przeciągając palcem po ekranie i przysuwając urządzenie do ucha. Dlaczego sama sobie musiałam komplikować życie? Co było ze mną nie tak?
— No nareszcie. — Usłyszałam głos przyjaciółki Keitha. Kobieta już chciała coś dodać, ale niegrzecznie się wcięłam. Nie miałam ochoty słuchać czegoś, co nie było przeznaczone dla moich uszu.
— Keith obecnie jest niedysponowany. Przekazać coś? — zapytałam, starając się, aby zabrzmiało to stosunkowo przyjemnie.
Przez dobrą minutę w słuchawce panowała cisza, a ja już chciałam się rozłączyć. Oczywiście, musiała się wtedy odezwać, jakżeby inaczej...
— Jesteś...
Szturchałam Keitha, który zachowywał się, jakby nic nie czuł. Jedyną rzeczą, przez którą nie zaczęłam panikować, że mi tam zszedł był fakt, że oddychał. Czemu on musiał tak twardo spać?
— Delilah — powiedziałam roztargniona, zajęta budzeniem chłopaka.
Zastygłam w bezruchu, uświadamiając sobie pewną bardzo istotną kwestię. Oddychałam głęboko, bo naprawdę nie chciałam wpaść w panikę, ani oddać się niekontrolowanej radości. Sama nie wiedziałam, do czego było mi bliżej.
Oto nastąpił moment, kiedy to przedstawiłam się pełnym imieniem. Imieniem, którego nie używałam od śmierci Gabriela, które istniało dla obcych osób jedynie w skrócie. Nie wiedziałam czego to była zasługa, ale poczułam ulgę. Miałam wrażenie, że część przeszłości w końcu zostawiłam za sobą tam, gdzie od zawsze było jej miejsce. Niby była to tylko mała część, ale ulga była tak ogromna, że nie dało się jej opisać słowami.
Wiedziałam, że zamknęłam za sobą pewien etap, pewne drzwi, które zbyt długo były otwarte i cholernie się z tego cieszyłam. Miałam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Nie oszukiwałam się, bo wiedziałam, że jeszcze nie raz będę myślała o swoim bracie, bo go kochałam i jego śmierć będzie mnie bolała, ale nareszcie zrobiłam pierwszy samodzielny krok naprzód.
Może jednak polubię tą całą Shay?
— Jesteś tam? To może ja zadzwonię później — zapytała, a do mnie dotarło, że się na moment wyłączyłam z tej rozmowy.
— Jak chcesz, to mogę mu coś przekazać.
— Powiedz mu, że dzwoniłam.
— Oczywiście. Shannon, starałam się go dobudzić, ale no nie potrafię.
Dziewczyna zaśmiała się, jakby powód jego niedyspozycji był wyjątkowo zabawny, a ja po prostu nie potrafiłam go zmusić do podniesienia dupska z łóżka.
— Coś się stało?
— Nie... Wiesz, męski wieczór z kumplami i mam oddychające zwłoki, z którymi nie mam co zrobić.
Co ja miałam jej powiedzieć? Właśnie dlatego nie odbierałam cudzych telefonów. Swój czasem ignorowałam nawet. Zabiję go, jak tylko się jaśnie pan obudzi.
— Założę się, że masz tam teraz prawdziwą gorzelnię — odezwała się po chwili, a ja w jakiś dziwny sposób zrozumiałam, że ona była naprawdę spoko babką.
— Nawet sobie nie zdajesz sprawy...
***
Stałam w kuchni i właśnie kończyłam rozmowę z Shay, kiedy do kuchni wszedł Keith. Patrzył na mnie z cierpiętniczą miną skacowanego człowieka, a ja z uśmiechem podałam mu telefon, informując przy okazji, kto dzwonił. Zaskoczony, nadal słabo kojarzący fakty przejął urządzenie, a ja skierowałam się do salonu.
Może i czasami byłam suką, ale sam był sobie winny kaca, jakiego teraz miał. Nikt mu alkoholu do gardła nie lał, a odmówić zawsze mógł. Zresztą, miałam teraz tak dobry humor, że nawet postanowiłam dać mu spokój i go nie gnębić. Rozumiałam, że był młody, ale wczoraj miał dokładnie ten sam problem i chyba jeszcze nie nauczył się na swoich błędach, że nie powinno się leczyć tym, czym się struło.
Opadłam na kanapę tuż obok Leah, która oparła głowę na moim ramieniu, wpatrzona w ekran.
— Co to? — zapytałam, opierając głowę na jej głowie.
— Baby Driver — odpowiedziała mechanicznie, gdy chłopak za kierownicą zwinnie wywijał się policji.
— Jak było?
Lee wiedziała, że pytałam ją o wczoraj. Ostatnio wręcz uparły się z Bre, żeby tym razem były u niej, a ja nie widziałam powodów, żeby jej zabraniać. Jej życie, jej sprawa.
— Niby fajnie, ale dziwnie — mruknęła pod nosem. — Joce do ciebie dzwoniła?
— Nie, po co?
— Nie wiem, coś mówiła ostatnio, że zadzwoni.
Wzruszyła ramionami, a ja strzeliłam jakąś dziwną minę, której na szczęście nie widziała wpatrzona w ekran telewizora. Nie wiedziałam, o co chodziło w tym filmie, ale wydawał się całkiem ciekawy i nawet wciągający.
— Masz coś na ból głowy? — Usłyszałam Keitha, na którego tylko machnęłam ręką.
— Poszukaj sobie.
Mruknął coś pod nosem, ale nie dopytywałam co. Słyszałam, jak grzebał w szafkach, na co przewróciłam oczami i poszłam za nim do kuchni. Niedługo później otrzymał upragnioną tabletkę i szklankę wody. Siedział styrany przy stole, a ja już miałam rzucić jakąś chamską uwagą, gdy postanowił się odezwać.
— Wiesz, że rozmawiałaś z Shay niecałą godzinę?
— Zazdrościsz? — zapytałam, unosząc brew.
— Nie, po prostu... Kiedy chciałaś mi powiedzieć, że idziemy na łyżwy?
— No może jakbyś wstał?
W tej rozmowie było stanowczo za dużo zdań pytających, a za mało oznajmujących. Potrząsnęłam głową, nie chcąc szukać dziury w całym. Keith złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, przytulając się do mojego brzucha.
— Misiu kolorowy, nie to żeby coś, ale weź prysznic. — Zmarszczyłam nos, czując pot zmieszany z alkoholem, co do przyjemnych zapachów nie należało.
***
Godzinę później siedzieliśmy w samochodzie, a Leah z Keithem miałam wrażenie, że modlili się, żebym ich nie pozabijała. Nie rozumiałam ich lęku, szczególnie że przecież na nosie dzierżyłam okulary. Może i nie byłam najlepszym kierowcą, ale jakoś tam jeździłam i szło mi to całkiem sprawnie. I jeszcze nikogo nie zabiłam.
Niecałe piętnaście minut później wychodziliśmy z zaparkowanego samochodu przy Quenns Quay West i ruszyliśmy w stronę lodowiska.
Będąc w środku, wypożyczyliśmy łyżwy, po czym zajęliśmy się ich zakładaniem. Nie powiem, trochę się tego bałam, mimo że gdy byłam młodsza, lubiłam jeździć. Ale dawno tego nie robiłam. Nie miałam pewności, czy pamiętałam tę sztukę, ale nadal gdzieś w pamięci miałam to, jak wiele pracy wymagała nauka jazdy. Każdy upadek, stłuczenie, raz nawet sobie zwichnęłam nadgarstek...
W Harbourfront Centre Natrel Rink nie było wcale tak dużo ludzi, ale byłam pewna, że zaczną się schodzić, gdy się ściemni. Gdy słońce zachodziło, było tu naprawdę pięknie, magicznie.
Weszliśmy na lód, a ja naprawdę cieszyłam się, że zostawiłam okulary w samochodzie. Dawno nie jeździłam i przez chwilę poczułam się, jakbym miała się wywrócić, co wcale nie było przyjemne. Serce podeszło mi do gardła, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo mogę się poobijać. Jeszcze tylko siniaków na tyłku mi brakowało.
Dopiero po chwili wzięłam się w garść. Przecież to było jak jazda na rowerze. Tego się nie zapominało, po prostu po dłuższym czasie ciężej było utrzymać równowagę. Co ja pieprzyłam? Musiałam się skupić.
Zachwiałam się lekko, ciężko przełknęłam ślinę i odetchnęłam głęboko. Nie oglądałam się za siebie. Ruszyłam po tafli zamarzniętej wody. Wiedziałam, że Leah sobie poradzi, bo umiała jeździć, a K przecież grał kiedyś w hokeja. Raczej krzywda im się nie powinna stać, a ja musiałam się odstresować.
Może i z Shannon przegadałam prawie że godzinę, ale i tak jej nie znałam, a miałam poznać niedługo. Może normalnie nie zależało mi na opinii ludzi, tyle że ona nie była zwykłym człowiekiem, a przyjaciółką Keitha, w której oczach wypadałoby wypaść w miarę dobrze, a ja byłam mistrzynią w nieudanych pierwszych wrażeniach. Zawsze musiałam coś odwalić, dlatego tym bardziej siebie nie rozumiałam, że miałyśmy się tu poznać, skoro tak dawno nie jeździłam.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zauważyłam, że większość czynności wykonywałam automatycznie. Pamiętałam jak hamować, jak skręcać, kiedy się pochylić i jak, żeby nie przygrzmocić głową w lód. Jedyne co mogło pójść nie tak, to to, że przypadkowo mogłabym w kogoś wjechać, niespecjalnie. Cholerna wada wzroku... Niby widziałam tych ludzi, ale nie widziałam. Byłam dodatkowo tak rozkojarzona, że na słonia mogłabym wpaść, bo go nie zauważyłam.
Skądś płynęła muzyka, akurat padło na spokojne dźwięki piosenki Eda – Perfekt. Ludzie rozmawiali miedzy sobą, niektórzy śmiali się wręcz za głośno, niektórzy zawzięcie o czymś dyskutowali, ale wszyscy byli zadowoleni, szczęśliwi. W końcu święta zbliżały się wielkimi krokami. Uświadomiłam sobie, że w jakiś dziwny sposób, też byłam radosna, mimo stresu. Pamiętałam rozmowę, którą przeprowadziłam z Keithem tuż przed wyjściem.
— A co, jeśli mnie nie polubi? Przecież to twoja przyjaciółka.
— Polubi — zapewnił, patrząc mi prosto w oczy.
— Skąd wiesz?
— Dee, po prostu bądź sobą. Bądź duszą towarzystwa.
Łatwo było mu mówić, kiedy to nie on zmagał się z wszechobecną przedświąteczną radością ludzi. Fakt, też byłam szczęśliwa, ale z innego powodu. Powoli wszystko zaczynało wskakiwać na swoje miejsce. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że przed świętami wcale nie będzie łatwo, że przynajmniej raz się „załamię". Wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam o tym myśleć. Na razie chciałam zrobić jak najwięcej kroków naprzód, żebym znowu nie wyszła na minusie, gdy w pewnym momencie zrobię jeden duży w tył.
Rozejrzałam się dookoła z lekkim uśmiechem. Za miejscem, w którym niedawno wiązałam łyżwy, było widać CN Tower, a naprzeciwko jezioro Ontario, którego woda zaczęła przybierać piękny stalowy odcień.
Gabriel też uwielbiał jeździć na łyżwach. On chyba w tej dziedzinie miał najwięcej gracji z całej naszej trójki. Wydawało się, jakby nie wkładał w to żadnego wysiłku. Jakby po prostu sunął po lodzie, prawie jak jakiś łyżwiarz figurowy, którym swoją drogą chciał kiedyś zostać, przez co czasem i ja uczyłam się jakichś piruetów, których już dobrze nie pamiętałam. Ale za to została mi ta pewność w nogach, którą po prostu musiałam sobie przypomnieć.
Odwróciłam się lekko, zauważając za mną Leah, Keitha i jego przyjaciółkę. Okej, zaczęłam chyba być zazdrosna, gdy zobaczyłam, że w rzeczywistości była jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. Długie ciemne falowane włosy, pasujące do brązowych oczu, makijaż podkreślający jej urodę i delikatne rysy. Mała, słodka. Boże, nie miałam pojęcia, czemu oni ze sobą nie byli, ale ewidentnie do siebie pasowali, przez co znowu zaczęło skręcać mnie w żołądku. Ona chyba nie miała wad, a podobno każdy miał...
Jakoś wcześniej nigdy nie zastanawiałam się nad zazdrością, bo po prostu jej zbytnio nie odczuwałam i już teraz mogłam przyznać, że to było paskudne uczucie, przez które miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Zaczęłam przeklinać moją dalekowzroczność, bo gdyby nie ona nie zauważyłabym tylu szczegółów. Okej, może widziałam jej zdjęcia, ale one miały się nijak do tego, jak naprawdę wyglądała, zachowywała się, czy mówiła.
Już się prawie odwróciłam, gdy K mnie zauważył. Pomachał, żebym podjechała, a ja miałam ochotę pochlastać się łyżwą. Dupek. Gdy już stanęłam obok nich, dziewczyna przytuliła mnie z uśmiechem a ja, gdybym nie była z Morgensternem, mogłabym dla niej zmienić orientację. Cholerna perfekcja.
Chłopak szybko nas sobie przedstawił, a ja naprawdę nie potrafiłam być dla niej chamska, mimo że zazdrość zżerała mnie od środka i wyżerała niczym pieprzony kwas. Ona była strasznie miła. Do rany przyłóż...
W pewnym momencie Keith pociągnął mnie za rękę, przyśpieszając i zostawiając Shay i Lee trochę w tyle. Jechaliśmy, trzymając się za ręce, a moje skostniałe palce chyba zaczęły topnieć. Jakim cudem on miał ciepłe dłonie?
— Shay jest aż taka przerażająca? — zagaił, na co zmarszczyłam brwi.
— Nie, czemu?
— Po prostu miałaś taką minę, jakby nie wiem... Co jest? — zapytał, a ja znowu nie wiedziałam co powiedzieć. Boże... — Shannon to tylko przyjaciółka, zazdrośniku — mruknął mi prosto do ucha, przez co mało się nie zatrzymałam.
— Co? Ja wcale nie... — Puścił moją rękę, przyśpieszając, a mnie wmurowało.
— Jasne! — krzyknął, co mnie ocknęło i ruszyłam za nim. Może i miał dłuższe nogi i szybciej biegał, gdy się o nie nie potykał, ale na lodzie to ja byłam szybsza i zwinniejsza.
Rozpędziłam się, przejeżdżając obok niego, obróciłam się do niego twarzą, jadąc tyłem. Zrobiłam wcześniej kilka okrążeń, dzięki czemu chociaż trochę orientowałam się w terenie, miałam tylko nadzieję, że na nikogo nie wpadnę.
— Nie wiedziałem, że tak dobrze jeździsz — powiedział, łapiąc mnie za ręce.
Przez chwilę sunęliśmy po lodzie, prawie nie poruszając naszymi ciałami. Uśmiechnęłam się do niego, miałam nadzieję tajemniczo, przyciągając bliżej siebie.
— Zaufaj mi i się nie bój — mruknęłam tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć. Keith kiwnął tylko głową, nie dopytując.
Przyśpieszyłam i przez moment w jego oczach widziałam przerażenie. Wiedziałam, że jeżeli nie wyhamowałabym albo skręciła w odpowiednim momencie, wpadlibyśmy na chodnik, który oddzielał plac od jeziora. Spokojne ruchy nogami, sprawiły, że chwilę później jechaliśmy już obok siebie, skręcając i jednak nie gubiąc zębów na chodniku. Chłopak się zaśmiał, gdy zrobiłam „jaskółkę" która wyszła nad wyraz dobrze.
Chwilę później K przyciągnął mnie bliżej siebie, przez co mimowolnie zwolniłam. Spojrzałam w górę prosto w te ciemne tęczówki, które sprawiały, że nie byłam w stanie oprzeć się jego urokowi. Położył jedną dłoń na mojej talii, a wolną złapał jedną z moich rąk. Drugą rękę ulokowałam na jego barku, rozumiejąc, o co mu chodziło.
Zaczęłam się śmiać, gdy po prostu kręciliśmy się w kółko, imitując coś na wzór tańca. K pochylił się nade mną i pocałował mnie, a ja przez chwilę myślałam, że się rozpłynę. Nie byłabym pewna, czy gdyby mnie nie trzymał, nie wyrżnęłabym się na lodzie, tak miękkie kolana miałam.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo uwielbiam, gdy tańczysz. Te twoje dzikie ruchy powalają — powiedziałam z przekąsem, na co się zaśmiał.
— I tak wiem, że byłaś zazdrosna — szepnął wprost do mojego ucha.
— Jak wiesz, to co się głupio pytasz — prychnęłam, podczas gdy on po prostu mnie przytulił.
— Dee — zaczął po chwili wahania — nie wiem, co naprawdę się dzieje i pewnie teraz mi nie powiesz, ale będzie dobrze. Nie masz się czego bać i zachowuj się jak zawsze, jakby nic cię nie obchodziło.
— Mam wrażenie, że przez to, kim jesteśmy, ciężej jest się nie przejmować. Ciężko jest popełniać swoje błędy i ich nie żałować.
— Bo nie jesteśmy zwyczajni — mruknął pod nosem i w sumie na tym nasza rozmowa się skończyła, bo Shannon z Leah do nas podjechały.
Postanowiłam spróbować jeszcze raz spojrzeć na przyjaciółkę Keitha tak, jakbym w życiu nic o niej nie przeczytała. Mogłam odpuścić. Udać, że nie było tam nikogo, kogo znałam i jeździć z chłopakiem, albo sama, ale nie chciałam. Czułam, że jeszcze nie raz będę zazdrosna i pewnie serce nie raz mi się złamie, czasem całkowicie niepotrzebnie, ale takie właśnie było życie. Niby przerażające, ale piękne. Takie, w którym nie było czasu na przeprosiny, w którym czasem trzeba było zarywać nocki na spotkania, ale było warto. Przynajmniej według mnie.
Po raz kolejny zrobiłam wszystko, żeby być po prostu duszą towarzystwa. Żeby być bardziej Delilah, która potrafi się bawić niźli najzwyczajniej w świecie miłą Ellą, która była tylko na pokaz. Chciałam, żeby Shay zobaczyła we mnie – mnie, a nie osobę, którą stworzyłam na potrzeby czytelników. Czułam, że nie będziemy jakimiś wielkimi przyjaciółkami, ale może to właśnie teraz był odpowiedni czas, żeby zacząć się przełamywać. Żeby z czasem móc pokazać światu siebie z wszystkimi wadami i tajemnicami – może nie wszystkimi, ale sporą częścią – żeby już dłużej nie ukrywać się w bezpiecznym kokonie, tylko stawić czoła światu z bagażem doświadczeń, który był tym cięższy, im dłużej starałam się go ukryć. Miałam już dosyć tych dziwnych teorii, więc niedługo, gdy już będę pewna, prawdopodobnie zacznę odkrywać karty, a wtedy pewnie większość zacznie mówić do mnie tak, jak teraz robi to mniejszość.
Delilah.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top