Remember me... (rozdziały 4-5)


Rozdział 4

Postanowiłam. Mój plan jest bardzo trudny do zrealizowania. Bardzo, bardzo trudny. Wiązał się on z zostawieniem wszystkiego, na co tak długo pracowałam. To najbardziej mnie niepokoiło. Musiałam opuścić rodzinę, przyjaciół (nielicznych przyjaciół...). 

Leżę na moim szpitalnym łóżku i rozmyślam. W końcu mogłam to robić. Musiałam się zmierzyć ze swoimi lękami, obawami. MUSIAŁAM. I koniec.

Nie, nie mogę się bać. Będę DOBRA! Będę po jasnej stronie mocy, zrobię to! Dlaczego miałabym się powstrzymywać przed czymś, do czego od zawsze mnie ciągnęło?!

Ok, postanowiłam. Zostanę Jedi, jeszcze nie wiem jak, ale zostanę...

- Co ty robisz, Erico?! Co ty wyprawiasz?! 

O, nie... Znowu ten głos... Nie wiedziałam, że potrafi czytać mi w myślach.

- To, co zawsze chciałam zrobić... - odparłam normalnym tonem, jednak w środku dygotałam ze strachu.

- Nie pozwalam ci! Nie rób tego!

- Nie będziesz mi rozkazywał! NIGDY! 

- Erin, chcę dla ciebie dobrze, kocham cię. 

- Taaak, na pewno... - w moim głosie słychać było sarkazm. - Każesz mi "uwolnić swój gniew, zgładzić innych" itp... To nazywa się troska?!

- Jestem twoim ojcem, Erin. Przeżyłem o wiele więcej niż ty i uwierz mi, że jasna strona mocy jeszcze nikomu nie wyszła na dobre...

- Nie! - wrzasnęłam na całe gardło. - Nie jestem już twoją córką! Nie będę się ciebie słuchać, nigdy!

"To już koniec"- pomyślałam. - "Nigdy mi tego nie wybaczy... Chociaż, czy aż tak bardzo mi zależy na wybaczeniu? Nie, w ogóle mi na tym nie zależy!"

Sekundę później widziałam już tylko ciemność, czyli, można powiedzieć, że nic nie widziałam... 


Rozdział 5

Szłam przez las. Nie, nie była to już ta gorąca, czerwona planeta. To coś innego. Niestety, jeszcze nie znałam jej nazwy, ale miałam nadzieję, że już niedługo dowiem się wszystkiego, o czym powinnam wiedzieć.


- Jak długo już idę przez ten las? - mówiłam sama do siebie co jakiś czas. Zaczęło się ściemniać. Jednak, nie wiedzieć czemu, nie przerażało mnie to. Wręcz przeciwnie: chciałabym tu zostać na dłużej. 

Czy dobrze postąpiłam opuszczając rodzinną planetę? Teraz nie mam nic... Nie mam rodziny, przyjaciół, jedzenia zaczęło brakować i nie mam domu... Do oczu napłynęły mi łzy. Tęskniłam za tymi wszystkimi wygodami. 

- Weź się w garść, Erica! - skarciłam się za chwilę słabości. - Nie możesz się poddawać! - szeptałam do siebie. Nie, to nie pomagało... Coraz bardziej miałam ochotę wrócić... do domu... Las zaczął mi się wydawać obcy. Bałam się.

Nagle... ktoś wyskoczył zza krzaka! Wrzasnęłam. Nieznajomy zniknął tak szybko, jak się pojawił. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Pobiegłam za nim. Nie słuchałam zdrowego rozsądku. Uznałam, że nie będzie on w tej sytuacji dobrym doradcą...

Niestety, nie byłam aż tak szybka, jak tajemniczy ktoś, więc coraz bardziej znikał mi z pola widzenia. 

Zatrzymałam się, nie było sensu biec dalej. Jednak po nieznajomej postaci coś pozostało. Coś materialnego w postaci jakiegoś kawałka metalu (który natychmiast schowałam do plecaka) i... dobro... Każda osoba o zdrowych zmysłach zapewne zapytałaby się, w jaki sposób ktoś może pozostawić po sobie dobro, ale ja po prostu poczułam to DOBRO. 

Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego, ale wiedziałam, że jest to coś, czego szukałam przez całe życie. Nigdzie nie mogłam tego znaleźć. Dopiero teraz to odnalazłam...

Pozostawała jeszcze kwestia kawałka metalu. Nie wiedziałam, co to takiego. Zauważyłam na nim jedynie wyryte zdobienia i... malutki guziczek.

Już chciałam go wcisnąć, gdy...

- Co ty wyprawiasz?! - wiadomo, do kogo należał ten głos.

- Wynoś się z mojego umysłu! - odburknęłam. - Nie będziesz mną rządzić!

- Dlaczego to robisz?! - na pewno był wściekły.

- Robię to, co uważam za słuszne i nic ci do tego! - krzyknęłam, bez wahania wciskając guzik i... zamarłam. Piękny, niebieski, długi i gorący laser omal nie poparzył mi twarzy. Całe szczęście, szybko go cofnęłam...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: