8| Przeziębienie stopnia gorąca w ciele Grillbiego.
- *Prawdziwy Void? - Spytałam patrząc wprost na niego.
Pokiwał głową smutny. Pomachał znowu ręką zamykając portal czy to-coś-cokolwiek-to-było.
- *A-ale czym jest Prawdziwy Void? - Spytałam powoli podnosząc się z tego dziwnego podłoża.
~ Mówiłem ci wcześniej, że jestem marną kopią co nie? I to jest niestety prawda, bo cząstka mnie jest tutaj, natomiast druga w większości tam.
- *Ale jak to możliwe?
~ Widzisz, jestem typem potwora, który ma w sobie bardzo dużo Determinacji. A potwory, które mają dużo determinacji zazwyczaj potrafią mieć dwie dusze? Coś w ten deseń.
- *Czyli dlatego tam się Chara znajduje. - Powiedziałam przykładając rękę do brody. - Tak jak ja, Chara posiada dużo Determinacji, dlatego znajduje się tam i u mnie w umyśle.
~ Nie pomiń faktu, że ty i Chara, jesteście... hmmm... jak by tu określić. Jedną i ta samą osobą?
- *Eh? - Spojrzałam na niego niepewnie. Uśmiechnął się nerwowo.
~ No wiesz w sensie, że ty i Chara posiadacie tyle samo DETERMINACJI. No w sumie ty masz więcej, ale pomińmy to. Widzisz inni ludzie, którzy tutaj spadali... nie posiadali Determinacji. To znaczy mieli ją, ale pod inną postacią. Wiesz determinacje posiadają ci, którzy posiadają właściwie tą "całą" Determinacje. Czyli właściwie każdy z potworów posiada ową. Ale ludzie... mają jej więcej niż przeciętny Potwór.
- *Słyszałam coś takiego... tylko nie pamiętam gdzie...
~ Każdy tak mówił. Każdy w podziemiu. Ludzie wygrali dzięki swojej Determinacji czy też Woli. Woli do walki. Potwory, owszem posiadali ową Wolę, ale nie na tyle co ludzie. - Westchnął. - Ludzie są naprawdę niesamowici pod każdym względem.
- *Tak się tylko mówi. - Powiedziałam spuszczając wzrok i łapiąc się za rękę.
~ Hm?
- *No wiesz. Niektórzy ludzie są naprawdę okrutni. Pod względem zachowania do innych, albo pod względem bez litości.
Usłyszałam jak chichocze, więc podniosłam głowę. Wyglądał na rozbawionego, jednocześnie szczęśliwego. Jego białe źrenice błyszczały wesoło.
~ Dlatego przez to jesteście jeszcze bardziej niesamowici. Nie ma nic gorszego niż uparty potwór. Wiesz... nasz król Asgore, nauczył nas, że nieuprzejmość i inne spory do niczego nas nie zaprowadzą. Dlatego my potwory jesteśmy nauczeni, żeby nawzajem się nie spierać. Oczywiście ta kwestia leży między potworami. Ludzie są inni. Nie uznawaliśmy ich. Byli uparci, i tak naprawdę uważali, nas potwory, za odmiennych.
Milczałam. W pewnym sensie była to prawda.
- *A-a kto to wszystko zaczął? Przecież... potwory i ludzie żyli w zgodzie?
Popatrzył w bok z smutnym uśmiechem.
~ Opowiedziałbym ci historię wojny, tak naprawdę, ale kończy nam się czas. Nie potrafię długo ciebie tutaj utrzymywać, oraz tego miejsca.
- *To chociaż powied----
~ Powiem ci następnym razem, jak się spotkamy. - Powiedział obracając się w moją stronę. Na jego twarzy nadal gościł uśmiech. Czy on w ogóle kiedyś przestał się uśmiechać?
Podbiegłam do niego i mocno ścisnęłam go za talię.
~ Hej co---
- *Proszę wróć ze mną na ziemię. Sans się ucieszy z twojego widoku. - Powiedziałam przyciskając policzek do jego bluzki.
Przez chwilę milczał, jednak po chwili usłyszałam jego stłumiony chichot razem z dziwnym wibrowaniem na jego bluzce.
~ Nawet jak bym bardzo chciał to nie mogę. Chyba mówiłem tobie, że z Voidu nie ma ucieczki... jak tu trafisz niestety nie masz wyjścia.
- *To nie tęsknisz za Sansem? - Powiedziałam prosto z mostu.
~ Jasne, że tęsknię. - Poczułam jak jego dłonie obejmują mnie w pasie. ~ Nawet nie wiesz jak bardzo chcę go przytulić. Powiedzieć: - Sans, wróciłem.
Ścisnęłam go jeszcze mocniej, aż usłyszałam jak wydaje z siebie zduszony jęk.
- *W takim razie, następny razem jak się spotkamy, mamy obgadać sprawę uwolnienia ciebie. Inaczej zrobię to siłą. - Powiedziałam.
~ Ale nic nie mów Sansie, że mnie teraz spotkałaś. - Powiedział.
Podniosłam głowę, widząc jego uśmiech wraz z płaczem w jego oczodołach.
~ Nie chcę, żeby się jeszcze bardziej męczył. - Dopowiedział, wycierając łezki z jego oczodołów. (A jak się one tam znalazły to nigdy się nie dowiemy... magia.)
- *Dobrze "tato". - Powiedziałam ponownie przyciskając głowę do jego bluzki.
Usłyszałam jego śmiech oraz kolejne wibrowanie na jego bluzce.
Powoli tak naprawdę zasypiałam, czułam się coraz bardziej przytłoczona i zmęczona. Czułam jak moje nogi się uginają.
~ A teraz śpij. - Szepnął, klękając ze mną. - Spotkamy się niedługo.
Moje powieki kompletnie się zamknęły obejmując mnie kompletną ciszą i spokojem.
***
Obudziłam się opatulona w koce. Było jasno w pokoju, więc potrzebowałam chwilę na przyzwyczajenie się. Głowa bolała, mnie tak jak poprzednio, tak samo jak gardło. No tak. Nie przewidziałam tego jednego, że zachoruję.
Ale bądź co, bądź. Leżałam prawdopodobnie na kanapie, pokrytą niezliczoną ilością poduszek.
Podniosłam się do pionu ignorując odruchy wymiotne i istną imprezę w mojej głowie. Naprzeciwko mnie troszeczkę na prawo od kanapy siedział Sans, grzebiący w swoim telefonie. Jego uśmiech był przygaszony i dopiero po chwili zauważyłam, nie tyle co wory, co cienie pod jego oczami.
- *Sans? - Szepnęłam cicho.
To był błąd. Wszystkie wnętrzności poleciały do góry, a ja szybko zasłoniłam usta ręką.
Zauważył to Sans, chcąc coś powiedzieć zza swojego telefonu, wyczarowując swoim magicznym pstryczkiem wiadro. Podał mi je szybko odrzucając telefon w bok. Natychmiast się tam wypróżniłam.
- *Ugh. - Jęknęłam wycierając usta rękawem od bluzki.
- *lepiej się połóż. - Powiedział odstawiając miskę w bok. - na poduszki, ale już.
Posłusznie opadłam na poduszki, a Sans przyłożył swoją kościstą rękę do mojego rozpalonego czoła.
- *uh. to od razu widać, że masz gorączkę. w końcu jesteś strasznie rozpalona. - Powiedział chwytając za termometr. Nie chciałam już myśleć jak go znalazł. Było mi okropnie gorąco.
Odrzuciłam koce, powoli ściągając z siebie bluzkę.
- *h-hej! co ty robisz?! - Wykrzyczał Sans zatrzymując mnie przed ściągnięciem bluzki.
- Goooooooooooooooorącooo. - Wystękałam.
- *nie oznacza to, że możesz się rozbierać. - Powiedział siłą przyciskając mnie do łóżka i przykrywając z powrotem kocami.
- *Saaaaaanss, nie bądź kość. - Wyjęczałam.
- *siedź cicho. - Powiedział wkładając mi do ust termometr.
Już miałam coś powiedzieć, (co w sumie teoretycznie nie było możliwe z termometrem w ustach) gdy nagle poczułam przypływ zimna od stóp do głów. Zatrzęsłam się przykrywając się kocami, aż pod sam nos. Czułam się wręcz okropnie.
- *Gzie Papi? - Spytałam z zapchanym (nagle) nosem.
- *poszedł do Toriel i do sklepu. - Powiedział, siadając koło mnie.
- *Poszo?
- *po leki i przepis jak cię uzdrowić. - Powiedział przejeżdżając swoja kościstą ręką po kocu.
- *P-przplis?
- *no wiesz nigdy nie byliśmy chorzy tak ostro jak ty. ja i papyrus czasem tylko załapaliśmy jakieś niegroźne przeziębienie.
Pokiwałam głową podciągając nos. Podał mi chusteczki, wyczarowane znowu jakąś mocą. Bez słowa przyjęłam wydmuchując się do owej chusteczki.
- *sorka to moja wina co nie? - Spytała nagle, podnosząc się.
- *Jaszne, że twoia dupku. - Wymruczałam.
Usłyszałam jego stłumiony śmiech.
- *przepraszam, milady. - Powiedział klękając przy mnie. - co milady powie na ciepłą owsiankę?
- *To ty umies gotowac? - Nasunęło mi się pierwsze pytanie.
- *no jasne. - Powiedział uśmiechając się wesoło. - to co? chętna?
Obróciłam się w przeciwną stronę mamrocząc ciche: *Tak. Usłyszałam jego śmiech, a zaraz potem szelest.
- *w razie czego krzycz. będę w kuchni. pokój obok. - Wyjaśnił w skrócie, a zaraz potem usłyszałam jego oddalające się kroki.
Opatuliłam się za to mocniej w koc, zamykając oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy byłam w transie między jawą, a snem. Słyszałam otwarcie drzwi, trzaski w kuchni, ale żadne z tych dźwięków nie docierała do mnie prawidłowo. Rozbolała mnie od tego bardziej głowa.
Obudziłam się dopiero wtedy gdy poczułam jak ktoś potrząsa moim ramieniem.
- *Huh? - Powiedziałam przewracając się w drugą stronę.
Ktoś wyciągną mi termometr, a ja niechętnie otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć kto taki przerwał moje spanko. Był to Sans, trzymając w jednej ręce parującą owsiankę, a w drugiej termometr. Jego mina nie była za ciekawa.
- *ostro. 42*C. - Powiedział odkładając termometr w bok. - możesz się podnieść? - Spytał.
Pokiwałam tylko głową i odniosłam się do pionu, zaraz potem ponownie opadając na poduszki.
- Albo i nie dam rady. - Powiedziałam nieprzytomnym głosem.
- *chodź pomogę ci. - Powiedział siadając na łóżku i podnosząc mi głowę.
Oparł moją głowę o swoją kościste obojczyki, a drugą rękę posłużył do trzymania owsianki.
- *Po co mi w ogóle ta owsianka. - Spytałam, chcąc mu troszeczkę wspomóc jednak nie potrafiłam się ruszyć.
- *papy wrócił z lekami. musisz niestety coś przed spożyciem ich zjeść. - Powiedział nabierając pierwszą łyżkę i przytykając mi ją do ust. - no śmiało. jedz.
Posłusznie wzięłam pierwszy kęs. Nie była zła, jak na zrobioną przez Sansa.
- *Nie uważasz za dziwne karmiąc mnie? - Spytałam biorąc kolejny kęs.
- *raczej nie. - Odpowiedział Ciepło.
Więcej razy go już nie zapytałam, po prostu dałam się mu karmić. Nawet nie pamiętam kiedy do pokoju wszedł Papyrus w swoim różowym fartuszku w serca.
- HEJ FRISK! - Powiedział głośno, ale nie na tyle, żeby mnie rozbolała głowa. - JAK SIĘ CZUJESZ?
Podszedł do fotelu siadając na samym brzegu.
- *Okropnie. - Powiedziałam zgodnie z prawdą, kończąc jeść owsiankę.
Usłyszałam wibrowanie ze strony Sansa. Pewno się zaśmiał.
- *papy masz leki? - Spytał chcąc mnie odłożyć z powrotem na poduszki, ale postawiłam się mu napierając głową na jego obojczyk. Słyszałam jak cicho westchnął.
- JASNE ZARAZ JE PRZYNIOSĘ! - Powiedział zabierając od Sansa miskę i poszedł do, zapewne, kuchni.
- *co się tak uparłaś. - Powiedział Sans, kładąc swoje kościste ręce na moim czole, natomiast drugą zaczął bawić się moimi włosami.
- *Fajnie się tak leży. - Odpowiedziałam cicho.
- *heh. - Usłyszałam w odpowiedzi.
Po chwili wrócił Papyrus trzymając trzy opakowania tabletek i szklankę wody w swoich czerwonych rękawiczkach.
- TORIEL POWIEDZIAŁA, ŻE PO JEDNEJ TABLETCE 2 RAZY DZIENNIE STARCZY. - Powiedział stawiając to wszystko na stoliku po mojej lewej.
- *regularnie? - Usłyszałam Sansa.
- NIE. NIE TRZEBA ZA PIERWSZYM RAZEM. RACZEJ TU CHODZI O ZWALCZENIE GORĄCZKI I BOLĄCEGO GARDŁA. - Powiedział wyciskając tabletki, po jednej, z każdego.
- *To która jest właściwie godzina? - Spytałam nieprzytomnie.
- GDZIEŚ 4 NAD RANEM. - Powiedział Papyrus.
- *Aż tak późno?! - Powiedziałam głośno, ponieważ na krzyk mnie nie było stać.
- *nie martw się, często nie zasypiamy w nocy. my potwory nie potrzebujemy dużo snu, chociaż od czasu do czasu musimy se przysnąć.
- I TY JESTEŚ NA TO IDEALNYM DOWODEM SANS. - Powiedział Papyrus podając mi tabletki.
Z chęcią bym je chwyciła, ale w tamtym momencie moja ręka odmawiała posłuszeństwa.
- UOH. SORRKA. - Powiedział podając tabletki bratu, a ten wepchał mi je trzy od razu zalewając wodą.
Cudem się nie zakrztusiłam, ani nie udusiłam.
- *a teraz śpij. - Powiedział Sans na ponów kładąc swoje ręce na moich włosach.
- *Ale mamy tyle sobie do powiedzenia...
- *jak wyzdrowiejesz to razem z Papyrusem pogadamy o tym wszystkim, okej? - Powiedział wesołym tonem głosu.
- *Jak chcesz. - Powiedziałam zamykając oczy i dając się zasnąć w miłych i ciepłych objęciach Sansa.
***
Nie pamiętam w jakim momencie się obudziłam. Było mi przyjemnie miło i ciepło, i lepiej niż poprzednio.
A po za tym ktoś nucił cichutką kołysankę pod nosem, nad moją głową. Zgadywałam, że to Sans. Leniwie otworzyłam oczy. Chyba zauważył to Sans, gdy nagle przestał nucić uspakajającą melodię.
- *Nie przestawaj. - Wymruczałam układając się wygodniej na jego klatce piersiowej. (albo kościstej?)
- *fałszuje przecież. - Stwierdził poprawiając swoje kościste nogi, leżące na kanapie, po moich bokach.
- *Jak nuceniem można fałszować? - Spytałam się go zamykając znowu oczy. Za jasno jak dla mnie. Poczułam jak jego klatka piersiowa wibruje. Znowu się zaśmiał.
- *jak chcesz. - Powiedział, zaczynając się bawić moimi potarganymi, już, włosami.
Melodię, którą nucił kojarzyła mi się z dzieciństwem, nawet przed tym jak spadłam do podziemi.
- *Gaster, zawsze mi ją nucił. - szepnął. - a ja nuciłem ją Papyrusowi. i tak dalej.
- *Jest bardzo uspokajająca. - Powiedziałam nieprzytomnym głosem.
- *śpij jeszcze. jest wcześnie. - Powiedział poprawiając się i zaczynając znowu nucić.
Bez protestów ponownie zamknęłam oczy, ale tym razem nie zasnęłam, znowu byłam w stanie między jawą, a snem. Potem już tylko słyszałam stłumione ciche głosy Toriel i Papyrusa, jak i Sansa. Jednak ani razu nie poczułam jak Sans wstaje z miejsca.
- *hej. Frisk. - Wyszeptał cicho Sans szturchając mnie za rękę.
- *Hmm? - Powiedziałam otwierając zmęczone oczy.
- *nie żeby coś, ale chcę wstać i rozprostować kości.
- *Ah! Już. - Powiedziałam podnosząc głowę.
Sans dość szybko wyszedł z tych objęć.
- *Toriel i Papyrus są w domu. zaraz ich zawołam, żeby się tobą zaopiekowali. - Powiedział poprawiając swoją koszulkę z napisem: Do you want have a dad time? Piękna koszulka.
Kiwnęłam głową, siadając do pionu, jednocześnie podpierając się o brzeg fotela. Głowa nie bolała mnie, aż tak bardzo, ale byłam strasznie senna. Po za tym czułam jak mam zapchany nos.
Teraz w sumie mogłam się mniej więcej rozglądnąć się po pokoju. Naprzeciwko fotela po mojej lewej, było TV, a jeszcze trochę na lewo od telewizora schody prowadzące na górę. Natomiast po mojej prawej, akurat za fotelem znajdowały się dwoje drzwi, natomiast idealnie naprzeciwko mnie znajdowały się, drzwi prowadzące do kuchni. Cały pokój był koloru bordowego, a meble utrzymane w kolorze ciemnego brązu. Na niektórych półkach zauważyłam dużą ilość albumów ze zdjęciami, jak i samych książek, a nawet ramek ze zdjęciami.
- Witaj dziecko! Jak się czujesz? - Usłyszałam głos Toriel.
Obróciłam się delikatne w jej stronę.
Wychodziła właśnie wraz Papyrusem z kuchni, a za nim szedł ze zamkniętymi oczodołami Sans.
- *Nadal oklopnie, ale ujdzie. - Powiedziałam wciągając nos.
- NO JA MYŚLĘ. ZA JAKIEŚ 2 GODZINKI DAMY CI KOLEJNĄ PORCJĘ LEKÓW. - Powiedział Papyrus siadając na podłodze przed kanapą, poprzednio odsuwając trochę stolik.
- Dziecko, jak mogłaś się tak rozchorować? - Powiedziała Toriel siadając na kanapie i delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
Kątem oka zauważyłam jak Sans siada na fotelu, wyciągając telefon. Nerd.
- *Nie wiem. Pewno to kwestia mojego szczęscia. - Powiedziałam uśmiechając się blado.
Usłyszałam cichy śmiech z jej strony.
- No cóż. Jak uważasz. - Powiedziała mrugając do mnie okiem.
Znała się na mnie. W końcu jako mała dziewczynka mieszkałam z nią, więc znała mnie na wylot. Jakoś nigdy nie miałam szczęścia, ale też zawsze mi się upiekło przed problemem.
Odruchowo powąchałam swoją koszulkę.
- *Ofu. - Powiedziałam. - Mamo. Pomożesz mi się przebrać... chociaż w sumie nie mam ciuchów na zmianę, a te już noszę od trzech bitych dni.
- Przyniosłam właśnie twoje ciuszki tutaj, gdy tylko się dowiedziałam, że się rozchorowałaś. I pomyślałam, że pewno potrzebujesz pomocy w przebraniu. - Powiedziała odpowiadając od razu na moje pytania. Potem natomiast spojrzała na zdziwionego Papyrusa i zawstydzonego Sansa.
Zaśmiałam się poprawiając moje z kołtunione włosy.
- *To co pomożesz mi, Mamo?
Uśmiechnęła się wesoło pokazując swoje ząbki.
- Chodź pomogę ci wstać.
- *przecież równie dobrze, ja mogę ją przenieść. - Odezwał się tym razem Sans znad swojego telefonu.
- O nie, nie. Ty na pewno nie. Jeszcze ją obierzesz, aż do kości i co będzie. - O nie! Mamo! Moc szipu, ciebie też opanowała?!
- *hej, hej. Tori co ty sugerujesz? - Spytał Sans wstając.
Toriel zaśmiała się chwytając mnie pod pachami. W sumie nie pomagałam jej w ogóle. Przyszpiliłam się do jej pasa, a ona objęła mnie w pasie, tak samo jak nosi się małe dzieci.
- Przecież każdy na ziemi wie, że ambasador i jej kościsty kolega ze sobą kręcą. Zresztą co będziemy kręcić ten temat. Uważano was za parkę ptaszków w internecie i tyle. - Stwierdziła.
- NIE ŻEBY COŚ BRACIE, ALE TO PRAWDA. - Odezwał się Papyrus klepiąc mnie po głowie, który poprzednio wstał.
Sans spojrzał na mnie, a na jego.
Chyba do co jednego się zgadaliśmy.
- *Na pewno nigdy nie będziemy razem. - Stwierdziliśmy równocześnie.
- *a teraz tori, daj Frisk ja sobie z nią poradzę.
- Nawet przebierając ją. - Spytała przymrużając oczy.
Spaliłam buraka, a Sans ostro się zdziwił.
- *nooooooo eeeeee. - Za jąkał się, łapiąc się za tył czaszki. - no nie.... to naruszy jej przestrzeń osobistą itd...
- No więc właśnie. Zaraz wrócę z przebraną Frisk, a potem możecie z nią robić co chcecie czy też chcesz. - Tu zwróciła się do Sansa.
- *Mamo nie jestem zabawką. Jestem osobą odpowiedzialną za siebie. - Powiedziałam wtulając się w jej sweter.
Ruszyła do jednego z pokoju za kanapą.
- Wiesz, że powiedziałam to tak dla żartu. - Uśmiechnęła się ustanawiając mnie na krawędzi wanny.
Aha czyli to była łazienka. Tylko, które drzwi? Po lewej czy, po prawej?
W każdym bądź razie łazienka była koloru czarno-czerwonego. Nawet była obszerna i ładna. Posiadała nawet przysznico-wannę na, której siedziałam.
- Wzięłam tylko parę twoich dresów. - Powiedziała Toriel wskazując na ciuchy wisząc na wieszaku.
- *Uh. Już nie ważne jakie, ważne, że czyste i wygodne. - Powiedziałam chwytając się za brzuch i ignorując ból głowy.
Toriel uśmiechnęła się przyjaźnie.
- No to teraz cię trochę umyję i przebiorę, a potem będę lecieć. Tylko przypilnuje ich, żeby dali ci lekarstwa. - Powiedziała delikatnie ściągając ze mnie pasiastą bluzkę.
- *Dobrze. - Westchnęłam czując jak znowu odpływam.
Nawet nie poczułam jak mnie Toriel umyła i przebrała, wszystko działo się w takim dziwnym transie. Nawet nie zauważyłam kiedy leżałam już na łóżku.
- HEJ! FRISK! LEKARSTWA. - Usłyszałam Papyrusa po boku.
- Ugh.. - Jęknęłam podnosząc się. Jeszcze nigdy tak okropnie się nie czułam, a powiadam wam byłam i jestem bardzo chorowita.
Papyrus podał mi tabletki, a ja szybko je połknęłam popijając wodą, po czym z powrotem się położyłam. Nic do mnie nie docierało, a mi nie chciało się myśleć na temat tego wszystkiego.
Nie na tyle co o Gasterze, czy też o sekretach Sansa, a nawet problemach z Determinacją. Wtuliłam się w poduszki słysząc stłumione głosy Toriel i Papyrusa. Gadali coś o lekarstwach i jedzeniu, które mogę zjeść będąc chora. I tak nie będę tego jadła. Przeszły mnie dreszcze gdy poczułam kościstą i zimną rękę na moim czole.
- *Czego chcesz Sans. - Wymruczałam znad poduszek.
- *tori chce się pożegnać, a ty nie odpowiadasz. - Powiedział uśmiechając się tym swoim uśmieszkiem jeszcze szerzej.
- *U. Oh. - Tylko tyle powiedziałam. Obróciłam się w stronę Telewizora i natychmiast ujrzałam Toriel gadającą z Papyrusem.
Toriel mierzyła mnie wzrokiem z ciepłym uśmiechem.
- No to pa. - Powiedziała podchodząc do mnie.
- *Pa mamo. I dzięki z góry za opiekę. - Powiedziałam czując jak całuje mnie na czole.
- Wpadnę jeszcze jutro, jak będę miała czas, więc trzymajcie się. - Pomachała Papyrusowi i Sansowi, po czym skierowała się gdzieś do pokoju, za mną.
- DO WIDZENIA TORIEL! BĘDZIEMY CZEKAĆ! - Powiedział Papyrus biegnąc za nią i pewno jej tam pomagając wyjść.
Westchnęłam dając głaskać Sansowi. Siedział na ramieniu kanapy z zamkniętymi oczodołami głaskał mnie po głowie. Wyglądał na szczęśliwego.
- *Sans. Jesteśmy szipem. - Powiedziałam nagle.
- *to jest okropne. - Odpowiedział.
- *Myślisz, że ludzie z internetu nas śledzą jak jesteśmy razem? - Spytałam nadal wpatrując się w jego twarz.
Zaśmiał się.
- *jestem pewny, że lubią bawić się w DEDektywy. - Powiedział otwierając swoje oczodoły. Jego jasne punkciki wesoło świeciły.
Roześmiałam się wesoło.
- *Sans od kogo ty masz takie żarty jezu idioto. - Powiedziałam chwytając rękoma jego twarzyczkę i pocierając mocno miejsce gdzie powinien mieć poliki.
- *no wiesz tak jakoś wyszło. - powiedział mrugając do mnie okiem.
- JA WIEM, ŻE FLIRTUJECIE ZE SOBĄ, ALE NIE TAK OTWARCIE. - Powiedział Papyrus stojąc ze skrzyżowanymi rękoma.
- *oj bro. my się tylko tak droczymy. - Powiedział Sans Podnosząc czaszkę co spowodowało, że mój zabójczy zgniot wyślizgnął mi się z rąk.
- MYHM. - Powiedział Uśmiechając się szyderczo. Tak jakby coś planował. Skubany.
- *W każdym bądź razie chce iść spać. Sans zapodaj jakąś kołysankę. - Powiedziałam Układając się na poduszkach i przykrywając się kocem.
- *uh... no ok. - Powiedział siadając wygodniej i zaczynając się znowu bawić moimi włosami.
- TO JA MOŻE NIE BĘDĘ WAM PRZESZKADZAĆ. BĘDĘ NA GÓRZE. - Powiedział Papyrus, a mogłam bym przysiąc, że się śmieje wesoło.
No i tak w miarę dalszej kołysanki Sansa zasypiałam. Póki nie poczułam delikatnego zderzenia mojego czoła z czymś twardym. Usłyszałam ciche Beng.
Nic nie powiedziałam, ale mogłam przysiąc, że Sans próbował pocałować mnie w czoło.
Tylko się uśmiechnęłam.
***
Szizzz. To ja! Witajcie kochani i przepraszam, że czekaliście tyle na gówniany rozdział. Nie jestem z niego zbytnio dumna. No, ale w końcu Frisk zachorował. Co poradzimy. XD
Ogólnie chciałabym podziękować za wasze całe wsparcie. To jest niesamowite czytać, że komuś naprawdę podoba się to opo i może się oderwać od rzeczywistości.
Nadal do mnie nie dociera to, że to ma, aż tyle wyświetleń i tyle gwiazdek.
A ja jestem takim leniem i nic nie robię z tym.
Tylko podrzucam jakieś nie dorobki. (czytaj: rozdziały mojego opowiadania)
No, ale lubicie to opo, więc z tego powodu mi jest bardzo miło. I jeszcze raz dziękuje.
A teraz tradycyjne:
~Do następnego.
Ps. Podsyłam rysunek narysowany z nudów XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top