W pogoni za traumą (47)
W salce konferencyjnej trwa produkcja bączków z saletrą. Jak wchodzimy, wszyscy się na nas gapią. Stara gwardia, Nats i kilka innych osób, które słabo znam. Siedzą nad stołem, wśród morza nakrętek i dziurkują, zaklejają, przesypują biały proszek i zaginają brzeżki. Czyli to jest ta wielka tajemnica Allegro i Paczkomatu. I chyba wiem, kto był pomysłodawcą.
– No... to był jednak fart – mówi psiapsia Żewrakowa, kontynuując jakiś wątek.
Rozsiadła się na stole i miesza saletrę z cukrem.
– O czym mowa? – Ada pyta Bartka, żeby nie przerywać głównego wątku rozmowy.
– O kablach – szepcze. – Takie wspominki starych ludzi. – Mruga do niej.
Spada mi na kolana gotowy bączek. Drgam i od razu wbijam wzrok w Żewrakowa. Pokazuje mi gestem, żebym wytarł gębę.
– Lowba na akumuliator? Jak to było, Sasza? – Kode naśladuje rosyjski akcent.
– Rybalka na akumuliator – prostuje Aleks, nie odrywając ode mnie oczu.
– Wszyscy trzęśli dupami, więc się posyłało Ruska, żeby testował.
Marek trzyma nogi na krześle i sypie proszek do nakrętek.
– Ruscy z innej blachy klepani – dorzuca swoje trzy grosze Bartek, zaginając brzeżki nożem do masła.
– Ja pamiętam wersję, że Ruskich nie szkoda – wtrąca się Kode.
– To nie była oficjalna wersja! – Marek grozi jej palcem.
– A tobie co mówili? – zaciekawia się Ada, posyłając Aleksowi ładny uśmiech.
Dopiero teraz psiapsia Żewrakowa obdarza ją uwagą.
Królowa Pogardy i Jego Wyższość.
Perfect match.
– Słabo rozumiałem polski – odpowiada Aleks, wzbudzając powszechną wesołość.
Biorę się za kapsle, żeby zająć czymś ręce.
– Kazali włazić do wanny, to właził – śmieje się Bartek.
Ada posyła mu zdumione spojrzenie.
– To była wasza wersja komory deprywacyjnej?
– Na samym początku jechaliśmy na sucho. Tylko na tętnie i falach mózgowych. Potem doszło przewodnictwo galwaniczne, ale Kode się uparła, że im więcej sensorów, tym lepiej. No to kleiliśmy je przez dobre pół godziny, zanim można było w ogóle zacząć.
– I chłopaki golili nogi – śmieje się psiapsia.
– No, żeby tylko...
Cała stara gwardia poza Żewrakowem wybucha śmiechem.
Zwracam uwagę na to, że Marek trąca Martę butem i uśmiecha się do niej ledwo zauważalnie, a ona posyła mu krótkie, karcące spojrzenie. Jest w tym coś bardzo poufałego i zastanawiam się, czy ich historia oby na pewno się zakończyła. Nawet jeśli każde trzyma ręce przy sobie.
Dziurkuję kapsle długopisem i słucham piąte przez dziesiąte o czasach Wielkiej Improwizacji. O tej wannie, co była ich pierwszą wersją komory deprywacyjnej, o tym, jakie odloty zalicza mózg od samego wyłączenia bodźców z zewnątrz, wreszcie, jak już mieli dosyć przypinania sobie elektrod do ptaków, więc zaczęli pracować nad prototypami kombinezonów, które teraz moczymy. I że było z tym strasznie dużo jebania się, żeby były elastyczne, żeby puścić w nich elektrody i nie usmażyć gościa w środku. A, jeszcze żeby elektrody wypadały tam, gdzie trzeba. Słucham też o Rowie Mariańskim Pana Mietka, co to tak naprawdę miał na imię Krystian, ale przez ten cały rowek hydraulika dostał mniej chlubną ksywkę. I jak to Sasza mu zafundował sesję z dwiema Jessikami, przez co Pan Mietek przyjeżdżał i bez szemrania spełniał najbardziej wygórowane zachcianki. Wreszcie zaczyna się jakieś pierdolenie o książkach o historii medycyny z creepy historyjkami jak powstawało znieczulenie miejscowe, jak pierwszy raz otwierali komuś brzuch na żywca, albo rwali zęby, a ja trzymam już haft w zębach, więc wyciągam komórkę i piszę pod stołem:
Musimy pogadać.
– W sumie robiliśmy podobne rzeczy, tylko bez krojenia – śmieje się Marek.
Nikt z zewnątrz by nie zgadł, że to nasz szef. Siedzi rozwalony na krześle, z koszulą rozpiętą pod szyją, nawet jego broda nie jest dziś tak uładzona.
Marta wzdycha, przewlekając lont przez dziurkę w zakrętce.
– Jakby ktoś napisał o nas – mówi, zerkając na Marka – to taka książka miałaby tytuł: W pogoni za traumą.
– Albo Dziesięciolecie pojebów – podłapuje Kode, wzbudzając ogólną wesołość.
a.zhevrakov 23:34
Musimy?
– Grunt, że wszyscy przeżyli. – Bartek uśmiecha się pod nosem.
– Chociaż było blisko – dodaje Kode, a ja wbijam w nią wzrok, zastanawiając się, czy Żewrakow chwalił się jej akcją z rosyjską ruletką, czy chodzi jej o Margot.
– Spoko, wciąż jest jeszcze szansa – śmieje się Marek i zapanowuje ogólny chaos, bo niemal każdy czuje się w obowiązku jakoś to skomentować.
m.szewczuk 23:35
Jesteś mi winny kilka wyjaśnień.
a.zhevrakov 23:35
Doprawdy?
– Dobra. Dosyć pierdolenia staruchów. Dawaj, Młody, najbardziej zawstydzający moment do tej chwili w firmie – mówi Kode i dopiero jak wszyscy wbijają we mnie wzrok, do mojego płata przedczołowego dociera, że mówi do mnie.
Zadarta broda, buńczuczne spojrzenie. Co za sucz, myśli się samo. Wszyscy strzygą uszami jak króliki, a najbardziej chyba moja dziewczyna.
– Porzygałem się Aleksowi na koszulkę po tym, jak mnie trochę zabił – wyrzucam, gapiąc się na nią konfrontacyjnie.
Kątem oka zerkam też na Żewrakowa. Nawet nie drgnął.
– I jak to jest, gdy się trochę umiera?
– Tak, że puszczasz pawia.
Psiapsia uśmiecha się arogancko.
– A twoje? – Nie pozostaję jej dłużny.
– Kode chyba nie ma wgranej takiej emocji jak wstyd – wtrąca się Marek.
– Nie, no... Jak wyskoczyłam tylko w elektrodach przy tym profesorku w GUMedzie, bo myślałam, że jesteśmy z Saszą sami, to było mi trochę głupio – odpowiada już jemu, nie mnie i chyba w ogóle traci mną zainteresowanie, bo wpadają w jakąś cholernie hermetyczną wymianę zdań. Trwam w gotowości, na wypadek, gdyby zamierzała jeszcze wrócić do publicznych konfrontacji. Z bloków startowych wytrąca mnie wibracja telefonu.
a.zhevrakov 23:38
Weź kurtkę.
– Idę się przewietrzyć – mówię, kładąc Adzie dłoń na kolanie.
Drga, niepewna, co robić.
– Chcesz, żebym poszła z tobą?
– Nie. Wszystko OK. Niedługo wrócę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top