9| Koszmar.

Obudziłam się w dziwnym miejscu.

Nie tyle co dziwnym, co strasznym, jednocześnie pięknym.

Siedziałam na jakimś krześle, a zewsząd pod moimi stopami walały się złote kwiaty. Same pomieszczenie było białe, pokryte u góry szklaną ścianą.

- *Gdzie ja jestem? - Spytałam samą siebie.

~ W fajnym miejscu kochana. - Usłyszałam Charę za sobą.

Gwałtownie się obróciłam głową. Stała tam z nożem i uśmiechała się. 

~ Witaj ponownie Frisk. - Powiedziała z nadzwyczaj spokojnym tonem głosu.

- *Co ja tu robię? - Powiedziałam próbując wstać, ale jakaś niemożliwa siła mi na to nie pozwalała. Więc siedziałam z obróconą głową wpatrując się w jej świecące i szalone oczy. 

~ Hm.... pomyślmy? - Powiedziała zamykając swoje oczy, zamyślając się, jednocześnie uśmiechając się szalenie. - Może to dlatego, że chciałam ciebie tutaj wezwać? A, może dlatego, że nadal masz mało determinacji? - Tu otworzyła swoje oczy. - A może dlatego, że jesteś tak słaba?

Zadrżałam niespokojnie.

- *Wcale nie jestem słaba. - Wycedziłam.

Chara zaśmiała się podchodząc bliżej mnie. Ostrożnie przyglądałam się jej ruchom, szczególnie patrząc na jej rękę, gdzie trzymała nóż.

~ Może i nie. Może i tak? Kto wie? - Powiedziała tajemniczo podchodząc naprzeciw mnie. W sumie i lepiej. Od tego obrócenia się w jej stronę, bolała mnie głowa.

- *Co ja tutaj robię? - Powiedziałam nadzwyczaj spokojnie, ciągle wpatrując się w jej oczy.

~ Pogadać na przykład. Idę o zakład, że spotkałaś się z Gasterem? - Zadrżałam. - Więc właśnie. Teraz kolej mojego spotkania.

- *Ale ciebie przypadkiem nie miało być?! Przecież zażyłam Determinację! I to nawet podwójną! - Wykrzyczałam, jednak zaraz opanowałam tą złość, widząc jak obraca nóż w ręce.

~ A, a, a. Spokojnie. Kiedyś ci przecież mówiłam, że to nie tylko wina Determinacji Frisk. Jesteśmy jedną i tą samą osobą. Pogódź się z tym. - Wyjaśniła spokojnie, chowając nóż za siebie, jednak i to nie dawało mi spokoju.

- *Nie będę się z tym godzić, skoro wcześniej jakoś się nie pojawiałaś. - Powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

~ Nie miałam potrzeby. - Odrzekła wesołym tonem, obracając się wokół własnej osi. - Dobrze się nawet bawiłam patrząc na twoje poczynania. I przy łańcuchach, i w voidzie. Uznałam, że teraz jest idealny moment na ujawnienie się.

Byłam zła. Byłam zła, że sobie pozwoliłam. Podeszła do mnie śmiejąc się i dotykając mojego policzka. Obróciłam głowę, z zaciśniętymi ustami. Jej dłoń była zimna i bezduszna. 

~ Nie bądź zła. To nie twoja wina, Frisk. To wina i wyłącznie jednej osoby. Osoby, która nas kontroluje. Głosy. Głosy, które mnie prowadzą do tego co mam zrobić. - Zachichotała. - W większości proszą abym zabijała, a w mniejszości, abym była dobra.

- *... - Nadal milczałam z opuszczoną głową.

Jednak Chara się chyba zezłościła. Chwyciła mnie za brodę i obróciła w swoją stronę, tak żeby widziała moje oczy. Szklane oczy.

~ Uoh? Będziesz płakać? - Schyliła się na wysokość mojego ucha. Pachniała śmiercią. - Biedaczka. - Szepnęła.

Odsunęła się ode mnie z uśmiechem.

~ Nadal będziesz cicho? Nawet to lepiej. Przynajmniej nie będziesz się wtrącała jak ja będę gadała. - Nie odzywałam się, chociaż chciałam się spytać o co jej chodzi. Nie miałam potrzeby. Po prostu nie chciałam. ~ Gaster odpowiadał ci na pytania co nie? Spytałaś się go przynajmniej o Determinację?

Pokręciłam głową, zagryzając wargę. 

Nie mieliśmy czasu, a ja miałam za dużo pytań.

~ Hmm... no to może ja ci opowiem? - Powiedziała tajemniczo, wesoło kręcąc się w złotych kwiatach. - Pewno nie opowiadał swojej przeszłości. Jak to nachalnie badał mnie. Uważał, że jestem niesamowita. Uważał, że dzięki swojej Determinacji mogę wszystko. - Spojrzała mi w oczy. - To było kłamstwo. Determinacja to najgorszy narkotyk pod słońcem. Potwory się rozpuszczały, ale ludzie się trzymali. To fascynowało Gastera. Zbadał nawet, że Determinacja świetnie działa na swoich synach. -Spojrzałam na nią przerażona. - Ale wyjdźmy z tego akurat. Chcę ci powiedzieć, że w podziemi rdzeń ją utrzymywał, natomiast na powierzchni, nic. Dlatego się źle trzymasz Frisk. Dlatego się rozpuszczasz. Popatrz na siebie. Jesteś zmęczona co nie? 

Pokręciłam przecząco głową. Czułam krew na mojej wardze jednak ciągle się nie odzywałam.

To nie tak, że się bałam.

Nie chciałam niczego więcej wiedzieć.

Już dość mnie od tego wszystkiego bolała głowa.

~ Heh. Zobaczymy ile jeszcze wytrzymasz. Ile ci zostało jeszcze fiolek? Sześć? Powodzenia. Będę czekała. - Powiedziała przybliżając się. W ręce, przed sobą, trzymała mocno nóż.

- *C-co planujesz? - Spytałam drżącym głosem. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że niepotrzebnie się odezwałam. Zakryłam usta, dłońmi.

Chara roześmiała się.

~ Teraz odzyskałaś głos? No dobrze. Perfekcyjne ostatnie słowa. - I zaszarżowała.

Nawet nie zdążyłam wydać z siebie jakiegokolwiek słowa, czy też nawet się poruszyć.

Wbiła nóż w moje prawe płuco. Kaszlnęłam krwią, ale nie czułam bólu ani nic. Po prostu moja głowa stała się ciężka, a przed oczami zatańczyły mi mroczki.

Ostatnie co ujrzałam to złote kwiaty skąpane w mojej krwi.

***

Obudziłam się ze zduszonym krzykiem. Po moich policzkach płynęły łzy, niekontrolowane łzy. Oddychałam ciężko, nie wiem czemu. Głowa strasznie mi pulsowała, pewno dostałam znowu gorączki. 

Nawet nie zauważyłam jak ktoś zapalił światło, a do pokoju ze schodów, wszedł Sans. 

Chciałam powiedzieć mu, że wszystko ok, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.

Bez słowa podszedł do mnie i przytulił do swojej piersi. Chyba drżał.

- *wszystko ok? - Spytał cicho.

- *T-t-tak j-jakby. - Odpowiedziałam uspokajając się powoli.

Poczułam jego ręce na mojej tali i syknęłam. Spojrzał na mnie zdziwiony. W sumie ja też spojrzałam na niego zdziwiona.

Podwinęłam bluzkę i to co zobaczyłam sprawiło, że miałam ochotę płakać i krzyczeć jeszcze bardziej.

Talia - o ile można to było nazwać talią, rozpuszczała się. Nie żartuje. To nie była już skóra, było to takiej samej konsystencji jak scaleni. 

Spojrzałam na Sansa przerażona, on też był przerażony. 

- *p-poczekaj tu chwilkę. - Powiedział i zniknął.

Jęknęłam. To bolało, a choroba i gorączka nie pomagała. Miałam ochotę w tym momencie umrzeć, chociaż w sumie umierałam. Nie Frisk! Nie wolno tak myśleć! Jesteś zdrowa jak buc! Wszystko będzie dobrze... Determinacja...

Ale siebie okłamuje...

Po chwili znowu pojawił się Sans. Trzymał w jednej ręce dwie fiolki jakiejś substancji, pewno Determinacji i bandaże. Odłożył to wszystko na stolik.

Wpierw co zrobił to dotknął mojego policzka, ocierając łzy kapiące z moich oczów.

- *uspokój się. okej? z-zaraz wszystko będzie dobrze. - Powiedział trochę drżąc, trochę nie.

Pokiwałam głową, ściskając jego kościste palce na moim policzku.

- *Wszystko będzie okej co nie? - Spytałam się go z zachrypniętym głosem.

Nie odezwał się.

Czemu...

- *będzie okej. - Powiedział patrząc mi w oczy.

Czemu on jest taki miły.

Uśmiechnęłam się wesoło płacząc jeszcze bardziej niż poprzednio. Ściągnął swoją kościstą rękę z mojego policzka i sięgnął do stolika po fiolki z determinacją.

- *wypij je, a ja ogarnę tutaj to... coś. - Podejrzewam, że chciał powiedzieć żart, ale mu nie wyszło. Sięgnęłam, więc po fiolki i wypiłam obydwa naraz nie przejmując się ohydnym smakiem.

W między czasie sans obwiązał mi talię bandażem.

- *wiesz dla bezpieczeństwa, żeby to jakoś kupy się trzymało. - Powiedział kończąc zaplatać. 

- *Wiem Sans. - Odezwałam się. 

Spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem.

- *nie martw się wyjdziesz z tego. ja... dopilnuje, żeby się tak stało. - Powiedział mierząc mnie uważnie wzrokiem.

Roześmiałam się wycierając łzy. 

- *Jasne. Wierzę w ciebie Sans. Pozostań do tego Zdeterminowany.

Kątem oka zauważyłam jak się uśmiecha szerzej niż pozwalały na to mu jego szczęki. Po chwili, jednak, opadł na poduszki obok mnie. Wyglądał na zmęczonego. Przysunęłam się do niego bliżej przykrywając się kocem. Nie protestował. Objął mnie ramieniem wpatrując się w telewizor.

Nie odzywaliśmy się do siebie.

Myślę, że nie potrzebowaliśmy słów.

- *co ci się śniło? - spytał cicho z lekka sięgając po pilot od telewizora.

- *Chara. - Odpowiedziałam również cicho.

Nie ma co jego okłamywać. I tak niedługo będziemy ze sobą poważnie gadać.

Pokiwał głową zmęczony. Zdziwiłam się. Myślałam, że coś się spyta więcej czy coś, ale wyglądał na wykończonego. Włączył telewizję. Leciały jakieś powtórki programów z Mettatonem. Godzina wskazywała 5:00 nad ranem. 

- *boli cię głowa? - Spytał przykładając swoją rękę do mojego czoła.

- *Jak cholera. - Odpowiedziałam. 

Westchnął.

- *wytrzymasz, aż Papyrus się obudzi? ja aktualnie nie mam ochoty się ruszać. - Przepis idealnego Sansa lenia zaliczony. Drogie panie. Radzę szukać innych mężów bo ten jest czystym przykładem lenistwa.

- *Wytrzymam ty cholerny leniu. - Powiedziałam z uśmiechem, wpatrując się w obrazki przewijające się w telewizorze. I tylko obrazki, ponieważ Sans strasznie mocno ściszył telewizor. - Czemu nie spałeś? - Spytałam po chwili.

Na chwilę zamilknął, żeby potem się odezwać.

- *wiesz... nie potrafię zasypiać na długo w nocy.

- *Nadal miewasz koszmary? - Spytałam patrząc na niego.

- *skąd to wiesz? - Spytał również się obracając czaszką do mnie.

- *Papyrus kiedyś mi opowiadał. - Odpowiedziałam sennie. Oh. Głowa mi się przechyla, a głosy gubią mi się w głowie. Ledwo cokolwiek łapię, ale nie byłam śpiąca.

Wręcz przeciwnie.

Bałam się ponownie zasnąć. 

Sans pokiwał głową przenosząc wzrok ponownie na telewizor. 

- *Możesz zasnąć, teraz jak chcesz. - Powiedzieliśmy jednocześnie. 

Gwałtownie do siebie się obróciliśmy śmiejąc się.

- *raczej nie dam rady. - Powiedział rozkładając się wygodniej, podpierając moją głowę o jego kościsty obojczyk. Jedną ręką mnie głaskał po plecach.

- *A ja podaruje koszmary. - Powiedziałam drżąc i opatulając się bardziej kocem.

Przez chwilę milczeliśmy patrząc na ekran TV. Myślałam, że tak naprawdę trwa to wieczność. Głowa, tak samo jak bok pulsowały. Pewno to wina Determinacji. Chociaż czy ona nie powinna mi pomóc?

- *często śni się tobie Chara? - Odezwał się.

- *Dwa razy. Przy czym, przy jednym razie siedziała mi w głowie i rozmawiała ze mną. - Odpowiedziałam wzdychając.

- *mhm. - Odpowiedział tylko.

Pewno nie chciał mnie męczyć pytaniami. Ja go zresztą też. Przyjdzie na to czas gdy go spytam o to wszystko. On mnie, ja go. Liczę, że szybko wyzdrowieję. Chociaż tak szczerze bałam się tej rozmowy.

- *Sans... - Zaczęłam. Musiałam się go o to akurat spytać. - Skąd wziąłeś tą Determinację? W sensie i pastylkę i fiolki? - Powiedziałam niepewnie. 

Westchnął.

- *fiolki to akurat zabrałem sobie od ciebie, a pastylki... długa historia... opowiem ci ją zresztą jak wyzdrowiejesz. - PRZEKLĘTACHOROBA.EXE

Pokiwałam tylko głową. Resztę noco-ranka spędziliśmy na bezdusznym aka bezczynnym oglądaniu telewizora. Chyba nawet czasem przysypialiśmy, ale o tym nie wiedzieliśmy.

Obudziliśmy się gdzieś koło 11:00 kiedy to Papyrus wszedł oznajmiając, że pora na lekarstwa. Niechętnie odkleiłam się od ramienia/obojczyka Sansa, biorąc do ust tabletki popijając wodą. Nic nie mówiłam, ale Papyrus też wyglądał mi na zmęczonego. Wyglądał trochę jakby nie spał, albo robił coś przez całą noc.

- NO TO CO PTASZKI ŻYCZĄ SOBIE NA ŚNIADANIE? - Spytał wesoło siadając między nami.

Głowa nie bolała mnie na tyle, że mogłam siedzieć w pionie, ale zaczął męczyć mnie katar. 

- *Gofry może? - Zaproponowałam.

- *podpisuje się. - Dopowiedział sennym głosem Sans.

- NO TO DZIŚ GOFRY. - Powiedział z entuzjazmem, wstając.

Kątem oka zauważyłam, że spogląda na nas zmartwiony. Potem zniknął za ścianą kuchni. Westchnęłam układając nogi jakoś wygodnie. Mimo wszystko fotel był wąski, a mi było troszeczkę niewygodnie.

- *dzisiaj wpadnie Alphys i Undyne. - Powiedział Sans, patrząc w ekran telefonu, którego nie wiem skąd i jak wytrzasnął.

- *Fajnie. - Odpowiedziałam. Mogłam pogadać z Alphys o tym wszystkim.

- *po za tym pytają czy mogą przyjść. bo nie wiedzą czy jesteś na siłach. - Dopowiedział patrząc na mnie znad telefonu. 

- *Jasne. Co prawda mówię przez nos, ale to nie powinno sprawiać problemu. - Powiedziałam sięgając po chusteczkę i wydmuchując nos.

Jego kąciki ust drgnęły do uśmiechu.

- *kej. - Powiedział i wrócił do swojego telefonu.

Nadymałam policzki. 

- *Hej! Nie używaj telefonu skoro ja nie mogę! - Powiedziałam wyrywając mu telefon, kątem oka patrząc co robił. Pisał z Alphys, ale nie doczytałam się o czym, ponieważ Sans szybko odzyskał swój telefon.

- *zaraz przyniosę ci twój, jak ci tak bardzo zależy. - Powiedział chowając telefon do kieszeni swoich szarych dresów. Wyglądał na zdenerwowanego, ale zawstydzonego.

- *Miło by było ze twojej strony. - Powiedziałam z uśmieszkiem.

Westchnął tylko znikając, ale zaraz potem pojawiając się. Nigdy chyba nie zrozumiem jego "skrótów". 

- *trzymaj. - Powiedział rzucając mi mój Iphone. 

- *Dzięks. - Odpowiedziałam. 

Chciałam już odblokować telefon gdy zobaczyłam procent baterii. Raczej z 8% nic nie zrobię. Zrezygnowana odrzuciłam telefon w bok. Sans spojrzał na mnie jednym okiem. 

- *Mam mało baterii, a nie mam przy sobie ładowarki. - Odrzekłam kładąc się na poduszki. Chociaż wiedziałam, że zaraz muszę się podnieść na gofry, ponieważ z kuchni wydobył się piękny zapach, oraz głos Papyrusa. Chyba coś nucił.

- *jak tam uważasz. - Powiedział wracając do telefonu.

Jednak po chwili roześmiał się wesoło do niego.

- *Eh? - Spojrzałam na niego niepewnie.

- *patrz. - Odpowiedział pokazując mi zdjęcie.

Na zdjęciu była to impreza na, której byliśmy u Toriel. Chyba ktoś zrobił mi zdjęcie bez pozwolenia, ponieważ na nim jadłam ciasto i wyglądałam jak jakiś chomik.

- *Ha ha ha. - Zaśmiałam się sarkastycznie.

- *nie można się czasem z ciebie pośmiać? mam jeszcze parę śmiesznych twoich zdjęć. - Powiedział.

Już nie chciałam pytać jakie. Dużo osób ma moje zdjęcia, widziałam to między innymi jak dostawałam je na urodziny. Właśnie. Urodziny. Czy przypadkiem ktoś w styczniu owych nie miał? 

Zamyśliłam się przez chwilę, ale tak naprawdę całe to myślenie przerwało mi wparowanie Papyrusa z Trzema talerzami gofrów, miodu i herbat.

Nadal zastanawiam się jak to uniósł.

- NO TO WCINAMY! - Powiedział Papyrus, siadając pomiędzy mną, a Sansem. - I SANS ODŁÓŻ TEN TELEFON BO CI GO WYRZUCĘ! - Dodał po chwili.

- *spokojnie. ostatnio chcesz mi wszystko wyrzucić. - Powiedział Sans odkładając telefon i biorąc gofra, polewając go miodem.

- BO ZAJMUJESZ SIĘ TYM CZYM NIE POWINIENEŚ! - Powiedział również biorąc gofra i biorąc duży gryz.

Zaśmiałam się. Ich kłótnie zawsze będą urocze.

Również wzięłam gofra, polewając miodem i gryząc kawałek. Niechętnie co prawda, ponieważ zbytnio głodna nie byłam.

- *Jak się ci spało Papyrusie? - Spytałam się Papyrusa.

Na chwilę zamilkł przełykając kęs gofra. (To jest możliwe?) 

- A DOBRZE. NIC MI SIĘ NIE ŚNIŁO, ALE WYSPAŁEM SIĘ! - Powiedział. Patrząc mi w oczy.

Widziałam, że kłamał, ale ugryzłam się w język.

- A WAM? - Spytał się kończąc już drugiego Gofra.

- *mi dobrze bro, obudziłem się tylko kiedy usłyszałem Frisk. - Powiedział Sans.

- *Mi też dobrze Papyrusie. Później tylko obudziłam się i zbytnio nie mogłam zasnąć. - Powiedziałam.

Ale się siebie okłamujecie... czy w ogóle ufacie sobie?

Pokiwał głową. Akurat wszyscy skończyliśmy śniadanie. Papyrus niechętnie wstał i zabrał to wszystko do kuchni. Chyba nawet nie tknął zmywarki, ponieważ szybko wrócił siadając między nami i zamykając oczy.

Czemu siebie okłamujemy?

Sans sięgnął po pilot i pogłośnił telewizor. Akurat leciały wiadomości.

Nie chciałam tak naprawdę nic mówić, ale atmosfera mnie przytłaczała, na tyle, że znowu poczułam jak głowa mnie zaczyna boleć.

- *Hej... - Zaczęłam, a obaj spojrzeli w moją stronę.

Teraz albo nigdy Frisk.

- Czy... my musimy siebie tak okłamywać? - Spytałam. Spuściłam wzrok, patrząc na swoje ręce. Nie chciałam na nich patrzeć. - Papyrus, wyglądasz na zmęczonego, chyba nie spałeś, a Sans ciągle coś ukrywasz... zresztą ja sama nie jestem lepsza c'nie, ciągle was okłamuje, nic wam nie mówię, jestem do niczego, przepraszam. - Powiedziałam na jednym wydechu.

Chyba znowu się rozpłakałam.

Poczułam ciepłe ręce na moich rękach. Były to rękawiczki Papyrusa. Spojrzałam na niego. Uśmiechał się wesoło.

- WSZYSTKO JEST OKEJ FRISK. NIE SPAŁEM BO TAK NAPRAWDĘ SIĘ O CIEBIE MARTWIŁEM. TO NIC WIELKIEGO. - Powiedział. 

- *Frisk przecież wiesz, że ja jestem raczej zamkniętym typem szkieletora. mówiłem ci, że jak wyzdrowiejesz to pogadamy. - Powiedział Sans.

Zacisnęłam usta.

- *Ale ile ja mogę czekać. - Powiedziałam wstając z kanapy, z drżącymi nogami. - Widziałeś co się ze mną dzieje. Może te niedługo nigdy nie nastąpi? - Powiedziałam ledwo stojąc. Kręciło mi się strasznie w głowie.

- *hej frisk... - Powiedział Sans wstając.

Popatrzałam na niego z łzami w oczach. 

- *Boję się. - Powiedziałam. - Strasznie się boję.

Pierwszy wyskoczył Papyrus obejmując mnie i opadając na kolana. 

- NIE MASZ CZEGO. - Powiedział. - CO PRAWDA WIDZĘ JAK PRZEDE MNĄ WSZYSTKO UKRYWACIE, ALE... - Tu spojrzał mi w oczy. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego. - MYŚLĘ, ŻE MOGĘ WAM TYLKO ZAUFAĆ.

- *Przepraszam Papyrusie. - Powiedziałam obejmując go.

- NIE MASZ ZA CO FRISK. - Powiedział, chyba uśmiechając się. - MYŚLĘ, ŻE PRZYJDZIE CZAS KIEDY MI WSZYSTKO OPOWIECIE.

- *właśnie nie masz za co przepraszać. - Usłyszałam Sansa, który stanął sobie z boku.

Wyciągnęłam do jego rękę, a on pokręcił głową.

- *No chodź tu rzesz. - Powiedziałam łapiąc go za rękę i przytulając. Papyrus poszedł w moje ślady i we trójkę byliśmy już w ciasnym uścisku.

- *powietrza. - Wysapał, ale nie protestował.

Chyba siedzieliśmy w takim uścisku godzinę-tak się mi przynajmniej wydawało. 

Miło było tak posiedzieć w uścisku, bez słów właściwie. 

- *dobra hej. - Odezwał się Sans, poruszając się. - bo zaraz nam ktoś wparuje do domu, albo coś. - Dodał.

Papyrus i ja zaśmialiśmy się.

- *No może jeszcze kosmici przyjdą. - Powiedziałam uśmiechając się wesoło, ale puszczając Papyrusa i Sansa.

- *kto wie Frisk. nigdy nie wywołuj ufa z satelity. - Powiedział pokazując na mnie palcem.

Roześmiałam się już na dobre. 

- *No jak uważasz. - Powiedziałam, a Papyrus pomógł mi się podnieść i ułożyć się na kanapie.

- JAK SIĘ CZUJESZ? - Usłyszałam od Papyrusa. 

- *Już lepiej, Papyrusie. - Powiedziałam z uśmiechem, łapiąc się za talię. 

- TO DOBRZE. NIECH TAK SIĘ TRZYMA.

Niech się tak trzyma. - Pomyślałam w tamtym momencie.

Tak naprawdę przeraziłam się, bo jak dotknęłam talię i miejsce gdzie był bandaż, wszystko było strasznie miękkie.

Nic nie powiedziałam tylko szerzej się uśmiechnęłam.

Muszę mieć siłę i Determinację,

Dla nich.

Dla Gastera. 

I przede wszystkim dla siebie.

***

Ja was przepraszam, za taki słaby rozdział. To chyba najgorszy ze wszystkich rozdziałów. ;-;

Ale myślę, że to trochę wina mojej weny i faktu, że... no... chciałabym sobie na spokojnie ogarnąć fabułę jeszcze raz.

Bo mam takie nieukryte wrażenie, że coś zepsułam.

A po za tym...

Dziękuje za te 2 tysiące.

To jest niesamowite, i piękne, a ja nie wiem jak wam podziękować.

To jest okropne.

Przepraszam. ;-;


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top