26. Chcę zobowiązania

Delilah

Oparłam się wygodnie o zagłówek siedzenia. Chciałam ten lot mieć jak najszybciej za sobą, bo od kiedy tylko usiadłam w tym przeklętym fotelu, niechciane myśli zaczęły krążyć po mojej głowie.

Dlaczego to zrobił? Okej, może wspominał coś o czasie, ale przecież to nie jest powodem, żeby zrywać! Szczególnie że tak bardzo się starał, żebym w końcu mu zaufała i co? Tak po prostu postanowił, że sorry, ale to koniec? 

Jeżeli Keith myślał, że tak to zostawię, to okazał się większym kretynem, niż początkowo przypuszczałam, a niby wcale nie był taki głupi... Boże, co z ludźmi było nie tak? 

Siedziałam i tupałam nerwowo nogą, jakbym miała nadzieję, że przez to te niecałe pięć godzin minie szybciej. Czemu po prostu nie wzięłam ze sobą żadnej książki? Pewnie dlatego, że i tak bym się na niej skupić nie mogła...

Wczoraj przez chwilę wpadłam w jakieś cholerne załamanie nerwowe, ale na szczęście Leah okazała się niesamowicie mądrą nastolatką, która razem z Jocelyne – do której zadzwoniła – przywróciły mnie do porządku. 

Rano dziewczyny wpakowały mnie do pierwszego samolotu lecącego do Los Angeles, żebym tylko mogła normalnie w cztery oczy porozmawiać z Keithem. W zasadzie nawet nie miałam w tej kwestii nic do powiedzenia. Ale może to i lepiej, bo z pewnością znalazłabym powód, żeby jednak nie lecieć. Bo czy nie tego właśnie chciałam od początku? Nie lepiej byłoby, gdybyśmy serio się rozstali? 

Na początku właśnie tego chciałam, żeby dał mi święty spokój, żebym nadal mogła spokojnie żyć w tym popieprzonym stanie zawieszenia. Teraz nie byłam tego taka pewna.

Spojrzałam za okno, znajdujące się po mojej lewej stronie. Nie raz już leciałam samolotem, ale od zawsze przerażał mnie fakt, że ta maszyna mogłaby się popsuć, spaść, roztrzaskać siebie i zabić wszystkich w środku... Z drugiej strony jednak moment, w którym znajdowałam się powyżej granicy chmur, sprawiał, że w jakiś dziwny sposób moje niechciane myśli znikały, jak ląd pod nami. 

Niestety nie tym razem.

Potrząsnęłam głową, żeby wymazać z niej niechciane obrazy roztrzaskanej maszyny, który kiedyś zobaczyłam w jakiś wiadomościach. To zdecydowanie nie był najlepszy moment, żebym myślała o katastrofach w przestworzach.

Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy przypomniałam sobie wściekły wyraz twarzy Leah. Dziewczyna jak się złościła, robiła naprawdę śmieszne miny, a ja wtedy nie mogłam myśleć o niczym innym, niż o tym, czy ja wyglądałam tak jak ona, gdy wpadam w złość. Zresztą, wczoraj  chyba pierwszy raz słyszałam, żeby kogokolwiek aż tak wyzywała, już nawet pomijając fakt, że przecież Keith był jej idolem. Nawet nie wiedziałam, że nastolatka znała takie słowa... 

Mimo wszystko i tak w mojej głowie odbijało się pytanie, które zadała mi, gdy już się nieco uspokoiła.

 „— Dee, kochasz go? — zapytała, a ja spojrzałam na nią, jakby wyrosła jej dodatkowa głowa.

Nawet nie wiedziałam, co mogłabym jej odpowiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i po prostu nie wiedziałam. Lubiłam go, oczywiście, ale to były dwa różne pojęcia. Byliśmy razem, fakt, ale to przecież nie od razu oznaczało miłość do grobowej deski.

 — Nie wiem, Leah. Nie wiem, czy to można nazwać miłością, ale w pewnym stopniu mi na nim zależy — powiedziałam, a to pytanie męczyło mnie przez całą noc, w której trakcie nie zmrużyłam oka."

Nawet teraz, a może szczególnie teraz, gdy siedziałam w samolocie, będąc tylko z moimi własnymi myślami, to krótkie pytanie nie dawało mi spokoju. 

Czy ja go kochałam?

A czym w ogóle była miłość?

Może i nieraz o niej pisałam, ale w realnym życiu nie potrafiłam jej odpowiednio zidentyfikować, zdefiniować. Zresztą, w książkach wszystko było dużo prostsze i zawsze na końcu jakimś dziwnym trafem poboczne wątki i reszta fabuły łączyła się w spójną całość.

Może miłość była tym, że martwiłam się o kogoś? O wiele osób się martwiłam, czasami nawet o tych, których nie znałam, więc to odpadało. A może tym, że na kimś mi zależało? Ale przecież zależało mi też na Joce, która jest moją przyjaciółką i na osobach, którzy wydawali moje książki... To też nie mogło być to.

Może to była tęsknota za tą osobą? Tyle że ja chyba nie byłam w stanie tęsknić.

Skąd do cholery jasnej miałam wiedzieć, czy kocham Keitha, jak nawet nie wiedziałam, czym jest miłość? Nawet jeśli w jakiś magiczny sposób to wydedukuję, to co z tego? Znajdę go w LA i co wtedy? Co mu powiem? 

„Wiesz K, przyjechałam tu, nie wiem, czy cię kocham, ale jestem cholerną egoistką i dlatego chcę, żebyś jednak zmienił zdanie, bo przy tobie, chociaż na chwilę potrafię być sobą i zapomnieć o tym popieprzonym świecie?" Coś czułam, że to by mogło nie przejść...

Westchnęłam ciężko i nadal wpatrywałam się w niebo za oknem. Białe chmury, pośród których lecieliśmy, wyglądały tak pięknie, tak... beztrosko. Chociaż nie zapowiadało się na deszcz, ale z moim szczęściem to różnie mogło być.

Włożyłam słuchawki do uszu, mając nadzieję, że chociaż na chwilę usnę, czy zajmę się czymś innym niż dennymi przemyśleniami, które i tak do niczego by mnie nie doprowadziły. Myślałam, że się popłaczę, jak usłyszałam piosenkę, na której ostatnio skończyłam odtwarzanie. Oczywiście, że musiała być ona autorstwa Keitha, przecież ostatnio zaczęłam zgłębiać jego muzykę i co mi z tego przyszło? Nawet po tym, jak bez żadnego konkretnego powodu ze mną zerwał, prześladował mnie w samolocie. Idiota.

Szybko zmieniłam playlistę na coś kompletnie z nim niezwiązanego, chociaż jakby się dobrze wsłuchać w tekst powiązanie i tak by się znalazło. 

***

Zasnęłam i nawet nie wiedziałam kiedy. Obudziła mnie stewardesa, chwilę przed tym, jak mieliśmy podejść do lądowania. Gdy opuściłam samolot, najszybciej jak tylko mogłam, skierowałam się do wyjścia. Nie chciałam niczego niepotrzebnie przedłużać.

Na szczęście nie miałam żadnej walizki, na którą musiałabym czekać, tylko torbę podręczną, do której spakowałam tylko to, co było mi najbardziej potrzebne. Jakoś nie zamierzałam spędzić w LA zbyt dużo czasu. Chciałam wyjaśnień, po których uzyskaniu miałam wrócić do Toronto. 

Napisałam szybką wiadomość do Leah, że dotarłam na miejsce. Dziewczyny, a w zasadzie Joce, znalazły podczas mojego lotu hotel, do którego udałam się taksówką. Przyjaciółka spisała się idealnie. Nawet znalazła miejsce, w którym mogłam znaleźć Keitha, tylko że ja nie byłam już taka pewna, czy aby na pewno chcę przeprowadzić tę rozmowę.

W końcu czy nie byłoby lepiej, żeby każde z nas poszło w swoją stronę, bez zbędnego przedłużania? 

Było południe i chyba największy upał w dziejach, gdy w końcu weszłam do klimatyzowanego hotelu. Jakby tego było mało, miałam ubranie ani trochę nieprzystosowane do pogody panującej w Kalifornii. Przyzwyczajona do chłodu, który już nieźle dawał w kość na początku listopada w Toronto, stałam teraz na środku średniej wielkości pokoju hotelowego ubrana w czarne jeansy, kremową koszulkę z napisami, a w ręku dzierżąc grubą bluzę. Miałam wrażenie, że się roztapiałam. 

Gdy szłam na plażę, na której podobno miałam znaleźć Morgensterna, myślałam, że utonę we własnym pocie. Nawet włosy związałam w koka, żeby mnie dodatkowo nie grzały. Miałam tylko nadzieję, że nie spale się na tym cholernym słońcu, które przypiekało tak, jakbym znalazła się w piekarniku. Czy to był przedsmak piekła?

W czarnych trampkach przedzierałam się przez piasek na plaży od dobrej godziny, w której trakcie zdążyłam wypić dwie butelki wody. Lubiłam ciepło, fakt, ale tylko wtedy gdy byłam w domu, na zewnątrz było zimno, a ja mogłam przytulić się do grzejnika. Ponadto słońce w Toronto nie grzało tak, jakbym zaraz miała dostać udaru, albo spalić się na wiór... 

Właśnie kupowałam kolejną butelkę z niegazowaną wodą, przeklinając jednocześnie pogodę, gdy usłyszałam rumor. Odwróciłam się w tamtą stronę, gdy odebrałam wodę i chyba pierwszy raz aż tak cieszyłam się z tego, że K ma tylu fanów. Chłopak wraz z Liamem starał się ustawić ludzi do grupowego zdjęcia. Nawet stąd widziałam, że niektórzy z nich mają problem, że z każdym nie zrobi sobie osobnego. Ludzie to jednak dziwny gatunek.

Odkręciłam butelkę, z której się napiłam, zastanawiając się, czy aby na pewno chciałam tam podejść. Jeżeli to zrobię, już nie będzie odwrotu. 

Ale nie po to błąkałam się tyle po tej pieprzonej Saharze, żeby teraz zrezygnować! Postanowiłam i biorąc głęboki oddech, ruszyłam w stronę grupy ludzi. Nadal przeklinałam całe Los Angeles, ale pewnie nie robiłabym tego, gdybym miała odpowiedni strój, o którym wcześniej nie pomyślałam... 

Gdy do nich doszłam, wszyscy stali, już ładnie pozując do zdjęcia, które robił ochroniarz Keitha. Stanęłam koło postawnego mężczyzny, a chwilę później zmaterializował się obok mnie Theo. Keith tłumaczył coś jakieś dziewczynie, która obok niego stała, dzięki czemu jak na razie mnie nie zauważył. Jeszcze mogłam uciec.

 — Chwała Bogu — przemówił menadżer Morgensterna, wyciągając do mnie dłoń. Jakby na to nie spojrzeć, pierwszy raz się widzieliśmy. — Theo.

 — Dee — powiedziałam, ujmując jego dłoń i lekko nią potrząsając. 

 — Chociaż jedna mądra. Czemu nie odbierałaś od niego? — zapytał, co nieco mnie zdziwiło. 

 — A dzwonił? — zdziwiłam się, na co mężczyzna tylko kiwnął głową. — Nikt do mnie nie dzwonił. Może numery pomylił? — spytałam niepewnie. 

 — Nie mam pojęcia, ale to dobrze, że przyleciałaś.

 — Jeżeli on myślał, że tak to zostawię, to był w wielkim błędzie — mruknęłam pod nosem.

 — Chciał dobrze.

 — A wyszło jak zawsze — bąknęłam, czym chociaż jego rozbawiłam. 

Mnie nie było do śmiechu, szczególnie kiedy moje i Keitha spojrzenia się skrzyżowały. Zdziwiony chłopak patrzył na mnie z osłupieniem i niedowierzaniem, przez co musieli powtórzyć zdjęcie. Na tym pierwszym z pewnością miał ciekawą minę, ale niezbyt dla niego korzystną. Chociaż i tak pewnie wyszedł dobrze.

 — Podobno okulary nosisz? — zagaił Theo, na co przytaknęłam. 

 — Tylko do czytania, no i jak jadę samochodem. — Uśmiechnęłam się lekko, nadal nie spuszczając wzroku z okupywanego przez nastolatki faceta. 

Zapadła między nami cisza, którą jakoś nieszczególnie miałam ochotę przerywać. Gdy Theo miał się już odezwać, podszedł do nas K, który chyba też nie wiedział co powiedzieć. Pierwsza przerwałam ciszę, mówiąc bardziej oschle, niż zamierzałam. Chociaż może właśnie mówiłam jeszcze zbyt milusim głosikiem?

 — Chyba powinniśmy porozmawiać? — Patrzyłam mu hardo w oczy, w których widziałam skruchę. — Czy może nie masz czasu? — podkreśliłam ostatnie słowo, cedząc je przez zęby. 

Myślałam, że jestem spokojna, ale chyba nerwy mi puściły, gdy podszedł, a na wierzch wylazła jędza. Jakoś nieszczególnie się tym przejmowałam, bo miałam być, o co zła. Zresztą, to, że byłam zła, było niedopowiedzeniem roku.

 — Chyba nie tutaj? — mruknął, rozglądając się dookoła. 

Nawet ja zauważyłam, że ludzie wcale nie tak dyskretnie podsłuchiwali, żeby wychwycić każdy pikantny szczegół. 

 — Czemu nie tutaj? Wiesz, nie chcę marnować zbyt dużo twojego cennego czasu — prychnęłam, mając gdzieś ludzi, którzy coraz pewniej gromadzili się wokół nas, z których poskromieniem Liam miał coraz więcej problemów. 

 — Dee... — zaczął słabo, a ja nie chcąc wywoływać większej afery, zgodziłam się na propozycję chłopaka, która padła chwilę później. 

***

 — To nie tak — zaczął, kiedy poganiałam go spojrzeniem. Staliśmy w pokoju hotelowym Keitha od dobrych pięciu minut, podczas których żadne z nas się nie odzywało. 

 — To wcale nie tak, że wczoraj ze sobą rozmawialiśmy, że już w zasadzie nie jesteśmy razem, bo ty masz taki cholerny kaprys. To nie tak, że złamałeś obietnice, które tak niedawno składałeś. To wcale, kurwa, nie tak, że kiedy zaczęłam się angażować i kiedy zaczęło mi zależeć, ty kopnąłeś mnie w dupę! To powiedz mi, jak, do cholery, jest, jak nie tak! — wykrzyczałam ostatnie dwa zdania, a Morgensterna ewidentnie wmurowało. 

Chciałam trzymać emocje na wodzy, ale, cholera, nie mogłam! Po raz pierwszy tak zależało mi na jakimś związku i co mi z tego wyszło? Jedno wielkie nic. 

 — Ja nie mam pojęcia, co ty masz tam nasrane w tym durnym łbie, ale sądziłam, że będzie cię stać na to, że gdy przyjdzie co do czego, zerwiesz ze mną, jak człowiek, patrząc mi w oczy, a nie dzwoniąc. Chociaż dobrze, że nie zerwałeś przez esemesa — warknęłam i zaczęłam krążyć po przestronnym pokoju. 

 — Dee, ja nie wiem! Nie wiem, o czym wczoraj myślałem, ale jestem pieprzonym kretynem. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Chciałem dobrze. — Miałam taką straszną ochotę mu przerwać, ale ugryzłam się w język. Teraz to niech on się produkuje. — Myślałem, że... Ja nie dam ci tego, co ci jest potrzebne. Nie będę zawsze przy tobie, bo więcej czasu mnie nie ma, niż jestem. Chciałbym z tobą być, bo wtedy wydaje mi się, że jestem lepszy, ale nie będzie mnie przy tobie, wtedy kiedy będziesz tego potrzebowała. — Patrzył na mnie z miną zbitego szczeniaka, który nie wie co ze sobą zrobić, aż się serce krajało. 

 — Wiesz, co? To, że jesteś kretynem, jest stanowczym niedopowiedzeniem. Czy ty czasami, kurwa, myślisz? Sądzisz, że nie wiedziałam, w co się pakuję? Wiedziałam, idioto, że masz swoje życie i karierę! I nie przeszkadza mi to. Jakby mi przeszkadzało, wyobraź sobie, nie byłabym z tobą w ogóle — prychałam i krzyczałam na przemian. 

Już nawet nie wiedziałam, czy jestem na niego zła, smutna przez to, co zrobił, czy może rozczarowana. A może wszystko na raz? A może to na siebie byłam wściekła? Nie wiedziałam... ale nie dałam mu dojść do słowa i kontynuowałam.

 — Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kiedy ja zaczynam chcieć tego pieprzonego zobowiązania, ty się wycofujesz i lecę na dno. Znowu zaczynam się gubić we wszystkim, bo dajesz nadzieję i ją zabierasz. Następnym razem nie obiecuj, bo to niespełnione obietnice bolą najbardziej — wyszeptałam ostatnie zdanie. 

Nie patrząc na młodego mężczyznę, ruszyłam do drzwi, chcąc jak najszybciej wyjść stąd, bo czułam, jak łzy piekły mnie w oczy. Wiedziałam, że długo bym ich nie utrzymała, a nie chciałam po raz kolejny przy nim płakać. Od teraz jego problemy należały tylko do niego, a moje do mnie i nie miałam prawa zasypywać go swoimi humorkami. 

Nacisnęłam klamkę i już prawie wyszłam, gdy zatrzasnął mi drzwi przed nosem, przyciągając do siebie i przytulając.

 — Dopiero dzisiaj zrozumiałem jaką głupotę zrobiłem i już więcej cię nie puszczę. Nie dobrowolnie — szeptał do mojego ucha, a ja stałam, jak kłoda nie wiedząc co zrobić. Odsunął się lekko, po czym dodał — Też chcę zobowiązania.

Patrzyliśmy się przez chwilę w swoje oczy. Jego przez moją wadę wzroku były lekko rozmazane, ale nadal nie mogłam wyjść z podziwu ich ciemnego koloru i uczuć w nim zawartych, którym nie zdążyłam się przyjrzeć, bo pochylił się, delikatnie muskając swoimi wargami moje. Nie widząc protestów, pogłębił pocałunek, który dopiero po chwili oddałam. 

Może i byłam na niego wściekła, ale z każdą kolejną chwilą złość mijała i zostawała zastąpiona pożądaniem. Przyjechałam do Los Angeles, żeby wyjaśnić jedną sprawę, czemu ze mną zerwał, kiedy zaczęłam mu ufać. I zamiast być na niego obrażoną o tak błahy powód, o to, że sądził, że wiedział, co będzie dla mnie lepsze niż ja, że podjął decyzję za nas oboje, po prostu wylądowaliśmy w łóżku, z którego raczej żadne nie myślało o wyjściu. 

On był jedynym facetem, do którego naprawdę chciałam wrócić. Jedynym, z którym razem upadałam, z którym się gubiłam, ale też jedynym, z którym wiedziałam, że byłam w stanie osiągnąć wszystko, bo we mnie wierzył, mimo tej jednej głupiej decyzji. 

Dopiero gdy wyczerpany K spał wtulony we mnie, a ja leżałam, walcząc ze snem, zdałam sobie sprawę, co to miłość. Czym to mistyczne uczucie było dla mnie. I już wiedziałam, że ono zaczynało się rozwijać. Że z każdym spojrzeniem, dotykiem i słowem zaczynałam się w nim zakochiwać, ale jeszcze nie mogłam powiedzieć, że go kochałam. 

Uwielbiałam go mieć przy sobie. Czuć te silne ramiona wokół mnie, ale jeszcze bardziej lubiłam to, że nie chciałam iść przez życie bez niego. Był moją ostoją, mimo że po części mnie to przerażało. Był kimś, komu byłam wstanie wybaczyć naprawdę wiele, choć nie wszystko. Kimś, kto wywoływał na mojej twarzy uśmiech i na kim mogłam polegać mimo kilometrów. Kimś, kto popełniał głupie błędy, ale robił to nie po to, żeby zranić, a dlatego, że chciał dla mnie dobrze. 

Zrozumiałam, że nie miałam być, o co na niego zła. Miałam jeszcze wątpliwości co do tego związku, ale gdybym ich nie miała, nie byłabym sobą, ale on znaczył dla mnie wystarczająco dużo, żebym zrozumiała, o co mu chodziło i żebym nie była dla niego katem. Dlatego mu wybaczyłam i zatraciłam się w jego dotyku. 

Wiedziałam, że po tej akcji łatwo nie będzie, ale wiedziałam również że chcę spróbować.  Naprawdę chciałam zobowiązania i uwielbiałam to, że na mnie patrzył, jak nikt inny. Byłam pewna, że obietnice przyjdą z czasem, bo na razie nie było czego obiecywać. 

Czas był najważniejszy, ale nie ten który spędzaliśmy tuż obok siebie, a ten który potrafiliśmy sobie dać będąc tysiące kilometrów od siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top