25. Odchodzę
Keith
Patrzyłem na widok za oknem, obracając telefon w dłoni. Dopóki nie wziąłem urządzenia w rękę, byłem przekonany o słuszności tego, co zamierzałem zrobić, ale im dłużej siedziałem i myślałem, tym większe wątpliwości mną targały.
Z jednej strony czułem, że to mogło być jedyne słuszne wyjście, ale z drugiej już wyzywałem się od najgorszego idioty, który chciał zniszczyć to, na co pracował od ponad dwóch miesięcy. W sumie to, na co pracowaliśmy. I może normalny człowiek by pomyślał, że to wszystko to moja zasługa, ale Dee też miała w tym swój udział.
Coś czuję, że gdybym był na jej miejscu i patrzyłbym jak latami dwoje ludzi, którzy się kochali, wyniszczali się wzajemnie, prawdopodobnie odesłałbym ją z kwitkiem, nie chcąc powielać tej samej historii. A ona jednak dała mi szansę.
Pamiętałem te wszystkie dobre chwile. Jej uśmiech, który sprawiał, że serce rosło, podczas gdy ona jaśniała najczystszym szczęściem. Te piękne, lazurowe oczy i ich łobuzerski błysk. Tę determinację w dążeniu do celu i chęć pomocy innym, nawet tym, którzy krzywdzili ją z premedytacją.
Cholera no, chciałem z nią być, bo właśnie teraz wszystko zaczęło się układać, ale ten związek potrzebował tego, czego ja nie mogłem od siebie dać. Czasu. Jakim cudem mieliśmy rozwijać tę relację, gdy przez większość czasu znajdowaliśmy się w zupełnie różnych miastach, z dala od siebie, a czasem nawet na różnych kontynentach, po przeciwnych stronach planety? Nie byłem aż tak naiwny, żeby chociażby myśleć, że Delilah zostawi dla mnie siostrę w Toronto, a sama będzie latała ze mną po świecie.
Oczywiście miło było gdzieś z tyłu głowy mieć myśl, że ktoś na ciebie czeka, że zawsze możesz z tą osobą porozmawiać, a ona postara się poprawić ci humor. Że będzie odskocznią od życia „gwiazdy" i nie da się zwariować temu całemu szaleństwu dookoła nas, że po prostu będzie. Ale w momencie, w którym coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, nawet te myśli nie pomagały, a my staliśmy w miejscu, a może nawet się cofaliśmy mimo złudnego uczucia robienia milowych kroków.
Gdybym nie był tak cholernie upartym osłem, w ogóle nie bylibyśmy w takiej sytuacji. W sytuacji, w której nie widziałem dziewczyny, w której zaczynałem się zakochiwać, prawie przez miesiąc. Znalazłaby wtedy kogoś, kto byłby przy niej w każdej, nawet najgorszej chwili. Kogoś, kto zawsze mógłby ją przytulić, powiedzieć denne „będzie dobrze", w które pewnie by nie uwierzyła, ale i tak poczułaby się przez to lepiej. W końcu o to chodziło, nie?
Odkąd tylko wyjechałem z Toronto, na początku października, rozważałem tę opcję. Nie miałem najmniejszego prawa wymagać od Delilah, żeby na mnie czekała. Żeby nie korzystała z życia i z wszystkimi problemami radziła sobie sama, podczas gdy mnie wiecznie nie było obok.
Dee zasługiwała na kogoś, kto zawsze będzie przy niej, a ja nie mogłem jej tego dać. Musiałem więc zwolnić miejsce i ustąpić komuś lepszemu.
Uwielbiałem z nią być, bo wiedziałem, że wtedy żadne z nas nie udawało. Oboje byliśmy sobą i oboje cieszyliśmy się jak dzieci z nawet najmniejszych drobiazgów. To właśnie ona sprawiała, że byłem szczęśliwy, nawet wtedy, gdy nie miałem konkretnego powodu, ale również była przyczyną smutku, kiedy wyjawiała kolejne skrywane sekrety, z całym bólem, który miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Z pewnością nadawaliśmy na tych samych falach. Nie chcieliśmy zrzucać na barki bliskich swoich własnych problemów. Z fanami woleliśmy dzielić się szczęściem, niźli smutkiem i bólem. I oboje potrzebowaliśmy osoby, która by nas wysłuchała, z którą podzielilibyśmy się rzeczami skrywanymi przed innymi.
Pewnie, gdybyśmy spotkali się za kilka lat w nieco innych okolicznościach, z trochę większą ilością czasu, mogłoby wyjść z tego coś naprawdę pięknego. Nie mówię, że to, co stworzyliśmy przez tak krótki okres czasu, takowym nie było, ale zabrakło tu czegoś. Może to nasza wola walki o ten kruchy związek zaczęła słabnąć? Sam nie wiedziałem i chyba wolałem żyć w niewiedzy.
Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy przypomniało mi się nagranie, które niedawno oglądałem, bodajże przedwczoraj? A może trzy dni temu? Nieważne.
Ktoś – zapewne Joce – nagrywał, jak Dee odwiedziła ośrodek z trudną młodzieżą. Dziewczyna, do której dzieciaki podchodziły najpierw z niepewnością, niektóre nawet z pogardą przebiła się przez ich fasadę i wcale nie potrzebowała na to wiele czasu. Po prostu była sobą. Stanowczą, acz łagodną. Kimś, kto potrafił wzbudzić zaufanie w każdym. Może właśnie dlatego pisała? Bo potrafiła zrozumieć ludzi.
Jedna dziewczyna w pewnym momencie naskoczyła na nią, że Delilah nie miała bladego pojęcia o tym, jak żyją, jak się czują, ani dlaczego są tacy, jacy są. Dee wtedy spojrzała na nią łagodnie, jak na Leah, gdy coś tłumaczyła młodszej siostrze, która tylko dla zasady czasem się z nią kłóciła. Grzecznie zapytała o jej imię, po czym niczym oaza spokoju zaczęła mówić. Swoją drogą nigdy nie miałem pojęcia, jakim cudem ona tak szybko dobierała tak trafne słowa.
„— Natalie, masz rację, nie wiem, co czujecie i nigdy nie będę wiedziała, bo nigdy nie mieszkałam w takim miejscu. Ale wiem, jak czuje się większość niezrozumianych nastolatków. Sama niedawno miałam piętnaście lat i właśnie wtedy zostałam sama z wszystkim. Zaczęłam się buntować, sądząc, że nikt mnie nie jest w stanie zrozumieć, zaczęłam robić rzeczy, które ludzie wywlekają, bo znalazłam trochę szczęścia, ale których i tak nie żałuję, bo to właśnie nim jestem tym, kim jestem. Wiem, że wy macie gorszy start, ale właśnie dlatego tu jestem. Żeby wam pomóc, żebyście mogli zacząć z czystą kartą. Oczywiście nie każdy będzie nie wiadomo kim, ale wszyscy jesteście zwykłymi dzieciakami, które zasługują na normalne życie."
Mówiąc to, patrzyła prosto w oczy tej dziewczyny, która jakby łamała się z każdym kolejnym słowem Dee. Trafiła do tych dzieciaków, których później podzielono na kilka grupek i z każdą grupką rozmawiała z osobna przez kilka kolejnych dni. Tych rozmów już nie nagrano, ale z tego, co powiedziała mi dziewczyna, nie były to lekkie rozmowy przy kawce, raczej zaliczały się do kategorii, w której łzy leją się hektolitrami.
A teraz sam zastanawiałem się nad złamaniem obietnicy, jaką tak niedawno jej dałem. Miała zawsze na mnie liczyć, a ja chciałem to zniszczyć i nie widziałem lepszego rozwiązania. W końcu, gdy byłem poza Toronto ona i tak zostawała ze wszystkim sama. I to Delilah mówiła, że była beznadziejną dziewczyną. Ona w porównaniu do mnie była niczym jakiś anioł. Anioł, którego miałem zranić. Chociaż może nie będzie tak źle?
Westchnąłem ciężko i patrzyłem jak słońce powoli zachodziło. Jeżeli chciałem to zrobić, musiałem się ogarnąć i wreszcie nacisnąć zieloną słuchawkę, ale chyba jeszcze nie potrafiłem.
Nadal po głowie chodziła mi rozmowa z Delilah o Lucy. Pamiętam, że odebrałem wtedy telefon zdziwiony, że tak wcześnie dzwoniła. Najpierw normalnie rozmawialiśmy o tym, co działo się u nas, aż nagle zapytała o modelkę. Przez chwilę naprawdę nie wiedziałem, co miałem powiedzieć, bo wmurowało mnie.
„— Spotkaliśmy się w sprawach zawodowych — zarzekałem."
Z pewnością nie spodziewałem się jej reakcji, która wyglądała tak, jakby ta cała sprawa obeszła ją zupełnie. Uwierzyła mi od razu, bo skoro tak mówiłem, to musiała być prawda. Nie wykłócała się, nie szukała drugiego dna. Na początku pomyślałem, że zupełnie jej nie zależało, ale po rozmowie z Theo zupełnie zmieniłem zdanie, szczególnie że przyjaciel wcale nie był za tym związkiem, ale jednak ją obronił.
„— Keith, ja jej nie znam, ale ona z pewnością nie ma cię w dupie. Może po prostu aż tak ci ufa? Nie wpadłeś na to, geniuszu?"
Może dlatego teraz miałem taki dylemat? Bo to właśnie ona obdarzyła mnie czymś tak prawdziwym, czego nie dała mi jeszcze żadna inna obca kobieta. Czymś, czego jak na razie nie potrafiłem nazwać, ale jednak czymś, co potrafiło poruszyć oraz czymś, czego nie rozumiały osoby, które tego nie widziały na żywo.
Z Delilah jakoś nie zależało nam na zbędnym rozgłosie i właśnie dlatego raczej nie spotykaliśmy się w miejscach publicznych, oprócz tego razu, przez który wszyscy się o nas dowiedzieli. Woleliśmy posiedzieć w mieszkaniu któregoś z nas, porozmawiać, obejrzeć jakiś serial czy film i po prostu cieszyć się każdą wspólną chwilą. Nie widzieliśmy sensu w szczyceniu się związkiem, który nie mieliśmy pojęcia, ile potrwa, szczególnie że Dee nie należała do kobiet, które koniecznie musiały chodzić do restauracji na masę randek, które nic by w ten związek nie wniosły.
Ale nie wszyscy to rozumieli. Wiele moich fanek ją hejtowało, przez co aż mi się robiło przykro, że nie potrafiły docenić szczęścia, jakie ta dziewczyna mi dawała samą swoją obecnością. Że zamiast cieszyć się wraz ze mną, szukały informacji, żeby tylko postawić ją w jak najgorszym świetle.
Nawet przez pewien czas wydawało mi się, że ja bardziej przejąłem się całą tą sytuacją niż Dee. Ona zdawała się rozumieć te dziewczyny, bo w końcu byłem ich idolem. Facetem, o którym w większości myślały, że będą. Kimś, kto w ich pokręconym mniemaniu był ich.
Sporo ludzi tego nie rozumiało, ale ona była naprawdę dobrym człowiekiem z wielkim zasobem empatii. Właśnie przez to byłem pewien, że ten, kto weźmie z nią ślub, będzie najszczęśliwszym facetem na świecie, szkoda tylko, że prawdopodobnie nie będę to ja...
Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej niechciane przemyślenia i dopiero wtedy zauważyłem, że słońce schowało się już za horyzontem. Westchnąłem ciężko i z wielkim kamieniem na sercu powoli nacisnąłem przycisk przy imieniu Dee.
Miałem nadzieję, że będzie zajęta i że nie odbierze. Że odłożę to trochę w czasie, ale jak zwykle los musiał zrobić mi na złość. Podniosła słuchawkę po zaledwie trzech sygnałach, podczas których ze zdenerwowania obgryzałem skórki przy paznokciach, tupiąc niecierpliwie o podłogę lewą nogą.
— Co tam, misiu kolorowy? — zapytała rozbawiona, a ja byłem w stanie wyobrazić sobie ten piękny uśmiech.
Aż przypomniał mi się jej „tatuaż" w kształcie misia na szyi. Tak naprawdę był zrobiony henną, ale widać było dużą ilość pracy jaką, ktoś – Leah – w niego włożył. Delilah wtedy sama przyznała, że nastanie dzień, w którym wytatuuje sobie niedźwiedzia, chociaż ona nazwała go misiem, jako symbol powrotu do życia. Chciałbym przy tym być i mieć w tym swój własny udział...
— Jak tam z Leah? — wypaliłem, zapominając, o co pytała. Chyba powinienem przestać myśleć, bo mi to szkodziło.
— A dobrze. Chyba najgorsze mamy za sobą. Znowu zaczyna przypominać starą siebie. — Westchnęła z ulgą.
— Długo to nie zajęło — zauważyłem, a serce z każdym słowem waliło mi bardziej. Myślałem, że zaraz padnę tam na zawał.
— Niby niedługo, ale za to potrzebne było kilka naprawdę trudnych rozmów. Ale to nieważne, problem zażegnany. Mów lepiej, co tam u ciebie? Gotowy na galę, geniuszu? Za dwa dni jest, nie?
Zaśmiała się, a ja żałowałem już tego, co miałem zamiar zrobić, szczególnie że była dzisiaj w tak dobrym humorze, który aż żal było zepsuć. Niech ktoś zerwie to cholerne połączenie, modliłem się w myślach. Nie chciałem tego robić, ale już nie było odwrotu. Podjąłem decyzję. Chyba.
— Za dwa dni — powtórzyłem jak echo. — Dee, musimy porozmawiać — powiedziałem poważnie, walcząc ze sobą, żeby się nie rozłączyć.
— Oho... Stało się coś? Coś źle zrobiłam? — pytała niepewnie, na co pokręciłem głową, zapominając, że ona tego nie widzi.
— Nie... nie ty — mruknąłem słabo.
— To, o co chodzi? — W jej głosie usłyszałem zniecierpliwienie, a może i zdenerwowanie?
— Po prostu... ostatnio dużo myślałem.
— To nie mogło się dobrze skończyć — starała się zażartować, ale nawet jej to nie rozbawiło, chociaż nie wiedziała, jak dużo prawdy było w tym stwierdzeniu.
— Kochanie, tylko proszę cię, wysłuchaj mnie do końca. — Przymknąłem powieki, szykując się na najgorsze.
— Keith, do kurwy nędzy, to zaczyna się robić przerażające. Coś ty znowu wymyślił?
Miałem wrażenie, że zaczęła krążyć po pokoju, co wcale by mnie nie zdziwiło. Często tak robiła, żeby się uspokoić.
— Dziękuję ci za wszystko. Za te miłe dni i za te gorsze. Za to, że pokazałaś mi prawdziwą siebie — mówiłem z gulą w gardle, ale na szczęście mi nie przerywała. — Ostatnio obiecywałem ci, że zawsze możesz na mnie liczyć i to się nie zmieni, ale po prostu nie mogę...
— O czym ty do mnie mówisz? — zapytała poddenerwowana, a ja zamknąłem oczy, już miałem dosyć tej rozmowy, dni i życia.
— Może powonieniem zrobić to już dawno? Jesteś niesamowitą kobietą i dałaś mi coś, czego nikt inny mi nie da, ale ja nie mogę dać ci czegoś, na co tak bardzo zasługujesz...
— Keith, cholera jasna... — Czułem, że jeszcze trochę i oboje będziemy płakali. — Coś ty wymyślił?
— Nie mogę dać ci tyle czasu, ile powinnaś ode mnie odstać. — Przełknąłem głośno ślinę. Jeszcze mogłem się wycofać, ale nie widziałem sensu. — To by nie przetrwało i naprawdę cię przepraszam, nawet chyba nie mam prawa prosić o wybaczenie, ale to koniec. Nigdy nie chciałem cię zranić, ale znajdziesz osobę, która będzie dla ciebie idealna i którą ja nie jestem. Przepraszam, że dałem ci nadzieję, ale to koniec.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a ja nie potrafiłem się rozłączyć. Nie chciałem naciskać czerwonej słuchawki, bo wiedziałem, że wtedy będzie kompletny koniec. Usłyszałem, jak coś ciężkiego huknęło o ziemię, na co się wzdrygnąłem.
— K, czy ty coś brałeś? Albo piłeś? — spytała łagodnie, z troską.
— Nie. To naprawdę koniec.
— Pojebało cię? — zapytała poważnie, co pewnie w innych okolicznościach by mnie rozbawiło.
— Przepraszam — dodałem tylko, po czym się rozłączyłem i wyłączyłem telefon, gdyby chciała zadzwonić.
Ukryłem twarz w dłoniach, mając ochotę się popłakać. Znowu zjebałem, ale chciałem dobrze. Mimo to czułem się podle. Dałem jej nadzieję i ją zdeptałem, a ona mi zaufała...
Nie miałem na nic ochoty, najchętniej siedziałbym w pokoju z butelką whiskey i płakał przez własną głupotę, ale nie mogłem. Za dwa dni gala, na której musiałem być. Ale w sumie upić się mogłem. I tak nie miałem już nic do stracenia.
Zadzwoniłem do Theo, który pojawił się tak szybko, jak tylko mógł. Chyba właśnie wtedy po raz pierwszy dał mi do zrozumienia to jakim idiotą byłem, że z nią zerwałem bez powodu. Nie rozumiał tego, że to by nie przetrwało, bo potrzebowałoby czasu. A może to ja nie rozumiałem czegoś, tylko nie wiedziałem czego, bo zanim sobie to chociażby zacząłem układać w głowie, byłem kompletnie pijany, a mimo to nadal w tej pustej głowie odbijały mi się słowa przyjaciela.
"— Na początku nie miałem pojęcia, co w niej widziałeś. Niby jest ładna, ale są ładniejsze. Ludzie mówią o niej niestworzone rzeczy i po prostu nie rozumiałem twojego wyboru. Ale ostatnio pogrzebałem w Internecie. Obejrzałem kilka wywiadów, kilka nagrań ze spotkań, kilka wypowiedzi ludzi, którzy mieli okazję ją spotkać i jeżeli ona jest taka, jak oni ją opisują, to jesteś kompletnym idiotą przez to, co zrobiłeś. Ona by poczekała i mam wrażenie, że zależało jej po prostu na tym, żebyś od czasu do czasu jej wysłuchał, a nie ciągle obok niej był, rzucając wszystko inne... albo ją".
Chyba jak to mówił, byłem już zbyt pijany, żeby cokolwiek zrozumieć.
Cierpiałem.
Cierpiałem przez własną głupotę. Przez to, że myślałem o niej jak o typowej dziewczynie, która koniecznie musi mieć przy sobie faceta i mającej głęboko w poważaniu jego pasję. Ona taka nie była, a ja wrzuciłem ją do jednego wora z resztą i nawet nie dałem jej możliwości obrony.
Delilah miała to do siebie, że chciała, żebym się spełniał zawodowo, a ja o tym zapomniałem...
Dopiero rano dotarło do mnie jaką głupotę zrobiłem, ale chyba było już za późno. Dzwoniłem do niej raz za razem, ale nie odbierała. Połączenie nawet nie chciało się nawiązać.
Myślałem, że wczoraj, gdy do niej zadzwoniłem, cierpiałem, ale teraz do tego doszedł jeszcze kac...
Boże, byłem takim idiotą...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top