11| Dusza życia.
Dziękujmy bogu, że nic mi się nie śniło.
Albo i też nie dziękujmy.
Bo bardzo chciałam spotkać się z...
czekajcie...
Zapomniałam?
Czemu tak bardzo tego nie pamiętałam. Osoby która miała na sobie czarny płaszcz, a jego uścisk był miły i ciepły. Dlaczego nie potrafiłam go sobie przypomnieć?
Słyszałam w pokoju jakieś stłumione głosy.
Oddychałam ciężko, przynajmniej tak słyszałam, i piekło mnie po boku. Jeszcze do tego dochodzi pulsująca głowa i inne skutki uboczne choroby.
Ah... jak ja to kocham.
Zacisnęłam powieki, starając się nie rozpłakać. Nie ruszałam się i nic nie mówiłam. Po prostu sobie leżałam, przykryta, i odpoczywałam. Odpoczywać z piekącą raną po boku i pulsującą głową. Tak, jestem mądra.
Po nie całej chwili nareszcie udało mi się usłyszeć dźwięki dochodzące z tego pokoju. Były to głosy Sansa i Papyrusa. Wnioskując po ustanowieniu siedzieli, albo stali gdzieś przy kanapie.
Głos Papyrusa był spokojny, ale jednocześnie nerwowy/smutny. Głos Sansa był... smutny?
- SANS... PROSZĘ NIE OSZUKUJMY SIĘ. ONA KIEDYŚ TO ZROBI. - Powiedział Papyrus, wzdychając.
- *ale paps... ja wiem tylko, ja liczę... że ona mimo wszystko po tylu... resetach przestanie. - Powiedział Sans, robiąc dość długie przerwy między wyrazami. Jego głos drżał.
- FRISK NIE JEST GŁUPIA, SANS. ONA TEŻ NIE CHCE RESETOWAĆ TEJ LINIJ CZASOWEJ, ALE CO MA PORADZIĆ. - Usłyszałam cichy szelest. Podejrzewałam, że Papyrus albo przytulił Sansa, albo złożył ręce na ramiona. - Została przyciśnięta do muru. Musimy jej teraz pomóc Sans. - Dodał Papyrus ściszonym głosem. - Musimy jej zaufać. Musimy... jej opowiedzieć co się działo w naszej przeszłości.
- *paps przestań. - Powiedział Sans również cicho. - ja wiem... ona musi się kiedyś dowiedzieć, ale co nam to da? po tylu resetach mam nagle jej zaufać?
- SANS NIE MÓW TAK! - Powiedział Papyrus tak głośno, że aż się wzdrygnęłam. - Po prostu... Sans to jedyny wybór.
- *ja wiem...
- ZAWSZE JA SAM MOGĘ JEJ POWIEDZIEĆ. NYHEHE. - Chyba mu się humorek poprawił.
- *spokojnie bro. wiem, że dopiero wczoraj wieczorem odzyskałeś część wspomnień, ale to nie znaczy, że wszystko wiesz. - Powiedział Sans, również trochę rozbawionym tonem.
- OJ TAM. COŚ SIĘ WYMYŚLI. - Powiedział Papyrus widocznie szczęśliwszy i zaraz po tym usłyszałam kroki w moją stronę.
Jakaś ciepła ręka pokryta rękawiczką dotknęła mojego czoła.
- *ma gorączkę? - Spytał się Sans podchodząc bliżej mnie, stając pewno, koło Papyrusa, gdyż usłyszałam jego głos bliżej siebie.
Zacisnęłam mocniej powieki, zapewne zdradzając to, że nie śpię.
- NIE. UDAJE, ŻE ŚPI. - Powiedział Papyrus śmiejąc się.
Uchyliłam powieki spoglądając na niego. Był blisko mojej twarzy, ale się tym zbytnio nie przejęłam. Posłałam mu oburzone spojrzenie. Zareagował na to jeszcze większym śmiechem, a Sans też zarechotał.
Chciałam im powiedzieć żeby przestali, ale mój głos ugrzęznął gdzieś w gardle. Natomiast coś innego chciało się wydostać drogą ustną.
Gwałtownie podniosłam się zderzając się czaszką o, czaszkę Papyrusa.
Zabolało mnie to trochę, i nawet Papyrus jęknął, ale to nie było ważne. Zakryłam usta rękoma, dając im znać, że potrzebuję jakąś miskę czy coś. Oczywiście ową miskę podał mi Sans. Nachyliłam się nad nią i wyplułam coś czarnego.
Rozszerzyłam oczy.
Nie chciałam wiedzieć co to za ciecz.
Ale przypominała mi Charę. Jej krwawiące (?) oczy z ową mazią.
Chara...
- *Frisk wszystko ok? - Powiedział Sans klepiąc mnie po plecach, zabierając miskę. Dokładnie to pstryknął posyłając miskę gdzieś w przestworza Voidu.
Void...
- *Tak... - Powiedziałam odchrząkując. Mój głos się łamał. To oznaczało coś niedobrego. - Czuję się... co prawda okropnie, ale... - Zacisnęłam usta, zaciskając ręce na kocu którym byłam przykryta. - Nie Sans. Nie jest dobrze. Nie będę siebie okłamywać. - Zacisnęłam powieki, żeby potem je otworzyć i pokierować je z powrotem na Sansa. - Czuję się jak... jakby ktoś mnie przejechał z pryliard razy, potem jeszcze obdarł ze skóry i zaczął bawić się kośćmi, po czym znowu nałożył ową skórę i zaczął karmić mnie czymś dziwnym, jeszcze jeden zaczął walić jakimś, nie wiem, bębnami czy talerzami nad moją głową i....
- *czujesz się po prostu okropnie. - Spytał Sans z delikatnym i ciepłym uśmiechem.
Wygięłam usta w podkówkę, opuszczając głowę w dół, patrząc na moje drżące dłonie.
- *Przepraszam Sans. - Powiedziałam łapiąc się za głowę, zaczynając płakać w dłonie. - Zaczynam zapominać niektóre rzeczy. Ja... ja się rozpadam... okłamuje was... Sans... - Załakałam ocierając łzy ciągle napływające mi do oczu. - Czemu jestem taką cholerną beksą!
Poczułam na sobie uścisk, nie wiedziałam czy Sansa, czy Papyrusa, może nawet ich obu, po prostu poczułam ciepło. Ścisnęłam na kogoś bluzce dłonie, zaczynając mocniej płakać.
Dałam upust swoim emocjom.
- *csiii. spokojnie frisk. wszystko będzie k. - Powiedział Sans, ściskając mnie mocniej do siebie.
- *Saaaa-aans... - Chlipałam. - Ty... cho-oolerny kłaa-amco.
Po chwili poczułam kolejne ramiona oplatujące mnie.
- SANS MA RACJE FRISK. WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. UWIERZ NAM. - Powiedział Papyrus.
Zagryzłam mocno wargę, aż poczułam krew.
Nie potrafiłam im odpowiedzieć. Byli dla mnie tacy mili. Kochałam ich, jak rodzinę, której nie miałam. (Pomijając Toriel, która była dla mnie jak matka, ale jak reszta, przybrana.) Czemu... po tym wszystkim, po tych kłamstwach, po tych sekretach... nagle mamy sobie zaufać.
To tak jakby dodać do jakiejś kanapki, spaghetii i powiedzieć, że to jest kanapka ze Spaghetii, chociaż takowa nie istnieje.
Piękne porównania Frisk. Jestem z siebie dumna.
W każdym bądź razie o to mniej więcej chodzi.
Nie odzywali się więcej. Wiedzieli, że potrzebuje czas na wylanie (dosłowne) swoich wszystkich emocji.
W końcu po ryczeniu, i tuleniu się oderwałam się od zmoczonej koszulki Sansa. On tylko westchnął uśmiechając się. Wytarłam mokrym rękawem nos i oczy. Papyrus podał mi chusteczki, a ja zmroczona płaczem przyjęłam je, wydmuchując nos.
- *Przepraszam. - Powiedziałam zaciskając mokrą chusteczkę w ręce. Będzie na później.
- NIC SIĘ NIE STAŁO FRISK. JESTEŚMY RODZINĄ. DOPILNUJEMY TEGO, ŻEBYŚ SIĘ NIE ROZPUŚCIŁA. - Powiedział Papyrus.
Spojrzałam na niego z zamiarem zapytania się go, skąd on wie o tym, że się rozpuszczam, ale zrezygnowałam ze względu na jego minę. Nie przypominała mi zwykłego Papyrusa. Raczej potwora, który umie postawić się na swoim zdaniu. No cóż, cienie pod oczodołami wspomagały te wyobrażenie.
Chciałam się znowu rozpłakać, ale już nic nie miałam mokrego w oczach. Zatem zamknęłam oczy, mocniej zaciskając ręce.
- *Zero okłamywania się. Zero sekretów. Jesteśmy rodziną. Proszę. Ufajmy sobie. - Powiedziałam przerywanymi zdaniami.
- ZERO OKŁAMYWANIA SIĘ. ZERO SEKRETÓW. JESTEŚMY RODZINĄ. PO PROSTU UFAJMY SOBIE. - Przytaknął mi Papyrus.
Otworzyłam gwałtownie oczy, czując jego rękę, na mojej zaciśniętej ręce. Uśmiechał się ciepło.
- *zero okłamywania się. zero sekretów. jesteśmy rodziną. po prostu zacznijmy ufać sobie, nareszcie. - Powiedział następnie Sans, kładąc swoją kościstą rękę na mojej drugiej ręce. Również się uśmiechał, ale bardziej zdenerwowanie niż poważnie.
Otworzyłam usta lecz zaraz je zamknęłam.
Tak szybko zanim się obejrzałam trzymałam ich w uścisku.
- *Przysięga? - Spytałam, tamując nieistniejące łzy.
- PRZYSIĘGA. - Odpowiedział Papyrus, jedną ręką oplatując mnie w talii uważając na ranę.
- *przysięga. - Odparł leniwie Sans, również kładąc swoją rękę na mojej talii.
Zaśmiałam się nerwowo przyciskając ich do siebie. Trzymałam ich mocno za karki, a ich czaszki, co prawda, miażdżyły mi głowę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.
- *Dziękuje. - Wyszeptałam.
Chyba popatrzeli na siebie, po czym przycisnęli mnie bardziej do siebie.
Ściskaliśmy się mocno nawzajem, milcząc.
Nie potrzebowaliśmy słów ani niczego.
A potem zasnęłam, prosto w ich objęciach.
Ze zmęczenia, płaczu i przygodami dzisiejszego dnia.
***
Czerwony kolor, kojarzy mi się z moją duszą.
I taka była. Piękny czerwony kolor połyskiwał w ciemnościach, otaczając mnie zewsząd. Sięgnęłam po nią starając się jej nie dotykać. Minęło trochę lat kiedy trzymałam ją w rękach czy też ją widziałam.
Odkąd wyszliśmy z podziemi nie potrzebowałam jej do walki czy też do innego większego użytku.
Przytuliłam ją do swojej piersi czując ciepło. Mimo woli uśmiechnęłam się zamykając oczy.
Flowey miał rację.
Dusza jest kumulacją wszystkiego. Dopóki będzie istnieć, będę istnieć i ja. Mimo tego, że się rozpuszczę, ona będzie istniała i żyła pośród osób, które kocham.
Ta informacja doprowadziła do tego, że wypełniłam się Determinacją, aż moja dusza zadrżała. Zaśmiałam się, jednak po chwili poczułam zimno z tyłu mnie, aż na moich nagich plecach, zjeżyły się włoski.
Otworzyłam oczy patrząc w tamtą stronę.
Jakaś inna dusza wywołała na mnie zimne dreszcze. Była koloru czerwonego, ale bardziej bordowego. W niektórych jej strzępkach widziałam dziury i kolce. Emitowała zimnem i nienawiścią.
Dusza Chary?
Wpatrywałam się w nią chwilę, po czym rozglądałam się na około poszukując jej właścicielkę. Jednak nie wychwyciłam ją wzrokiem. Spojrzałam ponownie na duszę i zaśmiałam się, wyciągając do niej rękę.
Moja ręka czuła okropne zimno, a ja nienawiść.
Jednak coś mnie prowadziło do tego, żeby ją dotknąć.
I tak też zrobiłam.
Mimo zimna, bijącego od niej przytuliłam ją do swojej piersi.
Mogłam bym przysiąc, że się odrobinkę uspokoiła.
***
Otworzyłam suche oczy.
Po dziwnym śnie, czy też imitacji duszy czułam dziwne ciepło w środku. Mogłam już lepiej oddychać, głowa mnie nie bolała i przede wszystkim nie kuło mnie z boku.
Uśmiechnęłam się podnosząc głowę.
Albo dobra to z głową to cofam. Po wczorajszym wylaniu łez, strasznie czułam napuchnięte oczy i pulsującą głowę.
- Wszystko w porządku? - Usłyszałam cichy głos Papyrusa z dołu.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że leżałam w jego objęciach.
- *Papyrus? - Powiedziałam sennym i zachrypniętym głosem.
- NIE. SPAGHETII. - Odpowiedział klepiąc mnie po głowie, uśmiechając się ciepło.
- *Czemu... - Odkaszlnęłam w bok, pozbywając się dziwnej chrypki. - Czemu śpisz tutaj ze mną?
Strzelił pomarańczowego buraka. Czekaj. Co.
- NO WIESZ. POMYŚLAŁEM, ŻE JAK SIĘ OBUDZISZ TO MOŻE BĘDZIESZ MIAŁA KOSZMAR CZY COŚ W TEN DESEŃ. - Powiedział, drapiąc się po czaszce, nerwowo się śmiejąc.
Popatrzałam na niego przez chwilę jednak po chwili się uśmiechnęłam, klepiąc go po kości policzkowej.
- *Dziękuję, że się mną martwisz, Papyrusie. - Powiedziałam, kładąc powoli głowę, na jego pomarańczowo-fiolotowym sweterku.
- NYHEHEHE. NO PRZECIEŻ!JESTEŚ DLA MNIE JAK SIOSTRA, FRISK! MUSZĘ CZASEM SIĘ O CIEBIE POZAMARTWIAĆ. - Powiedział, wydając z siebie ciche brzęczenia, które przechodziły, aż na mnie.
Objął mnie w pasie, a ja się bardziej w niego wtuliłam. No tak przecież jesteśmy rodziną. Na tą myśl zrobiło mi się jeszcze cieplej na sercu.
- *Gdzie Sans? - Spytałam z przyciśniętym jednym policzkiem do jego klatki piersiowej.
- MUSIAŁ POZAŁATWIAĆ JAKIEŚ SPRAWY OD RANA W AMBASADZIE. WIESZ... MUSI WYJAŚNIĆ CZEMU PANI AMBASADOR NIE STAWIŁA SIĘ W PONIEDZIAŁEK. - Powiedział Papyrus spokojnie, klepiąc mnie po plecach.
- *Aha... - Odpowiedziałam, patrząc w bok, wprost na telewizor. Był wyłączony.
- A JAK SIĘ CZUJESZ FRISK? PRZYNIEŚĆ JAKIEŚ LEKARSTWA? DETERMINACJE? ZMIENIĆ OPATRUNEK? - Powiedział Papyrus, puszczając ręce z mojej talii.
- *Lekarstwa to nie czuje się ok, tylko po wczorajszym jestem wykończona. Co do Determinacji to lepiej oszczędzać. A opatrunek to by się przydał. - Odpowiedziałam na wszystkie pytania podnosząc głowę i uśmiechając się wesoło.
Papyrus patrzył na mnie chwilę po czym wydał z siebie ciche "Nyeh" i podniósł się, poprzednio pytając się mnie czy może.
Kiedy zniknął za drzwiami łazienki odrzuciłam z siebie koc, którym byłam przykryta i odsłoniłam kawałek talii. Dotknęłam miejsce w którym był bandaż. Po czym bardzo delikatnie dotknęłam to miejsce w którym były najmocniejsze oznaki rozpuszczania.
Zdziwiłam się bardzo, gdyż nie napotkałam bardzo miękkiego oporu.
Gwałtownie zerwałam z siebie bandaż, kątem oka widząc jak Papyrus wychodzi z łazienki, z apteczką pierwszej pomocy.
Spojrzałam na miejsce swojej talii i mimowolnie się uśmiechnęłam, czując delikatnie łzy szczęścia napływające mi do oczu. Dotknęłam swojego brzucha czując jej skórę.
Nie rozpuszczam się.
Zaprzestało.
Papyrus szybko do mnie podbiegł z zmartwionym wzrokiem w swoich oczodołach.
Zaśmiałam się chwytając go za wolną rękę i przykładając ją do mojej talii. Nic nie mówił. Tylko delikatnie przejechał po jej powierzchni, po czym przeniósł rękę na moją twarz ocierając delikatne łezki szczęścia.
- Mówiłem, że będzie dobrze. - Powiedział cicho.
- *Mhym. - Przytaknęłam mu.
Zabrał ode mnie bandaż i odłożył go na stolik wraz z apteczką pierwszej pomocy, po czym mocno mnie przytulił. Poprawiłam bluzkę opuszczając ją w dół i również objęłam Papsa w pasie. Byłam szczęśliwa faktem, że zwykły sen, sen z udziałem mojej duszy, pomoże mi wspomóc humor. Jak i zatamować rozpuszczanie się.
Śmiałam się wraz z Papyrusem, szczęśliwie, dopóki nie usłyszeliśmy otwieranych drzwi.
- SANS! - Wykrzyczał Papyrus, gwałtownie wstając, a ja za nim, trochę się chwiejąc.
- *o co chodzi bro? - Spytał, trzymając siatkę z zakupami i kluczyki do samochodu, które odłożył na pierwszy lepszy regał.
Po chwili zauważył mnie.
Pochylił niepewnie głowę, przypatrując mi się od góry do dołu. Ja tylko podeszłam do niego zabierając od niego siatkę i odkładając ją na podłogę. Po czym chwyciłam go za ręce i położyłam na mojej talii.
- *eh? - Wydał z siebie dziwny dźwięk.
Niepewnie przejechał swoimi kościstymi palcami po niej, aż mnie dreszcze przeszły, po czym z iskierkami w oczach spojrzał na mnie.
Zaśmiałam się, uśmiechając się szeroko.
- *nie wiem co... powiedzieć dzieciaku. - Powiedział, drapiąc się z tyłu czaszki.
- *Nic nie musisz mówić. - Odpowiedziałam, próbując nie skakać ze szczęścia.
Po chwili usłyszałam jakąś muzyczkę puszczającą z kuchni. Po chwili z owego pomieszczenia wychylił się Papyrus, biorąc mnie w ramiona i kręcąc wokoło.
Roześmiałam się, kurczowo trzymając się jego sweterku.
Po chwili mnie puścił i wystawił mi rękę w geście zatańczenia utworu, który akurat leciał w radiu. Z wielkim uśmiechem przyjęłam jego rękę, kątem oka patrząc na uśmiechniętego Sansa. Zresztą, on zawsze się uśmiecha.
Wyciągnęłam do niego rękę i bez uprzedzenia zrobiliśmy kółko, obracające się wokół własnej osi. Na początku Sans wyglądał jakby się chciał przewrócić, ale potem ogarnął swoje kroki.
Wyglądał trochę na zawstydzonego, Papyrus wyglądał na szczęśliwego, natomiast ja po prostu się cieszyłam. Cieszyłam się, że chociaż coś poszło w dobrą stronę.
Oby...
Oby to się utrzymało dłużej.
***
Przpraszam was ludzie.
Jestem wykończona tym wszystkim.
Ostatnio chodzę późno sypiać... a... po za tym mam wrażenie, że spadam z jakością rozdziałów.
I jeszcze jak tego byłoby mało jestem ostatnio okropnie zdołowana...
Przepraszam.
Mam nadzieję, że mi się polepszy.
Also, cieszę się, że nadal ze mną jesteście mimo wszystko. Mimo moich narzekań i moich... słabych rozdziałów.
Po prostu jeszcze raz wam podziękuje za Gwiazdki i Komentarze.
Dziękuje wam. Jesteście (powtarzam to po raz setny, ale niestety muszę) niesamowici. <3
~Do następnego~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top