Tramwaj zwany pożądaniem (21)


Budzisz się w obcym łóżku, obok dziewczyny, która powinna była wczoraj chlusnąć ci drinkiem w pysk. We łbie Hiroshima, w gardle Sahara, do tego brudna pościel, co mówi ci, że było bez zabezpieczenia. Nie poznajesz siebie. To nie ty.

O Adzie nie wiesz nic, poza tym, że jest miła, studiuje robotykę i poszła z tobą na pierwszej randce. A laska, która wskakuje do łóżka na pierwszej randce pachnie kłopotami i wkrótce pewnie się dowiesz co to opryszczka genitaliów.

Ada jeszcze śpi, a ty dumasz, jak to się stało, że leży tu obok ciebie. Jakby samo się do niej napisało. Jakby samo się z nią spotkało. Jakby samo się jej stawiało drinki i samo się wymsknęło: „Chodźmy do ciebie". To wszystko przez ten tramwaj, co uciekł. I przez Ivana. Całe szczęście możesz grzecznie się zmyć. Wykręcić, że nie masz szczoteczki, że zostawiłeś żelazko, musisz jechać zawiesić mamie półki, cokolwiek.

Wyłazisz po cichu z łóżka, bo chce ci się sikać i pić. Skradasz się na palcach jak szpieg z Krainy Deszczowców, chcesz kupić sobie trochę czasu, zanim ona otworzy oczy. Przelewasz się przez szparę w drzwiach i ciśniesz na poszukiwanie kibla.

Kurwa. Zajęte.

Słychać lejącą się wodę. Gosia, albo co gorsza jakiś jej typ i będziecie jak dwaj fiutkowie przeglądający się w sobie jak w lustrze. „Chłodno dziś. I wieje. Pan też ruchał?". Idziesz do kuchni i przysysasz się do kranu. Pijesz jakbyś zeżarł owcę naszprycowaną siarką. Wreszcie drzwi się otwierają. Chrząknięcie. Stajesz twarzą w twarz z Meridą Waleczną. Czyli to musi być ta cała Gosia. Jej spojrzenie jest jak zdzieranie plastra z włosów na ręce.

– Wolne? – pytasz o łazienkę.

Gosia kiwa głową, więc przemykasz tam czym prędzej i myślisz, czy była tu przez cały czas, czy wróciła dopiero rano. Stoisz przed lustrem i patrzysz w swoje przepite ślepia. Nie kumasz co się stało. Przecież nie jesteś taki. Nie w tym świecie.

Ty jesteś porządny gość, który ładnie się uśmiecha i zawsze zakłada gumkę. Nie przyszłoby ci nawet do głowy całować się na pierwszej randce. Zawsze pytałeś dziewczynę o czym myśli, jak się czuje, co robi w życiu.

O, kurka, to ciekawe.

Opowiedz mi więcej.

Przyjemnie cię słuchać.

A teraz? Nawet nie zapytałeś o te roboty.

Masz wrażenie, że to nie ty to wszystko z nią wczoraj wyrabiałeś. Że to nie twoje palce, nie twój język. Nie ty mówiłeś te rzeczy, nie ty trzymałeś ją za włosy. Nie ty napierałeś biodrami. Ty tak nawet nie umiesz. Jakby ktoś sterował twoim ciałem. Pacynką.

Wszystko przez ten tramwaj.

I przez Ruska.

Modlisz się nad tą umywalką, a ktoś puka do drzwi.

Ada. Siku jej się chce, więc zbierasz się w sobie i wychodzisz. Broda do góry i uśmiech. Praktyczny egzamin z udawania pewności siebie. Ada patrzy na ciebie jak słodkie kociątko. Każdy, kurwa, każdy by chciał brać na kolana i głaskać. Poza tobą, bo ty chcesz wiać stąd czym prędzej, żeby nie musieć pić z nią kawy i żeby Gosia nie nawalała w ciebie echosondą.

Ale oczywiście zostajesz na tej kawie, żeby nie było, że zaliczyłeś, to się zwijasz.

I pytasz ją o te roboty. Rychło w czas. Zapala się do tego i w ogóle nie wygląda, jakby cokolwiek wczoraj piła, a ty masz w głowie tłuczone szkło. Ale oglądasz filmik, jak roboty ganiają się po boisku i kopią piłkę. Podobno same się nauczyły.

Fajna dziewczyna, choć pewnie wcale jej nie chodzi o ciebie. Po prostu się nawinąłeś.

Spotkaliście się w odpowiednim czasie i miejscu, a teraz chcesz już iść. Wykręcasz się, że musisz się zbierać, bo obiecałeś mamie, że jej półki zawiesisz, a jeszcze po wiertarkę musisz jechać i w ogóle. Ada ładnie się uśmiecha. Nie wiesz, czy to kupiła, czy wie, że kręcisz. Mówi, że w porządku, fajnie, że zostałeś i że ma nadzieję, że za bardzo cię nie boli głowa. Jak już stoisz w drzwiach, to wspina się na palce, żeby cię pocałować, choć wali od ciebie gorzelnią i nie myłeś zębów.

Wracam do domu biegiem, mimo całego tego kaca. Taki mały, prywatny Czyściec. Tylko kilka razy w życiu tak cierpiałem. Nigdy nie ciągnęło mnie do alkoholu i nie miewałem okazji. Nie byłem duszą towarzystwa, a jedyne nocne imprezy, na które chodziłem, to były maratony programistyczne.

Do tego zwykłego kaca dochodzi jeszcze ten moralny. Nie wiem czemu kobiety chcą takich złoli. Nawet jeśli twierdzą, że nie. Im dłużej tak biegnę, tym bardziej jestem zły na Żewrakowa, bo to burackie zachowanie Ivana zrobiło na mnie wrażenie. Na mnie, Maksie. To typ, którego możesz nienawidzić, ale nigdy, przenigdy nie będzie ci obojętny. O którym powiesz, że to chuj, ale nie miękka frytka. Który nie wycofuje się, jak inny gość sika po jego terytorium.

On posika je razy pięć.

Bez hamulca mojej zestrachanej świadomości, Sasza poszłaby z nim na pewno. Przywaliłaby mu jeszcze ze dwa razy i krew z jego rozciętej wargi kapałaby jej na twarz. Kręciłoby ją to, że on jest zazdrosny właśnie tak, a nie, że się focha i ucieka do jaskini swojej rozpaczy. Gdybym był Saszą sam wolałbym Ivana niż Maksa Osikę Drżącą na Wietrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top