20. Zrujnować
*6 lat wcześniej*
Gabriel
Kolejna kłótnia, krzyki, płacz.
Już wtedy wiedziałem, że to będzie kolejna z tych nieprzespanych nocy i miałem tego wszystkiego serdecznie dość.
Jednymi osobami, dla których starałem się jako tako trzymać, były Dee i Leah. A może po prostu udawałem? W końcu nikomu nic nie mówiłem, nie pozwalałem uwolnić się moim kotłującym emocjom. I może to właśnie był mój problem? Nie potrafiłem się otworzyć przed innymi, a co najgorsze wcale mi to nie przeszkadzało. Chyba już nie chciałem żyć inaczej... Po co?
Miałem te pieprzone osiemnaście lat, a czasami czułem się jak stary wojenny weteran, który widział tak cholernie dużo zła, a mimo to za każdym razem wywoływało ono w nim takie same nieprzyjemne emocje, ale nadal robił to, co do niego należało. Może powinienem przestać?
Nie mówiłem, że nie byłem szczęśliwy, bo w pewnym sensie, gdybym tak powiedział, skłamałbym. W końcu miałem dwie kochane młodsze siostrzyczki. Ale jak długo?
Delilah, która miała niesamowity talent pisarski, wiele empatii i zrozumienia, ale również przy tym hardym zachowaniu nosiła w sobie tę niepewność i nieśmiałość. Tak jak ja nie chciała obarczać innych swoimi problemami, nawet mnie. Wiem co czuła, bo tak samo, jak ona bałem się, że stracę wszystkich, na których mi zależało. Od zawsze była uparta i może właśnie dlatego, zanim jeszcze dobrze poznała zasady ortograficzne i interpunkcyjne, lepiej radziła sobie z pisaniem dłuższych tekstów, mimo iż była ode mnie o trzy lata młodsza.
Posiadała również naprawdę dobrą pamięć do języków. Niby cała nasza trójka od małego była uczona zarówno kanadyjskiego, jak i polskiego, ale ten drugi jej zdecydowanie szybciej wchodził niż mi i Leah.
Lee z kolei była promyczkiem całej rodziny. To ten typ dziecka, którego wszędzie jest pełno, zawsze uśmiechnięta, radosna, bagatelizująca problemy, często wręcz po prostu naiwna, ale z drugiej strony uwielbiająca matematykę. Czekały ją trudne decyzje te, które zaważą na jej dalszym życiu właśnie przez uwielbienie do sztuki i ścisły umysł. Zdecydowanie była zbyt mądra jak na dziewięciolatkę. To był wybór między szczęściem i zadowoleniem. Tylko czyim?
Chciałem być przy nich, kiedy by dorastały, przeżywały swoje wzloty i upadki. Pierwsze miłości. Rozczarowania. Sukcesy i porażki. Głupie błędy, których nie dało się cofnąć. Naprawdę chciałem i pragnąłem tego z całego serca.
Ale nie mogłem.
To nie wystarczało, bo nie potrafiłem tak dłużej żyć, gdy wszystko waliło mi się na głowę. Gdy musiałem ochraniać zarówno siebie, jak i je przed tym popieprzonym, niesprawiedliwym losem, który ewidentnie z uśmiechem pluł nam w twarz. Oczywiście bałem się tego, jak to wszystko miało się dalej potoczyć, ale wiedziałem, że Dee będzie silna. Że ona uratuje Leah. Może byłem tego taki pewny, bo mnie nie udało się uratować jej?
Chciałem, żeby obie były szczęśliwe, ale los lubił być przekorny. W sumie moje oczekiwania spełniały się stosunkowo rzadko... Nie chciałem niszczyć szczęścia Delilah, ale byłem przekonany, że ona sobie poradzi. Że nie zgaśnie ani nie pozwoli zgasnąć, bo w naszej rodzinie już zbyt wielu osobom się to przydarzyło. W końcu były rzeczy ważne i ważniejsze, a ciągłe tkwienie w tym stanie zawieszenia nie mogło nikomu wyjść na dobre.
Niektórzy z nich jeszcze powoli dogasali, jakby ten wciąż tlący się w nich płomyk miał jeszcze kiedyś rozpalić się na nowo, co było wierutną bzdurą. Oni byli straceni, a ja miałem niedługo do nich dołączyć. Ale czy aby na pewno?
W końcu sam tego chciałem. Może oni też chcieli?
A może to było jakieś przekleństwo naszej rodziny? W końcu wielu z nich było znanych w ich środowiskach zawodowych. Byli niczym te gwiazdy, a przecież każda gwiazda kiedyś zgaśnie. Czyż nie?
Jednak chyba najbardziej bałem się tego, że będę musiał je zostawić na pastwę losu i mając nadzieję, że Joce odpowiednio pokieruje Dee i jej karierą, a ta zajmie się Leah. A może lepiej by było, gdyby one nie odnosiły sukcesów? Gdyby wyłamały się ze schematów.
Posiadałem jedynie tę nadzieję, nic więcej. W końcu miałem już nigdy nie przekonać się o tym, jak naprawdę będzie kiedyś wyglądało ich życie. Jak będą wyglądały ich dzieci, kim będą ich partnerzy – nie będę mógł ich nawet postraszyć...
Może byłem głupi i naiwny, ale wierzyłem, że zapomną. Zapomną, nawet jeżeli na początku będą to rozpamiętywać. Że pozbierają się i nie będę gościł w ich myślach no, chyba że czasami i tylko na chwilkę i w pozytywnych wspomnieniach.
Byłem ich jedynym bratem, dlatego musiałem zrobić wszystko, bylebym tylko nie pociągnął ich na dno za sobą, a tak by się stało, gdybym został. Od zawsze chciałem być idealnym bratem i miałem nawet świetny kontakt z Dee, ale z drugiej strony ona właśnie przeze mnie się staczała. To ja wprowadziłem ją w świat używek, gdy miała tylko cholerne czternaście lat! Ale miałem nadzieję, że to się nie pogłębi. W końcu była silna. Musiała sobie poradzić. W końcu jak nie ona to kto?
— Gabe? — zapytała, patrząc na mnie zaspanymi lazurowymi oczami, które śmiesznie mrużyła, kiedy nie miała na nosie okularów, a ktoś siedział blisko.
Byłem pewien, że kiedyś to właśnie dzięki nim będzie podbijała serca facetów. I je łamała... Wiedziałem, że wyrośnie na piękną kobietę i miałem nadzieję, że będzie znała swoją wartość i zapamięta sobie raz na zawsze, że ma lazurowe, a nie niebieskie oczy. Kącik moich ust drgnął nieco, gdy przypomniałem sobie każdą naszą kłótnię odnośnie do koloru jej tęczówek.
— Coś się stało? — dopytywała, gdy nie doczekała się żadnej reakcji z mojej strony już bardziej zaniepokojona.
W sumie nie wiedziałem, co chciałem jej powiedzieć. Nie miałem bladego pojęcia. Po prostu chciałem z nią posiedzieć tak, jak każdego innego normalnego wieczora. Lubiłem przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, bo miała w sobie coś uspokajającego. Coś, co sprawiało, że mogłem spokojnie pomyśleć i jeszcze raz wszystko przeanalizować.
— Nie, nic. Po prostu chciałem zapytać, czy... — zawahałem się tylko na chwilę. — Czy zagrałabyś coś dla mnie? Zaśpiewała? — mówiłem zbyt niepewnie jak na mnie, przez co bardziej zmarszczyła brwi. Cholera.
Po chwili zacisnęła szczęki, a ja wiedziałem, że nad czymś intensywnie się zastanawiała. To był jej charakterystyczny tik, który czasami mnie bawił, a innym razem potrafiłem się tylko zastanawiać, kiedy zaczną wypadać jej przez to zęby. W końcu, jaki nacisk mogły wytrzymać?
— Dobrze wiesz, że nie umiem — odparła pewnie, patrząc na mnie przenikliwymi wielkimi oczami.
Czasami jej wzrok był przerażający. Naprawdę. Sam nie wiedziałem czemu, tak po prostu. Zresztą, dzisiaj naprawdę mało wiedziałem i szczególnie się tym nie przejmowałem... A może powinienem?
— Proszę? Ten ostatni raz? — Spojrzałem na nią błagalnie, na co tylko mocniej zacisnęła szczęki, ale widziałem, że podjęła decyzję nim padło kolejne pytanie.
— Obiecujesz, że ostatni? — Uniosła brew, na co poważnie skinąłem głową. Nigdy nie byłem bardziej szczery.
To był ostatni raz, kiedy mogłem ją o to poprosić. Ostatni, kiedy miałem ją usłyszeć. Nie skłamałem, nie byłbym w stanie. Bałem się tylko, że nastolatka może mnie przejrzeć. Że zrozumie, że to cholernie pokręcone pożegnanie i sam nie wiedziałem, co z tym zrobić. Popadałem w paranoję?
Ciekawe co by zrobiła, gdyby wtedy wiedziała? Pewnie by mnie zabiła.
Westchnęła ciężko i przeciągając się, wstała po gitarę, z którą wróciła na łóżko, udając lekkie niezadowolenie, że ktoś śmiał z tak błahego powodu przerwać jej chwile relaksu. Usadowiła się wygodnie na posłaniu i zaczęła trącać palcami prawej ręki struny. Robiła to tak niedbale, że byłem pewien, że jeszcze nie wiedziała, co może zaprezentować. Tyle że ja już miałem swój typ.
— Dee — zacząłem, kiedy już prawie podjęła decyzję. Podniosła na mnie wzrok, a ja spokojnie skończyłem — zagraj The A Team Ed'a.
Zobaczyłem zaskoczenie w jej oczach, ale byłem pewien, że nie odmówi, bo dopiero niedawno nauczyła się ją grać i z pewnością chciała się tym pochwalić. To była naprawdę świeża piosenka, a zarazem jakże adekwatna do mojego położenia. No może oprócz kilku faktów, na przykład byłem facetem i nie byłem prostytutką, ale to tam kilka takich małych szczegółów. Ogólny przekaz i tak był ten sam. Nie?
— Okej — powiedziała, przeciągając litery i patrząc na mnie podejrzliwie.
Uśmiechnąłem się lekko, żeby uśpić jej czujność. Musiała być przekonana, że to kolejny zwykły wieczór, w którym po prostu chcę zmarnować kilka chwil z życia w jej towarzystwie. Można powiedzieć, że nawet ostatnich.
Dee zaczęła grać, a jej wzrok mimowolnie powędrował w dół na ręce znajdujące się na gryfie. Delikatna zmarszczka na czole pomiędzy brwiami była znakiem, że Delilah wczuwała się w piosenkę, do której powoli zaczęła dokładać słowa. Najpierw niepewnie, z czasem coraz bardziej zatracając się w melodii.
Może i jej głos do najlepszych nie należał, ale ja uwielbiałem jej słuchać. Oczywiście wykonanie Sheerana było najlepsze, ale jednak i tak chciałem usłyszeć tę piosenkę zaśpiewaną głosem Dee. Miała w sobie to coś. Może to te wszystkie uczucia?
Zdałem sobie sprawę, że właśnie tego będzie mi brakowało. Głosu Delilah, nadpobudliwości Leah i pasji na ich twarzach, gdy robiły coś, co kochały. Błysku tak dla nich charakterystycznego i uśmiechów, które sprawiały, że każdy zły dzień stawał się dobry.
Nie sądziłem, że to będzie takie trudne, a zarazem i tak jakże proste w porównaniu z całym moim popieprzonym życiem. W końcu usłyszałem ostatni wers piosenki, na który moje serce jakby na chwilę stanęło, a później obiło się mocno o żebra. Wers z jednej strony przerażający, a z drugiej taki prawdziwy, przez co aż uspokajający.
Or angels to die.*
Taka była prawda. Każdego z nas, nawet anioła czekała śmierć. Wziąłem głęboki wdech, przyglądając się rysunkowi wiszącemu na ścianie, który przedstawiał zakute boskie stworzenie. Naszą gasnącą gwiazdę. Ale cóż się dziwić aniołowi. W końcu i tak każdy z nas był właśnie taką gasnącą gwiazdą, tylko czas nas różnił. Jedni potrzebowali kilku dni, inni lat, ale, tak czy siak, i tak wszystkich czekał ten sam los. Każdy musiał kiedyś zgasnąć... Prędzej czy później.
— Dee, pamiętaj, że nigdy nie chciałem zrujnować twojego szczęścia, okej?
— Gabe, o czym ty do cholery mówisz? Chyba najwyższy czas odstawić prochy — prychnęła, czemu wcale się nie dziwiłem.
Może była kochaną siostrą, ale czasem przypominała zadrę, której nie dało się wyciągnąć. Uśmiechnąłem się półgębkiem i powtórzyłem to, co zawsze w takiej sytuacji.
— Jeszcze nie teraz. Ale obiecaj — przypomniałem, na co tylko pokazała mi dwa splecione ze sobą palce: wskazujący i serdeczny, na co się uśmiechnąłem.
Odstawię, ale jeszcze nie teraz, siostrzyczko.
Podszedłem do niej i przykryłem grubą kołdrą pod samą szyję. Swoją drogą nie miałem pojęcia, jakim cudem ona mogła tak spać, przecież tam musiało być niemiłosiernie gorąco. Złożyłem jeszcze trochę przydługi pocałunek na jej czole i wyszedłem z pokoju, puszczając w progu do niej oczko.
Gdybym nie wiedział, co zamierzałem zrobić, byłby to normalny wieczór, tylko z większą ilością stresu i nerw. Właśnie to było naszą tradycją, a ja ją złamałem. Ale chyba wolałem to zrobić, niż nadal żyć, będąc zepsutym i być, z każdym kolejnym dniem w gorszym stanie, rujnując po drodze wszystkich, których bym napotkał
Wybierałem po prostu mniejsze zło...
Nie mogłem wiedzieć, jakie to będzie miało konsekwencje i nawet nie chciałem o nich myśleć. Może zachowywałem się jak egoista, ale każdy z nas nim po części był. Zresztą, coś mi się chyba jeszcze należało od życia, czyż nie?
Nawet gdybym mógł wiedzieć, nie chciałbym, bo może zmieniłbym zdanie. A wtedy wszystko by się zmieniło.
Miałem nadzieję, że już na zawsze pozostanę jej starszym bratem, z którym mogła o wszystkim porozmawiać. Który zawiódł ją kilka razy, ale nigdy nie zrobi tego po raz kolejny.
***
*Or angels to die – albo by mogły umrzeć (anioły).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top