Rozdział 8

P. O. V Polska

Lekcje mijały dosyć dobrze. Były jednak momenty, które wprawiały mnie w zwątpienie. Za niecałe 5 lub 6 miesięcy ostatnie klasy będą pisały swój najważniejszy egzamin w życiu. Słyszałem, że będzie on całkiem trudny, a my nawet nie zaczęliśmy przygotowań. Chciałem to zmienić, więc postanowiłem wydrukować maturę z zeszłego roku. Niestety skończyło się na tym, że wszyscy ściągali od tej jednej osoby, która radzi sobie najlepiej z moim przedmiotem. Chyba zaczynam się bać o wyniki ich matur.

Mimo wszystko postanowiłem jednak nie tracić aż tak wiary. Może im się nie chciało i tak naprawdę dadzą z siebie wszystko na prawdziwej maturze? Przynajmniej mam taką nadzieję do tego.

Jednak cały dzień minął bez żadnych większych niespodzianek. Wszystko szło bardzo dobrze. Do pewnego jednak momentu. Zacząłem słyszeć wycie syren strażackich. Jechały w stronę części miasta, w której mieszkam. Było to w czasie przerwy. Postanowiłem wybrać się do pokoju nauczycielskiego i dowiedzieć się gdzie rozprzestrzenia się ogień.

Udało mi się złapać na chwilę panią od biologii. Była ona najbardziej doinformowana ze wszystkich. Wszyscy ją traktowali jak taką osobę, która wie o wszystkim co się dzieje w mieście nie patrząc na datę. Cokolwiek się stało to ona o wszystkim wie.

- Dzień dobry. Może wie Pani, co się dzieje? Cały czas jeździ straż pożarna- powiedziałem grzecznie.

- Czyli Pan o niczym nie wie? Podpalił się jakiś dom na ulicy Alojzego Putza- zamurowało mnie. Przecież to ta sama ulica, na której mieszkam.

- A może wie Pani jaki to dokładnie adres?- spytałem się z nadzieją, aby to nie był mój dom.

- Chyba 42, a czemu tak Pan o to podpytuje?- zaciekawiła się.

- To mój dom...- ledwo wypowiedziałem te 3 sowa.

Spojrzała się na mnie ze współczuciem. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale szybko wybiegłem. Musiałem pojechać do mojego domu. Musiałem się dowiedzieć co się stało. Miałem nadzieję, że wszystko to tylko jeden wielki żart i, że tak naprawdę moje mieszkanie stoi w tym samym miejscu w nienaruszonym stanie.

Po drodze uderzyłem kilka osób. Byli to w większości uczniowie, ale w pewnym momencie z dużym impetem wpadłem na Niemca. Minąłem go krzycząc przeprosiny. Ważniejsze było dla mnie to, czy będę miał pod czym dzisiaj spać.

Wsiadłem do samochodu. Mało mnie teraz obchodziły zasady drogowe. Potrafiłem jeździć szybko, ale ostrożnie. Dzięki tej jeździe dosyć szybko znalazłem się pod moim adresem zamieszkania. Chciałem jednak, że to co jest teraz prawie, że przede mną było jedynie moim wyobrażeniem. Niestety nie.

Mój cały dom stał w płomieniach. Jeden strażak trzymał mojego psa, aby nic mu się nie stało. Bałem się właśnie też o niego. Był dla mnie jak rodzina. Wyszedłem z samochodu. Pod wpływem emocji nie mogłem się ruszyć o krok, a wręcz upadłem na kolana.

Po kilku chwilach poczułem jak ktoś bierze mnie w swoje ramiona. Czułem się bezpiecznej. Czułem, że mogę się rozpłakać, co zrobiłem. Nie mogłem w ogóle wytrzymać. Kiedy się uspokoiłem na tyle, aby się odsunąć od tej osoby to spojrzałem się na nią. Był to Niemcy.

- Spokojnie- powiedział próbując mnie uspokoić co tylko pogorszyło sprawę.

- Jak mam być kurwa spokojny?! Widzę jak mój dom się pali! Prawdopodobnie nie będę miał gdzie mieszkać albo będę musiał wynająć jakieś mieszkanie i czekać na pieniądze z ubezpieczenia! Wszystko do jasnej cholery płonie!  A ty mi pierdolisz o spokoju?!- wkurzyło mnie to.

- Mówię ci tylko, abyś wziął głęboki oddech. Masz się natychmiast uspokoić, bo inaczej wszystko pogarszasz! Będziesz mógł spać w moim domu razem z Fado- powiedział.

- Serio?- spojrzałem na niego załzawionymi oczami. Potwierdził to kiwnięciem głowy.- Bardzo ci dziękuję!- krzyknąłem i rzuciłem się na niego.

Po kilku chwilach zdałem sobie sprawę co zrobiłem. Natychmiast się odsunąłem zarumieniony. Przeprosiłem za to co zrobiłem. Machnął na to tylko ręką wstając. Ja też to zrobiłem i zawołałem swojego pieska do siebie. Wsiadłem do swojego samochodu, a Niemcy do swojego. Pojechał z przodu do pewności, abym się nie zgubił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top