7| Void.
Nie wiem ile minęło czasu zanim wyszłam z tego transu.
W głowie kłębiło mi się tyle pytań, że moja głowa wręcz nie wytrzymywała pod tym natłokiem. Spojrzałam na kwiata ech. Tak naprawdę zastanawiało mnie co on tutaj robił. Toriel nie wspominała o żadnym kwiecie ech zasadzonym w swoim ogrodzie. Chwyciłam się za ramiona.
Ale jestem głupia. Powinnam myśleć, raczej, o tym mężczyźnie co do mnie zadzwonił w laboratorium, albo o słowach Sansa, albo nawet o głupim sensie istnienia. A ja myślę o tym kwiecie.
- *Boję się, Boje się, Boję się. - Szeptało w kółko i wciąż.
Pociągnęłam nos i otarłam łzy.
Z mojego oddechu powstawała para, a ja jak taka głupia stałam w mokrych skarpetkach, bez kurtki. Jak teraz w takim stanie wejdę do domku Toriel? W sumie i tak wyjdę na głupią. Przyszłam po Sansa, a ten walnął prawdziwym tekstem z życia wziętego i uciekł.
Spojrzałam w górę przymrużając oczy.
Gwiazdy nadal tak pięknie lśniły. Nie na tyle co w Wodospadach, w podziemiu. Sans powiedział mi kiedyś, że kochał patrzeć na te świecące cosie na suficie w podziemiu. Dlatego kiedyś pracował przy lunecie. Ale teraz gdy zobaczył je na żywo i tak nie potrafi przestać na nie patrzeć.
Zawiał chłodny wiaterek, a ja wzdrygnęłam się czując jak zaczyna mnie boleć gardło.
Ale bałam się tak naprawdę wrócić do domku Toriel. Pewnie zatrzymała by mnie tam i kazała zostać puki nie od choruję.
Niechętnym krokiem zawróciłam.
Ulotnym wzrokiem spojrzałam na drzewo. Nic się nie zmieniło, po za tym, że miał na sobie śnieg. Kichnęłam w bok i pośpieszyłam swój krok, przy okazji zaglądając przez okno. Nie było Sansa, ale wszyscy bawili się w najlepsze. Śmiali się. Cieszyli się.
Czemu czułam się mimo wszystko tak pusto.
Przez chwilę obraz mi się zamazał, a ujrzałam dwa przyciski.
Kontynuuj Reset
Przetarłam szybko oczy. Nie. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie przywołam je do istnienia. Przecież powinnam się cieszyć tym co mam. Mimo tego, że wszystko tak cholernie się komplikuje.
Otworzyłam drzwi, czując teraz tak naprawdę straszną różnicę temperatur. Czułam się rozgrzana i prawie nie czułam nóg.
- *Pfff... Przecież ja zawsze będę głupia. Heh... - Powiedziałam cicho do siebie wkraczając do salonu, starając się nie obijać o meble.
Pierwszym, którym mnie zobaczył był to Papyrus.
Uśmiechnęłam się do niego starając ukryć to jak okropnie się czuję. Podbiegł do mnie szybko, zasłaniając mnie swoim ciałem.
- Oh. Frisk wróciłaś? Gdzie Sans? - Spytała Toriel patrząc w moim kierunku, chociaż sama nie wiedziałam czy na pewno patrzy na mnie, czy na Papyrusa, który przyklęknął przy mnie.
- Sans poszedł sobie? - Szepnął, innym głosem niż zazwyczaj od niego słyszałam.
- *Mhym. - Powiedziałam zachrypniętym głosem. Odkaszlnęłam w bok.
Wyglądał przez chwilę na zamyślonego, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Pójdziemy do mojego i Sansa domu ok? - Powiedział chwytając mnie za ramiona.
- Papyrus? Frisk? - Teraz usłyszałam Undyne.
Pokiwałam niepewnie głową czując jak moja głowa opada w dół... tak bardzo byłam zmęczona...
- Dobrze to szybko ubieramy się. - Powiedział wstając. - JA Z FRISK IDZIEMY DO MOJEGO DOMU Z POWODU, YYYYYYYYYYY... PEWNYCH OKOLICZNOŚCI. - Powiedział Papyrus popychając mnie w stronę przedpokoju pomagając mi się ubrać.
- Ale.. Papyrusie... - Powiedziała Toriel stając w progu przedpokoju.
- DO WIDZENIA PANI TORIEL! ZOBACZYMY SIĘ NIEDŁUGO. - Powiedział Papyrus ubierając szybko własną kurtkę i biorąc swoją Torbę.
- *Pa mamo. - Powiedziałam zachrypniętym głosem, a Papyrus zamknął szybko drzwi.
Ścisnęłam za ramiączko swojej torby powstrzymując opadające powieki.
- ZŁAP MNIE ZA RĘKĘ. PÓJDZIEMY MOIM SKRÓTEM. - Powiedział wyciągając do mnie rękę.
- *To ty używasz skrótów jak Sans? - Powiedziałam zaskoczona takim obrotem sprawy.
Spojrzał na mnie zawstydzony delikatnie.
- TAK NAPRAWDĘ TO NAUCZYŁ MNIE SANS, NIEDŁUGO PO TYM JAK WYSZLIŚMY NA POWIERZCHNIĘ. NIE UŻYWAM TEGO CZĘSTO. OD TEGO MAM MOJE AUTO I NOGI. - Wytłumaczył.
Pokiwałam niepewnie głową. Chwyciłam go za ciepłą rękę pokrytą rękawiczką. Ścisnął mnie mocno, ale też zachęcająco.
- Zamknij oczy. - Powiedział cicho.
Posłusznie zamknęłam oczy. Poczułam delikatnie wirowanie, i takie jakby oderwanie od podłoża.
Zaraz potem ustało, a ja otworzyłam niepewnie oczy. Byłam w pokoju Papyrusa, ale tego na ziemi. Po czym poznałam? Nie różni się prawie niczym jak ten w podziemiu, ale ten jest bardziej usprawniony. Zresztą nie widziałam za bardzo szczegółów w pokoju, gdyż obraz przed oczami mi się zamazywał. Siłą woli odpychałam to zmęczenie.
- SANS BĘDZIE W SWOIM POKOJU, ALBO W SWOIM DRUGIM POKOJU, ALBO U GRILLBIEGO. NAJWYŻEJ W PODZIEMIU, ALE W TO WĄTPIĘ.
- *Co ty masz jakąś listę gdzie on zazwyczaj jest? - Powiedziałam patrząc jak odkłada tą swoją torbę, pod bordową ścianę.
- FRISK TY NAWET NIE WIESZ JAK ZNAM MOJEGO BRATA... ALE NIE MÓW MU O TYM. - Powiedział otwierając drzwi wychodzące z jego pokoju. - NO MOŻE NIE ZNAM JEGO PRZESZŁOŚCI. ZAWSZE TO ZATAJA.
Wyszłam z jego pokoju, a za mną Papyrus zamykając drzwi.
- *On ciągle coś ukrywa. - Powiedziałam cicho.
Papyrus nie odpowiedział tylko pokiwał głową.
- CHCIAŁBYM MU POMÓC.
- *Ja też Papyrusie, ja też.
Znajdowaliśmy się prawdopodobnie na drugim piętrze. Naprzeciwko mnie akurat były schody, a akurat po mojej lewej stronie był mały korytarzyk z dwoma drzwiami, naprzeciwko siebie.
- ALE TU CIEMNO. - Stwierdził Papyrus zapalając światło bliskim włącznikiem.
Na chwilę przymrużyłam oczy, przyzwyczajając się do światła. Jednak obraz przede mną był nadal rozmazany. Potarłam oczy rękawem kurtki.
- CHODŹMY SPRAWDZIĆ CZY W OGÓLE SANS JEST W TYM DOMU. - Powiedział Papyrus patrząc na mnie.
- *Dobrze. - Przytaknęłam.
Papyrus wyprzedził mnie o parę kroków i otworzył ostatnie drzwi po lewej stronie, pokryte kartkami takimi jak: NIE WCHODZIĆ, WSTĘP OSOBĄ ZŁYM AŻ DO KOŚCI. Okazały się być zamknięte.
- SANS JESTEŚ TUTAJ!? - Powiedział głośno Papyrus, pukając do drzwi.
Odpowiedział mu szelest.
- JESTEŚ. W TAKIM RAZIE OTWIERAJ TE CHOLERNE DRZWI. JA CI NAPRAWDĘ OBIECUJE, ŻE KIEDYŚ ZABIORĘ CI TEN KLUCZ OD TWOJEGO POKOJU, ALBO NAWET SAME DRZWI, JAK TAK BĘDZIESZ DALEJ ROBIŁ. - Powiedział głośno Papyrus, nie przestając pukać do pokoju Sansa.
- *jeny przestań ciągle krzyczeć Papyrusie. - Usłyszałam stłumiony, i zmęczony głos Sansa.
Zaraz potem ujrzałam jego sylwetkę wychylającą się zza drzwi.
Wyglądał na zmęczonego. Jego oczodoły były teraz zmarszczone pod wpływem światła, był ubrany też w długie dresy i koszulkę na krótkim rękawku. W pokoju natomiast miał ciemno, jedyne paski od rolet oświetlały jego, już drugi, bajzer.
- SANS ILE RAZY MÓWIŁEM CI ŻEBYŚ TAK NAGLE NIE UCIEKAŁ Z JAKIEGOŚ MIEJSCA. WIESZ JAK JA TEGO NIE CIERPIĘ. - Powiedział Papyrus zakładając ręce na krzyż.
- *ochłoń, bo chyba trochę się rozgrzałeś na tym dworze. - Powiedział Sans uchylając na szerokość drzwi, przy okazji kichając. Wtedy zobaczył mnie.
Jego twarz malowało wielkie zdziwienie, ale po chwili było to nerwowy wyraz. W jego oczodołach widziałam, że jest czymś zmartwiony... chociaż czy ja przypadkiem nie widzę podwójnie?
- *Sans. - Powiedziałam z chrypką. Zdenerwowana takim dziwnym głosem kaszlnęłam w bok.
- *em... - Zaczął, drapiąc się po głowie.
Podeszłam do niego chwiejnym krokiem, uważając na to jak stawiam kroki na podłożu. Jednak coś musiało się stać i w połowie wpadłam wprost w jego ramiona. Chyba ogarnął takie trzymanie, ponieważ się nie przewrócił.
- *Sans idioto. - Powiedziałam nie kontrolując łez, które zaczęły znowu lecieć z moich oczu. - Jestem zmęczona, chora i boli mnie głowa. Plus nie czuje się na siłach, a mi się kończy determinacja. Czemu jesteś taki uparty? Czemu nie chcesz sobie pomóc?
Westchnął przytulając mnie.
- *ja... nie wiem. - Powiedział wtulając się w moją kurtkę.
Zaśmiałam się delikatnie.
- *Więc powiedz co leży ci na duszy. Ja z Papkiem wysłuchamy ciebie Sans. Nie musisz nas uznawać za idiotów ponieważ wiemy co się dzieje... w każdym bądź razie ja wiem o co biega.
Nie dostałam odpowiedzi od Sansa, a ja czułam się coraz bardziej senna. Oderwałam się od uścisku i spojrzałam na jego. Nie płakał. Przynajmniej starał się nie rozpłakać.
- *przepraszam frisk. jestem cholernym skurwielem. raz traktuje cię jako przyjaciółkę, a raz traktuje cię jak jakąś... obcą osobę, a jeszcze nie raz jestem zagmatwany i nie potrafię opanować swoich emocji. jebane---
- SANS SŁOWA! - Odezwał się Papyrus stojący z boku. Spojrzałam w jego kierunku. Patrzył na mnie i Sansa smutnym wzrokiem. - WIESZ... NIE TYLKO W STOSUNKU FRISK TAKI JESTEŚ. MNIE TEŻ CZASEM TRAKTUJESZ JAK OBCĄ OSOBĘ... ALBO ZLEWASZ MNIE... ALBO PO PROSTU MNIE ZOSTAWIASZ. - Powiedział smutno Papyrus przyklękając przy nas. - JA CHCE PO PROSTU CI POMÓC SANS. JESTEM TWOIM JEDYNYM BRATEM I RODZINĄ. POZWÓL SOBIE POMÓC.
Spojrzałam z uśmiechem na Sansa.
- *Widzisz... chcemy ci... tylko... pomóc... - Powoli czułam jak moja głowa opada wprost na klatkę piersiową (Kościstą o zgrozo!) Sansa, a moje nogi się uginają. - Przepraszam... jestem tak zmęczona.
I chyba upadłam. Usłyszałam delikatne, pojedyncze dotyki i głośne słowa Papyrusa, i Sansa, które docierały do mnie stłumione.
I ciemność, która mnie otoczyła. Miła i uspokajająca ciemność.
***
Obudziłam się w białej przestrzeni.
W sensie... Naokoło mnie było biało, nawet podłoże, które było przyjemnie wodniste w dotyku. Wstałam niepewnie. Nie czułam się okropnie, ani chora. Czułam się wręcz jak nowo narodzona.
~ Void tak działa. Sprawia, że czujemy się ukojeni i nowo narodzeni. - Powiedział jakiś głos za mną. Obróciłam się tam gwałtownie, gdyż poznałam głos z telefonu, który zadzwonił do mnie w laboratorium.
Stał przede mną mężczyzna z albumu i ze zdjęć Sansa. I nie żartuje wyglądał identycznie jak na zdjęciach. No może ten, który przede mną stał miał na sobie płaszcz i parę gliczów. Trzymał w ręku czarny telefon rodem ze starych motoroli.
~ Poznajesz mnie? - Spytał się uśmiechając się wesoło.
Teraz zauważyłam te szczególne rysy na jego twarzy. Jedna prowadziła wprost na jego usta, a druga, na drugim oku, wzdłuż jego czaszki. Jego ręce były naprawdę dziurawe... zastanawiało mnie czemu. Przy piersi, tuż koło serca miał przyszyty emblemat podziemi, a broszka spinająca cały płaszcz był kształtu anioła, takiego samego jak na emblemacie.
~ Dziwnie się czuje jak mnie przeszywasz tak wzrokiem. - Powiedział zasłaniając się dla żartu rękoma. - Proszę tylko nie przeniknij, aż do moich kości.
- *Właściwie to nie wiem co powiedzieć. - Przyznałam, przewracając oczyma z powodu jego żartu. - Stoję przed gościem, który wygląda jak wykapany Sans i Papyrus razem wzięci.
~ Aaaaaaaaa.... to może być racja. W końcu wzorowałam się troszeczkę na sobie tworząc ich. - Powiedział przykładając w zamyśleniu rękę do brody.
- *Em... teraz to mi jeszcze bardziej namieszałeś w głowie. - Westchnęłam głęboko. - Mam nadzieję, że teraz mogę ciebie spytać o parę rzeczy? A! Przepraszam! Tfu. O wielu rzeczach!
~ Pfy. Jasne, że możesz. Dlatego tutaj jesteśmy. Wal śmiało. - Powiedział siadając na miękko-dziwnej podłodze koloru białego. Poklepał wesoło miejsce koło mnie.
- *Em.. a nie możemy stać...?? - Powiedziałam niepewnie podchodząc do miejsca w którym siedzi.
~ Myślisz, że mi się chce stać? Chyba żartujesz. Siadaj tutaj koło mnie. - Powiedział zachęcająco.
Westchnęłam i usiadłam koło niego, utrzymując mimo wszystko pewien dystans.
~ Ale pamiętaj! Nie zawsze ci na wszystko odpowiem. Sam jeszcze nie odkryłem sensu tego świata. - Powiedział odczepiając broszkę przypiętą do jego płaszcza.
- *Ma wiele tajemnic. - Szepnęłam, ale zaraz potem szybko obróciłam się w jego stronę.
Uśmiechał się przewracając w swoich kościstych dłoniach ową broszkę.
~ Tak więc uderzaj we mnie pytaniami. Tylko nie za mocno. - Powiedział zachęcająco.
- *Tak właśnie zastanawiam się co pierwsze... ale myślę, że najpierw powinnam spytać się ciebie kim ty właściwie jesteś. To znaczy wiem kim jesteś, ale... nie wiem tak naprawdę nic o tobie.
Usłyszałam jak odkaszluje aktorsko.
~ Jam jestem Gaster. Pierwszy naukowiec podziemny. Stworzyłem rdzenia oraz dałem nadzieję i marzenia wszystkim potworom. Jam jest też ojciec rodzony Sansa i Papyrusa. - Powiedział wymownie, a ja parsknęłam śmiechem. ~ No co? Odpowiedziałem ci na pytanie.
- *Ale tak śmiesznie!? - Odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
~ Urozmaiciłem, żeby nie było sztywno. Chociaż.. hehe i tak jestem trochę sztywny. - I mrugnął do mnie okiem, uśmiechając się wesoło.
Pokręciłam głową uśmiechnięta.
- *Już widzę po kim sans ma geny. - Powiedziałam wesoło.
~ Ohoho. I to jakie! W końcu ja go nauczyłem jak przeistaczać słowa w inne znaczenie. - Powiedział podrzucając do góry broszkę i łapiąc ją w locie. I tak w kółko.
- *To może przejdziemy dalej? Ty naprawdę jesteś ojcem Sansa i Papyrusa? - Powiedziałam przechylając głowę w bok, patrząc na niego uważnie.
~ Hmmm. Można tak powiedzieć. Tak naprawdę stworzyłem ich w celu pomocy naukowych, i naprawdę tak próbowałem zrobić, ale ja nie mam serca. Nie potrafiłem zmusić np. Sansa do robienia notatek albo tworzeniu machin. - Uśmiechnął się w moją stronę.
- *Przykładny tata. - Stwierdziłam, pukając go delikatnie w ramię. - No to może powiedz mi teraz co tutaj tak właściwie robisz i co to w ogóle za miejsce?
~ Mmm. Jesteśmy w voidzie. To ci powiedziałem wcześniej. Miejsce... hmm... gdzie wszystko się styka i miesza, coś jak zaświaty między czasami. - Przekrzywiłam głowę niepewnie. - No wieeeesz, coś jakbyś trafiła do wymiaru między czasami. No to jest void. Cała pusta biała przestrzeń.
- *I nic więcej? Tylko to? Ta cała pustka? To co ty tutaj robisz...? - Spytałam.
~ Mmm... to nie jest tak, że tu jest całkowita pustka. Mogę tutaj tworzyć sobie to co chcę, wyświetlać obrazy te na ziemi itd.
- *Czyli nie koniecznie jest tutaj tak źle... - Powiedziałam zaczynając, bujając się w przód i tył.
~ Jak to by powiedzieć. Nie jest tutaj źle?... nie powiedziałbym. Akurat stworzyłem przyjazne otoczenie, ale void nie jest dobrym miejscem. Tego co teraz mnie widzisz, jest marną kopią z przeszłości. Tak naprawdę nie chcesz zobaczyć jak teraz wyglądam. - Powiedział spuszczając głowę.
- *Co masz na myśli? - Spytałam zdziwiona.
~ ... - Milczał zaprzestając podrzucania broszki do góry. - Widzisz... ten prawdziwy Gaster jest całkowicie rozpuszczony.
- *Coś jak scaleni? - Spytałam przypominając sobie scalonych z prawdziwego laboratorium.
~ Coś takiego. No... ale przejdź do następnego pytania. - Powiedział uśmiechając się nerwowo. Ugh. Znowu nie trafiłam zbytnio z pytaniem.
- *No to może... skąd w ogóle wziął się ten świat między wymiarami? - Spytałam patrząc na jego twarz.
~ Kojarzysz może tę machinę w pokoju/ laboratorium osobistym sansa? To przez nią wszystko. - Powiedział zaciskając swoje... usta? w prostą linię. - Stworzyłem ją kiedyś zafascynowany, Determinacją ludzi. Wiem, wiem. Pewno teraz powiesz że co ma piernik do wiatraka, ale tak... Bardzo mocno zafascynowałem się wynalazkami i Determinacją. Opamiętałem się w porę... no ale projekt to projekt, Rdzeń i Ta machina mają ze sobą wiele wspólnego, niż myślisz. Cieszę się, że sans tego nie kontynuuje, spowodowało to katastrofę na większą skalę niż sobie wyobrażasz.
- *Więc to ma związek ze mną i tymi wszystkimi Resetami, i kontynuacjami?
Pokiwał głową, smutny.
~ Sam nie do końca odkryłem czemu akurat ty masz taką opcję Resetu i Kontynuacji, ale może to wszystko przez twoją Determinację, odkąd trafiłaś do podziemi? Kto wie...
- *Ale co to na różnica jak mi się ona kończy... odkąd opuściłam podziemie muszę brać te twoje mikstury, żebym się nie rozpuściła. Nie najlepiej jest też z moją duszą... Gaster, ja nie czuję się na siłach... ten świat niedługo zniknie... co nie?
Zamyślił się przez chwilę.
~ Widzisz... to nie takie proste jakie się wydaje. Otóż widzisz, zadzwoniłem do ciebie z dwóch powodów, w tamtym momencie, żebyś nie resetowała tego świata.
"Właśnie miałam się ciebie o to zapytać" - Pomyślałam.
~ Ten system działa co najmniej dziwnie. Widzisz kiedy stracisz swoją... wolę? że to tak to określę, pojawiają się przed tobą takie przyciski jak Reset i Kontynuacja. Idę o zakład, że nie aż ci się pojawiły.
Zastanowiłam się chwilę i rzeczywiście miał racje. Nie raz kiedy jako młodszy dzieciak pojawiały mi się te przyciski, a przecież nawet nie myślałam o tym ani nic. No i nawet dzisiaj mi się pojawiły... chociaż.. czy w voidzie mogę powiedzieć, że ''Dzisiaj"? A po za ty... mimo wszystko. Obietnica, że nigdy je nie przywołam do istnienia... czyli jednak się myliłam. Tak naprawdę mogło się pojawić kiedy chciało? Kiedy stracę wolę?
~ No i druga rzecz... widzisz... świat będzie powolutku się niszczyć.
- *Co? - Spytałam przerażona.
~ Czas tej linij powoli się kończy. Kiedy zauważysz takie coś jak pojedyncze zagmatwania świata z pewnością pojawi ci się taki przycisk jak Reset. Ale proszę... nie rób tego. - Powiedział ściskając mocno broszkę w dłoni.
- *Czemu...? - Spytałam patrząc na jego.
~ Może tego nie wiesz... ale w tej całej grze, istnieje parędziesiąt linij czasowych.
- *I ja ich nie pamiętam?
~ Owszem... ale taka osoba jak Chara czy ja... obserwujemy te linie cały czas, każdy reset. Wszystko.
- *Więc co będzie w tym złego jeśli wszystko zresetuje?
~ Wiesz ile restetów zaistniało w tej jednej całej... grze? Nie tylko w twojej linij czasowej, ale we wszystkich?
- *No nie wiem...
~ 9999999. - Odpowiedział. ~ Tyle grzechów... tyle nieczystości...
- *Co masz na myśli mówiąc, że to grzech. - Powiedziałam coraz bardziej zdziwiona.
~ Prawie wszystkie to te gdzie ktoś musi umrzeć, a połowa z tej liczby... to ludobójcza.
Zakryłam dłonią usta.
- *A-Aż tyle?
~ Oczywiście były też i te Pacyfistczne, ale... Frisk. Ty jesteś tą jedyną, która utrzymała ten świat przy kupie tak długi czas. Nie chcę, żeby to się skończyło.
- *Ale zaraz chwila. Niedawno mi mówiłeś, że ten świat dobiega końca... no to w końcu wiesz kiedy od dobiegnie czy nie?
~ Chodziło mi raczej o to, że... no wiesz. Twoja Determinacja jest potrzebna, żeby utrzymać ten świat.
- *Czyli jak w sumie umrę... to umrze i ten świat?
~ Mhm. Ale... wiesz ty tak naprawdę nie umrzesz, bo staniesz przed wyborem. Albo zaczynasz swoją przygodę od nowa, czyli zresetujesz, albo...
Zamilkł na chwilę, obracając swoją twarz w moją stronę.
- *Albo? - Powiedziałam, zaczynając przyglądać się jego rysom na twarzy.
Wstał z podłogi i machnął ręką, tak szybko, że nie zdążyłam wyśledzić tego wzrokiem. Przede mną ukazał się obraz... drugiego voidu? tylko strasznie innego, strasznie ciemnego. Widziałam tam Charę gadającą z jakimś DOSŁOWNIE rozpuszczonym gościem, podobnym do Gastera, który stał tuż przy mnie.
Zresztą... co tam robiła Chara? Nie powinna być w mojej głowie przy łańcuchach?
A ten drugi Gaster?
~ Trafisz tam. Do nas. Do PRAWDZIWEGO VOIDU.
***
HALOOOOOOOOOOOOO!
Witajcie, Wiem Polsatowe zakończenie, ale szzszszszszszszsz.
Chciałam napisać więcej, ale stwierdziłam, że jednak muszę troszeczkę muszę przycinać te słowa, żeby jednak rozdział nie był, aż taki długi.
No to teraz mam pytanie do was.
Już wiecie kim był ten gościu na samym początku, co pojawił się w rozdziałach od 2-4?
No i myślę, że powoli wszystko łącze do jednej całości... chociaż tak szczerze... opowiadanie się jeszcze nie skończyło. Tak naprawdę jesteśmy w połowie tego całego szitu.
I nawet nie wiecie jak bardzo się staram, żeby niczego nie pominąć, ani nic. Ugh. Chce, żeby to było logiczne w miarę...
Chyba mi to wychodzi, tak myślę.
W każdym bądź razie żegnam was z tradycyjnym:
~Do natępnego~
A I JESZCZE JEDNO. JEZU. DZIĘKUJE WAM ZA TYLE GWIAZDEK WYŚWIETLEŃ, A NAWET KOMENTARZE. TO JEST NIESAMOWITE, ŻE AŻ TYLE OSÓB SIĘ ZAINTERESOWAŁO TYM.
DZIĘKUJE WAM JESZCZE RAZ. <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top