Wypadek
//Tagi: implikowane morderstwo (opis zwłok), czarna komedia, Sziliana, Ivo
Czarny plastikowy wór wpadł z ogromnym pluskiem do wody. Odbijając się od dna, zaraz wypłynął na powierzchnię, a potem ruszył wraz z prądem rzeki. Patrzyli na to w milczeniu, aż worek nie zniknął im z oczu pod mostem, na którym stali.
– Szkoda trochę. Ładna dupa była... – Sziliana włożyła papierosa do ust i wyciągnęła zapalniczkę.
Ivo stał z nijaką twarzą, wpatrując się w wodę. Na ziemię z powrotem przywołał go szelest paczki fajek, którym papuga machała przed jego twarzą.
– Chcesz?
– Nie. Dzięki.
Sziliana wzruszyła ramionami, jak gdyby chciała powiedzieć "nie, to nie", bo usta miała zajęte zapalanym papierosem. Oboje zamilkli. W końcu Ivo usiadł na brzegu mostu, zwieszając nogi w dół i przygarbiając się, jak to zwykle miał w zwyczaju, Szili szybko powtórzyła po nim.
– Wiesz, że musisz w końcu przestać to robić, nie? To już któryś raz w tym roku...
– Dobra, weź ze mnie zejdź. To był wypadek.
Obróciła do niego głowę, marszcząc brwi.
– Wypadek?! Nie usłyszałeś jak użyła safeword'a czy coś?
– Przecież ją udusiłem. – On też na nią spojrzał, z wyrzutem, jakby to było oczywiste. – Poza tym wiesz, że słabo słyszę.
– ... Kurwa, faktycznie.
Chwilowo zrobili sobie przerwę od mówienia. Rozglądali się po okolicy jak gdyby nigdy nic. O tej godzinie, nawet w tym mieście — ulice były puste. Choć może wynikało to z tego konkretnego odcinka drogi, na jakim się znajdowali. Stary, popękany most z ułamanymi poręczami. Mało kto już z niego korzystał, bo ulicę dalej znajdował się świeżutki, nowy i oświetlony. Dużo bardziej opłacało się postawić całkiem nowy most, niż burzyć ten stary, na którym ta dwójka znajdowała się teraz.
Pasowali do niego. Lubili tu przychodzić; zazwyczaj z zapasem piw, czasami już bez. Zwykle po tym, jak przepierdolili hajs przeznaczony do opłaty mieszkania na drinki albo w burdelu. Choć bywało i tak, że przychodzili tu po tym, jak wdali się w srogą bójkę, cali poobijani, z połamanymi nosami. Sziliana wtedy zawsze narzekała, że zniszczyli jej nowe ubrania i oszpecili twarz na następny tydzień. Ivo po prostu słuchał. Zakrwawiony nos i tak nie rzucał się w oczy przy jego czerwonych włosach, więc udawał, że go nie boli. Ten jeden raz jednak, byli tu z innego powodu. Zazwyczaj pozbywali się worka gdzieś indziej, ale tym razem przyszli tutaj. Żaden z nich nie wiedział dlaczego, ale nie zamierzali o tym rozmawiać.
– Ale wiesz co, mordo? Ja to bym się nie martwiła! – Papuga klepnęła przyjaciela w ramię – To już trzeci raz, więc na stówę będą sobie szukać swojego nowego seryjnego zabójcy.
Chłopak popatrzył na nią zmieszany.
– A to mi pomaga niby jak?
– Aj Ivo, ty to jakiś wolny jesteś! Popatrz na to: "Kurwy, lat dwadzieścia do dwadzieścia pięć, gotki, lokacje pozornie przypadkowe, w czarnych workach, zmasakrowane i torturowane przed śmiercią". To brzmi tak filmowo! Taki mordulec przecież musiał mieć ciężką relację ze starą i teraz się mści na laseczkach, tak bardzo skrzywdzony przez los, oh! – Tu zacisnęła pięść z błyskiem w oku – Mimo to w głębi serduszka marzy, żeby pały go znalazły, więc zostawia im poszlaki, gra z nimi w grę!
Sziliana dramatycznie wyrzuciła ręce w górę, a potem miotnęła się w tył, z łupnięciem padając plecami o zimny chodnik. Ivo nie wydawał się zachwycony z tego przedstawienia. Odwrócił się do niej na chwilę, patrząc, jak ta nie umie usiedzieć na miejscu, ale zaraz potem wrócił do wpatrywania się w brudną, ściekową wodę z rzeki. Ona jednak zdawała się nie potrzebować wzrokowej uwagi od swojego przyjaciela, bo ciągnęła dalej.
– A potem, gdyby już mnie złapali... – Zaraz, "mnie?" Ivo gwałtownie przerzucił oczy na Szili. Od kiedy to się zmieniło w jej osobistą fantazję? – Prowadziliby na rozprawę, a przed sądem stałyby tłumy moich fanek i krzyczały, jaka to ja nie jestem hotówa! – Oczy miała przymknięte, dłonie na policzkach, a jej ciało stale wierciło się z ekscytacji.
On westchnął głośno i obrócił głowę przed siebie. Naprawdę brakowało mu teraz whiskey. Bez lodu, żeby się nie rozwodniła zbytnio, chyba że będzie schłodzona inaczej, wtedy może być. Papugę, widząc jego minę, chyba naszła mała autorefleksja, co w jej przypadku było niesamowicie rzadkie.
– Ej no, dobra. – Podniosła się z rozmachu i spojrzała na chłopaka. – Tylko się staram ci poprawić humor, co nie? – szturchnęła go łokciem i uśmiechnęła się do niego ciepło. Brwi jej lekko drgały.
Ivo wywrócił oczami i pokręcił głową z dezaprobatą, mimo to dało się wyczytać z jego oczu, że Szilianowy teatrzyk poprawił mu humor, nawet jeżeli nie chciał tego pokazać. Może i nie było idealnie, ale zdecydowanie było z nim dużo lepiej niż wczoraj. Wczoraj, kiedy Sziliana wróciła do mieszkania późno. Kompletnie pijana, koszulę miała wymiętoloną, a twarz pokrytą w licznych śladach po szmince, bo nie miała siły ich zmywać. Dopiero co wyszła z imprezy u Cyndii, z jej ogromnego domu, który tego dnia był zapełniony koleżankami, więc oczywiste, że kobieta zaprosiła papugę. W końcu one uwielbiały jej towarzystwo, a ona uwielbiała ich atencję.
Zamykając drzwi za sobą, jedyne co widziała to swojego współlokatora. Siedział na kanapie z butelką w dłoni. Patrzył przed siebie, choć telewizor był wyłączony.
– Mordo, wszystko okej? – Zagaiła, ściągając swoje niestosownie wysokie obcasy, w których jednak chodziła bezbłędnie, nieważne jak mocno bujało się jej w głowie.
Kiedy do niego podeszła, Ivo powoli odwrócił głowę w jej kierunku. Niewzruszony niczym jak zwykle. Oczy miał jednak podkrążone jakby nie spał od tygodnia. Wykonał płynny ruch dłonią przy nosie, jakby napawał się zapachem wykwintnego dania, jednocześnie namawiając swoją przyjaciółkę do tego samego. Zaciągnęła się powietrzem, szybko potem się nim krztusząc.
Ostry, gryzący zapach dopadł jej nozdrzy, uderzając z taką siłą, że cały alkohol momentalnie ulotnił się z jej ciała. Znała go aż nazbyt dobrze. Nie dało się go z niczym pomylić. Krew.
Pytała co się stało, jak, gdzie, kiedy. On tylko rzucił oczami za siebie, na uchylone drzwi jego pokoju. Poszła tam. Oddech miała nierówny, jak przed egzaminem, choć nie był to jej pierwszy raz. Otworzyła drzwi na oścież z hukiem. Poprzez światło, które wpadało do pomieszczenia zza jej pleców, zobaczyła ją na podłodze. Ubrana na czarno w coś, co jeszcze może z godzinę temu miało być, krótką, przylegającą sukienką. Czarne włosy, równo ścięte, proste, teraz niechlujnie rozrzucone, klejące się do jej wykrzywionej, sinej twarzy, z spływającym od łez, wyzywającym makijażem. Ramiona miała pokryte w tatuażach, których nie dało się jednak rozczytać przez rany. Byłaby naprawdę ładna, gdyby żyła. Szilianie podeszła gula do gardła. Odwróciła wzrok. Nie cierpiała patrzeć na zwłoki kobiet. W jej typie zdecydowanie były takie z pulsem i oddychające.
Ciało przenocowało za kanapą. Umyte pod prysznicem i wygodnie otulone przez czarny wór na śmieci. Ostatecznie kończąc na moście, zwodowaniem.
– To co, spadamy? Mamy jeszcze robotę dzisiaj. – Chłopak spojrzał na nią, jakby kurczowo próbował sobie przypomnieć, o co chodzi. Pusto. Ona mówiła dalej – No przecież ci mówiłam, że Cyndia ma tam jakąś koleżaneczkę, co może dla nas coś mieć.
Sziliana wyrzuciła kiepa przed siebie. Szybko zgubił się gdzieś w szarej wodzie. Ivo westchnął ciężko i zaczął się podnosić z krawędzi mostu, szybko odganiając myśli, żeby rzucić się do wody. Naprawdę wolałby wrócić teraz do domu i iść się porządnie wyspać.
– Szybko pójdzie, obiecuje! Najebać komuś trzeba i tyle! A w ogóle to jest w tym klubie, na który ostatnio patrzyliśmy, napijesz się czegoś i będzie ci lepiej, mm?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top