5.
Przebudzenie okazało się nadzwyczaj przyjemne, choć nie mogło dorównać ani poprzedzającym go snom, ani cudownemu wieczorowi. Kilka grubych i ciężkich kołder przygniatało Cereline do miękkiego łóżka, długo więc musiała szukać w sobie siły, by w końcu podnieść się i rozchylić zasłony w oknach.
Gorące promienie południowego słońca odkryły przed nią nie tylko przepych, ale i pełnię wypełniającego sypialnię chaosu. W nogach łoża kłębiły się bogato zdobione chusty. Na dębowy parawan i fotel rzucono suknie, które nie mieściły się już w garderobie. Obszerna toaletka zastawiona była setkami flakoników z nieziemsko pachnącymi kosmetykami. Na podłodze ciasno, jedna obok drugiej, kwitły niczym kwiaty pary trzewików. W tej pełnej cudów komnacie mogłyby mieszkać dziesiątki dziewcząt!
Cereline, nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą począć, zaczęła przeglądać zdobne szaty, licząc na to, że uda się jej znaleźć coś, w czym nie będzie się krępowała pokazać czarodziejowi. Po dłuższej chwili zdołała wydobyć z odmętów garderoby lekką kremową suknię oraz pasujące do niej trzewiczki. Ubrawszy się, nieśmiało uchyliła drzwi sypialni i wyjrzała na korytarz.
Nie wiedziała, czego powinna się właściwie spodziewać, a mimo to fakt, że na zewnątrz nikt nie czekał, rozczarował ją mocno. Co dziwniejsze, poprzedniego wieczora również nie spostrzegła nikogo, poza samym czarodziejem. Czyżby w twierdzy nie było służby? A może na rozkaz Karadimasa chowała się przed gośćmi?
Pewna, że ze strony czarodzieja nic jej nie grozi, postanowiła wykorzystać tę chwilę samotności, by w świetle dnia jeszcze raz przyjrzeć się dziwom skrytym w twierdzy. Uśmiechnęła się szeroko i w biegu przewiązując włosy wstążką, pomknęła korytarzem na prawo od sypialni.
Obcasy trzewików obudziły w wieży dawno zapomniane echo, które dodatkowo potęgował śmiech dziewczyny. Strach, który towarzyszył jej w nocy, zdawał się nigdy nie istnieć. Niepokojący cień czyjejś obecności został zastąpiony przez słodkie trele ptaków, które w radosnym ferworze wlatywały przez szeroko otwarte okna, by tańczyć po pustych komnatach.
Tajemnice, które skrywała twierdza nie miały w sobie nic z mroku, o który ją podejrzewała. Dookoła panowały światło i przepych. Bogactwo, jakie znalazła po przebudzeniu było niczym, w porównaniu z dziesiątkami innych komnat. Jakim cudem Karadimasowi udało się zgromadzić takie wspaniałości?
I gdzie podziewał się teraz?
Burczenie w brzuchu skłoniło dziewczynę do szukania kuchni lub chociaż spiżarni. Przypuszczała, że znajdzie ją na niższych piętrach i nie myliła się. Drogę wskazywał kuszący zapach pieczonego mięsa, gorącego chleba i ziół.
Nie chcąc bez zaproszenia wchodzić do kuchni, zapukała najpierw nieśmiało. Gdy nikt nie odpowiedział, zapukała ponownie. Znów nic. Ostrożnie uchyliła drzwi i zamarła w bezruchu.
W kuchni nie zastała nikogo, ale to absolutnie nie przeszkadzało w gotowaniu wystawnego obiadu. Wielka drewniana łyżka zupełnie sama mieszała gulasz. Pieczeń bez niczyjej pomocy obracała się na rożnie. Przyprawy nie pytając nikogo o drogę trafiały do właściwych garnków.
Cereline bała się choćby odezwać, by nie zaburzyć chwiejnej równowagi magicznej przędzy spowijającej kuchnię. Nie znała się wprawdzie na czarach, wiedziała jednak, że tego typu zaklęcia bardzo łatwo uszkodzić. Stojąc w progu, przestępowała z nogi na nogę, niepewna czy Karadimas wplótł tam jeszcze jeden czar, na którym najbardziej jej teraz zależało.
- Przepraszam? – zapytała cichutko.
Wszystko zatrzymało się nagle, zupełnie jakby skupiło na niej całą uwagę, o ile oczywiście łyżki i garnki takową posiadały.
- Czy mogę dostać coś do jedzenia?
Na to pytanie ogień w palenisku buchnął gniewnie czarnym dymem, a kilka przerażająco ostrych noży zagroziło dziewczynie, błyskając ostrzegawczo ostrzami.
- Chciałam tylko miseczkę gulaszu! – jęknęła błagalnym tonem i odruchowo zasłoniła twarz ramionami.
Rozsierdzone sprzęty uspokoiły się równie szybko, co wcześniej wpadły w gniew. Już po chwili w stronę Cereline płynęła w powietrzu miska wypełniona po brzegi smakowicie pachnącym gulaszem. Jej śladem podążała łyżka i pół bochenka świeżo wypieczonego chleba.
- Dziękuję! – zawołała radośnie dziewczyna, gdy tylko cudowne dary wpadły w jej otwarte dłonie. Dygnęła jeszcze w stronę paleniska i pobiegła z powrotem w stronę sypialni, w której się obudziła.
Silne tąpnięcie omal nie zwaliło Cereline z nóg. Tracąc równowagę upadla na ścianę, obijając się przy tym boleśnie. Cały zamek aż zadrżał w posadach. Zaraz potem rozległ się ogłuszający ryk. Dziewczyna poczuła, jak robi się jej słabo.
Smok.
Wiedziała, że to smok. Nigdy żadnego nie widziała, a przynajmniej nie pamiętała o tym, ale i tak wiedziała, że jeden z skrzydlatych potworów właśnie wylądował gdzieś niedaleko. Kropla lodowatego potu spłynęła jej po plecach, gdy uświadomiła sobie, że czarodziej może nie chcieć ratować przed gadem nikogo, poza sobą samym.
Opadła na kolana i drżąc na całym ciele, przylgnęła do ściany. Co powinna zrobić? Jeszcze nigdy nie była tak przerażona. Na samą myśl o kreaturze uzbrojonej w ostre kły i pazury oraz ziejącej ogniem serce przestawało jej bić. Z obrzydzeniem spojrzała na miseczkę pełną gulaszu. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą głód był jej jedynym problemem.
- Karadimasie... - załkała, licząc na to, że czarodziej jednak przyjdzie jej z pomocą. - Karadimasie! Błagam, pomocy! Karadimasie!
Twierdza ponownie zadrżała. Łup. Łup. Łup. Odgłosy powolnych ciężkich kroków rozlegały się coraz bliżej. Jak mogła być tak głupia? Wołaniem jedynie zwróciła uwagę smoka. Teraz bestia na pewno nie miała już żadnych wątpliwości, gdzie powinna szukać ofiary. Cereline załkała i schowała twarz w ramionach.
Poczuła na karku powiew ciepłego powietrza, a mimo to przejął ją chłód. Bardzo powoli obróciła głowę w stronę okna i momentalnie straciła przytomność.
Ostatnim, co zauważyła, był wielki rogaty łeb smoka, rozdziawiona paszcza pełna kłów i para rozżarzonych ogniem ślepi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top