Rozdział 3
Znam Gaare od ponad czterech lat i jedno wiem na pewno... Jeżeli się z nim spieram a on użyje piasku by mnie na przykład zatrzymać w miejscu to tak na prawdę nie jest zły tylko znudzony. Sprawy mają się dużo gorzej jak sam się ruszy, żeby mnie złapać. To oznacza, że jest wręcz wkurwiony.
Zorientowałam się za późno i próbowałam uciec w zasadzie gdziekolwiek ale Gaara złapał mnie bez żadnego problemu. Przerzucił mnie sobie przez ramię i zaniósł do sypialni. Z ograniczoną delikatnością rzucił mnie na łóżko. Pochylił się nade mną z miną maniaka mordercy.
- Wydaje mi się, że nigdy się nie przyzwyczaję do twojej tendencji wyciągania błędnych wniosków - warknął - jednak teraz nie mam czasu na spokojne podchodzenie do sprawy.
Był na mnie wściekły ale dobrze wiedziałam, że nic mi nie zrobi a złość szybko mu minie. Już po chwili jego spojrzenie złagodniało.
- Nie dałaś mi dokończyć - westchnął - zajmę się jutro Hirokim a ty będziesz mogła zrobić porządny trening. Nie miałem racji upierając się, żebyś nie trenowała. Dzięki temu będę spokojniejszy, że nic ci. się nie stanie.
- Nic mi nie będzie - uśmiechnęłam się. - Nie tak łatwo mnie pokonać gdy zależy mi na wygranej.
- Muszę zobaczyć jak walczysz - zamyślił się a ja znów się nachmurzyłam - nie patrz tak. Nigdy nie widziałem jak walczysz, nawet nie wiem jakich technik używasz. Ze strony kazekage to poważne niedopatrzenie.
- Mogłeś tyle razy poprosić hokage o moje akta. Nawet mnie mogłeś poprosić o demonstracje - pogłaskałam go po policzku.
- Musisz przez jakiś czas się wstrzymać od wyciągania pochopnych wniosków, co najmniej do momentu złapania Matsuri. Nie wiemy do czego jest zdolna ogarnięta rządzą zemsty - wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi, położył się praktycznie na mnie.
Pieszczoch się obudził. Włożyłam mu dłoń we włosy i bawiłam się nimi, czując ich miękkość. Było mi bardzo przyjemnie i ciepło więc czułam jak bierze mnie sen. Jednak oprzytomniałam czując jak czerwonowłosy pociera nosem o moją szyje.
- Nie kombinuj - mruknęłam. Znów poczułam jak potarł nosem. - Znowu coś kombinujesz, a jak kombinujesz to ja mam później najgorzej.
- Nic nie kombinuje - czułam delikatne pocałunki na szyi. - Jednak było by miło gdybym trochę jednak pokombinował.
- Trzeba iść spać, jutro ciężki dzień. Dużo pracy - niby się opierałam ale dalej głaskałam go po włosach.
- Nie chcesz mieć więcej dzieci, prawda? - jest miło a ten jak zwykle rzuci jakąś petardę.
Westchnęłam głośno.
- Dobrze wiesz, że nie czas teraz na to - powiedziałam wymijająco.
- Nie mówię, że teraz ale ogólnie - podniósł się na łokciach i spojrzał mi w oczy - ja chce mieć więcej dzieci.
- Czy możemy wrócić do tej rozmowy jak już będzie względnie bezpiecznie?
- Czy jest bezpiecznie czy nie to na razie tylko pytanie - spojrzał na mnie poważnie.
- Będzie co ma być - nie potrafiłam mu odpowiedzieć jednoznacznie.
- Nastawiłbym się bardziej na być - mruknął.
- Że co?! To po co pyt.. - nie dokończyłam, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Próbowałam się wyrwać ale bez problemu unieruchomił mi ręce nad głową.
- Znamy się nie od dzisiaj, naucz się w końcu, że to ja mam ostatnie słowo - uśmiechnął się a gdy próbowałam zaprotestować znów mnie pocałował ale tym razem skutecznie pozbawił mnie myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top