4. Coś dużego
Dee
Po raz kolejny spojrzałam na czarny zegarek znajdujący się na moim lewym nadgarstku, tylko po to, aby zobaczyć, że złote wskazówki pokazywały za piętnaście siódmą wieczorem. Wzięłam kilka szybkich płytkich oddechów, starając się tym samym chociaż trochę uspokoić.
Tylko kwadrans dzielił mnie od spotkania z czytelnikami. Osobami, które czasem miałam wrażenie, lepiej orientowały się w mojej twórczości niż ja i wiedziały, dokąd ona zmierza, mimo iż ja nie miałam o tym bladego pojęcia. Ludźmi, których nie znałam, a którzy mieli tak wielki wpływ na moje życie. Co najważniejsze, osoby, dla których nie liczyło się to, co kiedyś robiłam, a to jak wykonywałam swoją pracę i jaka byłam obecnie. Oni zawsze mnie wspierali nawet wtedy, gdy mówiłam, że tego nie potrzebowałam, choć prawda była kompletnie inna. Oni po prostu byli ze mną i wyczekiwali na kolejne książki. W pewnym sensie lubili mnie taką, jaką byłam, nawet wtedy, gdy nie chciałam odpowiedzieć na z pozoru proste pytanie: „Od jakiego imienia pochodzi skrót Dee?"
Z jednej strony strasznie cieszyłam się z tego, że będę mogła ich spotkać i zobaczyć kto przeczytał moją książkę, a z drugiej najzwyczajniej w świecie się bałam. Bałam się tego, że będą zadawali pytania o coś, o czym nie chciałam opowiadać i może mogłam je zignorować, ale nie lubiłam tego robić. Sama nie lubiłam, gdy ktoś mnie ignorował.
Co prawda nie było to moje pierwsze spotkanie tego typu, ale to nie zmieniało faktu, że oprócz podekscytowania odczuwałam niesamowity lęk. Starałam się, ale nie byłam w stanie przewidzieć jakie pytania padną. Mogły one dotyczyć dzieła, ale również mojego życia prywatnego, jak i miliona innych rzeczy.
Czasem im ludzie mniej wiedzieli, tym lepiej spali, a oni i tak wiedzieli o mnie naprawdę dużo. Może nawet i za dużo?, przez co zastanawiałam się, kiedy to wszystko obróci się przeciwko mnie...
— Dee, nie denerwuj się tak, bo zaraz tu padniesz i będziemy z Joce miały sporawy kłopot.
Przeniosłam wzrok na Leah, a on skrzyżował się z jej błyszczącymi kocimi oczami. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że z dziewczynki zaczęła przeradzać się powoli w młodą kobietę. Silną kobietę.
— Łatwo ci mówić, bo to nie ty będziesz tam stała i się produkowała tylko ja.
Zacisnęłam na chwilę szczękę, mając nadzieję, że to trochę mnie rozluźni, ale nie pomogło. Nie dość, że stresowałam się samym wyjściem przed ludzi, to jeszcze trzymały mnie nerwy z wczorajszej wizyty u rodziców. Jedynym plusem był fakt, że tam nie nocowałyśmy, bo dzisiaj z pewnością nie byłabym w stanie stanąć przed nimi wszystkimi i udawać, że wszystko jest dobrze, bo nie było. A z pewnością nie po kolejnej wizycie w Hamilton. Dobrze, że chociaż tym razem obeszło się bez kłótni.
— Fakt — przyznała. — Ale wiem, że dasz sobie radę. Jak zawsze zresztą. — Wzruszyła ramionami, a mnie lekko zaskoczyła wiara, jaką we mnie pokładała. — To nie twój pierwszy wieczorek, a nawet jeśli ktoś cię zapyta o coś niewygodnego, to przecież nie musisz odpowiadać.
— Kiedy ty tak zmądrzałaś, co? — zapytałam, lekko szturchając ją w ramię, z uśmiechem na ustach.
Na chwilę się rozluźniłam. Pierwszy raz od ponad doby. I muszę przyznać, było to niesamowite uczucie, którego chciałabym częściej doświadczać, mimo że mięśnie bolały mnie teraz niesamowicie.
— Od kiedy zrozumiałam, że życie to nie bajka — szepnęła ledwo słyszalnie, a mi zrzedła mina.
Czułam, jak gula rośnie w moim gardle i miałam jedynie nadzieję, że się nie rozpłaczę. Nie chciałam, żeby ona to musiała oglądać, a i tak przecież nie miałabym już czasu, żeby się doprowadzić do porządku przed spotkaniem z ludźmi. Nie chciałam, żeby zobaczyła łzy, które były z pewnością dostrzegalne w moich jasnych oczach i właśnie dlatego ją przytuliłam. To było potrzebne nam obu, a przynajmniej mi.
— Koniec mazgajenia, czas wziąć się do roboty. Wszyscy już są. Idziesz, kochana — zarządziła stanowczo Jocelyne, pojawiając się jak zawsze znikąd.
Uwielbiałam tę niską Francuzkę, ale czasem miałam jej serdecznie dosyć. Z pewnością była niezastąpioną przyjaciółką i idealnie zajmowała się rozkwitem mojej kariery, tyle że zawsze przerywała w najgorszym momencie, co było po prostu irytujące.
— Joce, jak coś to ratuj mnie z opresji — mruknęłam cicho, wstając z krzesła.
— A co ja jestem? Rycerz na białym koniu? — prychnęła, zaplatając dłonie na piersi, przez co miałam ochotę się roześmiać, szczególnie gdy zrobiła minę obrażonego dziecka. I ona niby miała trzydzieści pięć lat i dziecko?
— Jak nie masz białego, to może być czarny. Chociaż biały by fajnie kontrastował.
Uśmiechnęłam się niewinnie, gdy zobaczyłam, jak ostrzegawczo zmrużyła oczy. Mimo to i tak czaiło się w nich rozbawienie, jak za każdym innym razem, gdy robiłam aluzje odnośnie do koloru jej skóry. Na szczęście nie brała tego do siebie, wiedząc, że żartuję.
Stanęłam przed drzwiami i mimowolnie wygładziłam szarą sukienkę z rękawem trzy czwarte, sięgającą do połowy uda, strzepując z niej tym samym nieistniejące paprochy. Ostatni raz przeczesałam palcami lekko pofalowane i już przydługie włosy koloru miedzianego blondu, po czym otworzyłam drzwi i zrobiłam pierwszy krok.
Uśmiechnęłam się szczerze na widok tylu osób zebranych w publicznej bibliotece tylko z mojego powodu, mimo że mogli robić teraz masę innych rzeczy. Spojrzałam na Jocelyne, której ciemne oczy błyszczały jak zawsze, gdy organizowała takie spotkania, a szczególnie gdy je prowadziła.
Gdy stanęłyśmy przed siedzącym na krzesłach tłumem, rozpoczęła spotkanie. Gdy mówiła, żywo gestykulowała, a pofarbowane na ciemny blond włosy, sięgające do ramion, co chwilę wchodziły jej na twarz i do oczu, przez co zawzięcie poprawiała proste kosmyki. Uwielbiałam oglądać ją w takich sytuacjach, bo we wszystko, co robiła, wkładała całe swoje serce, co było widać na pierwszy rzut oka.
Gdy skończyła przyszła kolej na mnie, a stres dał o sobie znać po raz kolejny. Nigdy nie byłam fanką przemówień, ale musiałam się przełamać, bo w końcu sama tego chciałam. Tak sobie wmawiałam. Wzięłam ostatni głęboki oddech i starając się opanować drżenie zarówno rąk, jak i głosu, oparłam się biodrem o biurko, stojące za mną.
— Cieszę się, że jesteście tu ze mną. Od razu umówmy się, że ja stresuje się tu za was wszystkich — powiedziałam, starając się mówić na tyle głośno, aby każdy mnie usłyszał.
Po sali przebiegł szmer śmiechu, a połowa stresu ze mnie zeszła, natomiast jej miejsce zajęło podniecenie. W końcu po raz kolejny mogłam zobaczyć swoich czytelników, którzy byli grupą składającą się zarówno z mężczyzn, jak i kobiet, dorosłych i młodzieży. Dodatkowo było to ostatnie takie spotkanie w związku z ostatnio wydaną przeze mnie książką.
— Pozwólcie, że to ja zadam wam pierwsze pytanie. Wszyscy czytali już „Za morzem" czy jednak nie? Wiecie, nie chce nic zdradzić, żeby nie odbierać wam radości z czytania. — Popatrzyłam po zgromadzonych, ale nikt nie podniósł ręki. — Miłe zaskoczenie. Skoro mamy to za sobą, zaczynajmy.
Często zdarzało się, że niektórzy przychodzili z ciekawości, po czym dopiero po takim spotkaniu postanowili sięgnąć po lekturę. Moim zdaniem to było dziwne, ale cóż, każdy ma swoje życie i swoje przyzwyczajenia.
Skinęłam głową na Joce, która wskazała na pierwszą osobę. Los trafił na dziewczynę w samym końcu sali, z długimi ciemnymi włosami. Wzrok wszystkich ze mnie przeniósł się na nią, co ewidentnie ją skrępowało. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco, mając nadzieję, że po pierwsze jej to w jakiś sposób pomoże, a po drugie, że na początek zada jakieś łatwe pytanie. Chrząknęła cicho, patrząc na mnie lekko przerażonymi, ciemnymi oczami.
— Skąd pomysł na taki tytuł? — zapytała krótko, a ja byłam pewna, że przygotowała się na to spotkanie. Głos lekko jej drżał, ale na szczęście trema jej nie zmogła.
— „Za morzem" pięknie i wdzięcznie brzmi po włosku, mianowicie „Oltremare". Zanim odpowiem, jak wy sądzicie, czemu akurat nadałam tej książce taki tytuł? Masz może jakiś pomysł? — zapytałam, nie odrywając od niej wzroku.
— Nie mam pojęcia — mruknęła cicho, spuszczając wzrok na dłonie, którymi cały czas się bawiła.
— Dobrze... A może ktoś inny? — dopytywałam, ale w pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Pięknie. To będzie z pewnością długi wieczór. — Nie bójcie się, ja naprawdę nie gryzę. Wracając do tytułu, interpretować można go na dwa sposoby. Pierwsza interpretacja jest dosłowna, ponieważ Amelia wyleciała z Francji, po czym przeniosła się do Irlandii, a później Danii, czyli za morze i to kilka razy. Druga natomiast dotyczy jej pokrętnego rozumowania. Nie chciała skrzywdzić swoich bliskich i właśnie dlatego się przeniosła. Niby uciekła, ale tylko dla dobra sprawy. Wiedziała, że nie jest w stanie w pełni się kontrolować, dlatego się od nich odcięła i pojechała daleko w siną dal, starając się do nikogo nie przywiązywać — wyjaśniłam, modląc się w duchu o to, żeby czytelnicy zaczęli ze mną współpracować.
— Przeczytasz swój ulubiony fragment? — odezwał się pierwszy facet dzisiejszego wieczoru.
— Raczej nie powinien on was zaskoczyć, chociaż może... Dajcie mi chwilkę.
Wzięłam do ręki książkę i zaczęłam kartkować strony, szukając odpowiedniego fragmentu.
„— Czemu tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? Dlaczego nie możesz zrozumieć, że chcę być blisko ciebie? — pyta lekko poddenerwowany Jacob.
Podchodzę do przestronnego okna zajmującego większość ściany i patrzę w dół. Ruch na ulicach jest przytłaczający, a ludzie przepychają się między sobą tylko po to, aby dotrzeć na miejsce na czas. Zastanawiam się przez chwilę, ile mogę mu powiedzieć i jak mam to zrobić, aby dał mi spokój.
W myślach przeklinam dzień, w którym się poznaliśmy, mając ochotę wybić okno i wyskoczyć przez nie. Powstrzymuję się, wiedząc, że wzbudziłabym tylko zbędne zainteresowanie. W końcu nieczęsto ktoś rzuca się z trzydziestego piętra, nie zabijając się przy okazji...
— Nie chcę cię skrzywdzić, ale ty nie dajesz mi wyboru — mówię cicho. — Zrozum, nie jestem zdolna do uczuć. Myślisz, że dlaczego zostawiłam rodzinę? Bo taki miałam kaprys? Otóż nie. Bałam się o nich i ich bezpieczeństwo. Specjalnie wyjechałam i odseparowałam się od ludzi, aż pojawiłeś się ty. Zrozum, że powinieneś trzymać się ode mnie z daleka! — krzyczę, wymachując rękoma.
Nie jestem w stanie zachować spokoju. Emocje mnie ponoszą, czego wcale nie ułatwia mi pulsująca na jego szyi widoczna żyła i bijące z zawrotną szybkością serce. Mogę sobie wyobrazić krew przepływającą w jego niebieskich żyłach, co tylko potęguje mój głód. Od wczoraj nic nie jadłam, przez co odczuwam potworną ochotę rzucenia się na niego. Ślina napływa mi do ust, a on jest tak kuszący.
— Czego ty się tak boisz? Co jest takiego niebezpiecznego w twoim życiu? Pomogę ci.
Podchodzi do mnie, wypowiadając puste zapewnienia, a ja ostatkiem sił bronię się przed tym, aby nie zatopić w nim kłów.
— Ja — odpowiadam krótko.
Trochę za szybko jak na człowieka opuszczam pomieszczenie, a następnie wybiegam z budynku. Muszę odejść jak najdalej od niego. Nie mogę sobie pozwolić na chwilę słabości. Muszę wyjechać. Znowu.
Przebiegam przez ulicę, a po chwili do moich uszu dobiega nieprzyjemny huk, pisk opon i swąd palonej gumy. Obracam się, przez co na poboczu dostrzegam nieruchome ciało Jacoba. Gdyby moje serce normalnie biło, z pewnością by się teraz zatrzymało. Podbiegam do niego i biorę jego wątłe ciało w ramiona. Chcę zamordować tego, kto to zrobił i powstrzymuje mnie przed tym tylko widok ciemnych oczu mężczyzny.
Nachylam się nad nim, widząc, że chce coś powiedzieć. Niespodziewanie jego ciepłe usta przywierają do moich lekko rozchylonych. Odsuwam się szybko, gdy zauważam, co się dzieje, ale mój kieł zdążył przeszyć skórę na jego wargach. Nawet nie zarejestrowałam tego, kiedy się wysunęły.
Zostawiam jego nieprzytomne ciało i uciekam najszybciej, jak tylko mogę ,nim przyjadą służby wezwane przez wykrzykujących coś do siebie ludzi. Nie wierzę w to. Przypadkiem zmieniłam go w potwora takiego samego, jakim jestem ja.
Starając się wyprzedzić myśli, wbiegam do lasu i oddaję się polowaniu, ubolewając nad tym, jaką głupotę zrobiłam."
— Zakończenie? — spytał ktoś z tyłu.
— Tak. To jest mój ulubiony fragment tej historii.
— Skąd wzięłaś pomysł z koncertem? — Podniosłam wzrok na dziewczynę z tyłu sali, z orzechowymi oczami.
— Hm... — zaczęłam, przyglądając się jej. Na dziewięćdziesiąt procent nie jest starsza od mojej siostry. — Wpadłam na to, gdy razem z Leah byłyśmy właśnie na takim koncercie w Londynie.
— Czyj koncert? — zainteresowała się, a ja odwróciłam wzrok w stronę Leah, mając nadzieję, że mnie poratuje.
Czternastolatka schowała twarz w dłoniach, będąc ewidentnie załamana moim zachowaniem. Nie moja wina, że uleciało mi to z głowy, przecież ten koncert był trzy miesiące temu, a ja miałam ważniejsze rzeczy na głowie niż to, kto wtedy śpiewał. Może i miał nawet dobre piosenki, ale jakoś nie miałam czasu, żeby tego wszystkiego zgłębiać. Zresztą nigdy nie miałam dobrej pamięci do nazwisk.
— Keith Morgenstern — odpowiedziała czerwona na twarzy, Lee.
Na szczęście, później płynnie przechodziliśmy z tematu do tematu, a ludzie coraz bardziej się ożywiali, na co się ucieszyłam. Nareszcie zaczęło to przypominać prawdziwy wieczorek autorski, a nie stypę, chociaż na stypach więcej się działo niż na początku tego spotkania.
— Ostatnie pytanie — oświadczyła Jocelyne, wskazując na chłopaka z pierwszego rzędu.
— Czy sądzisz, że każdy może zostać pisarzem, czy to musi być ktoś wyjątkowy? Opłaca się?
Przyglądał mi się uważnie, zadając to pytanie, a ja zorientowałam się, że rozmawiałam z nim, zanim weszłam do biblioteki. Od razu przypomniałam sobie, jak miał na imię, które wyjątkowo szybko zapamiętałam. Wydawał się naprawdę mądrym i miłym człowiekiem, prawdopodobnie jak wszyscy obecni, chociaż może po prostu sprawiali tylko takie wrażenie? Kto ich tam wiedział, szczególnie że ewidentnie byli fanami książek o wampirach z wątkami miłosnymi.
— Gabe, moim zdaniem każdy może zostać pisarzem, tylko musi ciężko pracować. Ja piszę, bo chcę i bo to kocham. W książkach wyrażam swoje zdanie, a jeżeli ludzie to czytają, jestem wniebowzięta, szczególnie gdy potrafią dyskutować o tym, co przeczytali, przez co może być naprawdę ciekawie. Chciałabym, żeby za kilka lat ludzie nadal pamiętali moje nazwisko, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeżeli ktoś chce pisać, niech pisze. Może mu się uda i wtedy to ja będę zadawała mu pytania odnośnie do jego pracy. Warto spróbować. Na pewno nic byś nie stracił, a jedynie mógł zyskać. — Mrugnęłam do niego porozumiewawczo. — A jeżeli chodzi o opłacalność... Jeżeli będziesz pisarskim geniuszem, to zbijesz fortunę. A jeżeli nie, to będziesz musiał znaleźć inną pracę.
— Ty jesteś takim geniuszem — powiedział, co wcale nie zabrzmiało jak pytanie, ale i tak postanowiłam się do tego odnieść.
— Sama siebie tak nie postrzegam, ale jeżeli wy tak sądzicie, niech tak będzie. Może i moje książki się dobrze sprzedają, ale to tylko dlatego, że w pisanie wkładam całe moje serce, przeżycia, a czasem nawet i łzy.
Uśmiechnęłam się i przebiegłam wzrokiem po zebranych. To było tak miłe uczucie, że tyle osób było tu dla mnie...
— Dziękujemy za przybycie. Jeżeli ktoś chce podpis albo zdjęcie niech się ustawi w kolejce — poinformowała Joce, a ludzie zaczęli spełniać jej polecenie.
Kolejka szła sprawnie, zdjęcie podpis, podpis zdjęcie, samo zdjęcie, albo sam podpis. Co prawda niektórzy po prostu wyszli, ale to właśnie dzięki takim osobom mogłam być wcześniej w domu.
— Numer.
Usłyszałam, na co podniosłam głowę i moje oczy spotkały się z ciemnymi tęczówkami, których kontry z tej odległości były lekko rozmazane. Nie dość, że miałam wadę wzroku, to jeszcze byłam padnięta, co wcale mi nie pomagało. A okulary spoczywały gdzieś na dnie torby...
— Co?
Uniosłam pytająco brew, mimowolnie spoglądając za niego. Jak się okazało, był ostatni, a obok niego stała zapewne siostra, chociaż pewności nie miałam. Nie mogłam mieć. Kojarzyłam te oczy, na co zmarszczyłam brwi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to na jego koncercie byłam. Trochę niefortunnie wyszło, że akurat o to pytała nastolatka, a ja dostałam wtedy chwilowej amnezji.
— Dostanę twój numer? — powtórzył, uśmiechając się.
— A zasłużyłeś?
— Ty mi powiedz.
Przyjrzałam mu się uważnie, po czym do mojej głowy wpadł genialny pomysł i ja się jeszcze zastanawiałam, czemu nikogo nie miałam... Byłam okropna dla ludzi. Przynajmniej dla niektórych.
— Co sądzisz o kreacji Aghaty?
Popatrzył na mnie zdziwiony i przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, o co chodzi, bo prawdopodobnie nie miał pojęcia, o czym mówiłam. Czemu ja się dziwiłam?
— Och... Oczywiście była niesamowita zresztą jak wszystkie inne.
Uśmiechnął się w moją stronę, a jego siostra zakryła dłonią twarz tak jak wcześniej Leah. Zaśmiałam się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Lee stała obok siostry Keitha z załamaną miną.
— Wiesz... z pewnością byłaby świetna, ale nikogo takiego nie było. Wtopiłeś. — Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku ze świstkiem papieru między palcami. Chłopak chwycił go, ale nie puściłam. — Za odwagę, ale pod warunkiem, że nie będziesz kłamał.
Dopiero wtedy oddałam papier, który z chęcią przyjął. Zrobiłam sobie jeszcze zdjęcie z rodzeństwem, po czym opuścili progi biblioteki. Pięć minut po ich wyjściu Leah zaczęła piszczeć z radości, że spotkała swojego idola.
— Spełniasz marzenia — krzyknęła mi do ucha, na co się wzdrygnęłam. Za dużo decybeli...
— Żebym w głuchą złotą rybkę się nie zmieniła — prychnęłam rozbawiona.
Niecałą godzinę później opuszczałyśmy St. Lawrence Library*, aby pół godziny później znaleźć się w mieszkaniu, ówcześnie wstępując po frytki i burgery do A&W**.
— Od jutra przechodzę na dietę — powiedziałam, zanim wgryzłam się w ciepłą jeszcze kanapkę.
— Już to widzę. Lepiej się zacznij modlić, żeby ci w cycki poszło — odezwała się Leah, ze śmiechem, a ja gniewnie zmrużyłam oczy.
— Taki ci tydzień z zieleniną zrobię, że przez najbliższy rok na widok sałaty będzie cię mdliło, Lee.
Zielone oczy nastolatki rozszerzyły się w przerażeniu, a ja z zadziornym uśmiechem pochłonęłam frytkę. I tak obie wiedziałyśmy, że to tylko przekomarzanie, bo o ile nie miałam problemów z warzywami, o tyle jedzenie ich cały czas przerażało mnie bardziej niż pająki.
***
*St. Lawrence Library – publiczna biblioteka w Toronto.
**A&W – jest to sieć restauracji typu fast-food.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top