Indeks frustracji (13)
Weekend jest kompletną udręką.
Przedawkowałem interakcje społeczne i dostaję wysypki choćby na myśl, że miałbym skoczyć do Żabki po mleko. Te kilka scenariuszy, które napisałem, wycisnęło mnie jak szmatę z wszelkiej kreatywności. Nawet jeszcze na poważnie nie zacząłem, a już tęsknię za dobrym, prostym programowaniem z ciemnego loszku.
Łażę z kąta w kąt, próbuję coś napisać.
Wybiegałem wszystkie kilometry.
Posortowałem skarpetki.
Rzygam Netflixem.
Ale nie mogę zapomnieć o Saszy. Nie pomaga strzelanka ani sieczka w kosmosie, w którą zwykle gram z wypiekami na twarzy. Nic. Przemęczam sobotę i leżę licząc barany, które nie chcą skakać przez płot. W dodatku sąsiad z góry nie śpi dziś sam i to „nie śpi" bardzo. Jego laska wydziera mi się nad głową, jakby ją ktoś polewał wrzątkiem, a on tłucze tak, że całe łóżko chodzi i rąbie o ścianę. Co trzeba zrobić dziewczynie, żeby tak jęczała, to naprawdę nie wiem. Ale marzę tylko, żeby iść i odsunąć im to łóżko od ściany.
Leżę i myślę o jej spojrzeniu, jasnej skórze i tatuażach. Łup. Łup. O papierosach. O tym, jak się o mnie opierała, tnąc mi skórę skalpelem. Aaaa! A! A! Ach! Rozpamiętuję tamte chwile w podłym hotelu. Jeśli to ma być ostatnie spotkanie, to zamorduję Ruska.
Akurat. Przecież wtedy zamordowałbym też ją.
Częstotliwość uderzeń narasta.
Pęknie ściana budynku. Pęknie, jak nic.
Dziewczyna wydaje już tylko krótkie jęki.
Nikt inny mi nie zrobi takiej Saszy. Żaden Łukasz ani Janek. Żaden z nich jako dziesięciolatek nie bawił się w rosyjską ruletkę z chłopakami z osiedla. Sasza Żewrakowa jest kreską kokainy. Jest esencją wykurwistości w kroplówce. Najlepszą laską, jaką poznałem. I była moja.
Przez jedną noc.
Dopiero co czułem się jak dziecko w cukierkowym raju. Teraz mogę go oglądać tylko przez szybę. Patrzeć jak bawią się inni. Słuchać przez sufit. Czuć wibracje rozchodzące się po ścianach. Dostałem wersję demo. Żewrakow powinien się za to pakować do piekła. I powiem mu to w poniedziałek z samego rana.
Sąsiad wreszcie dotyka swojego absolutu, wykrzykując przeciągłe:
„Noooo, zaaaajebiście!"
Zajebiście.
W poniedziałek z samego rana mięknę.
Gadamy tylko o pracy. O planie na dziś i na ten tydzień, bo w środę zaczynam już ze swoimi testerami. Część to nowi ludzie, część mam przejąć od Żewrakowa. Na razie jeszcze staram się o tym za dużo nie myśleć, zamiatać pod dywan, ale podskórnie już czuję.
Dziś nie ma miękkiej gry. Piszę od samego rana i jak grymaszę, że nie mam pomysłu, to Aleks mówi, że mi Bozia rączki upierdoli, jeśli będę używał bazy w pierwszym roku pracy. No proszę. Czyli daje mi więcej niż okres próbny.
W przerwach on siedzi w komórce, ja przeglądam papiery i czytam wcześniejsze prompty każdego z testerów, żeby wiedzieć, co Aleks im pisał. Sporo w tym trudnych uczuć. Rozładowywania gniewu, wzbudzania zazdrości, ból, zarówno fizyczny, jak i emocjonalny. A to wszystko przeplata się z ekscytacją, ekstazą i testowaniem granic. Raczej nie ma questów albo zagadek. Są rzeczy znacznie prostsze do przeżywania, za to intensywne. Są też trudne rozmowy. Czytam to i widzę, jak ludzie się otwierają. Jakby od dawna na to czekali. U Janka i Łukasza rozmowy są raczej na śmiesznie. Aleks jedzie smyczkiem po odkrytych nerwach. Ludzie u niego złoszczą się i płaczą. Trzęsą się i boją.
– Czemu dajesz im tyle trudnych rzeczy? – pytam podczas przerwy na herbatę.
Stoimy przy czajniku. Aleks nie odrywa wzroku od komórki.
– Daję im to, co lubią przeżywać.
– Złość? Frustrację? Zazdrość? Rozpacz? – wyliczam z niedowierzaniem.
– Ludzie szukają złości i frustracji bardziej niż przyjemności.
– Co?
Zerka na mnie, chowając komórkę do tylnej kieszeni spodni.
– Bardziej niż podniecenia. Poczytaj papiery naukowe. Porozglądaj się. Zobacz ile czasu spędzają na seksie i myśleniu o nim, a ile na wkurzaniu się na politykę i że ktoś nie miał racji w internecie.
Woda się zagotowała i Aleks zalewa herbatę.
– I to jest w papierach naukowych? W badaniach?
– Mhm.
– I jakie jest wyjaśnienie?
– Coś o tym, że złość jest stymulująca, a frustracja motywuje do działania. – Wzrusza ramionami. – W każdym razie, można określić indeks proporcji frustracji i złości do podniecenia i ekscytacji, jaki jest najbardziej optymalny.
– Optymalny do czego?
– Żeby ludzie chcieli wracać... Albo żeby sobie odpuścili. – Rzuca mi znaczące spojrzenie i zabiera swoją herbatę do stołu.
Trawię tę myśl przez cały hejnał, dobywający się z jakiegoś radia w naszym budynku.
– Przecież to cholerna manipulacja – mówię, siadając naprzeciwko niego.
– Tak wyglądają badania. Manipulujesz warunkami na wejściu i sprawdzasz efekt.
– Jestem twoim szczurem laboratoryjnym?
Znowu posyła mi ten wredny uśmiech.
– Na jakim etapie jesteśmy?
– Na takim, że wystarczy ci Saszy.
Te słowa są jebanym gwoździem orającym blachę mojej duszy.
– Śmierć, krojenie żywcem i brutalny łomot to luz, ale Boże broń przed czwartym spotkaniem w serii? – mówię ze ściśniętą dupą.
Spojrzenie Aleksa jest całą wywrotką mistrzów Zen, za to ja zostanę pierwszym człowiekiem w historii, który zamordował kogoś torebką herbaty.
– Tak bardzo lubisz mnie dręczyć?
Aleks posyła mi krzywy uśmiech.
– Tę samą laskę możesz spotkać u chłopaków, jak im powiesz, żeby darowali sobie sugestie – przypomina mi. – Kto ci zabrania się bawić?
– To nie to samo. – Spuszczam wzrok, a on wzdycha.
– No tak... Oni cię nie dręczą.
Moje spojrzenie jest pełne wyrzutu.
– Złamaliśmy parę zasad. Było fajnie – mówi spokojnie. – Wystarczy.
– Możesz mnie wpierdolić choćby do świata kucyków Pony, ale będziesz sobie musiał połamać palce na Keirze Knightley, żeby odciągnąć moją głowę od Saszy.
Żewrakow prycha.
– A skąd to przekonanie, że coś jeszcze dla ciebie napiszę?
– Zbyt dobrze się przy tym bawisz.
Uśmiecha się i zadziera brodę.
– Dobrze. Challenge accepted.
Na koniec dnia, jak wracam z pralni, Żewrakow siedzi z łapami w kieszeniach i gębą tak chytrą, że można go wsadzić do zoo i powiedzieć, że to lis. Aż się oglądam, czy na pewno ja jestem adresatem tego spojrzenia.
– Wymyśliłem ci scenariusz – mówi z tym dręczycielskim uśmieszkiem.
Czekam na to, co po gwiazdce i małym drukiem.
Wyciąga te łapy z kieszeni, pstryka palcami i wskazuje na swój rozporek. Śmieszne to może było za pierwszym razem. Chociaż nie. Jak się zastanowić jedną setną sekundy, to jednak nie było.
Mrużę oczy.
– Żałujesz, że jednak nie wybrałeś Kornelii? – pytam.
– Faceci robią to lepiej.
Czemu tak mnie to peszy?
– Co to za scenariusz? – Próbuję zagłuszyć skwierczenie swoich policzków.
– Niespodzianka.
Podstęp.
– Jestem głodny – mówię.
Uśmiech. Kurwa. Ale się podłożyłem.
Aleks sięga po plecak, wyjmuje z niego jabłko i mi je rzuca.
Patrzę nieufnie.
– Za bardzo ci zależy.
Krzyżuje ręce na piersi.
– Spoko. Nie, to nie.
Łamię się.
– Czy oprócz wkurwu i frustracji, będzie też coś fajnego?
– Wkurw i frustrację masz teraz – zauważa. – A czy będzie fajnie, zależy od ciebie.
– Kombinezon?
– Nie spodziewam się ale... załóż na wszelki wypadek.
----------------------------------------------------
Like it? Rate it!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top