Rozdział 7.

Na szczęście po magicznych ziółkach nie miałam kaca, tak jak byłoby po zbyt dużej ilości whiskey. Mimo wszystko, mogłam nie mieszać alkoholu ze skrętem, bo obudziłam się z przeczuciem, że śniło mi się coś bardzo złego i tak absurdalnego, że dziwiłam się, jak mój zmęczony umysł mógł coś takiego wymyślić. Zastanawiałam się nad tym, nawet nie otwierając oczu, aż spłynęło na mnie olśnienie — to nie był sen. Usiadłam gwałtownie na posłaniu.

Poczułam, jak adrenalina rozgaszcza się w moich żyłach, a ciało przechodzi w tryb uciekaj albo walcz. Sięgnęłam do wnęki po taser, jednak nie było go na swoim miejscu. Musiałam zostawić go w torebce, być może przejęli go już Gabriel i Lucyfer. Tak jakby bez niego władczyni piekła nie stanowiła dla mnie zagrożenia. Nie wiedzieć czemu, to właśnie jej bałam się bardziej. Choć drobna i niepozorna, to właśnie ona miała skrzydła oraz, sądząc po naszej wczorajszej rozmowie, nadprzyrodzone moce. I, jeśli wierzyć przekazom, to właśnie ona miała za sobą całkiem pokaźne stadko demonów, które za jedyną przyjemność upatrywały sobie dręczenie ludzi.

Jeszcze do niedawna uważałam, że coś jest ze mną mocno nie tak, ale teraz to już całkiem dotarłam na skraj szaleństwa. Poważnie rozważałam, że istnieją anioły, demony, a w ostatecznym rozrachunku i... Wolałam o tym nie myśleć. Skoro straciłam przewagę w postaci tasera, postanowiłam przynajmniej wziąć ich z zaskoczenia. O ile to w ogóle możliwe, w końcu nie wiedziałam, czy aby boskie istoty nie są wszechwiedzące.

Na szczęście wciąż byłam w ubraniu. Poczułam irracjonalny wstyd, że tak idealna istota, jaką był archanioł, mogła zobaczyć mnie w samej bieliźnie. Chociaż sam miał ślady po wycięciu skrzydeł, we wszystkim innym pozostawał bez skazy. Co pomyślałby na widok niedoskonałego ciała, pełnego fałdek, cellulitu i blizn zadanych własną ręką? Trzeba było bardziej dbać o siebie, byłabym bardziej przygotowana.

Chyba właśnie wypierdoliło skalę w moim absurdometrze. Nic to — tak cicho, jak to tylko możliwe, wstałam i wyjrzałam zza drzwi. Burza już minęła, a sączące się przez małe okienka, poranne słońce oświetlało Lucyfer, sączącą kawę w moim salonie. Gabriel kręcił się przy piekarniku. Kiedy mocniej pociągnęłam nosem, poczułam cudowny zapach jedzenia, aż zaburczało mi w głębi trzewi. Cóż, element zaskoczenia właśnie padł, bo oboje z uśmiechem odwrócili się w moją stronę. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że byłam człowiekiem i musiałam jeść. Zasrana fizjologia.

— W porządku? — zapytał Gabriel cicho.

— Poza tym, że sam diabeł bez pytania używa mojego ekspresu? To chyba tak — odgryzłam się. — Mówiłeś, że znacie wszystkie ludzkie języki, a nie potraficie zrozumieć prostego "wypierdalać"?

— Nie próbujemy ci zrobić na złość, Edno — wtrąciła się Lucy. — Nie mogliśmy cię tak zostawić. Sama pomyśl, gdybyśmy zniknęli, pomyślałabyś, że oszalałaś i byliśmy wytworem twojej wyobraźni. Baliśmy się, że sobie coś zrobisz.

Mruknęłam ni to z dezaprobatą, ni to na zgodę. Była w tym jakaś logika. Pokrętna, ale była.

— Skoro nie zamierzacie się tak łatwo ode mnie odczepić, będziecie mi musieli odpowiedzieć na kilka pytań. — Zadziornie uniosłam podbródek. Kiedy Gabriel sięgnął po dzbanek z kawą, wyjęłam mu go z ręki i ze złośliwym uśmiechem napełniłam własny kubek. — Ups, chyba będziesz musiał zrobić sobie jeszcze raz.

— Zniosę to z godnością — odparł, a twarz mu nawet nie drgnęła. Nie obiecywałam, że będę gościnna, zwłaszcza po tym, jak zignorowali moją delikatną sugestię na temat opuszczenia mieszkania.

Żałowałam, że nie mieszkałam w dużym apartamencie, w którym otwarta przestrzeń i masa wolnego miejsca sprawiałyby, że przy obecności boskich istot nie robiło się tak... nieswojo? Duszno? A może to nie zależało od metrażu, tylko od mojego mózgu, który źle znosił coś, czego nie rozumiał. Napiłam się kawy i otworzyłam okienko wychodzące na zachwaszczoną część działki. Świeciło słońce, jednak wysoka trawa wciąż uginała się od wody, a na stoliczku pod domem zebrała się pokaźna kałuża. Kiedy chłodne, świeże powietrze owiało moją twarz, poczułam się znacznie lepiej. Prawie jakbym była gotowa zmierzyć się ze swoimi pytaniami i odpowiedziami nietuzinkowego rodzeństwa.

— Czyli bóg istnieje? — zadałam pierwsze pytanie, nawet się do nich nie odwracając. Nie chciałam, by zobaczyli całą gamę emocji, które mną właśnie targały.

— Tak — usłyszałam głos Lucyfer i odetchnęłam głęboko. Od czasu, gdy wydostałam się ze szponów swojej matki, tak owładniętej ideą wiary, że była gotowa do reszty mnie poświęcić, przy zdrowych zmysłach trzymała mnie tylko jedna myśl. Wierzyłam, że była niepoczytalną kobietą, która robiła mi krzywdę w imię oddawania czci swojemu niewidzialnemu przyjacielowi, istniejącemu tylko w jej głowie. Teraz okazywało się, że to ona miała rację. Suka, prześladowała mnie nawet zza grobu.

Nie zdołałam powstrzymać odruchu i wystawiłam środkowy palec w kierunku bezchmurnego nieba. Skoro bóg istniał, to właśnie on był odpowiedzialny za to, co mnie spotkało. Za poczucie winy, które zrzucała mi na barki matka, odkąd odszedł od nas tata. Za narastające zakazy i nakazy, bylebym żyła w zgodzie z jej przekonaniami, bo na moje własne nie było już miejsca. Wciąż słyszałam jej głos, mówiący mi, w co się ubrać, z kim wolno mi spotykać i na jakich lekcjach nie powinnam słuchać słów nauczyciela. To wreszcie w imię boga słyszałam, że jestem dziwką, kurwą, która wodzi niewinnych chłopców na pokuszenie. Że powinnam się wstydzić, że zasługuję na karę. Powtarzała mi to tak długo, aż chwytałam za żyletkę i na jej oczach, szepcąc znienawidzone modlitwy, zadawałam sobie ból, na który — w jej mniemaniu — zasługiwałam. Cholera, ja sama wierzyłam, że na to zasługuję! Jak widać, bogu znacznie lepiej wychodziło tworzenie piekła niż raju. Tak się wprawił, że dla mnie zgotował je również na ziemi.

Ktoś chwycił mnie za ramiona. Odwróciłam się gwałtownie i po raz kolejny utonęłam w oczach Gabriela. Czułam pewnego rodzaju ulgę, że to właśnie on mnie dotyka, a nie jego siostra. Jeśli już miałam być macana przez anioła, wolałam przez tego grzecznego i ułożonego na tyle, by doczekał się przedrostka arch—, a nie buntowniczki, którą wygnano z raju.

— Za to już na pewno pójdę do piekła — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Nic nie mogłam poradzić na to, że zraniona, zbuntowana dziewczynka gdzieś w głębi mnie nienawidziła boga chyba jeszcze bardziej niż matki. Może łatwiej było obwiniać o wszystko daleką, nieznaną istotę, niż własną rodzinę.

— Nie na mojej zmianie — roześmiała się Lucyfer. Oderwałam wzrok od twarzy Gabriela i posłałam jej pytające spojrzenie. — Naszemu ojcu wisi, czy go lubisz. Ba, masz pełne prawo się wkurzać. Przypuszczam, że nie za bardzo interesuje cię, jak działa świat, ale dość powiedzieć, że ludzie nie idą do nieba za modlenie się w kościółku, wrzucanie kasy na tacę i padanie na twarz przed figurami, które mają nas przedstawiać. Prawdę mówiąc, ojciec ma gdzieś nawet to, czy się modlisz i jakim imieniem go nazywasz. Przyroda, Jahwe, Allah, Budda; wszystko przejdzie.

— Więc na jakiej podstawie bóg decyduje, gdzie trafimy? — dopytywałam, czując narastający ból głowy gdzieś w głębi czaszki.

— Nasz ojciec nie decyduje o tym, gdzie traficie. — Znów pałeczkę przejął Gabriel, spoglądając z zamyśleniem ponad moim ramieniem, w otwarte okno i świeży błękit nad horyzontem. — Zawiódł się nami i wami, całym naszym światem, więc od jakichś stu lat wymyśla go od nowa.

Okej, nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

— To kto decyduje o tym, czy trafimy do piekła. Ty? — zwróciłam się do Lucyfer. Pokręciła głową, ale pozostawiła pole do wyjaśnień bratu.

— Nie, Edno. To ty o tym decydujesz. Ty i każdy inny człowiek, który umiera.

— Zajebiście. Czyli ktoś, kto robił bardzo złe rzeczy, trafi do nieba, bo nie widzi w tym nic złego? Taki Hitler na przykład? — W moim głosie wyraźnie pobrzmiewało niedowierzanie, bo i sam pomysł wydawał się głupi.

— To nie tak. — Przetarł oczy i przez chwilę krótką jak jeden oddech widziałam w nim zmęczonego mężczyznę, przygniecionego przez nadmiar kłopotów, a nie dziwadło, które nawiedziło mój skromny domek. — Kiedy umierasz, dobro i zło przestają się wymykać twojemu pojęciu. Nie musisz już ufać intuicji, po prostu wiesz, co oznaczają.

To wszystko brzmiało jak coachingowe bzdury. Albo genialny pomysł na życie, ale szkoda, że nikt nie dawał nam regulaminu do poczytania, nim zaczęliśmy grać w tę grę. Może moja mama nie przykładałaby się tak do tego, żeby ustawić mnie na swoją modłę. Może w ogóle nie szukałaby cudownej wspólnoty religijnej, która odmieni jej życie i pozwoli trafić do bram raju. Droga do świętego Piotra w takich przypadkach zaskakująco często biegła przez pełny portfel duchowego przywódcy.

— Dobra, na razie to zostawmy. — Postanowiłam zaatakować kolejnym pytaniem. — Jeśli dobrze rozumiem, Lucyfer jest diabłem, a ty należysz do tych dobrych aniołków. Dlaczego ona ci pomaga? Czy to raczej nie ona powinna być pierwszą podejrzaną?

Zmrużyłam oczy, gdy Lucy parsknęła śmiechem i ze swoim kubkiem ruszyła w kierunku tylnego wyjścia. Przez otwarte okno zobaczyłam, jak zgarnęła wodę z krzesła i opadła na nie, z lubością wdychając świeże powietrze. Jeżeli ją uraziłam, nie dała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie, wyglądała na zadowoloną, a mimo to zanotowałam sobie w głowie, by w razie czego nie drażnić sił nieczystych.

— Lucy nie jest taka, jak myślisz. — Gabriel również wyjrzał przez okno i uśmiechnął się na widok siostry, która z fascynacją śledziła wzrokiem sikorkę. — Wiem, że co głupsi ludzie przypięli jej łatkę buntownika, sprzeciwiającego się woli naszego ojca...

— Szczerze mówiąc, ja do tej pory myślałam, że Lucyfer jest mężczyzną — przerwałam mu.

— No tak. Ale któż lepiej wie, jak skutecznie zadać cierpienie, niż odpowiednia kobieta? — zażartował. Było w tym sporo racji. — W każdym razie, Lucyfer nie jest zła i nikomu się nie sprzeciwiała. Została stworzona do tego, żeby czuwać nad piekłem i wymierzaniem kar. To coś na kształt pracy, ale w niebie jest zawsze mile widziana... A przynajmniej przez tę część z nas, która rzeczywiście stara się wypełniać polecenia ojca.

Nie zdążyłam wgłębić się w teologiczne dysputy o moralności aniołów — i może całe szczęście, bo znowu skończyłoby się to skrętem — bo ktoś zapukał do drzwi. Trzy głuche odgłosy, raz po raz, rozbrzmiały w małym wnętrzu domku jak strzały.

O tej porze niewiele osób mogło mnie odwiedzić. Ojciec był w pracy, więc obstawiałabym raczej listonosza czy akwizytora. O, może świadka Jehowy — chciałabym zobaczyć, jak pyta Gabriela, czy mogliby porozmawiać o Jezusie. Rany, z tego mogłoby wyjść naprawdę dobre przedstawienie. Jeśli to świadek Jehowy, koniecznie muszę uruchomić kamerę i zachować tę rozmowę dla potomności.

Niestety, nie pomyślałam o najbardziej oczywistej opcji. Musiałam być wciąż pod wpływem wczorajszych ziółek, skoro nie skojarzyłam charakterystycznego pukania do drzwi. A może wszystko, czego się dowiedziałam od Gabriela i Lucyfer, za bardzo zamieszało mi w głowie.

Uśmiech spełzł mi z twarzy, gdy stanęłam oko w oko z Robertem. Jak zawsze, gdy patrzył na mnie poważnie, dostrzegałam w nim coś mrocznego, czającego się na tyle głęboko, żebym nie mogła tego zdefiniować. Owszem, facet był przystojny, ale nie w ten typowy sposób, który siłą woli ściąga dziewczynom majtki i rozpina staniki. Była w nim bliżej nieokreślona pierwotność, iskra, która być może sprawiła, że został policjantem. Gdybym miała to ująć w skrócie, powiedziałabym, że w oczach Roberta znajdowało się odbicie instynktu polującego kota. Teraz wrażenie to potęgował strach, że odkryje moje kłamstwo. Kiedy spoglądał ponad moim ramieniem, mentalnie palnęłam się w łeb. Chociaż i tak by poznał prawdę, właśnie mu to znacznie ułatwiłam.

— Nie oddzwoniłaś — zarzucił mi. Ups. Wczorajszego wieczoru tyle się działo, że nawet nie spojrzałam na komórkę. — Myślałem, że jesteś chora albo ranna.

— To miłe, że się o mnie martwisz.

Prychnął.

— Twój ojciec by mnie zabił, gdyby coś ci się stało. Zwłaszcza po tym, jak przyznałaś mu się, że się bzykamy. — Niby mimochodem oparł się o skrzydło drzwi, otwierając je szerzej. Szara koszulka z długim rękawem podkreślała grę mięśni. Zdecydowanie przypominał dużego kota na polowaniu. — Mogę?

Mruknęłam w odpowiedzi coś, co nie było ani potwierdzeniem, ani zaprzeczeniem. Wiedziałam, że i tak wejdzie. Miałam tarapaty.

Dwoma krokami pokonał odległość dzielącą go od salonu. Chyba chciał zaparzyć kawę, ale na widok mojego gościa zamarł w bezruchu.

— Chyba sobie jaja ze mnie robisz. — Podniósł głos. Skuliłam się w sobie i posłałam mu niewinny uśmiech, wzruszając ramionami. — Udajesz cyrk z poszukiwaniem, a przetrzymujesz gościa w tej swojej kurnej chacie?

— Ej, ale od mojego domku to ty się odwal, dobrze?

Robert sugestywnie uniósł brwi. Zdawałam sobie sprawę, że obrażenie mojego lokum było próbą wbicia szpili z jego strony. Wiedział, ile znaczą dla mnie własne cztery kąty, bo sam pomagał mi je urządzać. Próbowałam rozładować sytuację żartem, jednak najwidoczniej nie wyszło. Cóż, kompetencje miękkie nigdy nie były moją mocną stroną.

— Dzwonię do twojego ojca — oznajmił twardo i sięgnął po swoją cegłę. Położyłam dłoń na jego dłoni, delikatnie, bo nie chciałam go powstrzymać siłą, a jedynie poprosić w ten sposób, by tego nie robił. — Edno, wiesz, że zawsze jestem po twojej stronie, ale teraz to już przegięłaś. Przecież facet jest poszukiwany, a ty doskonale zdawałaś sobie z tego sprawę — westchnął z rezygnacją. Zawiodłam go.

— Nic złego nie zrobiłem — odezwał się spokojnie Gabriel.

— Nie? Poza gadaniem bzdur, nie uregulowałeś należności za leczenie, a nic nam nie wiadomo o twoim ubezpieczeniu, bo nie raczyłeś podać nazwiska — sarknął Robert.

— Pieniądze to nie problem. Wynagrodzę koszty leczenia jeszcze dziś, z nawiązką.

Uciszyłam ich gestem dłoni i spojrzałam Robertowi w oczy. Miał rozbiegany wzrok, gdyby mógł, miotałby piorunami we mnie i w Gabriela. Próbował odwrócić twarz, ale zadarłam brodę i chwyciłam go za podbródek.

— Zaufaj mi, okej? — poprosiłam. — Ostatni raz, dobrze?

Zdawałam sobie sprawę, że zbyt wiele razy zawiodłam jego zaufanie. Rob był dla mnie za dobry, pomagał mi od lat, nie wymagając nic w zamian. Teraz jednak stawałam go przed zbyt dużym dylematem, każąc mu wybierać między mną, a jego ukochaną pracą. Widziałam, że w jego głowie rozgrywa się mecz o wszystko i obawiałam się, że w tej konfiguracji to ja będę reprezentacją Polski.

— Macie pięć minut, żeby mi to wyjaśnić. A potem dobę na uregulowanie rachunku za szpital — mruknął z niechęcią. Z piersi wyrwało mi się westchnienie ulgi. Robert dalej był zły, i nic dziwnego, jednak przynajmniej dał nam szansę.

Niestety, pijąca kawę Lucyfer zainteresowała się tym małym zamieszaniem i przybyła z pomocą, nim zdołałam wymyślić jakąś gładką wymówkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top