Prompt #1 "Gołębi Wróg Nr 1"

                Nuda to pojęcie względne. Można ją przeżywać z wielu powodów i na różne sposoby. Niektórzy nazywają tak bezczynność, inni ten stan, gdy kompletnie nie wiesz co ze sobą zrobić, a jeszcze inni nudą tytułują zobojętnienie na wszystko dookoła.

Ten ostatni rodzaj nudy odwiedzał właśnie pewien przerażający pałac ze strzelistymi czarnymi wieżami w samym sercu Piekła – Pandemonium. Owy stan dotarł aż do królewskiego tronu, gdzie przeniknął przez kłęby eteru i wdarł się do ciała wszechmocnego władcy.

Ciemne oczy przebiegły po sali, szukając źródła jakiejś taniej rozrywki, ale od jakiegoś czasu nie zdarzyło się nic niezwykłego w Piekle. Skazańcy przestali tak rozpaczliwie wrzeszczeć, jak mieli to w zwyczaju, a demony już nie narzekały na zbyt wysokie podatki. Nawet sam Beliar przestał ostatnio odwiedzać cesarz wielkiego władcy i piszczeć, jak bardzo to on powinien rządzić Piekłem.

Lucyfer westchnął głęboko i wstał, kierując się w stronę ogromnych obsydianowych drzwi. Na jego liście „do zrobienia" w tym momencie nie znajdowało się zupełnie nic. Tak naprawdę Nosiciel Światła nie miał bladego pojęcia, co powinien w tym momencie robić. Szybko dotarło do niego, że w Piekle zrobiło się po prostu zbyt rutynowo i nawet on potrzebuje raz na jakieś tysiąclecie wakacji.

Nie mówiąc nic nikomu, zamknął od środka salę tronową i wyszeptał kilka odpowiednich zaklęć, czując jak magia unosi go w górę i coraz szybciej ciągnie przez bramy aż do świata ludzi. Wyskoczył z ziemi jak grzyb po deszczu, a gdy jego stopy w końcu opadły i dotknęły podłoża, dotarło do niego, że łeb boli go jak po ostatniej balandze u Mefistofelesa, kiedy Lilith dla czystej uciechy podała mu nektar bogów. Po tym wszystkim rzygał dalej, niż widział.

Lucyfer złapał się dłonią za policzek i rozmasował go lekko, aby choć na chwilę poczuć ulgę od tępego bólu. Gdy dotarło do niego, że tak naprawdę nic to nie pomogło, rozejrzał się dookoła, szukając jakiegoś nieszczęśnika, który mógłby posłużyć za idealną ofiarę do sztuczek. Długo patrzył, jednak żadnej babci w pobliżu nie było.

- Co to kurwa? Popołudniowa msza w Kościele? – jęknął, zdając sobie sprawę, że nici z denerwowania moherów.

Tak naprawdę w parku, w którym się znajdował, było zaledwie kilka osób. Jakaś para z dzieckiem w wózku i bynajmniej nie stanowili oni dobrego celu. Lucyfer nie cierpiał dzieci bardziej niż porannego oddechu Astaroth, a tego nie dało się porównać do czegokolwiek. Wielkim łukiem ominął wózek z dzieckiem i ruszył dalej wzdłuż ścieżki. Kilkoro nastolatków biegało między drzewami i śmiało się głośno, jednak na to Lucyfer nie posiadał żadnej weny.

- Co ja im zrobię? Zetnę drzewa? – mruknął i poszedł dalej. W końcu dotarł do środka parku, gdzie znajdowała się duża fontanna. Szum wody uderzającej o płytki idealnie współgrał z kołyszącymi się drzewami i tak naprawdę tylko jedna rzecz psuła ten urok.

Gruchanie pierdolonych srających bombowców inaczej zwanych gołębiami. Te pieprzone stworzenia obsiadały dosłownie każdy centymetr na fontannie, zbierając się wokół młodego chłopaka. Nastolatek trzymał w drobnych dłoniach woreczek z ziarnami i rzucał sobie pod nogi, obserwując jak te bombowce zżerają pokarm i przygotowują nowy zrzut nuklearnej sraczki.

Tego Nosiciel Światła nie mógł sobie odpuścić. Podszedł gwałtownie do chłopaka i rozkopując sobie ścieżkę między gołębiami, zasiadł obok nastolatka i oparł podbródek na dwóch dłoniach, przyglądając się chłopakowi. Dzieciak miał jasne oczy i dość ładne czarne roztrzepane włosy. Patrzył na niego zaskoczony, aż do momentu, gdy spojrzenie Lucyfera zaczęło wywoływać u niego rumieńce i chłopak zmienił strategię.

- Coś nie tak? – zapytał, a władca Piekła zaśmiał się gromko.

- Po co karmisz te... to coś? – odpowiedział pytaniem na pytanie z nutką złośliwości w ustach. W ostatniej chwili powstrzymał się przed użyciem wulgaryzmów.

- J-Ja... Nie wiem tak właściwie. Po prostu to lubię... – odparł szybko niebieskooki i odwrócił wzrok w stronę gruchających miniaturowych chujów ze skrzydłami. Kutasom wydawało się, że ziarna się im należą i coraz to chętniej wchodziły na nogi chłopaka.

- Jak nie masz w tym celu, to przestań. Nie potrzebują niańki. Poza tym później będą srały, gdzie popadnie i w końcu któryś odwdzięczy Ci się wielkim białym kupskiem na ramieniu. – wyjaśnił Lucyfer, po czym wstał i zaczął nerwowo machać rękami, odganiając gołębie. W tym samym czasie Czarnowłosy przyglądał się zaskoczony nieznajomemu przystojnemu mężczyźnie, który właśnie robił z siebie totalnego kretyna, próbując odgonić gołębie.

- Obawiam się, że to nic nie da. One wiedzą, że mam jedzenie. – powiedział głośno, wstając i przerywając tym samym szarpaninę Lucyfera z jednym wyjątkowo upartym szarakiem, który postanowił zadziobać ramię Władcy Piekła.

- Nie cierpię tych sraczy! – warknął Nosiciel Światła, a tym samym kilka gołębi odleciało ze strachu przed niepokojącym dźwiękiem wydawanym przez intruza. – No dalej! Spierdalać!

W końcu pod fontanną nie został już żaden gołąb, a jedynie zszokowany do granic możliwości niebieskooki i zmachany Lucyfer. Obaj usiedli na krawędzi fontanny i w ciszy spędzili pierwszą minutę. Tak naprawdę dopiero po odgonieniu wszystkich skrzydlatych Lucyfer zdał sobie sprawę, że w ogóle nie powinien się tym przejmować. W końcu jak tylko chciał, mógł spopielić wszystkie i zrobić największego grilla z kurczakiem w okolicy.

- Kim jesteś? – usłyszał nad uchem i zwrócił się w stronę niebieskookiego. Chłopak wpatrywał się w niego badawczo, jakby próbował znaleźć na jego twarzy odpowiedzi na swoje pytanie.

- Piekielnie wielkim wrogiem gołębi. – odparł Lucyfer i wstał, powoli ruszając w stronę miejsca, gdzie wylądował. Miał zamiar szybko wrócić do Pandemonium i złożyć wniosek o likwidację wszystkich sraczy. Kiedy jednak przeszedł parę kroków, ktoś złapał go za ramię. Gdy Władca Piekła się odwrócił, zobaczył zaczerwienioną twarz chłopaka od gołębi. Wyglądał naprawdę słodko.

- Przyjdziesz tu też jutro? – zapytał cicho, a wtedy Lucyfer uniósł jedną brew i dopytał:

- Dlaczego miałbym chcieć?

- Jutro też przylecą tu gołębie... Będzie potrzebny ktoś, żeby je odgonić. – odparł trochę bardziej odważnie niebieskooki, a Nosiciel Światła zaśmiał się gromko, po czym przejechał dłonią po czerwonym policzku chłopaka i szepnął:

- W takim razie nie mam wyjścia.

~*~

Jest to pierwszy prompt. Króciutki, aczkolwiek wesoły tak myślę! :D 

Mam nadzieję, że propozycji pojawi się więcej! Do następnego! ~

Ps. Pamiętajcie! Im więcej zawrzecie w propozycji informacji, tym większy macie wpływ na przebieg historii ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top