Czasy się zmieniają
//tagi: lore, worldbuilding, groteska, dziwne(?), Sziliana, Diego
Ogromne pola kukurydzy zajmowały dwadzieścia trzy hektary. Słońce paliło, co korzystne dla rosnącej kukurydzy. Brak cienia był jednak sporym problemem dla licznych zwierzoludzi pracujących na tych terenach. Włochate, futrzaste czy pierzaste ciała szybko się przegrzewały, co było tylko większym dowodem, jak bardzo ich biologia była niepraktyczna dla warunków ziemskich, a ich wczesny stan rozwoju był zbyt krótki, aby się przystosować. Te, które były w stanie pracować najefektywniej, były koboldami. Ich łuskowata skóra była dobrze przystosowana do gorąca, było ich jednak niewiele.
Młoda harpia stała przy swoim koszu, bawiąc się materiałem, w który była poobwijana. Skrzydła wałęsały się po ziemi, brudząc jej pióra, choć dobrze wiedziała, jak ciężko będzie je potem umyć.
- Co to jest? - Przed jej oczami stanęła duża kolba, okrążona szarymi kłębami dymu.
- K-Kukurysa, pse pana. - Jej dziób od zawsze utrudniał jej mówienie. Choć naśladowała elfią mowę znacznie lepiej niż psowate czy kotowate, to i tak niektóre bardziej wyszukane dźwięki sprawiały jej kłopot.
Nagle warzywo ze świstem wbiło się w ziemię jak pocisk. Dziewczyna zadrżała, a skrzydła natychmiast się uniosły, żeby osłonić jej ciało.
- Wiem, co to kukurydza! Jest uszkodzona. Mówiłem wam już tyle razy, że należy przeprowadzić selekcję dokładnie! Takie nie nadają się do podania na Radzie! - Elf wyciągnął starą, drewnianą fajkę z ust i obrócił głowę na pracujący motłoch. Wyjął spod pachy zwój i rozwinął go. Papier upadł i potoczył się po ziemi, do szponów ptaszycy, kiedy on rewidował dokument - Wszystko jest nie tak! Jak ja się wytłumaczę kierownictwu, co? Do dzisiaj macie ukończyć tę strefę, tylko z selekcją! I najlepiej razem ze spisem... Ktoś z was tam umie w ogóle pisać?
- Ne jesem pewna, pse pana. Ceba się, um... zapytać.
- No to się tym zajmij! Tylko teraz! Bo ja już nie wyrabiam z tym wszystkim! Król chce mieć wszystko gotowe na piątkową radę! A my jesteśmy absolutnie nigdzie z tym wszystkim! Kolonia musi się jakoś pokazać i to powinno być też w waszym interesie, o ile nie zauważyliście!
- T-Tak jes pse pana, po prostu jest barso ciepło i...
- Mi też jest bardzo ciepło! W zasadzie od rozmawiania z tobą to jest mi jeszcze gorzej! Po prostu idź, rób, co mówiłem!
- Parsknął nosem, jednocześnie wystrzeliwując dym z nozdrzy.
- T-Tak jes. Jescze tylko... taką rzecz mam...i um -
- Może trochę zmiana tematu, ale co z hajsem? - rzuciła krótko. Przeciągnęła się, lekko falując skrzydłami, żeby się rozruszać. W usta miała wetkniętego peta, choć nie był jeszcze zapalony. Właśnie obmacywała wszystkie kieszenie swoich spodni, szukając po nich zapalniczki.
Brew elfa drgnęła. Dobrze wiedział, że w końcu padnie to nieceremonialne pytanie, ale i tak nie był z tego zadowolony. Obrócił swoją głowę na wielkie okno zajmujące prawie całą ścianę głównego holu. Słońce powoli chowało się pod horyzont, zatapiając całe miasto w ponurej ciemności. Z tej wysokości nie było widać już ludzi. Jedynie małe, kolorowe niby-mróweczki na czterech kołach, prowadzone przez wykończonych ludzi w białych kołnierzykach.
- Trzy kafle. - zaczął w końcu - Do podziału.
Pierzaste uszy lekko oklapły, a ogon drgnął, tak jakby chciał się otworzyć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Jeżeli jest coś, czego ewolucja nigdy nie naprawiła, to tego, jak ekspresywne były ich ciała. Sziliana pochyliła się do przodu, otworzyła klapkę od pomalowanej złotym lakierem zapalniczki elektrycznej i nadusiła mały guziczek w środku. Gdy tylko czubek papierosa zetknął się z prądem, zapalił się niemal od razu.
- Niech będzie, ale bez sprzątania. - Skiepowała na idealnie wyczyszczoną, kafelkową podłogę. Pod jej butami szybko jednak przemknął mały, okrągły robocik sprzątający, zbierając popiół.
- Hmm... Możecie upozorować samobójstwo?
- To się liczy jako sprzątanie.
- Jak zostawicie syf, to was nie znajdą?
- Diego popatrzył na ptaszycę przed nim, unosząc brwi w zwątpieniu.
- A widziałeś, żeby znaleźli?
- To, dlaczego mieliby znaleźć mnie?
- Bo wszyscy wiedzą, że go nie lubisz?
- Sziliana podeszła bliżej. Stukot jej wysokich obcasów odbijał się jak echo w wielkim, pustym pomieszczeniu. - Kto miałby go wypłaszczyć, jeśli nie ty? Kalbergowie mogą złapać cię za dupę dosyć mocno. Ba, Związek może! I to jak! Gość ma kontakty, to nie jest takie proste. To nie są tanie rzeczy... Ochronę też trzeba będzie położyć, ciał będzie dużo. Wiesz, nie żebym cię namawiała, nie? Jak nie masz kasy, to...
Teraz oboje stali i patrzyli przez wielkie okno. Obraz powoli płynął: z lewej pojawiały się kolejne wieżowce, a z prawej znikały, chowając się za ścianą. Na tle nieba było widać czarne zarysy ptaków, które ścigały się z metalowym wielorybem. Zwierzoludka patrzyła na nie intensywnie, nieco rozstawiając swoje własne skrzydła. Dawno już nie miała okazji latać.
- Dobra, to ile?
- Em, niech będzie pięć. Ale jeszcze doktorek za darmo. Wiesz, jak to jest z moimi chłopakami, a do szpitala nie ma jak, bo zaraz pały przyjadą... Zresztą i tak nikt z nas nie ma pakietów. - machnęła ręką zbywająco.
- Trzeba było się zapisać do Związku.
Sziliana parsknęła obrzydzonym rechotem.
- Weź, nie pierdol nawet. I co ja bym miała, co piąteczek na spotkanko, a i tak nikt by mi nie dał gadać. Mogłabym co najwyżej nawpierdzielać się tej sałateczki z kukurydzą, czy co oni tam mają. - Rzuciła peta na podłogę i zgasiła butem. Obróciła się do elfa i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. - To jak?
- Stoi.
Uścisnęli sobie dłonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top