6| Puste słowa.

Wiedziałam, że to tak się skończy.

Wiedziałam, że rozpocznie się bitwa na śnieżki, bo wcale mi tego nie brakowało. Zaczął to wszystko Sans rzucając do brata dla żartu. Ten jednak bitwę przyjmuje poważnie, więc też rzucił w Sansa, który uniknął ataku schylając się. A śnieżka trafiła w Undyne. Co dało skutek natychmiastowy, gdyż wielka i potężna ryba zawsze przyjmuje walki, nawet te na snieżki. No i to wszystko potem się rozkręciło. Śnieg... był wszędzie. I w spodniach, i we wszystkim czym się dało. Najbardziej zmasakrowany był Sans, gdyż ten w połowie odpadł i zasnął, a my nigdy nie odpuszczaliśmy takich okazji. 

Obudził się po czubek w śniegu. Gwałtownie się podniósł trzęsąc się z Zimna. Chociaż... czy szkielety czują zimno?

- *idioci. - Burknął zły Sans. Obejmował się rękoma, pocierając je o ramiona, trzęsąc się.

- *To szkielety czują zimno? - Spytałam zabierając od zdziwionego Papyrusa, szalik.

- *na pewno zimno przenika nas, aż do kości. - Powiedział rozcierając sobie ręce. Przewróciłam tylko oczami i podeszłam do niego.

Opatuliłam Sansa szalikiem Papyrusa, zaczynając pocierać jego ramiona o moje ręce.

- *e-e-ej... co ty... robisz? - Spytał się Sans, zarumieniony (może od zimna), patrząc się na mnie.

- *Jak to co? Ogrzewam ciebie. Nie chce żeby jakimś cudem pewien szkielet zachorował. - Powiedziałam ze swoim pokerfejsem, żeby tylko nie wiedział, że jestem zarumieniona. Chwyciłam go za nadgarstki i przytuliłam je do swojej piersi chuchając na nie.

- *dobra, ej bo patrzą. ocieple się u Toriel. nie musisz, aż tak się starać. - Powiedział Sans nerwowo patrząc w stronę reszty przyjaciół, jednocześnie kichając.

Spojrzałam w stronę reszty. I stwierdziłam, że lepiej było by mordować. Papyrus z Gwiazdkami w oczodołach zakrywał rękoma swój wielki uśmiech (jeszcze większy niż miał), a Undyne wraz z Alphys trzymały telefon robiąc nam zdjęcia i zakrywając jedną ręką swoje uśmiechy. 

Kiedy zauważyły, że na nie patrze, schowały szybko telefony, patrząc gdzieś w bok. Ja jednak takich okazji nie odpuszczam. Popatrzyłam na Sansa porozumiewawczo. 

(Znów gdzieś w tle leci sobie Megalovania~)

Z wielkiej masy śnieżnej, dzięki swoim czarom, utworzył gigantyczną kulkę śnieżną. 

- *żryjcie śnieeeeeg. - Wykrzyczał Sans kierując śnieg na nich.

Śnieg wparował dokładnie w nich zalewając śniegiem ich zdziwione twarze. Zaśmiałam się razem z Sansem oraz przybiliśmy sobie piątkę.

- *Jednak co do jednego jesteśmy zgodni. - Powiedziałam zakładając ręce na krzyż i zamykając jedno oko, drugim spoglądając na niego.

- *my chyba jesteśmy ciągle zgodni. - Powiedział Sans kichając. - ruszajmy. nie będziemy tracić tu cały dzień. - I ruszył do przodu.

Przytaknęłam mu i ruszyłam do przodu za nim. 

- I TAK WAS SZIPUJEMY. - Wykrzyczała wesoło Undyne grzebiąc się ze sterty śniegu, pomagając jednocześnie Alphys.

Pokazałam im tylko na Sansa i przejechałam palcem po szyi. Chyba zrozumiały znak bo Sans zmierzył je piorunującym wzrokiem.  Przerażone jednak sobie odpuściły na razie żartowanie. Podbiegłam do Papyrusa, pomagając mu się otrzepać.

- TO BYŁO NIESAMOWITE! - Wykrzyczał wesoły. 

Zaśmiałam się.

- *Oj na pewno było niesamowite. - Powiedziałam otrzepując jego kręgi szyjne.

W końcu po jakiejś chwili wzięliśmy swoje bagaże (wcześniej zostawione gdzieś pod drzewem) i ruszyliśmy z miejsca do miasta.

Co prawda jako mokre kury, przyciągaliśmy spojrzenia przechodniów. Jedni mierzyli nas morderczym wzrokiem, a jedni nadzwyczaj wesołym. Dzieci parę razy przebiegały przed nami śmiejąc się.

Minęliśmy bar Grillbiego i prawie siłą odciągaliśmy od tego miejsca Sansa. Tłumaczył się, że ma ochotę na swojego drinka, który by mógł go ocieplić, jednak wszyscy wiedzieliśmy co się działo z Sansem po tym "drinku". Minęliśmy nawet wielką Galerię Muffet (ta otworzyła Galerię i to okropnie dużą) oraz parę jej stacjonarnych sklepów z wypiekami.

Jednak naszym prawdziwym celem był domek Toriel położony na samym końcu miasta. Nie wiem czemu Toriel się zdecydowała tam mieszkać. Może ze względu na to, że było blisko do szkoły w której uczyła małe dzieci z podstawówki, a może żeby kompletnie odizolować od miasta? Kto wie. Ale w każdym bądź razie pięknie urządziła swój domek na przedmieściach. Był w ciepłych kolorach i od zewnątrz jak, i wewnątrz. Przed domem posadziła drzewo, które na jesień dawało piękne czerwonawe liście, a latem wydawało piękne soczyste owoce z których piekła placki. Żeby drzewo nie było same, wysadziła całe pole złotych kwiatów. Kiedyś mi powiedziała, że to od tych kwiatów na które spadłam. Powiedziała wtedy, że nie wiedziała, że aż tak się rozrosną. 

Bądź co bądź, wychodziliśmy właśnie grupą z miasta, gdy ni z owąt wyskoczył przed nami nikt inny jak król Asgore Dreemurr. Zaśmiałam się na jego widok. Wyglądał prawie tak jakby nigdy nie widział śniegu, ponieważ tak jakby, niepewnie stawiał kroki oraz czasem odskakiwał od większych grudek śniegu.

- EJ! HALO! PANIE ASGORZE! - Krzyknęła Undynie machając do niego.

Obrócił się w naszą stronę gwałtownie tak, że jego śnieg z głowy rozsypał się na około. Na nasz widok uśmiechnął się wesoło.

- Witajcie przyjaciele. - Powiedział podbiegając do nas, jednocześnie unikając śniegu. - Tyle razy byłem w Snowdin, tyle lat byłem na powierzchni, a nadal nie mogę się przyzwyczaić... - Otrzepał ze swojego boku śnieg, który się tam nagromadził. - ...do tego czegoś.

- *Trzeba patrzeć na pozytywne rzeczy śniegu. Przynajmniej się fajnie z nim bawi. - Powiedziałam przytulając wielkiego i puszystego Asgora.

Też mnie objął śmiejąc się. 

- A wy? Nie przytulicie wielkiego koziego miękopupego? - Spytał Asgore rozkładając ręce do reszty przyjaciół stojących za mną.

Usłyszałam ich śmiechy, a potem wszyscy leżeliśmy na ziemi. 

- *Papy! Przyduszasz mnie swoimi kośćmi! - Krzyknęłam wesoło, klepiąc go po plecach.

- PRZEPRASZAM CZŁOWIEKU, ALE NIGDY NIE OPUSZCZAM OKAZJI NA PRZYTULENIE! - Powiedział ściskając mnie mocno. 

Roześmiałam się, a zawtórował mi Papyrus. Kątem okiem zauważyłam Jak Alphys i Undyne się tulą.

- Chodźcie tutaj Gówniarze! - Powiedziała Undyne wesoło przyciągając Papyrusa i Mnie po brzuchu Asgora, który nie potrafił przestać się śmiać.

- *A gdzie Sans? - Spytałam spoglądając z uśmiechem na Undyne.

- *stoje se. - Powiedział Sans obok Asgora z dłoniami w kieszeni. Od czasu do czasu kichał. 

- *Chodź tu! Rozgrzejemy ciebie zaraz! - Powiedziałam podnosząc się z grupowego uścisku.

- *o nie, nie, nie. lubię swoją przestrzeń osobistą. już wystarczająco mnie dotykałaś. - Powiedział Sans cofając się do tyłu.

- *Oj no! Nie bądź taki nieśmiały. - Powiedziałam podchodząc do niego i ściskając go, za jego kości.

- *aua. - Wystękał duszony.

- ZGADZAM SIĘ NA TAKI UŚCISK! - Wykrzyczał Papyrus, dołączając się, też obejmując Sansa.

- *no nie. ty też? - Powiedział nerwowo.

- I my też. - Powiedziała Undyne, też się przytulając się. Alphys ruszyła w je ślady mamrocząc ciche "Przepraszam" w stronę Sansa. Ten cicho kichnął, w bok.

- *ej no. starczy już mi ciepło! wręcz gorąco! - Próbował się wyrwać Sans.

- Zapomnieliście o mnie! - Powiedział Asgore, tuląc nas wszystkich, a jako że miał ogromne ramiona, naprawdę wszystkich nas objął.

Zaśmiałam się wesoło kiedy zostałam ściśnięta do Sansa policzka. Spojrzałam w jego stronę na ułamek sekundy zanim wszyscy od siebie się oderwaliśmy. Wyglądał jakby miał wybuchnąć ze wstydu.

- *nigdy, więcej. - Wystękał, kichając.

- *Ale to było uroczeee i miłeee. - Powiedziałam śmiejąc się i cicho kaszlnęłam, zakrywając dłonią usta.

Nie spodziewałam się że zakaszlałam tajemniczą czarną mazią. Szybko wytarłam to w chusteczkę, którą miałam w kurtce. Nie przejmowałam się tym za bardzo teraz. Wieczorem będzie czas. Za dużo się dzieje, a teraz tym bardziej.

- Frisk idziesz? - Powiedziała Undyne stojąc razem z resztą, obejmując Sansa ramieniem.

- Jasne! - Powiedziałam wesoło i podbiegając do nich. 

W moich oczach zatańczyły mroczki i miałam przez chwilę moment grozy, że upadnę. Jednak siłą woli i Determinacji cudem utrzymałam się na nogach. 

- *Co jest ze mną. - Spytałam samą siebie łapiąc się za głowę i przystając.

Zauważył to Sans. Spojrzałam na niego błagalnie unikając zdziwione spojrzenia reszty przyjaciół. Tylko Papyrus patrzył na mnie zmartwiony. Sans podbiegł do mnie grzebiąc coś w kieszeni swoich spodenek. Wyciągnął jakąś czerwoną pastylkę i podał mi.

- *Co to jest? - Spytałam patrząc jak grzebie w swojej kurtce w poszukiwaniu jeszcze czegoś.

- *determinacja. rozgryź ją i połknij. masz cuksa przy okazji, bo smakuje to jak--

- *Coś okropnego? Wiem przecież nie raz piłam determinację. Ale pastylka... Sans skąd masz Determinację? Skąd masz pastylki determinacji? - Spytałam zdziwiona patrząc jak niepewnie podaje mi cukierka cytrynowego.

- *to nie jest teraz ważne. połykaj. - Powiedział nerwowo Sans, pośpieszając mnie.

Przez chwilę spojrzałam na niego niepewnie, po czym spojrzałam na zbliżających się przyjaciół.

- Ey Frisk? Nic ci nie jest. - Spytała Undyne zbliżając się.

Szybko wzięłam tabletkę gryząc ją i krzywiąc się delikatnie. Zagryzłam to szybko cukierkiem zanim Undyne do mnie doszła.

- *Nic mi nie jest! - Powiedziałam wesoło. - Po prostu ten przytulas był, aż tak mocny. - Skłamałam. Po raz kolejny.

- Oh. - Powiedziała przystając przy Sansie, który z ulgą odetchnął, i przy okazji kichnął. - No to trza więcej na ciebie uważać. - Powiedziała obejmując mnie ramieniem. Co nie Asgorze? - Spytała Asgora, który przystanął przy Undyne.

- Pierwszy raz komuś jest nie dobrze przez mój Uścisk. - Powiedział zmartwiony Asgore.

- *To nic wielkiego po prostu muszę uważać. - Powiedziałam wesoło zaciskając ręce.

Spojrzałam na Alphys i Papyrusa. Patrzyli na mnie zmartwieni, ale nic nie mówili. Oni coś przeczuwali, tak przynajmniej myślałam. Oglądnęłam się za Sansa, który ruszył do przodu. Spojrzałam na jego plecy. Podbiegłam za nim zabierając siatki, które wypadły mi po drodze.

- *Dziękuje. - Szepnęłam cicho, pukając go w ramię.

On tylko pokazał mi kciuka do góry i schował ręce z powrotem do kieszeni. Uśmiechnęłam się. I obejrzałam się za siebie.

- To co Asgorze. Idziesz z nami do Toriel? - Spytała Undyne podnosząc pudełko, które pozostawiła kiedy rzuciła się na przytulas zagłady.

Asgore na chwilę przystanął, pocąc się.

- Em... do... Toriel? Ja.. nie wiem czy jestem mile widziany... Em... - Mówił jąkając się i robiąc dziwne rzeczy z rękoma.

- *Już ja ją przekonam Asgorze. - Powiedziałam puszczając mu oczko.

Przez chwilę zarumienił się mamrocząc ciche dziękuje, na co ja przyjęłam to ze śmiechem. Zawstydzony zawsze wyglądał uroczo. Undyne dopowiedziała coś klepiąc go po ramieniu, a ten jeszcze bardziej zawstydzony zakrył się swoimi kozimi uszami. Alphys, która od jakiegoś czasu była cicho, teraz kręciła rękoma w stronę Undyne, przepraszając za pewno za zachowanie Undyne, Asgora.

Tak więc po uspokojeniu Asgora i zapewnieniu mu, że Toriel go nie skrzywdzi ruszyliśmy na przedmieścia osady. Domek Toriel nie trudno było znaleźć wśród drzew i śniegu. Wyróżniał się swoją oryginalnością. Cały był w ciepłych kolorach beżu, a w niektórych miejscach były namalowane "niby" kostki. Przed wejściem do całej posiadłości była postawiona mała furtka. W środku natomiast były wszędzie złote kwiaty, a za domem było widoczne te szczególne drzewo.

Undyne miała już zamiar wcisnąć guziczek od dzwonka kiedy ją zatrzymałam przykładając palec do ust. Zaglądnęłam w okno od salonu i zauważyłam Toriel siedzącą w kuchni, natomiast na stole w salonie były postawione już różne ciasta.

- *Toriel chyba chce żebyśmy dostali cukrzycy. - Mruknęłam pod nosem. - W każdym bądź razie otwierajcie drzwi. Ale po cichutku. Zrobimy jej niespodziankę. - Dopowiedziałam patrząc wprost na nich. - Asgore?

Król siedział w kwiatach i pojedynczo strzepywał z nich śnieg. Kiedy usłyszał swoje imię obrócił się natychmiast.

- E... Eh.... tak? - Powiedział niepewnie. 

- *Nieważne. Naśladuj nas. - Westchnęłam.

Podeszłam do drzwi wręcz niesłyszalnie je otwierając. Stanęłam na paluszkach w progu, machając im żeby weszli do środka.

Cicho stanęłam w salonie, a za mną reszta przyjaciół. Przyłożyłam palec do ust i pokazałam im, żeby tutaj zaczekali.

- *muszę kichnąć. - szepnął sans cicho jak potrafił.

- *Wytrzymasz. - Powiedziałam starając się nie zaszeleścić siatkami. - Papyrusie trzymaj to. - Dopowiedziałam podając mu cicho siatki.

Ten tylko pokiwał głową. 

Obróciłam się w stronę Toriel uśmiechając się szyderczo. Zrobiłam 3 szybkie i ciche skoki w stronę Toriel. Stanęłam za nią klepiąc ją w plecy. Ta zaskoczona obróciła się nie spodziewając się niespodzianki.

- *HEJ MAMO! - Krzyknęłam śmiejąc się.

- Witaj Toriel. - Powiedziała Alphys podciągając swoje pudełko i rumieniąc się.

- Witaj królowo. - Powiedziała Undyne kłaniając się.

- DZIEŃ DOBRY PANI TORIEL! - Wykrzyczał Papyrus wesoło.

- *sup Tori. - Powiedział Sans wyciągając do góry rękę w geście powitania, przy okazji kichnął w bok.

- H-hej Tori... - Powiedział niepewnie Asgore.

Ta zaskoczona, aż upuściła masę, którą mieszała w misce. 

- O mój boże. - Powiedziała przykładając ręce do swojego pyszczka.

- *Wszyscy przyszliśmy posmakować twojego ciasta Mamo! - Powiedziałam wesoło przytulając ją.

A jak o przytulasach mówimy to wszyscy poszli w moje ślady. Po chwili wszyscy leżeliśmy zwijając się ze śmiechu na podłodze.

- No kochani. Starczy tego dobrego. rozbierzcie się z tych kurtek i butów oraz niepotrzebnych rzeczy i siadajcie do stołu. - Powiedziała Toriel wygrzebując się spod sterty potworów i jednego człowieka.

- TA JES! - wykrzyczeli wszyscy.

Pomogłam wstać Papyrusowi i Sansowi, którzy ruszyli do przedpokoju się rozebrać po czym poprosiłam Toriel o jakieś leki na przeziębienie, która trzymała za czasów gdy mieszkałam z nią.

Kiedy wrócił podałam mu tabletki, bez słowa. 

Ten coś próbował coś powiedzieć, ale szybko uciekłam do przedpokoju, zanim cokolwiek powiedział. Ściągnęłam mokrą od śniegu kurtkę oraz biedną mokrą torebkę. Ściągnęłam też buty kładąc je przy reszcie, przy kaloryferze. Otrzepałam włosy ze śniegu i ruszyłam do salonu starając się nie potknąć o leżące na drodze buty jak i torby, i pudełka. W salonie natomiast w najlepsze trwała uczta.

Usiadłam przy jedynym wolnym miejscu czyli między Papyrusem, a Sansem. Spojrzałam na chwilę na stół. Odrzuciłam wzrokiem od razu wszystkie czekoladowe ciasta, gdyż nienawidziłam czekolady. Skusiłam się na ciasto z owocami. 

Jednak zanim cokolwiek wzięłam do ust usłyszałam od strony sansa ciche: "*dziękuje". Uśmiechnęłam się wesoło.

- *Nie masz za co Sans. Nie chcę żebyś się rozchorował przez taką głupotę.

- MASZ RACJĘ FRISK, CHOCIAŻ ON CIĄGLE JEST CHORY OD SWOICH CHORYCH ŻARTÓW. - Powiedział Papyrus przygadując Sansowi.

- *Papyrusie czemu, aż tak bardzo nienawidzisz żartów Sansa? - Powiedziałam przerywając Sansowi, który już otwierał szczękę.

- HMMM...... NIE WIEM TAK JAKOŚ. CHYBA MAM TO OD URODZENIA... CHOCIAŻ... JAKBY SIĘ TAK ZASTANOWIĆ TO NIE PAMIĘTAM NIC Z DZIECIŃSTWA... - Powiedział Papyrus myśląc gorączkowo.

- Jak to Papyrusie! Nie pamiętasz dobrych zabaw z Undyne!? - Krzyknęła Undyne siedząca naprzeciwko Sansa.

- NO PAMIĘTAM, ALE....

- *Nie musisz tak mocno myśleć już Papyrusie. - Powiedziałam klepiąc go po ramieniu. - Ja też ledwo co pamiętam czasów zanim spadłam do podziemia. W prawdzie nic nie pamiętam, ale jakoś się tym bardzo nie przejmuje w końcu mam was! - Powiedziałam wesoło do wszystkich.

Wszyscy się uśmiechnęli wraz z Toriel, która przyszła dostawiając ostatnie z jej wypieków.

- Dobra myślę, że tyle ciasta wam starczy. - Powiedziała ocierając czoło z potu. Widać było, że się starała, żeby ciatsta wyszły jak najlepsze.

- *Na pewno nam wystarczy, a teraz siadaj koło nas i ciesz się chwilą. - Powiedziałam biorąc kęs ciasta. Jak zwykle z pod jej łapek zawsze będą to dobre wypieki. 

Chociaż przez chwilę się zadławiłam ciastem widząc, że jedyne wolne miejsce jest koło Asgora, który wglądał jakby chciał by się zapaść pod ziemię. Jednak Toriel spokojnie usiadła koło niego przewieszając przez oparcie swój fartuch. Spojrzała na niego przez chwilę, ale nic nie powiedziała i zabrała się za kosztowanie ciast które zrobiła.

Asgore wyglądał natomiast jakby miał wyskoczyć z siebie. A nie chcąc się narażać na coś, odsunął się troszeczkę na krześle od swojej ex.

Resztę dnia spędziliśmy na gadaniu o bzdetach. Dowiedziałam się między innymi, że Alphys wraz Undyne wybierają się do Japonii, a Papyrus pracuje w kuchnii w pewnej restauracji z makaronami. Asgore natomiast pełnił te same funkcje co w podziemiu, tylko tutaj próbował złapać kontakt z ludźmi, ale nie zbyt chciał o tym gadać. Pewno dlatego, że nie zbyt mu to szło. Toriel też robiła to co zwykle czyli nauczała. 

Najmniej dowiedziałam się o Sansie, który przez cały czas był cicho, nie tykając ani jednego ciasta. (Poza plackiem z cynamonem i toffi) 

Próbowałam coś z niego wyciągnąć w pewnym momencie, ale ten wywiązywał się żartem.

Nie chciałam się z nim kłócić. Nie chciałam nic na siłę, ale tak naprawdę wyglądał na zrezygnowanego, że chciałam mimo wszystko coś o nim wiedzieć. Spróbowałam spytać się Papyrusa, ale ten odpowiedział mi, że sam nie wie co robi jego starszy brat. 

W pewnym momencie bez słowa wstał ze stołu i wyszedł z domu.

Czując te cholerne napięcie w powietrzu pobiegłam za nim. 

Jednak wyjście w bosych stopach i bez kurtki nie był dobrym pomysłem, ponieważ fala zimna, która we mnie uderzyła była okropna. Ale nie poddałam się. 

Nie widząc go przed domem ruszyłam na tyły domu, gdzie był ogródek. 

Tak naprawdę dzisiaj była piękna zimowa noc. Gwiazdy mocno się jarzyły na niebie, a księżyc świecił na tyle, że mogłam określić po czym depczę. Wychyliłam się zza ściany budynku widząc Sansa stojącym przy jednym szczególnym kwiecie. Był to kwiat echa, który jarzył się błękitnym blaskiem oświetlając twarz Sansa. Nie wyrażała nic. 

- *Sans... - Powiedziałam podchodząc do niego.

- *myślisz, że to tak łatwo? - spytał się, nie zmieniając swojej pozycji.

- *Ale co łatwo...?

- *myślisz, że mi jest tak łatwo mówić o sobie? - Spytał się obracając się w moją stronę. Jego twarz wyrażała największy smutek jaki nigdy życiu widziałam na jego twarzy. - Frisk... ja tak nie mogę. nie mogę wiecznie kłamać... siebie... mnie... resztę, ale... Frisk... ja się tak cholernie boję...

- *Od tego jestem Sans. Jestem twoją przyjaciółką, ja naprawdę... chciałabym ci pomóc. - Powiedziałam podchodząc do niego.

Spojrzał na mnie. Jego białe kropki w oczodołach mieniły się kolorami niebieskiego.  

- *puste słowa. - Odpowiedział odchodząc z miejsca zdarzenia. 

Przez chwilę patrzyłam na miejsce z którego odchodził. 

Przez chwilę poczułam złość, a przez chwilę okropny smutek. Nie ufał mi w dalszym ciągu... w sumie... czy moi przyjaciele w ogóle mi ufają? 

Skuliłam się przy kwiecie ech starając się nie rozpłakać. Chociaż sam kwiat mi nie pomagał. Zaczął w kółko odtwarzać słowa Sansa.

- *puste słowa, puste słowa, puste słowa.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Podniosłam się i schyliłam się do kwiecia ech szepcząc ciche:

- *Boję się.

- *Boję się, Boję się, Boję się. - szeptał.

Teraz już przestałam kontrolować łzy które leciały po mojej twarzy.

***

Meeeeh nareszcie gooootoweeee.... WDJIWDOQDPJQD. ZARAZ WYJDĘ Z SIEBIE.

Ogólnie przepraszam, że tak późno, ale ostanie dni miałam okropnie zapchane wyjazdami i sprawdzianami dlatego czasem nie miałam czasu na napisanie. 

NO I CHOLIBKA SERIO 108 GWIAZDEK WTF CO SIĘ DZIEJE. XDDD

Jezuniu dziękuje wam wszystkim!!! ♥♥♥

W zamian mam parę artów i niby obietnica, że rozdział 7 pojawi się wcześniej. 

Rysowane dziś co prawda na szybko bo musiała coś malnąć, ale szaaa. (wygląda to jak gówniany szkic co prawda, ale k. XDD)

A tutaj mamy stary art rysowany na lekcji. XD

Tak więc pozostaje mi takie tradycyjne:

Do następnego~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top