Dziewczyna od robotów (20)
Czekam na piątkę.
Poprzednia zwiała o włos. Sterczałem na światłach i patrzyłem jak odjeżdża. Teraz łażę, bo mnie nosi i nie uśmiecha mi się wracać do domu. W jakimś durnym przypływie chuj wie czego, piszę do Ady, tej laski z baru, że uciekł mi tramwaj i co robi, bo może poczeka ze mną na następny. A może nawet na ostatni.
Odpowiedź przychodzi niemal od razu.
:) Daj mi dwadzieścia minut.
Gdy pojawia się w barze, jestem już po dwóch drinkach. Kurtka z futerkiem, różowe policzki, pociąga nosem i przeprasza za spóźnienie. Akurat była w wannie. Kurde, nie pamiętam jej. To na pewno nie była ta, co się na mnie jopiła. Pytam, czy ma w ogóle osiemnaście lat, a ona śmieje się słodko i mówi, że ma „już prawie" dwadzieścia dwa. Mieszka niedaleko z koleżanką z liceum. Przyjechały ze Słupska, tyle że tamta poszła na socjologię, a Ada na robotykę.
Słucham więc o Gosi, tej jej psiapsi. O tym, że po liceum miała serdecznie dosyć mat-fizu i stwierdziła, że nie będzie się chrzanić z całym tym programowaniem tylko po to, żeby tatuś był z niej dumny. Słucham też o powalonych relacjach Gosi z facetami, chyba dlatego, że Adę krępuje milczenie. Mnie też by krępowało, gdyby Ada dała milczeniu jakąkolwiek szansę. Łatwo mi się przy niej wyluzować. Może przez to, że jest taką małolatą, a może gin dopomógł.
Słucham piąte przez dziesiąte, bo Gosia wcale mnie nie obchodzi. Bardziej interesuje mnie, czemu Ada siedzi tu ze mną. Czemu wyskoczyła z tej wanny na mróz, do jakiegoś obcego typa, który nawet nie odpisał na tamto: „Dzięki za drinka". Czemu nie spotyka się z jednym z tych wyposzczonych gówniarzy z jej roku. Jest ładna. Kręcone włosy ciemny blond, niebieskie oczy, miseczka B. Dla wyposzczonych kolegów z roku to istna piękność.
Słucham piąte przez dziesiąte i myślę, jak Żewrakow to osiągnął, że napisałem do obcej dziewczyny, mimo ciar żenady i siedzę tu teraz gapiąc się na jej błyszczące usta.
– Czemu jesteś sama? – wypalam, wbijając się gdzieś między „Gosia to" a „Gosia tamto". Zastyga w pół słowa i nie wie, co odpowiedzieć.
– Chyba trafiałam na nieodpowiednich facetów... – mówi.
No bo jacy stawiają drinki obcym laskom, myślę.
Ada zmienia temat i pyta mnie o pracę. Opowiadam jej o komorze, impulsach, o tym, co robiłem u Łukasza i Janka. Słucha z otwartą buzią i zadaje mnóstwo pytań o szczegóły. Utwierdzam się w przekonaniu, że na tej Polibudzie nie znalazła się przez przypadek. Mówię jej o swoich testerach, a ona pyta, czy podepnę do tych kabli też ją.
– Nie robimy jednorazowych akcji – odpowiadam rzeczowo. – Trzeba zacząć cały program. Dać się kłuć i spowiadać psycholożkom. Poza tym... – Patrzę jej w oczy. – Mamy zakaz umawiania się z testerkami.
Nie mówiąc już o bzykaniu.
– Hm... – Marszczy nosek. – Czyli musiałabym pójść do któregoś z twoich kolegów?
Wyobrażam sobie ją u Żewrakowa i coś się we mnie zagotowuje.
– Śmiało... – mówię, zadzierając brodę.
– Ty się spowiadasz? Tym psycholożkom? – Unosi wyregulowaną brew.
– Troszeczkę.
– A po co ta spowiedź?
Ada nawija kosmyk na palec, a ja przełykam ślinę.
– To testy... Nie bawimy się tam w... grzeczne rzeczy.
Patrzę na ten pieprzony kosmyk i na paznokcie Ady. Pomalowane na różowo.
– Chcesz jechać do mnie? – pytam, jak zahipnotyzowany.
Przygryza wargę.
Maks..., niemal słyszę jak upomina mnie Żewrakow.
– Nie mam szczoteczki... – mówi cicho Ada.
– Umyjesz moją – odpowiada się samo.
Ochłoń. Jedź do domu się wyspać.
Piżamka i lulu.
– To chodźmy do ciebie – szepczę nad pustą szklanką, patrząc jej w oczy.
Nigdy, przenigdy tak nie mówiłem.
Ada aż rozchyla usta, a jej oczy są jak pięciozłotówki.
– Albo zróbmy to w kiblu – dodaję.
Jakieś cztery sekundy później dociera do mnie, że to powiedziałem. Wypaliłem do prawdziwej dziewczyny w realnym świecie, tekstem godnym tego wytatuowanego po szyję dupka. Nie do wiary.
– Przepraszam – mówię. – Jestem pijany.
Proponuję, że ją odprowadzę i idziemy pod torami obok graffiti z laską z wyszczerzonymi zębami, a potem przez lichy park z ogołoconymi drzewami. Pada niemrawy deszcz, a Ada milczy całą drogę.
– To był głupi tekst – mówię, gdy zatrzymujemy się pod klatką.
– W porządku, Maks.
Stoimy w milczeniu i nie wiem co dalej.
– Jesteś bardzo bezpośredni.
– Po prostu nie umiem gadać z dziewczynami. – Uśmiecham się krzywo, a ona mnie zaskakuje i wspina się na palce, żeby dać mi buziaka.
– Dziękuję.
Stoję jak palant, odprowadzając ją wzrokiem, gdy idzie w stronę klatki i otwiera drzwi. Odwraca się i posyła mi zakłopotany uśmiech. Widzę, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha. W końcu zbiera się w sobie i otwiera drzwi szerzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top