22. Jak to*
Delilah
Przez całą noc byłam u Leah. Nie rozmawiałyśmy dużo, ale wiedziałam, że ona potrzebowała kogoś, kto po prostu z nią będzie. Lee była czasem do mnie bardziej podobna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Niż mogłabym chcieć.
Napisałam do Keitha dopiero koło drugiej w nocy. Właśnie wtedy dziewczyna usnęła, a może dopiero wtedy to zauważyłam? W końcu i tak siedziałyśmy pogrążone w mroku i ciszy. Słyszałam, jak delikatnie pochrapywała i niby mogłabym stamtąd wyjść i pójść do swojego starego pokoju, ale jakoś nie chciałam. Było mi tu dobrze i ciepło. Nie chodziło nawet o to, że zostawiłabym siostrę, której obiecałam, że zostanę. Musiałam sobie po prostu wszystko uporządkować w głowie.
Gdy napisałam mu o „demonach Lee" tak naprawdę miałam na myśli to, że sama muszę zastanowić się nad tym wszystkim. Nad tym, co K zobaczył, co mu powiedziałam, co dopiero miałam zamiar powiedzieć... A te wszystkie rozważania wcale nie sprawiły, że czułam się choćby o ociupinkę lepiej, wręcz przeciwnie.
Powiedziałam mu, że burzy mury, jakie wokół siebie zbudowałam i to była prawda, ale jak na razie był na samym początku, a mur był niesamowicie wielki, budowany przez lata. Zależało mi w pewnym sensie na piosenkarzu, bo czułam się przy nim naprawdę sobą, ale wiedziałam, że to będzie trudne, zresztą jak wszystko inne.
Boże, jaka ze mnie egoistka. Nawet w takiej sytuacji myślę głównie o sobie i o tym, jakie profity z tej znajomości mam ja, a nie on... Prawdopodobnie właśnie teraz spał w obcym dla siebie miejscu, bo ja musiałam pomyśleć, zdecydowanie jestem beznadziejną dziewczyną. Nie mam pojęcia, co on może we mnie takiego widzieć, że nadal chce to ciągnąć.
Westchnęłam ciężko, ale nie mogłam zasnąć. Starałam się nie myśleć, ale gdy już miałam nadzieję, że moja głowa choć przez chwilę będzie po prostu pusta, jakieś niechciane przemyślenie musiało się tam wedrzeć. Nawet dźwięk równomiernie uderzającego o okno deszczu nie pomagał mi w zapadnięciu w sen.
***
Obudziłam się, ciężko dysząc. Szybko otarłam pot z czoła, przerażona. Miałam cholerne wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu, ale wszystko było tak, jak to zapamiętałam. Nawet Leah nadal spała. Może z naszej dwójki, chociaż ona się wyśpi?
Wstałam z łóżka i zabierając telefon, wyszłam z pomieszczenia, udając się do mojego pokoju. Poruszałam się najciszej, jak tylko mogłam, zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie wszyscy jeszcze śpią. Jakoś nie miałam ochoty ich budzić...
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy przekroczyłam próg pomieszczenia, był rozwalony na całym łóżku Keith. Zawinął się skubany w dość grubą kołdrę, a ja myślałam, że zaraz parsknę tam śmiechem, gdy zobaczyłam, jak nogi wystają mu z posłania. Przykryty był pod sam nos, przez co połowę nóg miał odkrytych, a ich fragment po prostu zwisał z łóżka. Leżał przez chwilę w bezruchu, po czym przekręcił się na lewy bok, jeszcze bardziej owijając się kołdrą. Przypominał mi naleśnika z dżemem...
Podeszłam do torby, w której zaczęłam grzebać, w poszukiwaniu jakiś czystych ubrań. Kątem oka, odruchowo spojrzałam na K i uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba pierwszy raz widziałam go, jak spał i to był naprawdę słodki widok. Wyglądał tak niewinnie. Tak, jakby nie miał żadnych problemów. Zdecydowanie mogłabym patrzeć na niego w takiej sytuacji cały czas i wątpię, że znudziłoby mi się to. Z pewnością była to miła odskocznia od jego nieśpiącej czasem nieco nadpobudliwej alternatywy.
W pewnym momencie wierzgnął na materacu, a ja mało zawału nie dostałam. Podskoczyłam w miejscu, ledwo tłumiąc okrzyk zaskoczenia. Boże kochany, za jakie grzechy? Serce waliło mi jak szalone, a oczy z pewnością rozszerzyły. Wpatrywałam się tak w niego z otwartą buzią, dopóki nasze spojrzenia się nie skrzyżowały.
Chłopak zmarszczył brwi, a ja otrząsnęłam się z szoku, który chyba na moment mnie obezwładnił. Chyba na pewno...
— Straszysz ludzi — powiedział niby spokojnie, ale widziałam, że szybko oddychał.
Jak to dobrze, że to wcale nie przez niego mało nie dostałam zawału.
— Od rana może i nie wyglądam najlepiej, ale mógłbyś chociaż udawać. — Zaśmiałam się i wydawało mi się, jakby Keith odetchnął... z ulgą?
— Nie jest wcale tak źle, ale na miss lepiej nie startuj — zażartował, na co tylko posłałam mu niby wściekłe spojrzenie, czym tylko go rozbawiłam.
— Coś ci się śniło, że się tak rzucałeś? — zapytałam, po raz kolejny pochylając się nad torbą.
— Nie wiem, ale raczej nie. Jakoś czasami mam takie... tiki — dokończył niepewnie. — A ty jak spałaś?
Wyprostowałam się z ulgą wymalowaną na twarzy. Już myślałam, że wzięłam za mało ubrań na te kilka dni, ale na szczęście znalazłam jeszcze coś, co mogłabym ubrać i co wyglądało nawet w miarę wyjściowo. Odpowiedziałam dopiero po chwili, gdy podłączyłam rozładowany telefon.
— Dobrze...
— Chodź no tu. — Kiwnął na mnie głową, wyciągając rękę w moim kierunku.
Westchnęłam ciężko, patrząc na niego nieprzychylnie i usiadłam na dość twardym materacu. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie i zaczął mi się przyglądać. Nie miałam pojęcia, gdzie miałam patrzeć. Czy na niego, czy niekoniecznie? Nie czułam się komfortowo, gdy wgapiał się we mnie aż tak przenikliwie.
— Co? — wydusiłam w końcu, czując, jak ciepło wpływa na moją twarz.
— Jak ci się spało? Tylko teraz poproszę prawdę.
Chciałam wstać, gdy to usłyszałam, ale złapał mnie za ręce tak, że nie miałam, jak mu uciec. Odwróciłam wzrok w bok, patrząc na widok zza okna. Rozumiałam to, że może się martwił, ale głupio było mi tak po raz kolejny mu się użalać. Wczoraj pół nocy mnie słuchał. Wcześniej też opowiadałam mu sporo o sobie rzeczy, które nie stawiały mnie w dobrym świetle. Wtedy po prostu wiedziałam, że te wyjaśnienia mu się należą, ale nie chciałam jeszcze dokładać do tego moich problemów ze snem. Okej, Keith może i był moim chłopakiem, ale nie jakimś pieprzonym psychologiem, któremu mogłam zwalić się z wszystkimi problemami...
— Oj miś — zaczęłam ze zbolałą miną, mając nadzieję, że jednak odpuści. Jak zwykle się przeliczyłam i wiedziałam o tym, gdy tylko zobaczyłam jego twarde spojrzenie — nie było tak źle. Po prostu... wcześnie się obudziłam.
Zmarszczył brwi, jakby miał jakiś cholerny radar i wiedział, że nie mówię mu wszystkiego. Może on tego nie rozumiał, ale ciężko mi było dzielić się tyloma problemami w tak krótkim czasie z kimś, tak naprawdę, obcym. Do tej pory o prywatnych sprawach rozmawiałam głównie z Joce, ale ona wiedziała o wszystkim na bieżąco, więc nie zasypywałam ją ciągle nowymi informacjami. Chociaż, po tym urlopie od siebie z pewnością będziemy miały co nadrabiać...
— Koszmar miałaś?
— Nie — powiedziałam, przeciągając ostatnią literę. — Czasami śni mi się, że spadam w jakąś czarną otchłań bez dna i to chyba jest bardziej przerażające niż koszmary. Jakoś nie mogłam później usnąć.
Zresztą, nawet nie próbowałam... ale tego już nie musiał wiedzieć. Czasami im mniej ktoś wiedział, tym lepiej spał.
— Powiedzmy, że uznaję tę wersję. A teraz poproszę buziaka.
Uśmiechnął się zniewalająco, a ja i tak w jego oczach zobaczyłam zmęczenie. Przyjechał na trochę do domu i zamiast odpocząć, to szwendał się za mną przez pół nocy po obcych działkach...
Pochyliłam się nad nim, lekko muskając ustami jego wargi. Za to, co dla mnie zrobił, należał mu się porządny buziak, którego najwyraźniej postanowił sobie wziąć. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie tak, że praktycznie na nim usiadłam. Czułam, jak jego wielkie dłonie gładzą skórę moich pleców, tuż nad pupą. Pogłębiłam pocałunek i wplotłam palce jednej dłoni w jego włosy, drugą natomiast lekko się podpierałam. Na chwilę oderwałam się od niego, gdy zaczęło brakować mi powietrza.
— Wolisz, kiedy jestem na górze? — zapytałam zaczepnie i nie czekając na odpowiedź, wyślizgnęłam się z niemałym trudem z jego objęć.
— Ej no, tak nie można — żachnął się, a ja roześmiałam się, widząc jego rozczarowaną minę.
K czasami zachowywał się jeszcze jak typowe dziecko, nastolatek z burzą hormonów. Co się dziwiłam, skoro miał te dziewiętnaście lat? Sama czasem zachowywałam się gorzej. Zresztą nie każdy musiał być nie wiadomo jak odpowiedzialny i poważny. Może to właśnie przez tę jego dziecinność tak mnie, do niego ciągnęło? Kto to wiedział...
— Kiedy indziej dokończymy. — Puściłam oczko w jego stronę, na co K walcząc z uśmiechem, pokręcił głową.
Zgarnęłam przygotowane ubrania i udałam się do łazienki. Jak opuściłam pomieszczenie cała radość i ta dziwna lekkość zaczynały mnie jakby opuszczać tak samo, jak uśmiech który zniknął z mojej twarzy po zaledwie kilku krokach. Czemu z nim wszystko było łatwiejsze?
Weszłam pod prysznic, ustawiając wodę na naprawdę ciepłą. Ześlizgnęłam się po ściance prysznica i usiadłam w brodziku, opierając brodę o kolana i zamykając oczy. Woda spływała po moim ciele, a myśli wbrew własnej woli i zdrowemu rozsądkowi uciekły do rodziców, którzy teraz pewnie odsypiali wczorajszą „imprezkę".
Za każdym razem było tak samo. Przyjeżdżałam, kłóciłam się z nimi, odjeżdżałam i wybaczałam. To stawało się nudne i było niesamowicie uciążliwe.
Może i nie potrafiłam im wybaczyć śmierci Gabriela, ale mimo wszystko to byli moi rodzice. To dzięki nim żyłam, niezależnie od tego, czego by nie powiedzieli i tak już na tym świecie byłam. Może to właśnie dlatego nie potrafiłam się długo na nich obrażać? Zresztą nie tylko na nich. Jakoś tak nie umiałam strzelić focha, co czasem było naprawdę denerwujące.
Za każdym razem po powrocie do Toronto starałam się ich ignorować. Ich i to cholerne poczucie winy, że znowu nie udało mi się z nimi normalnie porozmawiać i choć raz opuścić ten dom nie będąc z nimi skłóconą. Chciałam żyć z dnia na dzień i bawić się, jakby tych kilku okropnych dni wcale nie było.
Za wszelką cenę starałam się nie tracić czasu na niepotrzebne rozpamiętywanie, które i tak zaczynało się, gdy zostawałam sama. Zawsze zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak, że musiałam trafić na tak bardzo zjebaną rodzinę, a potem oczami wyobraźni widziałam Leah i wszystkie wątpliwości i żale uciekały.
Gdy wyjeżdżałam z domu, byłam na nich wściekła, ale i tak zawsze odbierałam telefon, gdy mama dzwoniła. Słuchałam przeprosin i tego, że wszystko się wreszcie zmieni. Za każdym razem długo ze mną rozmawiała, a ja jej wierzyłam, że następnym razem będzie lepiej. Mówiła tak przekonująco. I za każdym razem czekało mnie takie samo rozczarowanie, a może nawet i większe. Tak właśnie rosły niespełnione obietnice, które sprawiały, że zaczynało brakować mi sił i przegrywałam po raz kolejny tę samą walkę.
Mimo tych obietnic mama w każdej innej sytuacji była ze mną szczera. Za każdym razem opowiadała wszystko tak, jak było, nigdy niczego nie zatajając. Może właśnie dlatego jej wierzyłam? A może po prostu nadal miałam nadzieję na lepsze jutro? Sama nie wiedziałam i chyba wolałam żyć w niewiedzy.
Wbrew pozorom, gdy mama była trzeźwa, była naprawdę wspaniałą kobietą. W końcu uratowała tylu ludzi...
Urodziła się po to, żeby być chirurgiem, ale coś się po drodze popsuło i mimo że nadal ratowała, zabijała psychicznie siebie, mnie i Leah, która usłyszała już zbyt dużo...
Niezależnie od niczego, za każdym razem próbuje to zatrzymać. Staram się zrobić wszystko, żeby tym razem to wyglądało inaczej i jeszcze nigdy mi się to nie udało. Nigdy nie byłam wystarczająco silna, żeby cokolwiek zmienić w tej przerażającej rutynie. Nigdy nie byłam wystarczająco silna, żeby zmienić coś dla Leah. Przegrywałam tę walkę – o ile jeszcze było o co walczyć – i nie mogłam już tego dłużej ukrywać niezależnie od tego, jak bardzo się starałam.
Nie byłam w stanie ich zostawić mimo tego, jak bardzo krzywdzili mnie za każdym razem, gdy tylko przekraczałam próg tego domu. Nie potrafiłam nie przyjechać, gdy zaczynali nalegać. Nie mogłam ich zostawić, nawet gdy Joce cały czas powtarzała mi, że to tylko strata czasu, że tak nie powinna wyglądać relacja rodzic-dziecko.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam odpuścić, bo to, co się tutaj działo zabijało mnie. Traciłam swój spokój i kontrolę, a w zamian zyskiwałam niepewność i wszechogarniający chaos, którego naprawdę się bałam.
Oczywiście nie zawsze w moim życiu wszystko było idealnie uporządkowane, ale ten rodzaj niekontrolowanego chaosu mnie przerażał, a czasem nawet wręcz paraliżował.
Oddychałam wolno, starając się nie wpaść w panikę. Musiałam się uspokoić, co wcale nie było takie łatwe, gdy cały czas z tylu głowy czaiły mi się nieprzychylne myśli. Te, które sprawiały, że czułam się taka beznadziejna i niepotrzebna.
Płuca zaczęły mnie piec i dopiero wtedy zrozumiałam, że wstrzymywałam powietrze. To było nieważne, ważne natomiast, że pomogło mi w osiągnięciu, chociażby chwilowego spokoju.
Dotknęłam tatuażu na lewym nadgarstku i niczym obuch uderzyła we mnie pewna myśl. Mianowicie niezależnie od tego, czego Keith by nie mówił i tak od samego początku powinnam wiedzieć jedno: w niektórych aspektach życia, głównie tych z przeszłości i tak będę osamotniona. Wiem, że on chce dla mnie jak najlepiej i stara się zrozumieć wszystko, co działo się w moim życiu, ale to już się stało, a on niezależnie od tego, jak bardzo by chciał i tak nie będzie w stanie utożsamić się w tym ze mną. Nie mógł zrozumieć bólu, którego nigdy nie czuł. Nie mógł zrozumieć tej przeklętej odpowiedzialności ani tego, że tak bardzo martwiłam się o ludzi, którzy sprawiali, że czułam się jak wrak.
W końcu średnik oznaczał zmagania z depresją. Był dyskretnym oznaczeniem, załamania psychicznego, które przeszłam i miał pokazać to, że się nie poddałam, chociaż właśnie to uczyniłam. Może to był najwyższy czas, żeby się podnieść i z dumą nosić ten tatuaż? Szczególnie że byłam pisarką, a znak ten użyty w zdaniu wyraźnie oddzielał jego części, ale go nie kończył.
Właśnie ten tatuaż dopełniał symbol nieskończoności z napisem „Life". W końcu nawet w momentach największego załamania – żyłam. Bo życie było niczym niekończąca się sinusoida – raz z górki, raz pod nią. Życie było wieczne. Fakt, ludzie umierali i umierać będą, ale na ich miejsce rodził się ktoś nowy. Taki był bieg rzeczy, a życie samo w sobie nie kończyło się w momencie śmierci. Ono otaczało nas z każdej strony. Zawsze było i będzie.
Keith z kolei mógł zrozumieć jedno: to jak czasem czułam się samotna wśród tak wielu ludzi. Wiedziałam, że to rozumiał, bo on też nie raz tego doświadczył. Niby miał wsparcie w milionach fanów, rodzinie i przyjaciołach, ale tak jak w moim przypadku, niektórych rzeczy oni po prostu nie byli w stanie zrozumieć.
To była właśnie jedna z tych rzeczy, które nas łączyły, z pewnymi sprawami zostawaliśmy kompletnie samotni i musieliśmy wyjść z tych sytuacji z podniesionymi głowami. Nie było innej opcji.
***
*Tytuł tej części może być nieco niezrozumiały, chociaż pewnie większość z Was domyśliła się, o co z nimi chodzi. Otóż tytuły wszystkich części, prócz drugiej są tytułami piosenek w mediach, do których pisane były rozdziały. W drugiej części po prostu nie pasował mi tytuł „Caroline", dlatego jest to fragment tekstu.
Wolicie wersje audio czy live piosenek?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top