8.

Cereline ponownie spojrzała na listę, którą przygotował czarodziej. Z niedowierzaniem pokręciła głową. Upierał się, że utkał wokół twierdzy zaklęcia, dzięki którym nigdy nie brakowało mu składników do magicznych wywarów. Nie wystarczyło to jednak, by przekonać dziewczynę, iż uda się jej znaleźć wszystkie zioła.

Wiedząc, że czeka ją dłuższa wyprawa, ubrała grube spodnie i tunikę, a na plecy zarzuciła pelerynę. Ziejący pustką koszyk przewiesiła przez ramię. Gdzie powinna zacząć szukać? Stanęła w bramie broniącej dostępu do dziedzińca i rozejrzała się. Dookoła rozpościerał się niesamowity widok. Spowita we mgle polana z jednej strony zakończona była stromym urwiskiem, z drugiej zaś gęstym lasem. Od strony przepaści wiał silny wiatr, który niósł ze sobą wilgoć i głośne wycie rwącego strumienia. Samotna twierdza Karadimasa zdawała się królować nad nieprzyjazną okolicą.

– No dobrze – westchnęła Cereline, spychając niepokój na samo dno umysłu. – A więc co mamy pierwsze? Czarne jagody, czarne jagody...

Żwawym krokiem ruszyła w stronę lasu. Gdy pracowała w świątyni, często zdarzało się jej zbierać zioła – zarówno przyprawy do potraw, jak i niezbędne składniki leczniczych mazideł i naparów. Dzięki temu miała przynajmniej jako takie pojęcie, czego właściwie powinna szukać.

Praca pochłonęła Cereline bez reszty. Czarodziej nie kłamał – rzeczywiście miał na wyciągnięcie ręki wszelkie rośliny, jakich tylko mogła zapragnąć każda szanująca się wiedźma.

Tak właśnie. Wiedźma.

To spostrzeżenie nagląco trąciło strunę niepokoju w duszy dziewczyny. Dlaczego Karadimas interesował się ziołami? Tego rodzaju magią zazwyczaj zajmowały się jedynie kobiety. Może to dlatego ludzie twierdzili, że pochłonęło go szaleństwo? Cóż, zielarstwo nie należało do zbrodni. Chyba mogła w takim razie przymknąć oko na tę niegroźną pasję.

Do tego stopnia skupiła się na zrywaniu liści z krwawiącej wierzby, że zupełnie nie usłyszała, iż ktoś się zbliża. Odzyskała kontakt z rzeczywistością dopiero, gdy ciężka dłoń opadła na jej ramię.

Krzyknęła z przerażenia, a koszyk upadł na ziemię, rozsypując dookoła swą zawartość.

– Wybacz mi, moja pani. Nie chciałem cię przestraszyć.

Z ulgą spojrzała prosto w spokojną twarz lorda Zyrusa, jeszcze piękniejszą i jaśniejszą, niż zapamiętała. Posłała rycerzowi nieśmiały uśmiech.

– To nie twoja wina, panie – zapewniła pospiesznie i przyklęknęła, by zebrać upuszczone zioła.

Nie spodziewała się, że mężczyzna pochyli się tuż obok, by służyć pomocą. Nie, żeby bez niego sobie nie poradziła, ale ten gest znaczył dla niej naprawdę wiele. Spłonęła rumieńcem. Myśli o tym, co zaszło pomiędzy nią a Karadimasem, wcale nie pomagały. Chciała się skupić na czymś zupełnie innym, ale lord Zurys był tak blisko...!

– Moja pani? – zapytał, najwyraźniej zaniepokojony zachowaniem dziewczyny.

– Przepraszam – zawołała Cereline, wybuchając nerwowym śmiechem. Zerwała się szybko na nogi i zarzuciła koszyk na ramię. – Jestem trochę rozkojarzona. To wszystko. Nie przejmuj się mną, panie.

Nie zdołała ukryć zakłopotania. Był na to zbyt inteligentny, zbyt spostrzegawczy i najwidoczniej zbyt bardzo zależało mu na Cereline, by jego uwadze umknął tak istotny szczegół. Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął, mierząc twarz dziewczyny spojrzeniem pełnym żaru, które nie pasowało zupełnie do jego spokojnej natury.

– Zrobił ci coś, prawda? – zapytał ochrypłym z emocji szeptem.

– Nie... – zaczęła, ale przerwał jej gwałtownie.

– Powiedz mi prawdę!

Zawahała się. Co właściwie miała powiedzieć? Prawdę? O nie, prawda nie przeszłaby jej przez gardło. Nie mogła przyznać się do tego, co zaszło pomiędzy nią a Karadimasem. Nie przed lordem Zyrusem, który z takim wysiłkiem chciał ją chronić. Gdyby wyznała, na jak wiele pozwoliła czarodziejowi, rycerzowi najpewniej serce pękłoby z rozpaczy. Widziała to doskonale w płomiennych bursztynowych oczach i wąskiej linii zaciśniętych z przejęcia ust.

Spojrzała nieśmiało na Zyrusa i nagle coś się w niej zakotłowało. Owszem, zdawał się idealny; niczego mu nie brakowało – poza prawdziwym ciepłem. Wiał od niego chłód, którego nie mogła przepędzić nawet niebywała uprzejmość. Skąd Cereline miała jednak wiedzieć, czy dobre maniery rycerza nie wynikały czasem jedynie z wyrachowania?

Ale po co miałby silić się na wyrachowanie wobec zwykłej dziewczyny?

Zyrus patrzył na Cereline wyczekująco, coraz mocnej ściskając jej nadgarstek, mimo to wciąż milczała. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Zbyt bardzo zajęło ją zastanawianie się, co takiego mógłby zyskać na pozyskaniu jej przychylności. Co takiego mogła mieć do zaoferowania?

– Cereline! – szepnął nagle z uczuciem, pochylając się nad dziewczyną. Nawet jego oddech nie miał w sobie ani krzty ciepła. Momentalnie zapragnęła znów znaleźć się w ciepłych ramionach Karadimasa. – Dobrze się czujesz? Bardzo zbladłaś.

Musnął opuszkami palców policzek Cereline, a po chwili już trzymał ją w ramionach i rozczesywał palcami długie, złote włosy.

– Lordzie Zyrusie, ja... – zaczęła, niemal równie mocno zaniepokojona, co zdezorientowana.

– Już dobrze, moja pani – wyszeptał dziewczynie prosto na ucho. – Wszystko rozumiem. Nic nie musisz mówić. Wiem, że on jest złym człowiekiem. Jeśli nie chcesz, nie musisz już do niego wracać.

– Przecież nie mam innego wyboru! – jęknęła rozpaczliwie. Nie zamierzała przyznawać, że poznała Karadimasa z innej, zdecydowanie bardziej ludzkiej strony. – Tylko w ten sposób mogę odzyskać wspomnienia!

Odsunęła się od Zyrusa i spojrzała w parę niesamowicie złotych oczu. Jakimś cudem czaił się w nich chłód, choć przecież kryły w sobie dwa małe słońca. Wciąż się nieco bała, ale z każdą chwilą strach tracił na sile. Im dłużej Cereline patrzyła w te niezwykłe oczy, tym czuła się słabsza. Tonęła w nich, z każdą chwilą pogrążała się coraz bardziej.

– Lordzie Zyrusie – wyszeptała nieśmiało. – Muszę tam wrócić. Wiesz przecież, że muszę.

– Tak – przyznał, pochylając się znów nad jej ustami. Przegrała. Znów przegrała. – I wrócisz, moja pani.

Choć jego wargi również okazały się chłodne, pocałunek, którym obdarzył Cereline, nie miał w sobie ani krzty zimna. Przeciwnie – rozpalił w dziewczynie ogień, za którym tak rozpaczliwie tęskniła. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że lord Zyrus miał wobec niej złe zamiary? Czy całowałby ją tak namiętnie, gdyby planował coś niegodziwego? Czy zdzierałby z nich ubrania z taką natarczywością, gdyby nie kierowało nim szczere pragnienie miłości?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top