Prezent dla Księżniczki
//Tagi: śmieszne, romans (?), święta, kiczowate w chuj, Sziliana, Scisor, Rabi (gościnnie)
Był siódmy grudnia, a to znaczyło, że za równo dwa tygodnie zaczyna się Yule. A to z kolei oznaczało, że cała populacja Morkland zdała sobie sprawę z lekko palącej się dupy, bo nie kupili jeszcze żadnego prezentu. Jedynym rozwiązaniem było bieganie w szale, właśnie teraz, po największym centrum handlowym w okolicy.
Mimo, iż na zewnątrz dobijało do, rekordowych w tych czasach, minus dziesięciu stopni, to w środku Polaris włączyli ogrzewanie na maksa, przez co nie dość, że przemierzając galerię trzeba było trzymać kilka siat z zakupami, to jeszcze swoją kurtkę pod pachą. No cóż, nie wszyscy musieli, bo Rabi jak zwykle miała przy sobie swojego ulubionego tragarza, dzięki czemu mogła bez pośpiechu spacerować i oglądać ubrania każdej witryny sklepowej.
Teraz jednak stała w szerokim holu, między dwoma butikami z okrutnie drogimi zimowymi butami na wystawach. Jej brwi były mocno zmarszczone, stała sztywno, wydymając swoje duże usta. Ramiona miała napięte, a dłonie zaciśnięte w pięści.
— Szili, no wiesz ty co? Nie możesz mnie pytać o takie rzeczy, powinnaś mi zrobić niespodziankę! — skrzeknęła, tupiąc kopytem w matowe kafelki. Patrzyła na swoją dziewczynę, która mimo ogromnej postury tonęła pod puchową, śnieżnobiałą kurtką, którą razem z kilkoma torbami trzymała dla Rabi.
Sziliana stała z niezręcznym uśmieszkiem, cierpliwie słuchając kazania. W końcu przerwanie księżniczce wywodu mogłoby sprawić, że ta nie wpuściłaby jej do łóżka, a to byłby koniec świata. Zrobiła asekuracyjny krok w tył, kładąc uszy po sobie. Kiedy tylko wychwyciła moment przerwy w słowach kobiety to niczym rekordowy sprinter rzuciła się po ratunek, jaki trzymała w sobie od kilku sekund.
– Oj, Myszko... – zgrabnie przysunęła się bliżej i pogładziła Rabi po policzku. To już wystarczyło, żeby zmarszczka między oczami zelżała. Na twarz Szili wszedł jej charakterystyczny, nonszalancki uśmieszek z którym nosiła się na co dzień, i który zapowiadał potężną falę kiczowatego podrywu. – A co ja niby mogę sprezentować pannie, która ma już wszystko?
Taka tandeta na Rabi zawsze działała niezawodnie, bo mimo iż wciąż udawała naburmuszoną, to wcisnęła wzrok gdzieś w bok. Cokolwiek miała w głowie szybko jednak zniknęło, zastąpione najczystszym zachwytem. Oczy otwarła szeroko i z rozmachem wskazała gdzieś za ramię Szili, prawie wydłubując jej tipsem oko.
– To chcę!!! – pisnęła z ekscytacją dziecka – będzie mi idealnie pasować do klubu! No normalnie, mam już cały pomysł na inscenizację!
Sziliana, nieco zmieszana podążyła wzrokiem za dłonią. Teraz obie stały zwrócone w stronę ozdoby świątecznej, stojącej na środku placu. Były to trzy posągi reniferów. Ich kształt był utworzony za pomocą metalowego stelażu obwiązanego ledowymi światełkami i hologramów, które wyświetlały na łbach mrugające oczy i wesołe pyszczki. Nad całością padał sztucznie wyświetlany śnieg, w zapętlonej animacji.
– No, wiesz, tego raczej nie kupię... To jest tylko ozdoba.
– Jak mnie kochasz, to mi załatwisz! – odpowiedziała bez wahania i pochyliła się, żeby zrównać wzrok z nieco niższą od niej papużką. Zatrzepotała rzęsami z proszącą miną.
Sziliana prychnęła kręcąc głową i uśmiechnęła się z politowaniem.
– Masz na mnie bardzo zły wpływ, księżniczko.
***
Sziliana stanęła na palcach, zaglądając przez małe okienko fabryczne, tuż obok drzwi ewakuacyjnych z tyłu budynku.
– Jest czysto, możesz otwierać. – Zeskoczyła ze sterty skrzyń transportowych, stając przy Marcelu.
On już przymierzał się do rozbrojenia zamka, choć nie wydawał się zbyt zadowolony z zaistniałej sytuacji. Szczerze, to zależało mu tylko, żeby jak najszybciej się z tym uwinąć i wrócić do wieczornej jogi w mieszkaniu, bo naprawdę nie miał ochoty na włamywanie się do centrum handlowego w środku nocy, zwłaszcza w taką syberyjską pogodę.
– Zanim zacznę, to musisz wiedzieć, że jesteś pantoflem. – mruknął Marcel, ostrożnie i w skupieniu przekręcając wytrych w dziurce od klucza.
– Nie pantoflem, tylko Rabi to jest taka laska, że jej się nie odmawia, okej? Poza tym ona lubi jak jej przynoszę rzeczy i zawsze w zamian rozkłada nogi...
– Jesteś obrzydliwa. – Marcel przerwał jej zanim było za późno i spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabić, mimo to, że Szili wydawała się bardzo z siebie zadowolona.
– A myślałaś o tym, że to może jakiś dziwny fetysz, że lubisz sobie zasłużyć na coś, ale, że tak naprawdę, w środku, to jest próba radzenia sobie z tym, że nie jesteś w stanie uwierzyć, że zasługujesz na czyjąś uwagę bezwarunkowo? – Wyparzył nagle Scisor, który do tej pory stał bez słowa, bo prawdopodobnie zapomniał, że w ogóle istnieje. Teraz patrzył na Szili z miłym uśmiechem, jakby naprawdę był ciekawy jej przemyśleń na ten temat.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, podczas której, pozostała dwójka lustrowała wysokiego jaszczura. Szilianie lekko drgnęła powieka, a lewy obcas zaczął nerwowo stukać o chodnik.
– A myślałeś o tym, że dawno nie dostałeś w ryj?
Scisor drgnął i wyprostował się dość nienaturalnie, zaskoczony tak nagłą groźbą.
– Nie no, mordo, tak tylko mówię...
Sziliana patrzyła na niego jeszcze chwilę. Na szczęście strach Scisora wystarczył, żeby zbić jej chęć do spełnienia swoich słów. Przynajmniej narazie. Wywróciła oczami i przerzuciła całe swoje ciało w stronę Marcela, gotowa, żeby zacząć go poganiać. Szybko jednak urwała myśl na widok otwartych szeroko drzwi, które właśnie zwalniały swój ruch. Marcel zrobił krok w tył, tym samym zapraszając resztę do środka.
– Będę czekał w aucie. Nie kręćcie się za bardzo, bo tylko główny alarm jest wyłączony.
– Ej! To ja tu rządzę, więc morda! Poza tym robiłam to już z milion razy, wiem co robię!
Sziliana i Scisor szybko znaleźli się w środku. Pośpiesznie przechodzili przez puste białe korytarze, co jakiś czas zdobione tylko przez znaki ewakuacyjne, stale próbujące ich namówić na powrót do wyjścia, choć wiedzieli, że to niemożliwe. Już za późno. Nie mogą się wycofać. Papuga w ciągu kilku godzin ruszyła całą swoją ekipę, żeby zrobić to jeszcze tego samego wieczoru, co było dość godne podziwu.
W końcu wydostali się z pracowniczych tuneli na ogromną główną salę, która teraz była całkowicie ciemna. Jedynie światło księżyca wpadało przez szklane ściany, co jednak nie pozwalało zobaczyć zbyt wiele. Fontanna, świąteczne światełka i hologramowe reklamy były wyłączone. Z głośników nie było słychać żadnych irytujących komunikatów marketingowych, a wejścia do sklepów były zagrodzone antywłamaniowymi żaluzjami. Wyglądało to jakby wszystko było zamrożone w czasie i przestrzeni.
– Trochę tu dziwnie, jak jest tak pusto – Zagaił Scisor, kręcąc gadzim łbem po pomieszczeniu, z nadzieją że rozmowa trochę odciągnie go od nieswojej pustki ogromnej hali.
– Co nie? Aż mam, kurwa, ciary...
Sziliana szybko wyłowiła z kieszeni telefon i zapaliła w nim latarkę. Już jakoś tak wypadło, że w ciemności widziała jeszcze gorzej niż ludzie, ale to chyba dlatego większość dziennych ptaków nie lata w nocy. Po prostu nic nie widzą. Przeskanowała światłem pomieszczenie, w końcu zatrzymując się na potwornie długich schodach ruchomych.
Kiedy już znaleźli się przy ich początku, to entuzjazm ich obojga szybko stopniał. No tak, przecież oczywiste było, że schody nie będą włączone. Nic nie jest włączone. Był to jedyny sposób, żeby dostać się wyżej, choć trudno było w to uwierzyć, bo końca nie było widać. Jaszczur wziął zrezygnowany wdech i poszedł pierwszy. Sziliana stała jeszcze moment, kontemplując swoje wybory życiowe. Zniżyła wzrok na swoje zimowe kozaki z dziesięcio-centymetrowym obcasem, a potem, jakby od niechcenia, na nierówną powierzchnię stopni.
Scisor czekał na górze dość długo. Do tego stopnia, że nawet spojrzał się raz czy dwa w dół, jakby bał się, że schody połknęły jego przyjaciółkę do innego wymiaru. ...Albo, że to on do takiego wpadł, tylko, że nie zauważył, bo alternatywna rzeczywistość wyglądała tak samo. Zanim całkowicie popadł w paranoję, to Sziliana wtoczyła się na górę, podpierając swój ciężar dłońmi na kolanach i dysząc jak pies.
– Myślałaś kiedyś o tym, żeby zacząć ćwiczyć też nogi? – Chłopak odchylił się nieco w bok, żeby dokładnie obejrzeć sylwetkę Sziliany. Zdecydowanie nigdy w życiu nie ćwiczyła nóg, ale za to cały czas kiedy mogłaby to robić, poświęciła na ćwiczenie całej reszty.
Ona w odpowiedzi uniosła swoją wielką dłoń, mocno zaciśniętą w pięść.
– Nigdy! – Wysapała dramatycznie i z nowo nabraną werwą energicznie ruszyła przed siebie.Nie musieli przejść długo, zanim na środku placu zobaczyli wyłączoną wystawę z reniferami. Bez włączonych świateł wyglądały nieco nędznie, w końcu były to tylko metalowe stelaże, w dodatku ledwo widoczne przez wszechobecny mrok.
– Dobra, to ja wezmę dwa, a ty tego trzeciego. – Rzuciła Sziliana, i nawet nie czekając na odpowiedź, przekroczyła niską barierkę i złapała jeden z posągów pod brzuch. Dźwignęła go do góry, sadzając go na swoim barku jak beczkę. To samo zrobiła z drugim, trzymając go w drugiej łapie.
Patrząc na nią, wydawało się, że renifery ważyły tyle co nic. Scisor jednak szybko się przekonał, że nie jest w stanie go nawet w całości unieść; choć naprawdę próbował i to z każdej strony, przynajmniej po dwa razy. Jęknął w końcu i opadł na metalową konstrukcję zrezygnowany.
– Świetnie ci idzie! – Papuga parsknęła śmiechem, patrząc jak Scisor pajacuje wokół renifera, kiedy ona wciąż trzymała dwa z nich na swoich barach bez najmniejszego problemu.
Jaszczur już był gotowy coś odszczekać, kiedy w rogu pomieszczenia zobaczył możliwe rozwiązanie swojego problemu. Był to wózek sklepowy, prawdopodobnie jeden z tych roboczych, używanych do przewożenia towaru do sklepów, żeby nisko opłacani pracownicy nie musieli nosić go ręcznie. Załadowanie statuy do wózka nie było proste i wymagało pomocy Szili, która zrobiła to z wyjątkowym przekąsem; a i ostatecznie samo prowadzenie pojazdu nie należało do najprostszych, bo renifer usilnie starał się wypaść i miotał się na boki od najmniejszej zmiany kierunku jazdy.
Kiedy już Scisor nabierał wprawy w balansowaniu metalowym zwierzem, to trzeba było się zatrzymać. Bo ot, teraz przed nimi stały te przeklęte schody ruchome, które schodząc w mrok wyglądały jak przejście do czeluści tartaru. Oboje zgodnie wiedzieli, że nie mają szans, żeby znieść renifery na dół. Sziliana, choć z pozoru nosiła je jak piórko, to z takim balastem nie miała szans po raz kolejny pokonać tyle stopni, a Scisor w końcu nie może zjechać po tak długich schodach w dół, bo wózka nie utrzyma, a nawet jeśli, to trwałoby to wieki.
– Chyba mam pomysł, ale znowu musisz mi pomóc. – Po dłuższej chwili odezwał się Scisor, mimo, że był wyjątkowo niepewny. Nie jakby mieli jakieś inne opcje.
Zajęło im to chwilę. Długą. Tworzenie stabilnej konstrukcji, by przy tym nie uszkodzić posągów było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza, że żadne z tej dwójki nie znało się na rękodziełach tego typu. Ostatecznie jednak powstało ich największe, a zarazem bardzo ironicznie dzieło: Sanie z reniferów. Trzy metalowe stelaże pokracznie połączone ze sobą serią kabli i wyłączonych światełek choinkowych, tworzących coś na wzór rozklekotanej i niestabilnej tratwy. Wynalazek był gotowy na swoją pierwszą (i ostatnią) jazdę.
We dwójkę, choć głównie za pomocną Sziliany, wrzucili sanie na poręcze od schodów, a potem ostrożnie, by nie popchnąć konstrukcji do przodu, usadowili się na platformie.
– Dobra, to na trzy. – powiedziała Sziliana
– Czekaj! Na trzy, czy po trzy?
– Aj, Jakie to ma znaczenie?! RAZDWATRZY!
Chłopak nie zdążył nawet krzyknąć, bo papuga jednym zamaszystym ruchem zepchnęła ich z płaskiej krawędzi. Gumowe poręcze zadziałały jak szyny, a sanie jadąc po tak stromej trasie z każdą sekundą nabierały coraz to większej prędkości poza jakąkolwiek kontrolą. Dwójka darła się wniebogłosy, jak gdyby jechali na kolejce górskiej, choć zjazd nie trwał zbyt długo. Kiedy tylko poręcze skończyły się pod saniami, te, jak wystrzelone z procy, poleciały w powietrzu jeszcze kilka metrów, a dopiero gruba, kilkucentymetrowa szyba jednego ze sklepów zatrzymała ich momentum.
Sziliana i Scisor wciąż napompowani adrenaliną zerwali się do góry i skamieniali obserwowali jak cieniutka linia na pękniętym szkle stopniowo rozchodziła się od miejsca impaktu coraz to wyżej, aż w końcu z cichym trzaskiem sięgnęła sufitu. Wszystko zamarło. Jedynym dźwiękiem były trzęsące się oddechy dwójki złodzieji, które stopniowo nabierały się nadzieją, że na tym się skończy.
Wtedy rozległ się przeraźliwy KRACH, a wielka szyba, niczym zmielona przez naprawdę drogi blender, rozsypała się przed ich oczami jak mikroskopijne płatki śniegu. Serce stanęło im obojgu, jeszcze zanim usłyszeli koszmarne wycie prywatnego alarmu antywłamaniowego, należącego do butiku, który postanowił się dodatkowo ubezpieczyć na wypadek, jakby dwójka kretynów zbiła im witrynę saniami skleconymi naprędce z metalowych reniferów.Może to dzięki pamięci mięśniowej z ich każdej innej akcji, a być może dzięki wybuchowi adrenaliny; prawdopodobnie oba; ale w ciągu minuty byli już na zewnątrz i wciągali ozdoby do czekającego na nich auta.
***– Ah! Wyglądają cudownie! – Rabi rzuciła się szyję swojej dziewczyny i dała jej głośnego buziaka w policzek, zostawiając po sobie odcisk różowej szminki. – Jesteś taka kochana!
Sziliana zaśmiała się pod nosem z ogromną dumą i rozłożyła ręce, jakby chciała grać chociaż minimalne pozory skromności.
– Oj wiesz, myszko, czego ja bym dla ciebie nie zrobiła?
– No już, jak się tak postarałaś, to sobie zasłużyłaś na nagrodę.
Sziliana wyprostowała się i napuszyła jak napompowany balon, stawiając wszystkie pióra na swoich skrzydłach, i z uszami drgającymi jak sprężynki. Każdy w pomieszczeniu dobrze wiedział, czym miała być ta jakże tajemnicza "nagroda", choć każdy poza dwójką migdalących się dziewczyn, wolałby jednak nie wiedzieć.
– A ja to nic nie dostanę. – Kawałek dalej, na klubowej scenie siedział Scisor, patrząc na właśnie odgrywającą się teatralną scenkę.
– Jak chcesz, to mogę kupić ci drina. – Marcel podniósł wzrok znad telefonu, gdzie czytał jakiś przepis na przekobinowaną, ulepszoną matchę, do której nie miał nawet połowy składników. – Ale musisz mi dać hajs.
Scisor tak szybko jak się rozpogodził, tak szybko się skrzywił, patrząc na Marcela z dezaprobatą.
– No co? I tak mi wisisz hajs, to już część mi oddasz.
Jaszczur burknął coś pod nosem i wyciągnął z kieszeni telefon, na którym odpalił aplikację banku i podał przyjacielowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top