5. Pierwsze spotkanie
Keith
Nie mogłem uwierzyć we własną głupotę, gdy szedłem, oświetloną przez pobliskie latarnie, ulicą wyzywając się w myślach. W sumie robiłem to od tego przeklętego wieczorka autorskiego, na które zaciągnęła mnie Bre. W życiu jeszcze nie zachowałem się tak bezmyślnie. To wyglądało tak, jakbym stracił możliwość racjonalnego myślenia, a z mojego mózgu powstała papka, co stawiało mnie w niezbyt pochlebnym świetle. A to wszystko tylko przez jedną kobietę...
Zastanawiałem się, czy Ella przyjdzie na to spotkanie, które bądź co bądź ustawiły nasze siostry... Nadal pamiętałem moment, w którym Aubrey poinformowała mnie o tym, że zostałem umówiony z pisarką i nadal nie mogłem wyjść z podziwu, jak te dwa małe skrzaty tak szybko się ze sobą skontaktowały.
Im bliżej byłem wyznaczonego miejsca, tym coraz bardziej zastanawiałem się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Mimo że nie miałem nic do stracenia, to i tak się stresowałem, bo nie miałem pojęcia, co ta kobieta o mnie wie, czy w ogóle cokolwiek wie, ani jaka jest.
Chyba tylko moja kochana siostrzyczka miała tak genialne pomysły, aby pierwsze spotkanie dwóch obcych dla siebie osób zaczęło się w ciemną noc w środku parku. Przecież ona nie mogła być ze mną spokrewniona, ja nie miałem takich przebłysków oryginalności. I chwała Bogu za to.
Przez ostatnie dwa miesiące to właśnie ta pisarka zaprzątała moje myśli. W zasadzie nawet dużo wcześniej, bo pierwszy raz ujrzałem ją dwa lata temu i wyjątkowo zapadła mi w pamięć. Sny z nią w roli głównej nie ustępowały, a wręcz pojawiały się coraz częściej i chyba to było tym czynnikiem, przez który się w końcu zgodziłem i to, że szukałem jej dwa lata. Co prawda z przerwami, ale jednak... Sam sobie tłumaczyłem, że może, gdy się spotkamy te sny wreszcie ustaną i zacznę funkcjonować jak normalny facet, a nie wiecznie pogrążony w marzeniach i własnej wyobraźni idiota, któremu coraz ciężej wychodziło panowanie nad własnym życiem. Zresztą, chyba od dawna już nad nim nie panowałem...
Nie umiałem tego wyjaśnić i sam nie rozumiałem swojego zachowania, ale w każdym kolejnym koncercie szukałem jej wśród tłumu, mając nikłą nadzieję, że w końcu spotkam te duże błękitne oczy i że po raz kolejny się do mnie uśmiechnie, jakby jutro miał nastąpić koniec świata.
Prawdopodobnie właśnie przez moje dziecinne zachowanie Theo wstawił się za Bre i zdecydował, że powinienem pójść, chociażby po to, żebym na chwilę mógł wyluzować i uspokoić szalejący umysł.
„Wypij drinka albo zabierz ją do domu, a najlepiej oba i od razu poczujesz się lepiej", to właśnie powiedział Theodore, jak przedstawiłem mu całą sytuację. Byłem z nim naprawdę blisko, w końcu z jakiegoś powodu zostaliśmy przyjaciółmi, ale nawet on nie wiedział o tych wszystkich chwilach spędzonych na podłodze w łazience, podczas których miałem ochotę poddać się jak nigdy wcześniej w życiu.
Z jednej strony chciałem, żeby ktoś mi pomógł, ale nie potrafiłem o tym komukolwiek powiedzieć. Po prostu potrzebowałem kogoś, tyle że nie wiedziałem kogo. Nadal szukałem, a ściany mojego życia zawalały się na mnie niczym nieprzejęte. Miałem nadzieję, że będzie lepiej, bo przecież nie mogło być cały czas źle?
Odetchnąłem z ulgą dopiero w ciemnym parku, a moje myśli odcięły się od niechcianych tematów. Już nawet nie pamiętałem, w co Ella była ubrana tamtej nocy w Londynie, ale to teraz nie miało znaczenia, bo ją wreszcie znalazłem. Dosłownie. Siedziała w parku na ławce. Nawet z odległości kilku stóp byłem w stanie dostrzec jej jasne włosy, które delikatnie muskały lekkie powiewy chłodnego wiatru zapowiadającego rychłe nadejście jesieni.
Siedziała tyłem do mnie, dlatego nie widziałem wyrazu jej twarzy, ale mogłem zobaczyć, jak co chwilę zerka na zegarek prawie tak, jakby specjalnie przyszła wcześniej, aby móc w ostatniej chwili zwiać. Albo jakby bardzo jej się spieszyło, a to, że przyszedłem o umówionej godzinie, potraktowała jako spóźnienie. Chyba nie chciałem wiedzieć, która z tych opcji była bliższa prawdy.
Gdzieś w głębi siebie czułem, że to spotkanie może być kompletną porażką, przez co sam chciałem odwrócić się na pięcie i uciec, póki jeszcze mnie nie zauważyła. Później wytłumaczyłbym się nagłym wyjazdem, chorobą, czy czymkolwiek innym. Jeszcze miałem czas. Kroki, które stawiałem, były coraz wolniejsze i mniejsze, a ja na poważnie zacząłem rozważać opcję z ucieczką w roli głównej.
Mogłem to zrobić... ale dwie sekundy temu. Na chwilę się zatrzymałem, jakby spojrzenie niesamowitych oczu Elli mogło zapanować w pełni nade mną i zmusić moje nogi do odmówienia mi posłuszeństwa. A mogłem teraz grać z babcią w karty... Boże kochany, co ja robiłem najlepszego ze swoim życiem?
Uśmiechnąłem się i modliłem się, żebym nie wyglądał jak jakiś cholerny pedofil. Pod bacznym spojrzeniem kobiety podszedłem do ławki, na której siedziała, stawiałem pewne kroki i może wszystko byłoby dobrze, gdybym tylko wiedział, jak w tamtym momencie wyglądała moja twarz. Usiadłem tuż obok niej, starając się nie naruszyć jej przestrzeni osobistej i nie wiedziałem co dalej...
W mojej głowie pojawiła się myśl, że zabije Bre, moja siostra zginie marnie, gdy tylko się z nią spotkam.
— Aż tak smuci cię mój widok?
Usłyszałem jej lekko zachrypnięty głos, który był wyjątkowo przyjemny dla ucha i kompletnie inny niż miała podczas wszystkich mar z nią związanych, a czego na spotkaniu autorskim nawet nie zarejestrowałem. Słuchałem jej wtedy uważnie, ale jej głos był tak przyjemny, że mógłbym słuchać jej godzinami, nawet gdyby mówiła w zupełnie obcym języku. Może dlatego nie skupiałem się na tym, o czym mówiła?
Dopiero gdy to powiedziała, zorientowałem się, że nawet się nie przywitałem. Zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd. To spotkanie trwało zaledwie kilka sekund, a już zdążyłem coś spieprzyć. Jeżeli tak dalej pójdzie, to będzie najgorsza randa na świecie. Ale chociaż gdy będzie o niej opowiadała, będzie miała w nazwie coś z „naj". Byłem żałosny.
— Nie, nie smuci, wiesz... po prostu wstyd mi za tą całą akcję z tą książką i tym dennym tekstem. Sam nie wiem, czemu to wtedy powiedziałem — zacząłem niepewnie mówić pierwsze, co mi przyszło do głowy, byleby się tylko wytłumaczyć, ale Ella postanowiła mi przerwać. Na szczęście.
— Nic się nie stało, chociaż udało ci się mnie rozbawić. — Uśmiechnęła się lekko w moją stronę, a wokół jej oczu i ust pojawiły się delikatne zmarszczki.
Dopiero z tej odległości, patrząc wprost w jej oczy, zorientowałem się, że cały czas żyłem w błędzie. Byłem przekonany, że jej oczy były błękitne, co było kompletną bzdurą. One miały piękny, lazurowy odcień. Oczy mojej mamy były błękitne, przez co tym bardziej nie wiedziałem, jak mogłem się pomylić. Te należące do Elli niby były błękitne, ale wpadały w zieleń, a nawet miały kilka brązowych plamek.
Chyba zbyt długo i intensywnie się w nią wpatrywałem, bo szybko odwróciła wzrok, patrząc tym samym w czarną otchłań parku. W miejsce, gdzie światło latarni nie rozpraszało mroku nocy. Oparła plecy o ławkę, po czym wyprostowała nogi w kolanach, krzyżując je w kostkach. Zacisnęła usta w wąską linię, po czym wzięła głęboki oddech.
Nie wiedziałem co powiedzieć, bo przez te niesamowite oczy zapomniałem, o czym rozmawialiśmy, a w mojej głowie panowała kompletna pustka. Nie byłem w stanie się przy niej skupić, za dużo detali mnie rozpraszało. Przeczesałem dłońmi swoje ciemne włosy, które delikatnie się kręciły i były zbyt długie.
— Będziemy tak siedzieć w parku? — zapytała po chwili ciszy, leniwie spoglądając w moją stronę.
— Nie, oczywiście, że nie — odparłem szybko, mimo że w głowie miałem kompletną pustkę. Jakby na to nie spojrzeć nie wiedziałem, co lubi, więc nie przychodziło mi na myśl nic, co mógłbym zaproponować.
— A szkoda. Tyle czasu tu mieszkam, a tak rzadko tu przychodzę — mruknęła pod nosem, zaskakując mnie tym lekko, po czym odchyliła głowę i patrząc wprost w usiane gwiazdami niebo.
Długie rude włosy dziewczyny powiewały na wietrze, podczas gdy zacisnęła szczękę. Może i jej nie znałem, ale nawet bez tego byłem w stanie stwierdzić, że intensywnie nad czymś rozmyślała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
— Jak chcesz, to możemy tu zostać.
Z każdą kolejną sekundą i wypowiedzianym zdaniem czułem się coraz mniej pewnie w jej towarzystwie. Ona z kolei jak gdyby nigdy nic, patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem, sprawiając wrażenie kobiety niesamowicie pięknej, wręcz oszałamiającej, ale nieosiągalnej. Przez dosłownie sekundę jasna skóra pokryta piegami wyglądała niczym wyciosana z kamienia, a jedynym co sprawiało, że wiedziałem, że była człowiekiem, było bystre spojrzenie błyszczących oczu.
Rozejrzałem się po parku, tym samym przerywając kontakt wzrokowy. Byliśmy sami, co było dość dziwne. W końcu to było Toronto, a ludzie jakby nagle z niego wyparowali. Oświetlone aleje, samotne ławki i zielona trawa wyglądały zupełnie inaczej za dnia, gdy kręciło się tu od groma mieszkańców i turystów.
Przynajmniej nikt nam nie przeszkadzał, choć z drugiej strony może to nie było takie dobre...
— Idziemy — zarządziła, a ja najwyraźniej nie miałem w tej kwestii nic do powiedzenia. Zapowiadało się bosko... — Jakieś propozycje? W ogóle, czemu nie ustaliliśmy tego wcześniej? — Tym razem cała jej uwaga była poświęcona mi, dzięki czemu zauważyłem niezrozumienie na jej twarzy, o którym świadczyła zmarszczka pomiędzy brwiami.
— Bo to nie my to ustalaliśmy? — zapytałem retorycznie, a widząc jej zmieszaną minę, postanowiłem porzucić ten temat. — Lubisz kręgle?
— The Ballroom Bowl*?
— Chyba będzie najbliżej.
Wzruszyłem ramionami i po chwili kierowaliśmy się ku wyjściu z parku. Szliśmy w ciszy, ale nie było niezręcznie. Mimo to chciałem z nią porozmawiać, tylko nie wiedziałem na jaki temat... Coś lekkiego, co nie byłoby wtopą, z czego moglibyśmy się pośmiać. Cholera, a mogłem jednak pogrzebać trochę w Internecie i dowiedzieć się, chociaż podstawowych informacji.
— Ile ty masz właściwie lat? — zapytała, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zmarszczyłem brwi i dopiero po chwili zorientowałem się, że nie tylko ja nie przygotowałem się do tego spotkania. Od razu mi ulżyło, a napięte mięśnie nieco się rozluźniły. Moje myśli zaprzątało tylko jedno, dlaczego do diaska była na moim koncercie – i to dwóch – skoro nic o mnie nie wiedziała? Może z tego samego powodu, z jakiego ja dwa dni temu byłem na jej spotkaniu autorskim? Z pewnością zaciągnęła ją tam siostra albo to zwykła ciekawość...
— Dziewiętnaście, a ty?
Ella uniosła zaskoczona brwi i przez dobrą chwilę patrzyła na mnie z konsternacją. Zamrugała szybko kilka razy i pokręciła głową, jakby chciała odpędzić od siebie jakieś niechciane myśli.
— Wyglądasz na starszego. — Przeczesała palcami rozwiane włosy, które były chyba wszędzie, ale co najdziwniejsze nie irytowało jej to. — A ile byś mi dał?
Uśmiechnęła się powalająco, a ja z czystym sercem przyglądałem się jej skrupulatnie. Dostrzegłem to samo spojrzenie, które widziałem w czerwcu, ale nie pamiętałem tego sprzed dwóch lat, czego żałowałem. Mimo to poczułem się wyjątkowo na miejscu, spacerując z nią prawie że opustoszałymi ulicami Toronto.
Może i jej nie znałem, a początek tej znajomości zdecydowanie nie był najlepszy, cieszyłem się, że tu z nią byłem, nawet jeśli miałaby o tym opowiedzieć wszystkim gazetom, w co wątpiłem. No, chyba że Ella należała do tej grupy dziewczyn, które chciały osiągnąć sławę za wszelką cenę, ale tego nie mogłem wiedzieć.
— Nie wiem... Osiemnaście, dziewiętnaście? — Zaprzeczyła ruchem głowy, wkładając dłonie do kieszeni czarnej kurtki. — Więc ile? — dopytywałem szczerze zaciekawiony.
— Jak mnie pokonasz, to się dowiesz. A musisz wiedzieć, że w kręglach jestem mistrzynią.
Puściła mi oczko i zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem. Cieszyłem się, że atmosfera zaczęła się rozluźniać, a to wszystko tylko dzięki jednemu pytaniu. Może ten wieczór dało się jeszcze odratować? Miałem taką nadzieję. Nasze pierwsze spotkanie mogło jeszcze być całkiem owocne.
— Opowiedz mi coś o sobie.
Szliśmy John Street, gdy się w końcu odezwałem. Cokolwiek, byle tylko przerwać tę ciszę, która zapadła po wybuchu śmiechu, który rozładował choć trochę kotłujące się we mnie emocje. Schowałem dłonie do kieszeni bluzy i zapatrzyłem się na chodnik, do najprostszych to on ewidentnie nie należał.
— A co byś chciał wiedzieć? Oczywiście oprócz tego, ile mam lat.
— Hm... Może na początek, co lubisz?
Przeniosłem na nią wzrok, akurat wtedy, gdy Ella wpatrywała się w niebo. Podążyłem wzrokiem w tamtą stronę, ale przez łunę otulającą rozświetlone miasto nie było widać zbyt wielu gwiazd.
— Frytki — odpowiedziała natychmiast, bez chwili zawahania, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
— Serio, jedzenie? — Patrzyłem na nią rozbawiony, na co wzruszyła ramionami.
— Jedzenie to bardzo ważna część mojego życia. Jest zawsze wtedy, kiedy jest potrzebne, nie marudzi, ani nie narzeka. Gdyby nie ono, umarłabym, więc udam, że nie słyszałam. A ty co lubisz, Morgenstern?
— Ale z jedzenia? — upewniałem się, chcąc zyskać na czasie.
— Z czego chcesz. — Wzruszyła ramionami, przenosząc na mnie lazurowe spojrzenie.
— Wszystko lubię.
— Wszystko?
W jej oczach coś błysnęło, a ja poczułem lekki niepokój. Okej, może powinienem był to ująć nieco inaczej, ale trudno. Słowa czasem wypływały z moich ust, uprzednio nie kontaktując się z mózgiem, co nie zawsze wychodziło mi na dobre.
— No nie wszystko, ale... nie wiem, może... Herbatę? Ciastka?
— A co z kawą? — dopytywała, a ja zaczynałem się czuć nieswojo.
— Nie przepadam. Lubię zapach, ale jakoś mi nie smakuje. — Wzdrygnąłem się, czując nagle w ustach gorzki posmak czarnego napoju.
— O ty niegodziwcze. Jak można gardzić napojem bogów? — spytała oburzona, ale w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia. — Żebyś widział swoją minę.
Pokręciła z rozbawieniem głową, a ja poczułem, jak ogarnia mnie zbawcze uczucie ulgi. Dopiero po chwili zauważyłem, że przeszliśmy już połowę drogi, nie spiesząc się przy tym zbytnio. Zapanowała chwilowa cisza, podczas której zastanawiałem się nad tym, czemu wcześniej na nią nie wpadłem? Przecież, do diaska, mieszkaliśmy w tym samym mieście. Tyle że ja przez większość czasu byłem w rozjazdach, a w Toronto mieszkało ponad dwa miliony osób, do tego jeszcze wypadałoby dodać turystów. Okej, szanse, że w ogóle się spotkaliśmy, wynosiły niewiele, ale jednak się udało. Na szczęście.
— Co czujesz przed wejściem na scenę? Nie przeraża cię występowanie przed takim tłumem? — zagadnęła wyraźnie zaciekawiona.
— Znaczy, wiesz... no stresuję się, ale dzięki temu wiem, że dam z siebie wszystko. Ten stres daje mi kopa. Jest pozytywny, motywujący? A gdy wychodzę i widzę wszystkich tych ludzi, od środka zaczyna rozpierać mnie duma. Nadal nie mogę uwierzyć, że oni przychodzą tam tylko ze względu na mnie. Często jeżdżą do sąsiadujących krajów, tylko na koncert. To jest takie nierealne. — Pokręciłem głową z niedowierzaniem. — Ty też tam byłaś — rzekłem, wracając myślami do rzeczywistości.
— Prawda — mruknęła, widocznie nie zamierzając kontynuować tego tematu.
— Czemu tam byłaś? — zapytałem, zanim zdążyłem pomyśleć. — To nie tak miało zabrzmieć...
— Spokojnie, nic się nie stało. — Posłała mi lekki uśmiech, odgarniając włosy, które zawzięcie wchodziły jej do oczu. — Leah miała urodziny, a wiedziałam, że chce zwiedzić Londyn, więc upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu. — Wzruszyła lekko ramionami, wchodząc do budynku kręgielni.
— A wcześniej?
Zamknąłem na chwilę oczy, mając ochotę sam siebie zdzielić. Czemu nie mogłem się po prostu zamknąć? Spojrzałem na Ellę, która tylko przez krótki moment nie wiedziała, co się dzieje, po czym na jej twarzy wykwitło zrozumienie. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
— To było w Toronto, było blisko, wtedy jeszcze mało osób zdawało sobie sprawę o twoim istnieniu, a Lee już wtedy wariowała na twoim punkcie. Podbiłeś serce dwunastolatki, która, mimo iż skończyła czternaście lat, nadal planuje różne wersje waszego ślubu. — Zaśmiała się krótko. — A tylko jej powiedz, że ci powiedziałam, to cię powieszę za jaja — ostrzegła z poważną miną, na co się skrzywiłem. Byłbym w stanie znieść wszystko, ale z pewnością nie to... Wiedziałem, że żartowała, ale i tak poczułem ból, na samą myśl.
Chociaż już wiedziałem, dlaczego dziewczyny tak dobrze się dogadały. Nie dość, że były w tym samym wieku, to jeszcze Bre była fanką Elli, a Leah moją. To miało więcej sensu, niż początkowo przypuszczałem.
***
*The Ballroom Bowl – restauracja, w której jest również kręgielnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top