1| Tak jakby spotkanie po latach.
Nadeszła zima.
Pora roku, która dla mnie kojarzyła się ze Snowdin, no i może z przeraźliwym zimnem, ale tak szczerze lubiłam takie klimaty.
Właśnie kończyłam robić sobie śniadanie, kiedy za oknem zaczął padać śnieg. Podbiegłam do okna jedyne po to, żeby trochę po przyglądać się temu zjawisku, w końcu widzi się takie coś raz do roku, przez całe trzy miesiące.
No chyba, że mieszkasz w Snowdin.
No i po raz kolejny wspominam o Snowdin. Może dlatego, że dziś się tam wybieram.
Jako że mam wolne od pracy w kwiaciarni, a mi w domu na powierzchni się nudzi to stwierdziłam czemu nie, odwiedzę te miejsce i przy okazji wpadnę to przyjaciół, których nie widziałam od paru dni.
Tak więc szybkimi ruchami skończyłam sobie szykować naleśniki, które również szybko zjadłam, oraz ogarnęłam niektóre rzeczy na wyprawę.
Szybko ubrałam się w jakieś ciepłe rzeczy i ruszyłam na dwór.
Jak każdy cywilizowany ludź, który wypuścił podziemie i zwiedził je wzdłuż, i wszerz wiem, żeby przejść Snowdin muszę przejść prawie całe podziemie.
No bo powiedzmy sobie szczerze.
Snowdin leży zaraz przy Ruinach, a ruiny są na drugim końcu podziemia, zaraz jak się wychodzi do miejsca, gdzie kiedyś była bariera.
Czyli konkretniej koło sali tronowej.
Jednak w Hotland, zaraz przy laboratorium, istnieje ktoś taki jak "River person".
Z moimi znajomymi z podziemia nazywamy go przyrzeczną osobą bo bardziej nam to odpowiada.
Myślę więc, że jeszcze przewozi ludzi, którzy wchodzą czasem do Mt. Ebott, żeby tylko je zwiedzić.
Tak więc za cel obrałam Hotland oraz przy okazji laboratorium Alphys. Może spotkam ją tam w środku chociaż wątpię.
W końcu teraz mieszka razem z Undyne na powierzchni.
Po co miałaby tam schodzić?
Nucąc pod nosem przeszłam przez zamek, który ciągle mimo lat jest zadbany i piękny. Pewno rząd nadal utrzymuje jakieś porządki. Ciekawie czy tak samo jest w Ruinach?
Minęłam też sale osądów którym kiedyś spotkałam Sansa, który tak jakby "osądził" moje zachowania.
Potem natomiast dał mi klucze do swojego pokoju, zaraz po tym jak zdobyłam odpowiednie hasło.
Co mnie kusiło w jego pokoju?
Sama nie wiem.
Może ciekawość co tam się znajduje?
Prawdziwy dom również był zadbany.
W powietrzu było czuć cynamonowo-toffi ciasto. Ciekawe dlaczego.
Zdziwiłam się delikatnie widząc kolejkę do Rdzenia. Był co prawda weekend, ale nawet się nie spodziewałam tyle ludzi.
Może to przez Mettatona, chociaż w sumie wątpię czy gdzieś tu jest. Ludzie tak czy siak schodzą do podziemia z różnych powodów...
Bardzo często, żeby narozrabiać.
Kolejka do windy o dziwo szybko i sprawnie szła. Zanim się obejrzałam byłam już w rdzeniu, a zaraz po tym w hotelu Mettatona.
Przywitała mnie tam cisza.
Praktycznie nikogo tam było.
Może pomijając znudzonego Burgerpantsa, który wpatrywał się uporczywie w swój zegarek na swojej łapie.
Więc nie chcąc go męczyć, wyszłam z hotelu.
Minęłam spokojnie Hotland i ruszyłam do windy, (kolejnej >.>) aby zjechać na poziom laboratorium Alphys.
Zapukałam do środka, bo skoro jestem po drodze może warto odwiedzić. Lepiej niż na drogę powrotną.
Odpowiedziała mi cisza.
W sumie nie miałam co do tego powodu do zdziwienia.
Wiedziałam, że jej nie może tam być. Bo po co?
I już miałam ruszyć w stronę osoby, który przewozi ludzi na swojej łódce/kocie/psie kiedy drzwi od laboratorium się uchyliły. A tam ujrzałam nie kogo innego jak Alphys.
- O... oh, oh, oh! - chyba ją zatkało kiedy mnie zobaczyła. Wyskoczyła z laboratorium, obejmując mnie bardzo ciasno w pasie. - FRISK! - Wykrzyczała.
- *Cześć Alphys. Mnie też, miło cię widzieć. - Powiedziałam powstrzymując śmiech.
Odczepiła się ode mnie i z wielkim uśmiechem na ryjku od góry do stóp zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nic się nie zmieniłaś. Jedynie podrosłaś do góry. Tak to nie widzę zmian. - powiedziała po długim namyśle, nie przestając się uśmiechać.
- *Alphys! Myślałam, że chociaż ty zauważyłaś we mnie jakąś zmiane... - Jękłam, opuszczając ramiona. - *Eh.. ty natomiast nic się nie zmieniłaś. - Stwierdziłam z uśmiechem.
- Hm... możliwe że to prawda. Potwory mają inny tryb dorastania. - Zaśmiała się. - Ale co tak na dworze będziemy gadać. Właź do środka. Zaparzę ci noodle i pogadamy jak stare przyjaciółki, czy coś w tym stylu.
Na tą myśl uśmiechnęłam się szeroko i wielkim krokiem weszłam do środowiska pełnego nauczania. Mam na myśli rojowiska nerda. Ekran na którym kiedyś mnie śledziła zamienił się w telewizor na którym wyświetlało się jakieś anime. Natomiast naokoło był istny bajzel.
- Sorrka za bałagan. Nie spodziewałam się gości. - Zarumieniła się i usiadła na poduszko-kanapie-kocykowo-chyba-coś. A ja podążyłam w jej ślady.
- *To co tam u ciebie Alphys? - Spytałam rozsiadając się wygodnie.
- A jak ma być? Dobrze. Akurat dzisiaj sobie wpadłam do laboratorium. Tak to większość czasu spędzam w domu na powierzchni razem z Undyne... - Tu się mocno zarumieniła, a ja powstrzymałam siłą wielki uśmiech na mojej twarzy. - A co tam u ciebie Frisk? Jak tam się urządziłaś sama?
Westchnęłam cicho opatulając się kocem.
- *A jak ma być. Mimo tego, że się wyprowadziłam od Toriel i zaczęłam sama pracować, to tęsknie za wami. Czasami brakuje mi tych chwil jak razem siedzieliśmy na plaży czy coś.
Alphys wpatrywała się na mnie przez chwilę i nieśmiało się uśmiechnęła.
- Możemy zrobić takie spotkanie. - Powiedziała cicho. - Możemy napisać na Underbooku na chacie grupowym, kiedy i gdzie.
Uśmiechnęłam się.
- *A co jeśli wszyscy będą zajęci? Można spróbować, ale wątpię. - Powiedziałam wzdychając.
Alphys wstała i zacisnęła swoje łapki stając przede mną.
- Trzeba myśleć pozytywnie Frisk! Zawsze! - Powiedziała głośno ze swoimi iskierkami wesołości w oczach.
- *I będę! No to co z tymi noodlami?
- Oh... oh! Zapomniałam!
I szybko pobiegła na górę by chwilę później być z ciepłymi kubkami noodlów w łapkach.
- *Dobre nerdowskie noodle. - stwierdziłam zaczynając jeść.
Pogadałyśmy sobie trochę i pooglądaliśmy sobie jakiś kawałek jakiegoś anime, który akurat leciał.
Pod koniec Alphys zaproponowała wspólne zdjęcie i zaraz po tym obie wstawiłyśmy je na Underbooka.
Pożegnałam się z Alphys i ruszyłam w stronę drogi do Waterfall.
Bardzo dobrze przypominałam sobie to miejsce. Wspominałam gonitwę z Undyne oraz wioskę Temmich jak i nawet piękne klejnoty zawieszone nad głową.
Już w progu zauważyłam przyrzeczną osobę. Uśmiechnęłam się na sam jego widok.
Delikatnie się zakradłam do jego łodzi i niespodziewanie wskoczyłam na jego łódkę, zaskakując go samego.
Usłyszałam od niego cichy śmiech, a zaraz potem oznajmił:
- Witaj tralalala~ Gdzie cie zabrać? Tralalala~
- *Witaj. Zabierz mnie proszę do Snowdin.
- W takim razie ruszamy, tralalala~
Łódka nagle niespodziewanie się zmieniła w chodzącą i pognała w stronę Snowdin. Zaśmiałam się czując wiatr we włosach jak i przyjemne zimno, że aż zadrżałam. Wtedy odezwała się osoba która mnie przewoziła.
- Uważaj na człowieka nie z tej ziemi tralala~
Zdziwiłam się i już miałam się spytać o kim mówi, ponieważ nigdy nie miałam odwagi, kiedy dotarliśmy na miejsce.
- Trzymaj się i wracaj kiedy chcesz, tralala~
Uśmiechnęłam się i objęłam się rękoma gdy poczułam znajomy chłodek.
- *Dziękuje! Na pewno wrócę!
I ruszyłam do przodu. Nikogo nie widziałam. Pojedyncze domki były opustoszałe, tak jak ruch w centrum. Nikogo nie było. Nawet jak przechodziłam koło baru Grillbiego nikogo w środku nie zuważyłam. Zaczęłam wątpić czy Papyrus razem z Sansem są tutaj, ale w końcu się z nimi umówiłam, przez Underbooka.
Westchnęłam, a z mojego oddechu powstała para. Zachichotałam i stworzyłam kolejne. Dopóki nie doszłam do domu Sansa i Papyrusa. Jak zwykle skrzynka Sansa była zapełniona wszystkim czym można.
Nawet jak wyszliśmy na powierzchnię to jej nie posprzątał.
No cóż.
Taki z niego leń.
Stanęłam przed drzwiami biorąc wielki wdech zimnego powietrza i zapukałam.
Usłyszałam trzaskanie, jakieś głosy i bieg.
Zrobiłam małą retrospekcję.
Papyrusowi spadło spaghetti po czym nakrzyczał na Sansa, żeby wstawał i właśnie teraz biegł, żeby otworzyć mi drzwi.
Oczywiście z pierwszym partem mogłam się nie zgadzać, natomiast z drugim mogło być to całkiem możliwe, z trzecim partem to osobna historia ponieważ Papek stał właśnie w całej okazałości w drzwiach.
Na mój widok szeroko się uśmiechnął i bez słowa mnie uściskał. A ja z wielkim zapałem odwzajemniłam ten uścisk.
- *Nareszcie cię widzę Papyrusie! - Zaśmiałam się delikatnie, odsuwając się od niego.
- A JA CIEBIE CZŁOWIEKU FRISK! - Powiedział uśmiechając się jeszcze bradziej na tyle ile mu pozwalała szczęka, która i tak wiecznie była uśmiechnięta. - ALE CO TAK BĘDZIEMY STAĆ. WŁAŹ DO ŚRODKA! PRZYGOTOWAŁEM SPAGHETTI!
Czego się nie spodziewałam.
To, że Papyrus złapie mnie w pasie i zaniesie mnie do środka.
No cóż.
Lata mijają, a Papyrus nadal jest duży. Kiedy przy nim stoję mam wrażenie że ma z 2 metry.
Tak więc z uniesieniem mnie nie miał problemów.
Jednak najbardziej zaskoczyło mnie w nim to, że był nawet modnie ubrany. Nie miał na sobie swojego stroju bojowego, bo przecież nie ma już straży królewskiej, więc omijając różowy fartuszek.
Miał na sobie sweter w kolorze zielonym, który był pokryty ciemnymi pasami oraz dżinsy koloru popielu i bardzo gustowne skarpetki.
Idę o zakład, że to sprawka Mettatona.
Odkąd wyszliśmy ich relacje są całkiem ciekawe.
Jestem ciekawa kiedy dojdzie do jakiejś DRAMY czy coś.
Kiedy weszliśmy do środka od razu poczułam przyjemne ciepło. (oraz przyjemne zapachy.)
Papyrus puścił mnie w przedpokoju i powiedział mi, że idzie dokończyć spaghetti.
Bez słowa pokiwałam głową i ściągnęłam z siebie niepotrzebne rzeczy: takie jak torba i kurtka, oraz buty.
Odłożyłam to wszystko przy ścianie i ruszyłam do salonu. Nic się tam nie zmieniło.
Zielona kanapa, telewizor, mały stoliczek oraz schody na piętro, gdzie pokój miał Sans jak i Papyrus. Natomiast naprzeciwko mnie Papyrus wycierał resztki zbitego spagetii, które mu zapewne spadł.
Ha.
Part pierwszy is real.
Nie przypatrywałam się pokojowy dlatego zdziwiłam się gdy nie zobaczyłam Sansa.
Ten jednak rozwalony i przykryty kocem koloru błękitu leżał na kanapie.
Zaśmiałam się i podbiegłam do niego przykucając przy jego zastygniętej twarzy.
Zawsze się zastanawiałam jak te oczodoły zamyka, ale w sumie... Magia. Tu wszystko jest magią.
Oparłam się o kanapę dotykając palcem jego twarzy. Zero reakcji. Ale w sumie nie przeszkadzało mi to. Przejechałam delikatnie ręką po jego twa-- czaszce. Dziwnie przyjemna w dotyku. Nie żeby coś, ale... zimna jednocześnie ciepła. Teraz przejechałam ręką po jego zamkniętych oczach i zatrzymałam się przy jego zębach, wiecznie uśmiechniętych.
Nie wiem czy to był impuls czy coś, ale w duchu płonęłam z żenowania.
Nawet nie wiedziałam czemu to robię. Magia chwili... czy coś innego?
I wtedy gdy zjechałam ręką do jego szyi ten otworzył oczodoły.
- *napastujesz mnie czy co, dzieciaku? - Spytał, mierząc mnie badawczym wzrokiem z jego białych punkcikach w oczach.
Natychmiast spaliłam buraka i odsunęłam rękę.
- *dopiero co się widzimy po tak długim czasie, a ty już? nieźle dzieciaku. - Dodał, uśmiechając się.
- *No bo... no.. dawno się nie widzieliśmy, a ja się stęskniłam i tak dalej... - Próbowałam się bronić.
- *nic z tego. napastowanie śpiącego nie jest---
Nie dokończył zdania gdyż pięknie i subtelnie otwartą dłonią uderzyłam go delikatnie po czaszce. Pamiętając, że ma to 1 hp.
- *No dobra. Dotykałam siebie i co? Może badałam ludzki szkielet? A po za tym Sans! Przestań nazywać mnie dzieciakiem! Mam już osiemnaście lat!
Ten delikatnie zarechotał, a może zatrzeszczał kośćmi?
- *dla mnie zawsze będziesz dzieciakiem, dzieciaku. - i puścił te swoje oczko.
Mimo tego, że nie chciałam uśmiechnęłam się.
- *To chociaż mów na mnie Frisk, a nie "dzieciaku".
Wzruszył ramionami i podniósł się do siadu.
- *jak tam sobie życzysz dzieciaku... Frisk.
Znowu delikatnie go szturchnęłam i podniosłam się.
W tym samym momencie podniósł się też Sans. Zmierzyłam go przez chwilę wzrokiem. Chyba był nieco wyższy (Wyższy ode mnie o zgrozo.) i... smutniejszy? Nosił na sobie jak zwykle bluzę i dresy oraz swoje różowe kapcie. No bo Sans bez swoich kapci to nie Sans. Chociaż w przedpokoju widziałam niebieskie trampki rozmiaru Sansa więc kto wie.
- *co papyrus robi? - spytał się Sans wstając z kanapy i przekręcając głowę w prawo i lewo jakby coś mu się tam przestawiło.
- *Swój specjał. A co ma innego robić? - Powiedziałam uśmiechając się. Wpatrywałam się w niego przez chwilę.
Chciałam go przytulić jak Papyrus mnie, ale odpuściłam sobie ten pomysł.
Sans nie znosił dotykania od innych. (Dlatego głównie zaczęłam go napastować gdy spał.)
Wzruszył tylko ramionami.
- *on tylko preferuje w makarony.
Zachichotałam i razem weszliśmy do kuchni akurat kiedy Papyrus nakładał do stołu.
- *heya bro. wstałem.
- WŁAŚNIE WIDZĘ. DOBRZE, ŻE FRISK CIE OBUDZIŁA. CAŁY DZISIEJSZY DZIEŃ LENIUCHOWAŁEŚ!
- *to chyba nazywamy spaniem.
- WYMÓWKI, WYMÓWKI! ZAWSZE TAK MÓWISZ A JA TAM SWOJE WIEM! SPANIE JEST NOCĄ, A NIE W CIĄGU DNIA!
- *jak tam uważasz, bro. ale myślę, że --
- NAWET NIE KOŃCZ!
- *wziąłeś sobie tą uwagę --
- SANS NIE!
- *aż do kości.
Roześmiałam się, natomiast Papyrus wyglądał jakby miał wyjść z siebie.
- *Chłopaki przestańmy tą piękną wymianę słów i zjedzmy coś. Trochę jestem głodna. - I jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Sama nie wiedziałam czemu byłam głodna. Przecież zjadłam nawet obfite śniadanie i noodle u Alphys.
A może to była wina zapachów? Pyszny zapach spagethii zmieszał się z zapachem ich domu co dodało mi oburzająca mieszankę.
Chyba palą jakieś ziółka czy coś.
Papyrus tylko cicho westchnął i popatrzył na brata. Ten tylko wymienił z nim krótkie spojrzenie. Nie wiem o co im chodziło ale Sans w każdym bądź razie zasiadł do stołu.
- *Em...
- SIADAJ FRISK. ZJEMY MÓJ NAJLEPSZY SPECJAŁ! - Powiedział Papaja, siadając jednocześnie naprzeciwko brata.
Jedyne wolne miejsce było koło Sansa, więc tam właśnie usiadłam.
- *no to smacznego - Powiedział Sans chwytając widelec.
- SMACZNEGO!
- *Smacznego.
Nie spodziewałam się takiej rewolucji smakowej. To było.....
Po prostu przepyszne.
Musiał się nieźle poduczyć gotowania.
Nawet nie pamiętam kiedy poprosiłam o dokładkę tego cudu.
Po jakiejś godzinie jedzenia i rozmawiania kompletnie o niczym musiałam wreszcie ruszyć do swojego domu.
Bo przecież nie będę tutaj spała... tak myślę?
- O NIE CZŁOWIEKU FRISK! NIE POZWOLĘ CI IŚĆ W TAKĄ PÓŹNĄ PORĘ! ZOSTAJESZ U NAS.
- *Ale ja nie mam ciuchów na przebranie. - Oczywiście to pierwsze co przyszło mi do głowy.
- *i tym tak bardzo się przejmujesz? - wtrącił się Sans budząc się ze swojej drzemki. O wilku i przejmowaniu się mowa.
- ZOSTAJESZ I JUŻ!
Westchnęłam. Upartego Papyrusa nie da się przekonać do swoich racji.
No cóż.
Padła natomiast z moich ust pytanie; gdzie kto śpi.
Papyrus stwierdził, że odbędzie się walka na papier, kamień i nożyczki, kto będzie spał na kanapie i gdziekolwiek w jakimś pokoju.
Najpierw zagrałam z Papyrusem.
Niestety pierwsza próba skazała mnie na straty i przegrałam z Papyrusem
- CZYLI ŚPIĘ U SIEBIE! - Powiedział wesoło.
Spojrzałam porozumiewawczo na Sansa i wystawiliśmy ręce do ostatecznej walki. Kto przegra spanie na kanapie?
FRISK VS SANS czas zacząć.
(No to w tle jak zwykle Megalovania~)
- *nie wygrasz dzieciaku. - Powiedział wystawiając rękę.
- *Jeszcze zobaczymy. - Odparłam również ją wystawiając.
Co dziwne wygrałam w pierwszej rundzie.
I tak oto Sans spał na kanapie w salonie, ja w pokoju Sansa, a Papaja w swoim pokoju.
Niezły kompromis, że tak powiem.
- *spróbuj tam coś tknąć dzieciaku, a zaduszę. - Powiedział z tym swoim strasznym świecącym okiem. Haha. Już się go nie boję. Haha...
I ruszył do salonu na kanapę.
Od razu zasnął, kiedy się na niej położył.
Papyru tylko cicho westchnął. (Na ponów bo szkielety takie wielkie jak papyrus, mogą kilkanaście razy wzdychać, chociaż nie pozwala mu na to czaszka.)
- *Paprusie gdzie jest łazienka? - Spytałam nagle, pocierając oczy.
- TAM. - Powiedział, pokazując nad wprost do salonu. - PRZY SCHODACH.
- *Dzięki - Powiedziałam ruszając cicho do łazienki. - A i jeszcze jedno. Dobranoc papyrusie. - Dodałam jeszcze na chwilę się obracając.
- DOBRANOC FRISK. - Powiedział uśmiechając się ciepło.
Podbiegłam do niego i pocałowałam go w jego czaszkę, i szybko wbiegłam do łazienki już nie przejmując się tym, że mogłam obudzić Sansa.
Nawet nie obróciłam się, żeby sprawdzić jak zachował się Papyrus. Heh. Ja zła.
Cicho się zaśmiałam i zaczęłam się myć, a gdy już skończyłam ubrałam jakąś pierwszą lepszą bluzkę szkieletobraci, bo przecież nie będę spała w swoich ciuchach.
Cichutko ruszyłam na górę mijając pokój Papyrusa i weszłam do pokoju Sansa.
Jako, że było ciemno, a Sans miał okno, akurat wystawione delikatnie w stronę wodospadów, delikatny blask kryształów docierał, aż do jego pokoju, oświetlając cały ten syf.
Już nie zapalałam światła tylko pozbierałam jego śmieci w jeden kont razem z jego maszyną do biegania i ogarnęłam jego łóżko.
Położyłam poduszkę o ścianę, a sama się o nią oparłam przykrywając się ciemno zieloną pościelą. Odurzył mnie jego zapach którego czułam dosłownie wszędzie.
Miła odmiana wiedzieć że SZKIELET pachnie.
Przez chwilę przypatrywałam się biurkowi.
Zastanawiałam się przez chwilę co trzyma w szufladzie.
Tak mnie to kusiło, żeby sprawdzić do jest w tych szufladach...
Jednak ciekawość kobieca jest zbyt straszna.
Wstałam okrywając się kołdrą i otworzyłam pierwszą szufladę. Leżały w niej tylko zeszyty i długopisy.
Wyjęłam owe zeszyty z zamiarem przeczytania ich potem, na powrót gdy się położę. Otworzyłam jeszcze drugą i trzecią, ale znalazłam tylko album z fotografiami oraz klucz do jego skrytki. Wzięłam tylko album i wcześniejsze zeszyty, i usiadłam na ponów na łóżku.
Chwyciłam za telefon zapalając latarkę, wbudowaną w środku.
W zeszytach były zapiski na temat projektów oraz takich innych. Niczym zeszyty z prawdziwego laboratorium.
Jeden z zeszytów był zapisany takim pismem, że sama nie wiedziałam co to za pismo. Na końcu natomiast widział napis, który bardzo dobrze odczytałam.
- W.D.Gaster.
Przeszły mnie delikatne dreszczyki.
Kojarzyłam te Nazwisko, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć kto to był.
Zamknęłam zeszyt z cichym westchnięciem i sięgnęłam po album.
Niepewnie otworzyłam go.
Zobaczyłam tam zdjęcia z dzieciństwa Sansa i Papyrusa. Pojawiały się tam też czasem Alphys albo Undyne, a nawet Asgore czy nawet Toriel.
Tak to niczego bardziej interesującego nie znalazłam w tym albumie.
Odłożyłam to wszystko na swoje miejsce.
Nie wiedziałam co w sumie myśleć o tym "Gasterze", jednak... sam fakt jego istnienia mnie niepokoił.
Fakt, że go znałam.
Cicho ułożyłam się na poduszce i nawet nie pamiętałam kiedy zasnęłam, czując na około zapach hot dogów, keczupu jak i Sansa.
****
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top