Rok Zero
//Tagi: lore, uniwersum
Była wiosna roku zero, chociaż wtedy, w dokładnie tym dniu jeszcze nikt by tak tego nie nazwał, choć zaraz miało się to zmienić. Wszystko działo się w jednym z królestw elfickich konkretnie we Francji, a jeszcze konkretniej w Paryżu, na jednym z ogromnych dworów. Pałac był ogromny i strzelisty, a zielone dachy sięgały tyle, co dzisiejsze drapacze chmur. No cóż, elfom nietrudno było je postawić, wystarczyło po prostu zaczarować cegły a te ustawiły się same. W środku natomiast znajdowało się tysiące pokoi, gdzie już żadna magia nie pomoże, bo nowi służący, mimo pilnego przeszkolenia i tak gubili się kilka razy dziennie.
Dziś jednak wyjątkowy był rozgardiasz, bo i dzień był iście wyjątkowy. Król Fougère Davallia ustąpił tronu swojemu synowi Fern'owi Davallia'owi III, co oczywiście wiązało się z balem, ucztą i innymi odświętnymi zbytkami, do których trzeba było się przygotować, a czasu było strasznie mało. Mimo tego całego bałaganu w jednym z małych pokoi w tym właśnie budynku, w jednej z wież, siedziało dwóch elfów. Pokój był bardzo przytulny, okna połowicznie zasłonięte długimi zielonymi zasłonami, był tam nawet mały kominek, w którym tańcowały równie małe, sympatyczne płomyczki. Obok – wielkie regały wypełnione księgami, no i oczywiście masa donic z roślinami, które zawalały cały pokój, a długie wicie co poniektórych, wkradały się pod dywan i między kamienne cegły. Naprzeciwko drzwi siedział jeden z obecnych i pisał coś niesamowicie długim i zapewne niewygodnym piórem.
– „I tym samym Fern Davallia III został królem Francji trzydziestego czwartego dnia wiosny". Fin! I co myślisz? – odłożył narzędzie do pisania i przeniósł wzrok na swojego kompana siedzącego w rogu w miękkim fotelu. Ten jednak nie wydawał się zbyt zainteresowany. W rękach trzymał domniemanie pustą donicę, jedynie z ziemią, w którą wlepiał swoje zdeterminowane spojrzenie.
– No nie wiem... – zaczął w końcu, wciąż maltretując donicę wzrokiem – A co, jeśli ktoś będzie to czytał, kiedy nadejdzie następna wiosna. Skąd ma wiedzieć, że chodziło o tę wiosnę teraz, a nie o tę, co będzie wtedy kiedy będzie to czytać?
– I co ja mam na to poradzić, zacząć liczyć wiosny?
Dwójka zamilkła na chwilę, patrząc na siebie nawzajem jakby oboje bali się jakoś kontynuować. W końcu jednak mężczyzna w fotelu zebrał się na odwagę, aby odpowiedzieć na pytanie.
– Tak w sumie to nie jest zaraz taki zły pomysł... – wzruszył ramionami.
– Ani trochę nie zły. – Odparł ten przy biurku – Zaczynamy od zero czy od jeden?
– Zero. Zdecydowanie zero.
Pisarz potaknął jedynie i chwycił swoje pióro z powrotem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top