Dzień dziecka (16)


Siedzę po ciemku i jestem esencją wyciśniętą ze wszystkich bólów głowy. Śmierdzę przetrawionym alkoholem i kiszonymi ogórkami. Rusek wygląda jak młody Bóg. Jakby pił wczoraj oranżadę albo lekko musującą wodę mineralną. Siedzi obok, w wyjątkowo dobrym humorze, i podsuwa mi odkręcony słoik z wodą spod ogórków. Zdrowe, domowe, Julia robiła. Odwracam nos, żeby nie puścić pawia, ale zaraz biorę i piję z pokorą.

Żewrakow startuje dziś w konkursie na psiapsi roku. Wybronił mnie przed Markiem, wziął na siebie wszystkie rozmowy z testerami, zmniejszył nawet jasność monitora. Teraz to ja jestem tym wrednym. Dąsam się, jakbym to do niego miał pretensję, że się tak zrobiłem, a on traktuje mnie jak pocieszne zwierzątko. Wcale się nie zniechęca, jak się foszę, a momentami naprawdę jestem podłą kanalią. Gdyby to on zachowywał się tak wobec mnie, uciekłbym do jamy swojego pokrzywdzenia.

Gdy gada z kolejną testerką, zastanawiam się, o co z nim chodzi. Na czym polega ta skomplikowana relacja z laską, z którą zaliczył spontan we troje wiele lat temu. Jak mógł dupczyć jedną dziewczynę razem z kumplem i czy to w ogóle prawda, a nie historyjka do peszenia miękkich frytek. Nawaliłem się tak, że niektóre, zbyt abstrakcyjne dla mojego mózgu rzeczy, zaczynają mi się wydawać majakami.

– Napisała do mnie – mówię, gdy idziemy na przerwę. – Nie wiem która.

Osho podrywu patrzy, jakbym powiedział jakąś oczywistą oczywistość.

– Co teraz? – pytam, czekając aż zagotuje się woda.

– Ja mam ci mówić?

Aleks pakuje do mikrofalówki opakowanie z kaszą, a mój żołądek wciąż reaguje bolesnym skrętem na zapach jedzenia.

– A kto mnie w to wplątał? – pytam.

– A to przypadkiem nie ty chciałeś, żebym ci pokazał, jak to się robi?

Szach mat.

Jestem bardzo nieśmiałym krabem, co nawiązuje kontakt wzrokowy z kręcącą się w mikrofalówce kaszą.

– To źle, że napisała? – pyta, zalewając herbatę.

Ping! – wcina się mikrofalówka.

– Wiesz co? Nie było tematu, dobra? – Markotnieję.

– Ależ z ciebie zagubiona duszyczka, Maks.

Daje mi widelec i idziemy usiąść.

– Umów się z nią, pogadaj i zobacz. Co ci szkodzi? – pyta, podtykając mi tę kaszę. Gryczana. Z prażonymi nasionami słonecznika.

– Nic... – trącam jedzenie widelcem.

– To czemu się cykasz?

– Naprawdę pieprzyliście Julię we dwóch? – pytam sceptycznie.

Zmienia mu się mina. Zaskoczyłem go.

– Nie pójdę z tobą na pierwszą randkę, Maks – mówi stanowczo. – No, za mamusię – ponagla mnie.

Pakuję kaszę do buzi, chociaż żołądek mam w supeł.

– Zostałeś z nią – zauważam. – Czemu?

– No przecież mówiłem. Zaszła w ciążę.

– Znam wielu facetów, dla których to nie byłby argument...

– W takim razie znasz wielu dupków. – Nabiera kęs na widelec i transportuje go do ust nad otwartą dłonią.

Jemy w milczeniu. Dziobię jak wróbel, bo wciąż boję się cofki.

– Nawet nie potrafię sobie czegoś takiego wyobrazić – stwierdzam w końcu.

– Wzięcia odpowiedzialności?

Wbijam w niego wzrok.

– Nie... Zabawy we troje.

– Nigdy nie fantazjowałeś o takich rzeczach? – Dziwi się.

– Z dwiema laskami, może... Ale z facetem?

– Przeraża cię to.

– Trochę.

Uśmiecha się, a mnie przechodzi dreszcz. Jeśli wpierdoli mi coś takiego w kolejną sesję, to będę miał wylew.

– Co zrobiłeś z majtkami Sary? – pytam spłoszony, chcąc jak najszybciej uciec z tego grząskiego gruntu.

Żewrakow próbuje czytać z mojej twarzy.

– Oddałem – mówi spokojnie.

– I co ona na to?

– Próbowała się droczyć.

– A ty?

Zasłania usta, pokazując, że musi przeżuć.

– Powiedziałem, że od tej pory będzie tam wchodzić jako facet.

– To dlatego?! – Zdumiewam się.

No pięknie. A ja wyjechałem z tą zazdrością o penis. Pójdę za to do piekła dla dobrze wypieczonych homarów.

– Spodobała ci się – stwierdza i wsysa ziarenko kaszy z dłoni.

Zerkam na gumkę na nadgarstku.

– Ty możesz – dodaje.

– Co mogę? – pytam, jak wyrwany z innej bajki.

– No wiesz. – Uśmiecha się chytrze, a ja wbijam wzrok w pudełko.

– Jasne...

Żewrakow tryka mnie palcami w brodę, żebym podniósł ją do góry.

Śmieję się, trochę speszony, ale jakoś robi mi się lepiej.

– Będzie w piątek – przypomina.

Wydaję nieokreślony pomruk.

– Napiszesz jej dalszy ciąg historii. I potrenujesz zgrywanie pewnego siebie.

Nagle robię się bardzo zmęczony. Taki wprost do łóżka. Na jakiś tydzień.

– Znowu coś palnę.

– A kto ci każe odpowiadać na zaczepki. Łeb do góry i się uśmiechasz. To wystarcza.

Gapię się jak Aleks wydrapuje widelcem resztki kaszy z pojemnika.

– Co z Saszą? – pytam z nadzieją, choć w sumie nie wiem na co.

– Jutro zaczynasz ze swoimi testerami, pamiętasz? – zbywa mnie po swojemu.

Jestem nagłym skrętem kiszek i stresową wysypką.

– Pamiętam.

Choć nie chcę, kurwa.

– Nie dam ci Saszy, dopóki nie prześpisz się z jakąś dziewczyną.

Jestem oburzeniem w czopkach.

– Dlaczego?!

– Bo tak.

Kropka, kurwa.

– Wykaż się – dodaje.

Mam ochotę puknąć ten pojemnik, żeby mu się te resztki wysypały na spodnie.

– Jesteś sadystą!

– Być może.

Dzień Dziecka właśnie się kończy.

– Jak chcesz możesz tam wejść znowu jako Sasza – mówi, celując we mnie tym wylizanym widelcem. – O ile odpuścisz ten kij w dupie, przestaniesz się na sobie focusować i spróbujesz się bawić. Tam możesz wszystko, Maks – dodaje, widząc moją chmurną minę. – Możesz być zajebistą laską, typem, jakim chciałbyś się stać. Baw się, zamiast traktować ten świat jak protezę.

– Strasznie dużo warunków – mówię, a on wzrusza ramionami.

It's up to you.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top