Pierwsze źdźbła (27)
Pojawia się w moich drzwiach z mąką, jajkami i mlekiem i pyta, czy lubię naleśniki.
Lubię. I uwielbiam ją za to, że trajkocze mi znowu o Gosi.
Bo Gosia ma teraz problem z jakimś typem. A ten typ jest bucem i oczywiście Gosia go kocha i wybrała spośród tysiąca pojebów. Mieszam ciasto łyżką, bo nie mam miksera. Spalił się dwa lata temu. Ada mówi, że muszę sobie kupić, bo to podstawa. Nawet może być blender, taki na nóżce.
Nigdy nie widziałem blendera na nóżce. Nie mam pojęcia, o czym mówi, ale słucham dziesięcioma parami uszu, bo dzięki trajkotaniu Ady mój mózg może odpocząć od samobiczowania. Robię na niej wrażenie tym, jak przerzucam naleśniki samym ruchem patelni. Ona też próbuje i oczywiście jej się ten naleśnik skleja, bo zawsze tak jest za pierwszym razem. Trzy kolejne też przypominają tacosy albo kokardkę z dekoracji świątecznych, ale czwarty już ma tylko zagięty rożek. Całkiem fajnie się bawimy przy tym całym smażeniu.
Jemy, oglądając IT Crowd. Strasznie ją to śmieszy, nie znała.
Przyniosła też wino. Nie wiedziała, jakie lubię, ale ona od czerwonego dostaje alergii, to wzięła białe. Pijemy z kubków, bo nie mam kieliszków. W ogóle nie piję wina. Ani białego ani czerwonego. Kładę się z głową na jej udach i słucham, co sobie wyobrażała jako dziecko i jakiego miała wymyślonego przyjaciela. Bawi się moimi włosami i jest mi dobrze.
Budzę się na sofie nad ranem, przykryty kocem. Ada śpi w łóżku, a w łazience na umywalce leżą jakieś jej kosmetyki i szczoteczka do zębów. Wzięła sobie ręcznik i chyba umyła wannę, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio była taka czysta. Biorę prysznic i myślę, że fajna z niej dziewczyna. Ładnie się śmieje i ma poczucie humoru, które lubię. Jest mądra i wnikliwa, a do tego bardzo otwarta, ale najważniejsze, że jestem przy niej pierdoloną oazą spokoju i kapłanem Świątyni Pewności Siebie. Chociaż w sumie mówi za dużo i nie wiem, czy zniósłbym te jej bambetle, gdyby mi tu zaczęła gniazdować. A pierwsze źdźbła już zostały wetknięte.
Pewnie „zapomni" szczoteczki.
Słyszę, że już wstała, mimo że na zegarze jeszcze przed szóstą. A przecież jest sobota. Krząta się po kuchni w luźnym szarym swetrze i próbuje dogadać się z ekspresem do kawy. Jest boso i włosy sterczą jej na wszystkie strony. Ładny widok.
– Dzień dobry – mówi entuzjastycznie.
Uśmiecham się w odpowiedzi.
– Przepraszam, odleciałem wczoraj.
– Wyglądałeś na zmęczonego.
– Daj, ja się tym zajmę.
Ekspres jak zawsze, kiedy nie trzeba, chce, żeby mu dolać wody i sprzątnąć kuwetę, czyli wywalić fusy i wylać breję z tacki. Ada wskakuje na blat i rozsiada się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Wynajmujesz?
– Nie, to moje mieszkanie. Po babci.
– Fajnie. Poszczęściło ci się.
Posyłam jej kwaśny uśmiech.
– To co mam zrobić, żeby dostać się do tego waszego programu?
– Chyba ci to nie grozi – mówię, walcząc z ekspresem. – Każdy ma roboty pod korek i nie przyjmuje nowych testerów.
– A czemu nie robicie jednorazowych akcji? – zaciekawia się, machając nóżką. Paznokcie u stóp też ma różowe.
– Nie chodzi o to, żeby ktoś tam wszedł i powiedział: wow, ale fajnie. To już wiemy. Sprawdzamy jak to działa długofalowo.
Fusy. Fusy są najgorsze.
– Czy się uzależniają? – dopytuje.
– Czy się uzależniają, czy ich to nie traumatyzuje, takie tam.
Biorę dla Ady kubek z ptaszkiem.
– I co ludzie chcą tam przeżywać?
– Disneye, jednorożce, statki piratów, kosmosy, co tylko. Chcesz zwykłą czy mocniejszą?
– Zwykłą. Jestem wrażliwa na kofeinę.
Przez chwilę ekspres hałasuje, więc milczymy. Patrzę na nią. Zaspana dziewczyna o szóstej rano w mojej kuchni. Dziewczyna z baru, której nigdy sam bym nie zagadnął. Ten obraz wydaje mi się całkiem nierzeczywisty.
– A ty? – pyta Ada, gdy ekspres milknie i czuję subtelną zmianę w jej głosie.
Dolewam mleka i podaję jej kubek.
– Co ja?
– Co tam przeżywasz?
Ma na twarzy maleńki cień niepewności.
– To, o czym marzy każdy chłopiec. – Wzruszam ramionami.
– Czyli?
– Latam w kosmos.
Ada ani drgnie. Siedzi i patrzy na mnie, pokazując, że nie da się łatwo zbyć.
– Seks w łazience? – pyta, gdy milczę.
– Przy kolegach? – Robię minę.
– Ani razu?
Szczawana lisiczka.
– Seksu w łazience ani razu – odpowiadam wymijająco.
Kręci głową i bierze łyk kawy.
– Jest fajniej niż na żywo? Skoro to fantazja?
Red alert...
Przypatruje mi się, przygryzając wargę i szuka jakichś ukrytych odpowiedzi.
– Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie. – Uśmiecham się enigmatycznie, opierając się o blat obok niej. – A co ty chciałabyś tam przeżyć?
Zdradza ją rumieniec.
– Pochodzić po Tytanie Diglatorem, jak Angus Parvis we Fiasku Lema.
Oj, nie o tym mówił ten rumieniec.
– Co to jest Diglator?
– Taki robot. – Uśmiecha się słodko. – Jego operator jest zawieszony wewnątrz w szelkach, kombinezonie i jego każdy ruch przekłada się na ruch robota. Odjechany pomysł. Zwłaszcza, jak trzeba się podrapać – papla, próbując odciągnąć uwagę od swojego zakłopotania. – Nie czytałeś Fiaska?
– Jakoś nigdy nie byłem fanem Lema.
– Och, ja wychowałam się na bajkach robotów! Jest tam taka maszyna...
– A jak już byś pochodziła? – wchodzę jej w słowo.
– Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie – ripostuje i dotyka palcem czubka mojego nosa.
Słucham więc o maszynie, która robi wszystko na literę „n" i przeróżnych robotach Lema, na których punkcie Ada ma świra. Pokazuje mi nawet kilka animowanych filmów, w których fani książek Lema próbowali odtworzyć jego pomysły. Zupełnie mnie to nie bawi, ale Adzie tak się świecą oczy, że słucham cierpliwie. Spędzamy tak większość soboty, a jak już znam wszystkie najfajniejsze filmiki Boston Dynamics i poznaję historyjki o każdym z robotów Lema, biorę ją do łóżka.
Ada wychodzi dopiero wieczorem.
Zapominając szczoteczki.
----------------------------------------------------
Like it? Rate it!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top